14. Dzień Odwiedzin

Kolejne dni mijały szybko i nieubłaganie. Prawie cały czas spędziłam na sali treningowej ucząc nowicjuszy, albo samej wyżywając się na worku treningowym. To mi pomagało, ale nie za bardzo. Tym bardziej dzisiaj. Na sali treningowej byłam już od czwartej, bo nie mogłam spać. Dzisiejszy dzień również w niczym mi nie pomagał. Dzisiaj jest Dzień Odwiedzin. Nowicjusze całymi dniami potrafili o tym gadać, a mi robiło się niedobrze na jedno wspomnienie tego dnia.

Jak zwykle miałam na sobie dopasowaną bluzkę i spodnie do kostek. Przez biodra miałam przewieszoną bluzę Tobiasa, a na nadgarstku zawiązaną bandanę, żeby nikt nie widział moich blizn. Jednak nie za bardzo to zadziałało.

Jeszcze w niedzielę dostałam niezły ochrzan od Shauny, Uriaha, Zeke'go i ponownie od Christiny. Oni się o mnie martwili, a co ja mogłam z tym zrobić? Przecież wiedziałam, że traktują mnie, jak swoją rodzinę. Zresztą, ja traktuję ich tak samo. A mimo to zrobiłam to, zamiast przyjść do nich.

Jednak jestem na to za dumna. Nie przyznam się do porażki, ani do tego, że potrzebuję pomocy. Nigdy nie lubiłam prosić o pomoc innych. To wydawało mi się zbyteczne i kompletnie bez sensu. Nie chciałam wzbudzać w innych litości, a do tego to wszystko by doprowadziło.

Wszyscy moi przyjaciele chcieli, żebym spędziła Dzień Odwiedzin z nimi, ale ja odmówiłam. Nie chciałam im zawadzać, za co Zeke uznał, ze jestem kompletnie, jak Tobias, bo on też im odmawiał. Na samo wspomnienie Tobiasa dzisiejszego dnia dostawałam jakiejś dziwnej nerwicy.

Dzień Odwiedzin powinno się spędzić z rodziną. A jak ja go spędzam? Kompletnie sama w sali treningowej o czwartej nad ranem dręczona koszmarami. Po prostu pięknie. Nie ma co.

Po kilku godzinach treningu nie miałam już kompletnie siły. Spojrzałam na zegarek. Była ósma rano. Spędziłam tu cztery godziny bez przerwy waląc w ten worek. Byłam cała spocona i zmęczona. Wzięłam bluzę Tobiasa, którą po jakimś czasie zdjęłam z siebie i ruszyłam w kierunku mojego mieszkania.

Doszłam do niego w ciągu jakichś piętnastu minut. Od razu ruszyłam do łazienki po drodze zabierając jakieś ubrania z sypialni. Wzięłam gorący prysznic i umyłam włosy, które całkowicie mi się pozlepiały od potu. Kiedy wyszłam spod prysznica spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam wory pod oczami i byłam cała czerwona. Spojrzałam na swoje ręce, gdzie na knykciach miałam ranki od uderzeń.

Zerknęłam na swój nadgarstek i poczułam obrzydzenie do samej siebie. Nie powinnam okazywać słabości. Nie wolno mi tego robić, a mimo to to zrobiłam. Dlaczego nie mogę panować nawet nad sobą? Przecież teoretycznie powinno to być proste. Dlaczego więc tak nie jest?

Ubrałam się w lekko luźną bluzkę, która odsłaniała pępek i dopasowane jeansy z dziurami, a przez biodra przewiązałam bluzę Tobiasa, która zakrywała to, co odsłaniała bluzka, która znalazła się w mojej szafie za sprawą Christiny. Na nadgarstku zawiązałam swoją bandanę, a włosy przeczesałam szczotką. Powinnam je ściąć, ale jakoś nie mogę się na to zdobyć, więc rosną spokojnie. Spojrzałam ponownie na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam, jak ja, pomimo tych worów pod oczami i czerwonej twarzy, a czułam się całkiem dobrze.

Wyszłam z łazienki z zamiarem wyjścia z domu, ale coś mnie pokusiło, żeby pójść do salonu. Kompletnie mimowolnie spojrzałam na kolaż zdjęć przeglądając je wszystkie po kolei. W końcu natrafiłam na to, którego, jak mi się wydawało, szukałam.

Było to zdjęcie przedstawiające Tobiasa. Stał przodem do obiektywu, a jego ramiona były rozłożone, jakby czekał, aż ktoś się do niego przytuli. Na ustach widniał jego szeroki uśmiech, a w oczach czaiła się bezgraniczna miłość. W tle widziałam diabelski młyn, za którym zachodziło słońce.

To był dzień, kiedy razem z naszymi przyjaciółmi postanowiliśmy zrobić sobie wypad na diabelski młyn, żeby pograć tam w wyzwania. Uriah zrobił to zdjęcie, kiedy Tobias skończył swoje wyzwanie, ale nie pamiętam, na czym ono polegało. Tobias rozłożył ręce, kiedy zobaczył, że do niego idę, a ja jak gdyby nigdy nic wpiłam się w jego usta.

Uśmiechnęłam się smutno na samo wspomnienie tego wydarzenia. Jednak łzy nie wyleciały z moich oczu, co było dla mnie nowością. Udało mi się to. Ruszyłam się w końcu z miejsca i podeszłam do drzwi, gdzie założyłam moje czarne adidasy i wyszłam z mieszkania uprzednio zamykając je na klucz.

Nie byłam wcale głodna, ale musiałam przynajmniej zachowywać pozory, że jem. Inaczej Christina razem z Shauną nie dadzą mi spokoju. To nie jest tak, że się głoduję. Po prostu od jakiegoś czasu nie mam ochoty nic jeść. Oczywiście jem. Przy moich ilościach spożywanego jedzenia, to trudno byłoby przestać.

Kiedy przyszłam na stołówkę i wzięłam to, co chciałam usiadłam przy stoliku, gdzie już siedzieli wszyscy moi przyjaciele. Jak zawsze wszyscy pogrążeni w rozmowie. Nawet nie zauważyli, kiedy usiadłam, więc mogłam bezkarnie posłuchać tego, co mówią.

-No, ale na poważnie myślicie, że to się uda? - spytała sceptycznie Christina.

-Na pewno się uda. - powiedział radośnie Zeke.

-Nie jestem tego taka pewna. Może się nieźle wkurzyć. - powiedziała Shauna.

Ta rozmowa co najmniej mnie zaciekawiła. Byłam ciekawa, kim jest ta osoba i o co w ogóle chodzi. Niestety, zanim powiedzieli więcej, niż te kilka zdań, które udało mi się wychwycić zauważył mnie Uriah.

-Tris! - powiedział zdziwiony, a cała reszta spojrzała na mnie, jak na komendę.

-Ja! - powiedziałam zdziwiona ich zachowaniem - O co chodzi?

-O nic ważnego. - powiedział szybko Zeke.

-Po prostu... - powiedziała w tym samym momencie Shauna.

Patrzyłam na nich sceptycznie, bo wiedziałam, że mnie okłamują. Jednak nie wiedziałam nic więcej. Westchnęłam tylko i zajęłam się jedzeniem swojego muffina i kilku tostów, które miałam dzisiaj na śniadanie.

Oczywiście temat rozmowy przy stole szybko zszedł na Dzień Odwiedzin. Wszyscy, nie tylko nowicjusze, byli podekscytowani tym dniem. Dla wielu Nieustraszonych jest to dzień wolny od pracy. Jednak ci, którzy nie mają żadnych rodzin pracują dzisiaj, żeby nie myśleć o tym, co stracili, albo czego nie mają. Sama chciałabym dzisiaj pracować, ale nigdzie nie chcieli mnie wziąć. Nie wiem dlaczego...

Nie uczestniczyłam za bardzo w rozmowie, bo byłam za bardzo zatopiona we własnych myślach. Myślałam o tym, co by było, gdyby Tobias był dzisiaj ze mną. Jak spędzilibyśmy ten dzień. Oczywiście to myślenie doprowadziło do jeszcze większego mojego zdołowania, ale nie umiałam inaczej. A może umiałam, ale nie chciałam?

Po śniadaniu nowicjusze, jak oparzeni wybiegli z jadalni i ruszyli do sali, gdzie w tym roku odbywa się Dzień Odwiedzin. W tym roku, jak i w prawie każdym, Wigilia odbywa się w sali koło przepaści. Moi przyjaciele też tam poszli i pociągnęli mnie za sobą. Ja jednak wymknęłam się im i ruszyłam pochodzić po frakcji. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.

Nie wiem, jak ale w końcu dostałam się na salę, gdzie odbywała się Wigilia Dnia Odwiedzin. Wokół wszyscy byli szczęśliwi ze swoimi rodzinami, a ja miałam ochotę się popłakać, jednak w porę zatrzymałam łzy. Patrzyłam tylko na tych wszystkich nowicjuszy, którzy witają się ze swoją rodziną, płaczą ze szczęścia. To było dla mnie, jak tortura.

Nie zważałam na rodziny, ani ich szczęście. To tylko mnie bardziej dołowało i przypominało o tym, czego nie mam. Zamiast jednak wyjść, to poszłam pod barierkę i wpatrzyłam się w przepaść. Woda na dnie odbijała się od skał, a do mnie docierał ten szum. To było dla mnie, jak ukojenie, ale niestety nie trwało długo, bo niedługo po tym, jak pochyliłam się nad barierką, ktoś do mnie podszedł.

-Niezła biba. Szkoda, że nie ma muzyki. - powiedział lekko zamyślony Uriah.

Spojrzałam na niego ukosem. Był ubrany w zwyczajne dresy i adidasy, a jego tatuaż przy uchu idealnie się odznaczał. Miał ostrzejsze rysy twarzy, niż kilka lat temu. Poza tym jego włosy były trochę dłuższe. Mimo wszystko jednak nie zmienił się za bardzo. Nadal był tym wkurzającym przyjacielem, któremu przyczepiliśmy klejem deskę klozetową do tyłka. Na samo wspomnienie jego widoku miałam ochotę się zaśmiać.

-Jak myślisz dało by się załatwić skok na bungee z tego miejsca? - spytałam ciekawa spoglądając na Uriaha.

-Tu jest za nisko. - powiedział potrząsając głową rozbawiony - Kiedyś jeden gość próbował. Chyba miał na imię Jessie. Skończył roztrzaskany o tamte skały.

Pokazał kierunek, gdzie Jessie miał spaść. Mimowolnie wyobraziłam sobie, jak to ja się roztrzaskuje o te kamienie. Po moim ciele mimowolnie przeszedł dreszcz.

Nie powinnam myśleć o takich rzeczach. Tobias na pewno nie chciałby, żebym coś sobie zrobiła, a tym bardziej się zabiła! Jednak jak widać nie zawsze sobie to uświadamiam. Wskazują na to moje blizny na nadgarstku...

Odwróciła się do tyłu, żeby przyjrzeć się tym wszystkim rodziną. Wyglądają na szczęśliwych. Co więcej oni się kochają. Mają dla kogo wstać rano. Mają dla kogo pokonywać przeciwności losu. Ja kogoś takiego nie mam. Do niedawna kimś takim był dla mnie Tobias, ale teraz bo ze mną nie ma. Muszę do tego przywyknąć i żyć dalej.

Ale jak to zrobić skoro to tak boli?

Uriah, jakby wyczuł mój nastrój, wziął i mnie przytulił. Nie poczułam się dziwnie w jego objęciach, ale nie poczułam się też bezpiecznie. Tak właściwie, to nic nie czułam. W środku miałam pustkę. Tym bardziej tego dnia...

Ponownie odwróciła się do barierki, żeby spojrzeć na wodę. Była niezatrzymana. Taka jest woda i taka kiedyś byłam ja. Niepowstrzymana. Uparta. Niezmienna...

Teraz taka nie jestem. A to za sprawą zniknięcia z mojego życia jednego faceta. Kto by pomyślał, że jeden facet zrobi ze mną tyle? Że tak mnie zmieni. Ja na pewno nie. Dzięki Tobiasowi stałam się bardziej otwarta na innych, ale również nauczyłam się bronić. Do tego dowiedziałam się co to znaczy kochać i być kochaną. A tego uczucia nic w świecie mi nie zastąpi.

Uriah puścił mnie, kiedy tylko odwróciłam się do barierki, jednak nadal ze mną stał, jakby się bał, że coś sobie zrobię, albo sobie nie poradzę. Ale nie mogę polegać wiecznie na innych. Już zdecydowanie za długo jestem kulą u ich nogi. Muszę ich uwolnić od tego ciężaru i zacząć być samodzielną.

Nie odzywaliśmy się do siebie więcej, ale Uriah cały czas przy mnie był. To robiło się już irytujące. Miałam ochotę powiedzieć my, że nie mam pięciu lat i umiem sama stać przy barierę nad przepaścią, ale jednocześnie tego nie chciałam.

Nie chciałam zostać tutaj sama. I to nie dlatego, że nie ufałam sobie na tyle, żeby samej stać nas przepaścią. Wcale nie o to chodziło. Chodziło o tych wszystkich ludzi, którzy mnie otaczali. Wszyscy byli szczęśliwi, że wreszcie zobaczyli swoją rodzinę. Ja natomiast miałam ochotę krzyczeć...

Starałam się ignorować ogólny zgiełk rozmów i płacących ludzi,ale nie dało się ignorować, kiedy ktoś szturchał cię w ramię i wołał po imieniu.

-Tris. - powiedział Utah, który patrzył na mnie z troską - Ktoś chce z tobą porozmawiać.

Skrzywiłam się na te słowa. Kto niby chce ze mną rozmawiać? Przecież nie jestem wcale interesująca, ani nic takiego. Poza tym nie mam ochoty na rozmowy. Po chwili wahania odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha Juliette, a obok niej stała jakaś kobieta. Miała na oko czterdzieści lat. Była ubrana w dopasowane, jasno czerwone spodnie i luźną pomarańczową bluzkę, która była wciśnięta w spodnie. Miała blond włosy, a na twarzy chyba tonę makijażu.

A więc Juliette przyszła do mnie z mamusią... Bardzo ciekawe...

-Witam. Mam na imię Roxanne i jestem mamą Juliette. - powiedziała bez ogródek i zbędnego wstępu - Możemy porozmawiać w cztery oczy? - spytała patrząc na mnie uważnie.

Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na Uriaha, żeby zostawił nas same. Od razu zrozumiał i odszedł kawałek dalej, gdzie, jak się okazało, stała reszta naszej paczki. Ciekawe, czy cały czas mnie szpiegowali...

Juliette pod spojrzeniem matki również odeszła, a na twarzy miała ten bezczelny uśmieszek w stylu samozadowolenia i jednocześnie nonszalancji. Nie rozumiałam jej postawy tak samo, jak nie rozumiałam dlaczego mama Juliette poprosiła mnie do rozmowy. Jednak na wszelki wypadek wolałam zostać w miejscu publicznym, żebym nie zrobiła niczego głupiego...

-Chciałabym porozmawiać o nowicjacie Juliette. - powiedziała, na co ja westchnęłam.

-Nie mogę udzielać informacji o nowicjacie. - powiedziałam formułkę, którą w takich sytuacjach kazał nam mówić Amar.

-Przecież nie chodzi mi o nic złego. - powiedziała wzruszając ramionami - Córka po prostu mi mówiła, że pani chce ją wyrzucić z frakcji.

-To nie zależy od mojego chcenia, bądź niechcenia. To zależy od pracy Pani córki, a ona po prostu nie robi postępów.

-Przejdźmy do konkretów, bo widzę, że inaczej się nie dogadamy. - powiedziała ściszając głos do konspiracyjnego szeptu - Proponuję układ. Moja córka zostanie w Nieustraszoności na wysokiej lokacie, co pani jej zapewni, a ja w zamian dam pani pieniądze i zapewnię awans. Co pani na to?

Patrzyłam na nią wielkimi oczami, ale pomimo moich prób uległam. Uległam i zaczęłam się śmiać na całe gardło. Kątem oka zobaczyłam, jak Uriaha razem z resztą patrzą na mnie zaciekawieni, tak samo, jak kilka blisko stojących osób, których uwagę zwróciłam. Jednak Roxanne patrzyła na mnie nieustępliwie ż poważną miną.

-Proszę się nie śmiać. Jak pani nie będzie chciała tego zrobić, to moja córka oskarży panią o pobicie i nękanie. - powiedziała to tak pewnie, że mimowolnie na chwilę ucichłam, żeby zaraz znowu zacząć się śmiać.

-Szerokiej drogi życzę. - powiedziałam - A teraz... - kątem oka zobaczyłam, że do sali wchodzi dwóch strażników, którzy dali mi znak, który od razu zrozumiałam - Może omówimy szczegóły w jakimś ustronniejszym miejscu?

Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Widocznie nie jest zbyt bystra, skoro nie zauważyła mojej nagłej zmiany. Posłałam jeszcze uspokajający uśmiech Uriahowi i reszcie, po czym ruszyłam przodem, żeby wyprowadzić kobietę z sali. Przecież nikt nie chce tu robić scen. Prawda?

Kiedy wyszłyśmy z sali rozejrzałam się dookoła, a po chwili zobaczyłam dwóch strażników. Ruszyłam w ich stronę zgodnie z sygnałami, które mi dawali. Kiedy tylko skręciliśmy do kolejnego korytarza strażnicy podeszli z obu stron do Roxanne i złapali za ramiona. Zdezorientowana nie wiedziała, co się dzieje i posłała mi nienawistne spojrzenie.

-Wszystko się nagrało. - powiedział jeden ze strażników - Jutro będzie rozprawa, więc możesz się stawić, ale nie będzie ona jawna.

Spodziewałam się takich słów. Rozprawy głównie są następnego dnia po wykroczeniu, bo takie nie potrzebują obecności nikogo z dowództwa. Poza tym takie rozprawy nigdy nie są jawne. To tylko kłopot, więc robią to szybko i bezszelestnie.

Skinęłam głową strażnikom, którzy który od razu ruszyli w stronę więzienia, a sama poszłam do swojego mieszkania. Nie wróciłam już do sali, bo nie chciałam dłużej patrzeć na szczęście innych, kiedy sama jestem w depresji. Chciałam spokojnie wejść do mieszkania i spojrzeć na kolaż zdjęć, żeby przypomnieć sobie Tobiasa.

Jednak kiedy weszłam do mieszkania od razu zauważyłam, że jest coś nie tak. Kiedy tylko zorientowałam się, co było tego przyczyną zatrzymała się w pół kroku, a moje serce stanęło.

No i witam ponownie!

Taki oto rozdziałek. Jak wam się podoba? Co myślicie? Czy ktoś w ogóle czyta to, co tutaj piszę, czy (tak jak ja) omija te wątki?

Bez rozpisywań i zbędnych słów. No może kilka...

WAKACJE!!!!

Kto zdaje, a kto nie?

Tyle chciałam.

Odwagi!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top