19. Pocałunek Hancocka

Tobias

Nowicjat rządzi się swoimi prawami. Od zawsze imponowało mi to, co on robi z człowiekiem. W zależności od jego wyboru stajemy się kimś nowym.

Jeżeli wybieramy Serdeczność stajemy się wiecznie radośni, towarzyscy i mili. Nigdy nikogo nie oczerniamy. Nie wdajemy się w bójki. Ciężko pracujemy i nigdy nie narzekamy. Jesteśmy, jak te kwiaty na łące. Wonne i pachnące. Nie potrafią się bronić, ale swoim pięknem umieją zdziałać cuda. Tak wpływa na nas Serdeczność i ich chlebek szczęścia. Jesteśmy otumanieni i nie widzimy, co się tak naprawdę dzieje. Nie jesteśmy sobą, tylko tym, co robi z nami to serum. Jesteśmy zmanipulowani.

Kiedy wybieramy Prawość stajemy się poważnymi prawnikami. Zawsze mówimy prawdę. Nawet, jeżeli miałaby ona nas skrzywdzić. Często dyskutujemy z innymi, a zmienić nasze zdanie jest bardzo trudno. W nowicjacie wyjawiamy wszystkie swoje sekrety, dzięki czemu nie będziemy mieli powodu, żeby kłamać. Dla mnie Prawość to wieczna szczerość, ale również trzymanie na sznurku. Nie można zrobić nic, co jest niezgodne z ich postanowieniami, a tym bardziej kłamać komukolwiek. Nawet w dobrych intencjach.

Gdy przechodzimy do Erudycji stajemy się zadufanymi w sobie egoistami. Jesteśmy głównie w pracy, a rzeczy zwykłe nic nas nie interesują. Interesują nas głównie nowe wynalazki i to, co możemy wynaleźć. Zdarzają się Erudyci, którzy odbiegają od reszty, ale to tylko wyjątki wciśnięte szczelnie w tabelki. Tam każda rzecz musi być brana pod szczegółową analizę i nie ma spontaniczności.

Jako Altruiści stajemy się spokojnymi i bezinteresownymi mieszkańcami miasta. Unikamy konfliktów, odpychamy od siebie egoizm i samouwielbienie. Nie możemy robić nic spontanicznego, ani innego niż jest to wytyczone w regulaminie. Na pierwszym miejscu zawsze są inni. Żyjemy podporządkowani regułą, które zabierają z nas to, kim jesteśmy. Nie możemy być inni, ani kreatywni. Musimy być tacy, jak wszyscy, bo tego od nas wymagają.

W Nieustraszoności stajemy się spontanicznymi, agresywnymi ryzykantami. Liczy się głównie nasz honor. Nie możemy pokazywać słabości, bo to ukazuje, że nie zasługujemy na Nieustraszoność. Jesteśmy żołnierzami. Wykonujemy rozkazy z precyzją i bez cienia sprzeciwu. Kiedy maska opada stajemy się imprezowiczami.

Każda z tych frakcji jest inna. Ma swoje wady i zalety. To od nas zależy, gdzie pójdziemy i kim się staniemy. Oczywiście nie musimy pozbywać się wszystkich naszych cech. Kim byśmy byli, gdybyśmy stracili siebie? Bylibyśmy tylko kolejnym klonem przydzielonym do odpowiedniego sektora.

W głębi duszy każdy jest inny. Każdy ma swoje hobby, którego nie może realizować ze względu na wymogi frakcji. Musimy się podporządkować systemowi, który niszczy nas od środka.

Dlatego nigdy nie lubiłem frakcji. Nie możemy być w pełni sobą. Podporządkowujemy się do zasad, ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro wewnętrznie umieramy? Czy...

-Bruno! - usłyszałem niby surowy, ale z nutką rozbawienia głos Tris.

Odwróciłem się do niej na pięcie. Była śliczna. Miała na sobie długie, elastyczne spodnie, dopasowany podkoszulek i moją bluzę przewiązaną przez biodra. Spojrzałem w jej oczy i widziałem w nich udawaną surowość. Każdy nowicjusz by się na to nabrał, ale ja widziałem w tym spojrzeniu również rozbawienie i miłość. Szybko omiotłem jej twarz wzrokiem. Włosy miała związany w niedbały kucyk an środku głowy, a na twarzy ani grama makijażu. Jej usta kusiły, kiedy je przygryzała.

Co ta kobieta ze mną robi?

-Może łaskawie zaczniesz ćwiczyć, a nie się opierdalasz? - spytała surowym głosem godnym instruktora.

Kiwnąłem tylko niepewnie głową i wróciłem do uderzania pięściami w worek treningowy. W nowicjacie jestem już od tygodnia. Został tydzień i skończę tą beznadziejną karę. Tris jest bezlitosna. Nie pozwala mi się ze sobą spotykać nawet w weekendy i po skończeniu treningu! Jak ja mam tak dłużej wytrzymać? Widuję ją codziennie i nie mogę jej dotknąć o pocałowaniu nawet nie wspominając.

I do tego wszystkiego jest jeszcze ten facet. Widziałem ich razem tylko raz w stołówce pierwszego dnia mojego nowicjatu. Wyglądali na szczęśliwych, kiedy ten koleś wziął ją w objęcia, a potem podniósł i zaczął się kręcić. Nigdy w życiu nie byłem tak zazdrosny, jak w tamtej chwili. I nie mogłem nic z tym zrobić!

Westchnąłem głośno i powróciłem myślami do mojego obecnego zajęcia. Dopiero po chwili zorientowałem się, że uderzam w worek znacznie mocniej, niż powinienem. Może i moje ciało zmieniło się po serum, ale nie mój umysł. Nadal wiem co i jak robić. Jednak moje nowe ciało nie jest dostosowane do wysiłku, jakim zawsze się obarczam. Dlatego męczę się szybciej, niż zwykle. Nie mam wybudowanej kondycji. Nie jestem również dostatecznie szybki.

Podczas nowicjatu walczyłem już cztery razy. Wszystkie walki wygrałem, ale z ogromnym trudem. Tris podczas pojedynków patrzyła na mnie uważnie, a w jej twarzy widziałem, że ma zamiar parsknąć śmiechem na mój widok. To mnie motywowało do wygranej.

Po tygodniu nabrałem nieco kondycji, ale do mojej starej jeszcze mi daleko. Zaczęły mi rosnąć mięśnie i stawałem się silniejszy. Jednak nadal nie byłem to ja.

Już pierwszego dnia nowicjatu poznałem większość nowicjuszy. Szczególnie zaintrygował mnie Carter, który od razu wziął mnie pod swoje skrzydła. Widać po nim, że to typ wesołka, ale w oczach ma wielki ból i ciężar. Polubiłem go i razem dobrze się dogadujemy. Mam też dziwną potrzebę pomocy temu chłopakowi.

Zauważyłem, że nowicjusze z grupy Tris podzielili się na dwie grupy. Ja należę do tej nie sprawiającej kłopotów. Druga grupa jest bardziej nieprzewidywalna. Zauważyłem również, że w tej drugiej grupie jest dziewczyna, u której Tris chwilowo mieszkała po ucieczce od Alfy. Miała na imię Ann. Z tego, co mi opowiadała Tris, to bardzo spokojna dziewczyna. Jakim cudem ona wylądowała w Nieustraszoności?

-Koniec na dziś! - powiedziała Tris.

Wszyscy, jak na komendę zaczęli wychodzić z sali. Chciałem w niej zostać trochę dłużej, żeby porozmawiać z Tris, ale ponownie (jak zresztą co dzień) nie pozwolił mi na to Carter. Chłopak wziął mnie pod ramię i razem wyszliśmy z sali treningowej. Zdążyłem jedynie posłać Tris szybkie spojrzenie, zanim dziewczyna zniknęła mi z oczu.

-Co ty dzisiaj taki niemrawy? - spytał zaciekawiony Carter - Nigdy nie jesteś taki zamyślony. A zwłaszcza podczas treningu! Co się dzieje?

-Kiepski dzień. - powiedziałem.

Czułem się dziwnie okłamując go. Mimo tego, że krótko się znamy zdążyłem go polubić.

-Wiem, co poprawi ci humor. - powiedział, a ja zmarszczyłem brwi nie wiedząc o co chodzi - Moja siostra i kilku jej znajomych idzie na tyrolkę. Idziesz z nami.

Na sam dźwięk słowa tyrolka aż przystanąłem. Spojrzałem na Cartera, jak na kompletnego wariata, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyłem przed siebie. Co, jak co, ale nie mam zamiaru zjeżdżać tyrolką. Za żadne skarby!

-Nie idę. - powiedziałem pewnie.

Carter spojrzał na mnie spód przymrużonych oczu. Nic na początku nie powiedział, tylko westchnął. Szliśmy przez kawałek w milczeniu. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Przecież mam prawo nie chcieć gdzieś iść. Tym bardziej na tyrolkę!

-Zobaczymy się na miejscu. - powiedział chłopak, a ja zmarszczyłem brwi.

Carter pociągnął mnie w przeciwną stronę, niż mieliśmy zamiar iść. Nie stawiałem oporu, ale zachowywałem złożoną czujność. To, że lubię tego chłopaka nie oznacza, że mu ufam w stu procentach.

Nie zatrzymywaliśmy się ani przez chwilę. Carter zdawał się wiedzieć, gdzie ma iść. Jakby szedł tą drogą miliony razy. Jednak to nie powinno być możliwe. Ta droga jest jedną z zabronionym dostępem dla nowicjuszy. Jednak Carter nie zastanawiał się, gdzie ma iść. On po prostu szedł.

Dotarliśmy do wyjścia z siedziby, ale w ostatniej chwili skręciliśmy w prawo. Szliśmy tak może z pięć minut, kiedy dotarliśmy do zamkniętych drzwi. Carter otworzył je bez przeszkód i wszedł do środka ciągnąć mnie za sobą. Rozejrzałem się dookoła, kiedy Carter zapalił światło. Znajdowaliśmy się w pustym pomieszczeniu. Z tego co wiem to kiedyś był tu schowek na broń, jednak został usunięty z powodu zbyt łatwego dostępu osób trzecich.

Carter usiadł pod ścianą i przyglądał mi się ze zmarszczonym czołem. Spojrzałem na niego pytająco, a on poklepał miejsce obok siebie. Ruszyłem do niego i ostrożnie usiadłem na ziemi. Przez chwilę nic nie mówiliśmy. Ciszę przerwał dopiero głos Cartera.

-Moja siostra pokazała mi kiedyś to miejsce. - przyznał - Kilka lat temu przeszła do Nieustraszoności. Zabrała mnie tu, kiedy miałem gorszy dzień. Siedzieliśmy tu z godzinkę. Rozmawialiśmy o wszystkim. To mi poprawiło humor, bo mogłem się wreszcie komuś wygadać. Kiedy zobaczyłem dzisiaj ciebie w takim zamyśleniu pomyślałem, że może ci pomoże, jeżeli się wygadasz.

Nic nie powiedziałem i przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy. Z przyzwyczajenia chciałem zacząć bawić się obrączką ślubną. Jednak na palcu była pustka. Westchnąłem tylko i wpatrzyłem się w sufit. Tris zdążyła mi zabrać obrączkę. Mówiła, że to może wzbudzić czyjeś podejrzenia. Nie miałem przy sobie nic, co by mi przypominało o Tris.

Rozumiem dlaczego ona nosi moją bluzę. Dlatego ja zawsze przy sobie miałem list od niej, który również został mi odebrany. Jednak to nie zmniejsza cierpienia. Uprawnia nas jednak, że to wszystko, co się zdążyło, to nie tylko głupi sen. Dzięki temu wiedziałem, że mam do kogo wracać.

-Kocham ją. - powiedział Carter tym samym przerywając ciszę.

Spojrzałem na niego ze zamieszczonymi brwiami. Chłopak patrzył się w podłogę i mówił tak cicho, że ledwie go słyszałam.

-Odkąd ją zobaczyłem byłem przekonany, że to ta jedyna. Ona jednak woli innego i nie wiem, co z tym zrobić. Nie mogę z nim konkurować. Jednak on ją wykorzystuje, kiedy ja ją kocham.

Po tych słowach zapadła cisza. Patrzyłem na Cartera i myślałem, czy aby na pewno znam tego chłopaka. Równocześnie myślałem o Tris. O jej oczach, jej spojrzeniu, jej uśmiechu. Myślałem o jej ustach i jej głosie. Chciałem, żeby przy mnie była. Chciałem ją dotknąć, pocałować..

-Wiem, o czym mówisz. - powiedziałem, zanim zdążyłem się ugryźć w język - Wiem, jak to jest kochać kogoś do szaleństwa. Nie możesz przestać o tym kimś myśleć. Chcesz, żeby zawsze była przy tobie. Każda krzywda wymierzona w nią cię boli. Chcesz ją chronić przed całym światem, a jednocześnie, kiedy widzisz kogoś innego obok niej jesteś cholernie zazdrosny. - wyrecytowałem to, co w tej chwili czułem.

Carter spojrzał na mnie pierwszy raz od jakiegoś czasu. W jego oczach widziałem zdziwienie, ale również coś w rodzaju zrozumienia. Ja jednak myślami byłem przy mojej Tris. Przy tej dziewczynie, która robi ze mną co chce, a ja jej na to pozwalam. Przy niej jestem zupełnie bezbronny.

-Jak widać oboje jesteśmy nieszczęśliwie zakochani. - powiedział Carter, a ja przytaknąłem tylko.

Słowo nieszczęśliwie nie jest adekwatne do mojego uczucia do Tris. Przy niej po prostu jestem sobą. Nie jestem tym, za kogo przez tyle lat podawałem się w Nieustraszoności. Nie jestem Cztery. Jestem po prostu Tobiasem. Przy niej wreszcie mogę być sobą i jestem jej za to wdzięczny.

-I co z tym zrobimy? - spytałem.

-Nie wiem, jak ty, ale ja mam zamiar dzisiaj iść na tyrolkę. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną. Nic nie imponuje dziewczyną tak, jak odwaga. Kto wie. Może i ona tam będzie?

Zamyśliłem się na chwilę. Tyrolka? Na pewno Tris tam będzie. Wszystkie tyrolki organizuje głównie Zeke, a to oznacza, że będą wszyscy. Tris pewnie się pochwaliła, jak mnie urządziła. Jestem pewny, że Zeke mi tego nigdy nie daruje. Będzie mi to wypominał przez całe życie. Dlaczego, więc nie spróbować? Zjechałem już z niej dwa razy. Raz na pogrzebie Tris, a drugi raz w dniu, kiedy się jej oświadczyłem. Dlaczego zatem miałbym dzisiaj nie pójść tam przynajmniej po to, żeby ją zobaczyć?

-Pójdę.

~~~~

O dwudziestej drugiej byliśmy już pod budynkiem Hancocka. Reszta miała na dzisiaj inne plany, albo po prostu nie chciała iść. Poszliśmy więc z Carterem sami. Po drodze dołączyła do nas Skarlett, która (jak się okazało) jest siostrą Cartera. Musiałem chyba naprawdę dziwnie wyglądać, kiedy mi to powiedzieli, bo oboje patrzyli wtedy na mnie, jak na idiotę.

Znam Skarlett od kilku lat, ale tylko z widzenia. Powiedzieliśmy do siebie zaledwie kilka słów. Ona jest jedną z przyjaciółek Shauny. Nigdy jakoś bardzo nie interesowała mnie ta dziewczyna. Zawsze traktowałem ją, jak po prostu przyjaciółkę Shauny.

Nie rozmawialiśmy za dużo podczas drogi do budynku Hancocka. Dowiedziałem się jednak, kto będzie na tym zjeździe. I to było najważniejsze. Ona tam będzie...

Weszliśmy do windy, kiedy tylko się przed nami otworzyła. Byliśmy w niej tylko we trójkę. Od Skarlett dowiedziałem się, że mało osób będzie dzisiaj zjeżdżać. Nie wiem, dlaczego zaprosiła swojego brata, skoro to ma być głównie zjazd pełnoprawnych Nieustraszonych. I tym bardziej nie wiem, co ja tam robiłem.

Jednak byłem zdesperowany zobaczyć Tris. To, że będzie tam mało osób dawało mi pewnego rodzaju pewność, że może nikt nas nie zobaczy i będę mógł z nią porozmawiać. Jednak jestem pewna, że gdyby doszło do takiej sytuacji na rozmowie by się nie skończyło. Za bardzo za nią tęsknię.

Kiedy zatrzasnęły się drzwi windy odruchowo rozejrzałem się dookoła. Moja klaustrofobia dawała o sobie znać. Miałem wrażenie, że ściany zaciskają się na moich płucach uniemożliwiając oddychanie. Zacząłem się lekko pocić. Nie mogłem powstrzymać tego, że zaczynałem po prostu panikować.

Jednak wtedy przypomniałem sobie twarz Tris i to, w jaki sposób pomogła mi się uporać z moim lękiem podczas krajobrazu strachu. Zabrałem ją tam tylko raz. Jednak ten jeden raz wystarczył, żeby ona poznała wszystkie moje najbardziej skrywane sekrety. Dowiedziała się, kim jestem i kim jest mój ojciec. Jednak nie patrzyła na mnie z odrazą. Patrzyła na mnie tak samo, jak zawsze.

Byłem zajęty myślami, kiedy drzwi windy wreszcie się otworzyły. Odetchnąłem z ulgą, która malowała się na mojej twarzy. Carter i Skarlett spojrzeli na mnie dziwnie, po czym wyszli z windy. Ja wyszedłem ostatni, kiedy udało mi się wreszcie ochłonąć.

Kiedy wyszedłem z windy udało mi się tylko odetchnąć z ulgą, kiedy zobaczyłem, że ktoś stoi przede mną. Szybkim spojrzeniem omiotłem dach. Dziwnym trafem nie było nikogo po tej stronie, co wykorzystałem od razu. Przyciągnąłem do siebie Tris, na co ona od razu wbiła się w moje usta.

Westchnąłem, kiedy wreszcie poczułem jej miękkie wargi na swoich. Całowała mnie namiętnie, z tęsknotą, ale jakby ze smutkiem. Postanowiłem, że zabiorę od niej te troski i objąłem ją mocniej w pasie, na co ona zarzuciła swoje ręce na mój kark. Wplotła jedną dłoń w moje długie włosy, którymi się bawiła, a ja polizałem jej zęby prosząc o dostęp. Zgodziła się bez chwili wahania. Wkrótce potem nasze języki tańczyły w nikomu nie znanym rytmie, który był przeznaczony tylko dla nas.

Odsunęliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam powietrza. Na pożegnanie złapałem jej dolną wargę w zęby i pociągnąłem do siebie. Tris jęknęła cicho, co sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnąłem. Przyłożyłem swoje czoło do czoła Tris i patrzyłem jej cały czas w oczy. Oddychaliśmy nierównomiernie tym samym powietrzem, a jej piękne oczy mnie po prostu hipnotyzowały.

-Tęskniłem. - powiedziałem cicho.

-Ja też. - powiedziała, po czym dała mi szybkiego całusa w usta.

-To znaczy, że mi wybaczyłaś? - spytałem z nadzieją.

Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem. Dla mnie Tris była, jest i będzie najważniejsza. Gdyby trzeba było zrobiłbym to jeszcze raz. Przecież nie mogłem pozwolić na to, żeby to ona dostała tą kulką. Nie zniósłbym tego.

-Pożyjemy. Zobaczymy. - powiedziała, po czym ponownie mnie pocałowała.

Dla takich chwil mogę żyć wiecznie...

No i proszę. Rozdział dzisiaj spokojny. Mam nadzieję, że się podoba. Zbliżamy się powoli do końca tej części. Nie wiem ile dokładnie pojawi się jeszcze rozdziałów, ale nie przewiduję ich zbyt wielu. Podejrzewam, że do 25 rozdziałów i koniec.

Nie będę długo pisać, bo nie w tym o to chodzi. Przejdę więc do rzeczy.

Odwagi!

PS

Dla tych, co jeszcze nie zobaczyli. W Nominacjach i reszcie jest informacja dotycząca między innymi tego ff. Mam nadzieję, że się z nią zapoznacie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top