15. Postrzelenie Tobiasa

Moje serce znowu zaczęło bić, a pewne niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie uważnie.

Cofnęłam się w czasie o kilka miesięcy do momentu, kiedy Tobias został postrzelony...

Siedziałam na niewygodnym szpitalnym krzesełku przed salą operacyjną i od godziny nie płakałam. Nic dziwnego, skoro siedziałam tu już pięć godzin...

Starałam się mrugać jak najmniej, bo kiedy zapadała ciemność widziałam obraz upadającego Tobiasa, który potem się wykrwawiał, a ja nic nie mogłam na to poradzić.

Jednak mogłabym oglądać ten widok cały czas i siedzieć jeszcze dłużej, byle tylko z Tobiasem było wszystko dobrze...

Siedziałam na korytarzu sama, bo Shauna razem z Zeke'm poszli na badania, żeby sprawdzić czy nic się nie stało z dzieckiem, a Christina i Uriah ogarniali wszystko w Nieustraszoności. Wszystkim długo się schodziło, ale nie miałam o to do nich pretensji. Przecież Pedradowie mieli się o kogo troszczyć. Tym bardziej, że mała Lynn ma się niedługo pojawić na świecie. Uriah i Christina za to załatwiali sprawy, do których nie miałam teraz głowy. Mogłam liczyć na nich wszystkich, zawsze...

Amar niedawno poszedł po kawę. To on przywiózł mnie do szpitala i wspierał. Caleb poszedł do domu, kiedy dostał pilny telefon. Nie zamierzałam go tu trzymać na siłę. Nie potrzebuję litości, której widziałam dzisiaj wiele.

Dlatego aktualnie siedziałam sama na korytarzu przed salą operacyjną i błagałam, żeby Tobias z tego wyszedł. Nadal byłam w swojej sukni ślubnej, która nadal miała ślady krwi. Krwi Tobiasa. Byłam pewna, że po mojej twarzy pływa makijaż, ale mam to gdzieś. Najważniejszy w tej chwili jest Tobias.

Nawet nie zauważyłam, kiedy wrócił Amar. Dopiero, kiedy się odezwał zorientowałam się, że nie jestem sama w korytarzu.

-Może kawy? - spytał.

Odwróciłam się w jego stronę. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to troska wymalowana na jego twarzy. Widziałam, że był zmęczony i przejęty tym wszystkim, ale starał się trzymać. Wzięłam od niego kubek z kawą, za którą podziękowałam skinieniem głowy.

Ja już dawno przestałam się trzymać. O ile kiedyś się trzymałam. Nie przejmowałam się tym, że wyglądam, jak wszystkie nieszczęścia świata. Nie przejmowałam się zakrwawioną suknią ślubną. Przejmowałam się jedynie Tobiasem.

-Może pojedziesz do domu i się trochę prześpisz? - spytał z troską w głosie Amar.

- Nie mogę. - powiedziałam potrząsając gwałtownie głową - Nie mogę go zostawić. - powiedziałam gwałtownie kręcąc głową.

-Powinnaś odpocząć. Nie obraź się, ale nie wyglądasz najlepiej.

Puściłam jego słowa mimo uszu, bo z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Wstałam gwałtownie, przez co zakręciło mi się w głowie i Amar musiał mnie przytrzymać. Lekarz podszedł do nas i spojrzał na mnie spod swoich okularów mieszanką troski i współczucia.

-Co z nim? - pierwsza przerwałam tą ciszę.

-Kula dokonała druzgocących uszkodzeń w organiźmie pacjenta. Do tego zatrzymała się w jednym z kręgów kręgosłupa. - powiedział, na co wstrzymałam oddech czekając na najgorsze, a z moich oczu zaczęły znowu lecieć łzy - Nie mogliśmy usunąć kuli. To wiąże się z ryzykiem, a nasz szpital nie jest wystarczająco rozwinięty, żeby wykonywać takie operacje.

-To znaczy, że on nie żyje? - spytałam drżącym głosem, a łzy leciały już ciurkiem z moich oczu.

-Spokojnie. Pacjent żyje, ale jego stan nie jest dobry. Na razie jest stabilny, ale to tylko kwestia czasu, kiedy on umrze...

- To co tu robisz?! - zaczęłam krzyczeć - Idź tam i rób coś, żeby żył!

-Tutaj nie jesteśmy w stanie poprawić jego stanu. A tym bardziej wykonać takie skomplikowane operacje, jakie są potrzebne, żeby pacjent przeżył.

- To gdzie? - spytał Amar pierwszy raz odzywając się podczas rozmowy - Skoro nie tutaj, to gdzie?

-Wiedeń w Austrii. To jest inny kontynent. - powiedział lekarz

-To proszę go tam wysłać! - krzyknęłam załamana.

-Tu chodzi o koszty. - powiedział - Przejazd, operacje, rehabilitacja... To wszystko będzie sporo kosztować.

-Ile? - spytał Amar.

-Dwieście tysięcy euro.

Słuchałam tej wymiany zdań, ale jakby mnie tam nie było. Nie docierał do mnie ostatni skrawek rozmowy Amara z lekarzem. Kompletnie się włączyłam. Dwieście tysięcy...  Skąd mam niby wziąć te pieniądze? To przecież fortuna...

Jednak muszę zrobić wszystko, żeby Tobias mógł żyć. On nie może umrzeć! Nie może!

Nie wiem co, ale coś wymyślę. Zdobędę pieniądze i Tobias będzie żył...

-Czy przed podróżą chce pani zobaczyć męża? - spytał lekarz.

-Jak to? - spytałam nie wiedząc o co chodzi.

Spojrzałam na Amara, żeby wytłumaczył mi tę sytuację. On jednak tylko kopnął głową i kazał lekarzowi prowadzić mnie do sali Tobiasa. Poszłam za nim z lekkim oporem. Chciałam zobaczyć Tobiasa. To jest pewne. Jednak nie ufałam sobie na tyle, żeby kontrolować całe swoje ciało.

Kiedy doszliśmy do sali stanęłam chwilę przed drzwiami, a rękę miałam na klamce. Lekarz poszedł mówiąc, że ma jakieś sprawy do omówienia z Amarem. Nie obchodziło mnie to jednak. Po chwili wahania weszłam do sali i od razu zatrzymałam się w progu, a z moich ust wydobył się niekontrolowany jęk.

Tobias tam leżał. Był podpięty do chyba tysiąca rurek i wielu maszyn, z których wydobywały się różne dźwięki. Tobias był strasznie blady, a jego klatka piersiowa ledwo się poruszała. Był przykryty cienką kołdrą.

Powoli podeszłam do łóżka i usiadłam na krześle. Chwyciłam jego rękę i ścisnęłam. Miałam nadzieję, że odpowie na gest, ale nie stało się nic. Po moich policzkach łzy leciały już ciurkiem i nie zamierzałam ich powstrzymać. Nie miałam po prostu na to siły.

Nie mogłam również nic powiedzieć. Zabrakło mi słów, więc po prostu tak przy nim siedziałam i miałam nadzieję, że otworzy oczy. Te tak piękne niebieskie oczy...

Nie wiem, ile tam siedziałam, ale w pewnym momencie przyszła pielęgniarka i kazała mi opuścić pomieszczenie, bo muszą przygotować pacjenta do transportu, puki jest stabilny.

-Chciałam się z nim jakoś pożegnać. - powiedziałam praktycznie do siebie, ale pielęgniarka posłała mi współczujący uśmiech.

-Może pani napisać list. Kiedy się obudzi będzie wiedział, co pani na ten temat myśli. Tu w szufladzie są kartki i długopis. - powiedziała wskazując szafkę obok łóżka.

Podeszłam do szafki i wyjęłam kartkę i długopis. Nie czekałam długo i zaczęłam pisać pochyłym pismem. Nie zastanawiałam się nad tym, co piszę. Po prostu pisałam to, co czułam.

Drogi Tobiasie!

Piszę ten list u Ciebie na sali szpitalnej, a Ciebie szykują do wyprawy za morze. Wysyłają Cię do Austrii do kliniki, gdzie uratują Ci życie.

Chcę, żebyś wiedział, że jestem na Ciebie zła. Mam ochotę Ciebie za to udusić, ale nie mogę.

Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie zostawiłeś z tym wszystkim?

Jednak musisz wiedzieć jedno. Jeżeli do mnie nie wrócisz, to wygrzebię Cię nawet spod ziemi i osobiście zamorduję. Masz żyć!

Jednak jest jeszcze jedna sprawa. Jeżeli jakaś pielęgniarka będzie Ciebie podrywała, albo Ty kogoś będziesz podrywał, to wydłubię tej ździrze oczy. Zapamiętaj to sobie...

Mimo wszystko jednak kocham Cię. Kocham Cię i nie mogę bez Ciebie żyć. (Co ty ze mną zrobiłeś?)

Będę na Ciebie czekała Tyle, ile będzie trzeba. A wtedy... dostaniesz niezły ochrzan!!!

Kocham Cię Tobias. Jednak w tej chwili jestem jednocześnie zła, przerażona i załamana.

Zrobiłabym wszystko, żeby znaleźć się ponownie w twoich ramionach. Żebyś mi powiedział, że jesteś przy mnie. Nigdy Ci tego nie mówiłam, ale te słowa znaczą dla mnie więcej, niż tysiące fałszywie wypowiedzianych "wszystko będzie dobrze".

Chciałabym Cię pocałować. Przytulić. Chciałabym zobaczyć twoje oczy. Usłyszeć twój głos. Poczuć twój dotyk...

Im dłużej to piszę, tym bardziej widzę, że nie ma żadnego składu w tym liście. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. A puki ta nadzieja będzie we mnie, to będę na Ciebie czekała. Sam dobrze wiesz, że nadzieję we mnie zabić jest bardzo trudno...

Wiem, dlaczego to zrobiłeś. To było z twojej strony samolubne, albo samolubne jest moje myślenie. Ta kula była przeznaczona dla mnie. Dzięki tobie żyję, ale przez to Ty możesz umrzeć. Nigdy sobie nie daruję, jeżeli nie przeżyjesz...

Nie mogę dłużej pisać, bo już wywożą Ciebie z sali.

Kocham Cię i ostrzegam.
Tris.

Odłożyłam długopis i podałam pielęgniarkę kartkę. Ona tylko kiwnęła głową i wyszła z sali. Przy Tobiasie stała dwójka jakichś ludzi, którzy prawdopodobnie mieli wywieźć bo z sali i przetransportować. Zaczęli wywozić Tobiasa z sali, a ja w ostatniej chwili podeszłam do niego. Chwyciłam jego rękę w swoją dłoń, a drugą pogładziłam jego policzek. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam go krótko.

-Wszystko będzie dobrze, tylko wróć do mnie... - wyszeptałam w jego usta.

Kiedy Tobiasa wywieźli z sali ja nadal tam stałam. Stałam tam oszołomiona i niezdolna do żadnego ruchu. W końcu jednak ruszyłam do drzwi i poszłam w stronę, skąd przeprowadził mnie lekarz. Po drodze minęłam gabinet lekarski, skąd dobiegł mnie głos Amara i lekarza.  Zaciekawiona podeszłam bliżej i wsłuchałam się w rozmowę.

-Nie może jej pan tego powiedzieć! - powiedział dobitnie Amar, a ja zmarszczyłam brwi.

-Nie mogę zatajać takich informacji przed rodziną poszkodowanego. - zaprotestował lekarz.

-Posłuchaj mnie... - powiedział Amar pomijając już zwroty grzecznościowe - Ona się załamie, kiedy tylko jej to powiesz. Chcesz mieć ją na sumieniu?

-Ty mówisz o sumieniu? - spytał wkurzony lekarz - Sam ją okłamałeś. Dobrze wiesz, że tu nie chodzi o żadne pieniądze. On jest bohaterem miasta. Ludzie chętnie za to zapłacą...

-Jednak musisz trzymać gębę na kłódkę. Ona nie może się tego dowiedzieć.

-On umiera i nic tego nie zmieni. Ta podróż może tylko pogorszyć wszystko!

-Ale szansa jest. - powiedział Amar dobitnie.

-Jest, ale nikła. Jeżeli pacjent przeżyje taką podróż, to będzie cud...

-Ona nie może z nim pojechać. Nie ma takich możliwości. Nie będzie mogła się z nim też skontaktować! Nie może jej Pan odbierać jedynej nadziei, że jeszcze kiedyś zobaczy swojego męża! 

Nie mogłam dłużej tego słuchać. Tego było za wiele. Po prostu wyszłam ze szpitala i ruszyłam przed siebie...

Potrząsnęłam głową, bo nie chciałam o tym wszystkim myśleć. Nigdy nie dowiedziałam się, o co chodziło im w tej rozmowie, ale jedno było pewne. Tobias miał nikłe szanse przeżyć i lekarz nie chciał podjąć ryzyka.

Jednak teraz on tu jest. Stoi jakieś dziesięć kroków przede mną. Patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Nie zrobił nawet kroku w moją stronę. To mnie zasmuciło. Spojrzałam w jego oczy i powiedziałam te kilka słów, które aktualnie były w mojej głowie.

-Nienawidzę cię. - powiedziałam patrząc w jego oczy.

-Tris...

Kiedy tylko usłyszałam jego głos. Ten tak znajomy głos, który wielokrotnie mi pomagał w problemach. Ten głos, który należał do niego. Tyle wystarczyło, żeby pozbawić mnie zdolności racjonalnego myślenia. Po prostu zrobiłam to, co chciałam zrobić od bardzo dawna...

Podeszłam do Tobiasa i po prostu zaczęłam go bić. Moje mięśnie mnie nie słuchały po ostatnim treningu, ale ignorowałam to. Waliłam pięściami w tors Tobiasa, a on co jakiś czas pojękiwał. Jednak specjalnie nie waliłam mocno. Nie chciałam przypadkiem uderzyć go w miejsce, gdzie postrzelił go Jared.

W pewnej chwili Tobias złapał mnie mocno za nadgarstki, na co ja mimowolnie syknęłam. Tobias poluźnił uścisk. Pewnie myślał, że to od tego. I w pewnym sensie miał rację. Ściskał przecież moje jeszcze nie zasklepione rany na nadgarstku...

Tobias przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Na początku próbowałam się wyrywać. Zaślepiła mnie furia i chciałam wyładować na nim całą swoją złość. Całą frustrację i wszystkie inne uczucia, jakie mną targały odkąd go straciłam.

Nienawidziłam go. Nienawidziłam, że nie przyszedł wcześniej. Nienawidziłam, bo przyjął kulę, która była przeznaczona dla mnie. Nienawidzę go...

Jednak w końcu uległam. Sprawił to fakt, że w ramionach Tobiasa czułam się bezpiecznie. Czułam się przy nim, jak w domu. Poza tym jeszcze ten zapach... Jego zapach...

-Tęskniłem... - powiedział prosto do mojego ucha, a jego ciepły oddech sprawił, że mimowolnie zadrżałam.

-Nienawidzę cię...

-A ja cię kocham. I nigdy nie przestałem. - powiedział, a jego głowa nagle znalazła się przed moją lekko górując.

Pochylił się nade mną i mnie pocałował. Pocałunek był delikatny i niepewny. Jednak jeden dotyk jego warg wystarczyło, żebym poczuła się jak w domu. Przy osobie, którą kocham...

Oddałam pocałunek, jednak z mojej strony był on brutalny, pełen złości i frustracji. Tobias przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, a jego jedna ręka z mojej talii powędrowała wyże do mojego karku. Zarzuciłam mu ręce za szyję i całowałam tak, jakby to był nasz ostatni pocałunek.

Nie śpieszyłam się, a cała złość nagle ze mnie uleciała. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Miałam wrażenie, że to jest sen. Nie chciałam się jednak z niego wybudzać. Wolałam żyć w nieświadomości, niż w brutalnej prawdzie.

Tobias odsunął się w końcu ode mnie, a moje ręce swobodnie opadły do mojego ciała. Tobias stał przede mną w całej swojej okazałości, a ja zrobiłam jedyną słuszną rzecz w tamtej chwili.

Nie minęła sekunda, a w pomieszczeniu rozległ się głośny płaski, a twarz Tobiasa odskoczyła na bok. Uderzyła go z liścia w policzek. Tobias jednak spojrzał na mnie rozbawiony i zaczął masować miejsce, gdzie przed chwilą była moja ręka.

-Pomogło? - spytał rozbawiony.

-Nie za bardzo, więc miej się na baczności Tobias.

-Tak jest pani Eaton.

Po tych słowach znowu mnie pocałował, a w moim brzuchu zaczęły latać motylki. Pani Eaton...

No i to jest dopiero lepsza wersja poprzedniego badziewia. Wiedziałam, że czegoś tam brakowało i proszę. Brakowało pożądanego liścia...

A tak na poważnie, to komu się podoba rozdział? Dla mnie jest niezły, ale mógłby być lepszy.

Teraz trochę dramatu dla Was ;-)

To, że ten rozdział taki wyszedł nie oznacza, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Równie dobrze to może być sen... Kto wie..?

Dobra. Koniec tego dramatu. Teraz czas na happening.

WAKACJE!!!

Kto się cieszy? Jakie plany?

Odwagi!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top