11. Wizyta w sali treningowej
Obudziłam się w środku nocy cała zlana potem. Po moich policzkach niepohamowanie płynęły łzy, a z moich ust wydobył się szloch, który wcale nie brzmiał na ludzki, ale raczej na zwierzęcy. Usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę opierając się plecami o ścianę. Nie mogłam powstrzymać mojego zachowania. Cała drżałam ze strachu. To było takie realne...
Tobias. Śnił mi się Tobias. Najpierw ta chwila, kiedy Jared postrzelił go na naszym weselu, a potem mój krajobraz strachu. Nigdy tak mocno nie przeżywałam swoich koszmarów. Nigdy żaden nie śnił mi się po nocach. Nigdy też tak bardzo się nie bałam, jak podczas tego jednego strachu, który był ponad moje siły. Boję się, że Tobiasowi coś się stanie z mojej winy. Nie ważne, że go przy mnie nie ma. Nadal mam w pamięci ten atak, a ten koszmar i krajobraz wcale mi nie pomagają. One jeszcze bardziej zaczynają mnie dołować i przywierać do ziemi. Kompletnie nie wiem już co mam robić. To wszystko jest takie inne, dziwne. Takie niejasne...
Kiedy łzy nie zasłaniały mi już widoku spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że do pobudki nowicjuszy mam jeszcze dwie godziny. Nie zastanawiając się długo chwyciłam pierwsze lepsze ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Najpierw zrobiłam sobie długi, gorący prysznic, żeby przynajmniej w jakimś stopniu zmyć z siebie wspomnienia mojego koszmaru (o ile to jest w ogóle możliwe). Następnie ubrałam się w ubrania, które ze sobą przyniosłam, jak się okazało były to moje dopasowane spodnie dresowe i koszulka Tobiasa, w której czasami chodzę. Spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam wory pod oczami, które i tak były całe zaczerwienione od łez. Szybko przemyłam twarz wodą i jako tako ogarnęłam włosy, po czym wyszłam z mieszkania po drodze zabierając tylko jedno jabłko z kuchni. Ruszyłam w jedyną stronę, która była moim wybawieniem, a tym bardziej o tej godzinie. Ruszyłam na salę treningową.
Nie powinnam się przemęczać po tym ataku, ale nie umiałam inaczej. Musiałam jakoś odreagować to wszystko, co się zdarzyło, a innego sposobu nie znałam (oprócz jednego, który z oczywistych przyczyn nie jest w stanie użyteczności). Może to i było nierozsądne z mojej strony, ale ja już nie umiałam inaczej. Po prostu miałam tego wszystkiego dosyć i chciałam jakoś odreagować swój stres, bo inaczej mogłam coś zrobić nowicjuszom.
W sali treningowej byłam po piętnastu minutach. Rozejrzałam się z przyzwyczajenia, czy kogoś nie ma, ale jak zwykle o tej porze, sala była pusta. Podeszłam do pierwszego worka treningowego i bez zastanowienia zaczęłam się na nim wyżywać. Nawet nie zauważyłam, kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Po prostu waliłam w ten worek jak najmocniej chcąc wyładować całą swoją frustrację, złość, te wszystkie emocje, które w sobie kumulowałam od dłuższego czasu. Mięśnie zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa, ale ja waliłam dalej. Chciałam krzyczeć, żeby móc wyrzucić z siebie wszystko, co siedziało w mojej głowie, ale nie zrobiłam tego. Zachowałam jak najwięcej siły na okładanie tego worka. Wydawało mi się nawet, że widziałam w sali jakiś ruch, ale nie przejęłam się tym za bardzo. Byłam za bardzo skupiona na wyładowywaniu frustracji, żeby zwrócić uwagę na taki szczegół.
Nie wiem po jakim czasie, ale byłam niezgodna do dalszego okładania worka, więc po prostu usiadłam na podłodze obok niego i schowałam głowę między kolana próbując uspokoić swój szalejący oddech. W pewien sposób mi to pomogło, ale nie an tyle, żebym przestała o tym myśleć. To wszystko nadal mnie przerastało, ale co mogłam na to poradzić? Taka kolej rzeczy. Coś się kończy, a coś zaczyna. Tylko u mnie zdecydowanie za dużo jest tych zaczętych rzeczy, które są strasznie uciążliwe.
Kiedy w końcu podniosłam wzrok zobaczyłam, że ktoś w kącie sali stał i mi się uważnie przyglądał. W sali było ciemno, bo nie zadałam sobie niepotrzebnego trudu, żeby zapalić światło, ale widziałam dokładnie, ze ktoś tam stał, jednak nie widziałam twarzy tej osoby. Wiedziałam jednak, że tam stoi bo na kompletnie czarnym tle odbijały się białe nogi tejże osoby. Na pewno mi się nic nie wydawało, bo ta osoba się poruszyła. Chyba się zorientowała, że ją zauważyłam. Mnie jednak zainteresowało to, jak ta osoba mnie zobaczyła, skoro dookoła jest ciemno, a ja mam na sobie ciemne ubrania.
-Kim jesteś? - powiedziałam pewnie i z mocą w głosie, jakiej się po sobie nie spodziewałam.
Osoba w cieniu jednak nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się, prawdopodobnie, bo nadal nic nie widziałam, we mnie. Ja za to podniosłam się ze swojej poprzedniej pozycji i stanęłam pewnie. Przy okazji rozejrzałam się, czy nie ma tam jeszcze kogoś, ale nic takiego nie zauważyłam. Byłam w sali sam na sam z człowiekiem w cieniu.
-Spytam jeszcze raz, puki mam cierpliwość. - powiedziałam spokojnie, ale dobitnie z nutką ostrości - Kim jesteś?
Osoba w cieniu ruszyła ze swojego miejsca i zaczęła iść w moją stronę. Powoli, kiedy mój wzrok zaczął dostrzegać w ciemności pewne szczegóły mogłam rozpoznać, że to kobieta o ciemnych włosach. Kiedy jednak się odezwała kompletnie mnie zamurowało, bo nie spodziewałam się, że to może być ona.
-Przecież mnie znasz siostrzyczko. - powiedziała z drwiną w głosie, a mnie przeszedł dreszcz po plecach.
Starałam się, mimo ciemności, ukryć moje zdziwienie, które malowało się na twarzy. Musiałam coś prędko wymyślić, bo inaczej tak tu utknę, jakbym wrosła w ziemię. Przez chwilę nie byłam zdolna do żadnego ruchu, ale w końcu udało mi się ręką przeczesać włosy, które opadały mi na czoło i wpadały do oczy. Przede mną stała w pełni okazałości Rose.
-Co cię do mnie sprowadza Rose? - spytałam z irytacją w głosie, którą z łatwizną mogła wyczuć.
-Nie mogę już odwiedzić swojej kochanej siostrzyczki? - spytała z oburzeniem.
Grała ze mną. Grała ze mną w grę, w której nie znałam zasad. Ona natomiast pociągała za wszystkie sznurki. Musiałam jednak z nią zagrać, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. Do tego ciekawiło mnie, co ona tu robi. Głupia natura Erudyty!
-Oczywiście, że możesz. - powiedziałam przesłodzenie - Jednak zapomniałaś o jednym, małym szczególiku. Nie jestem twoją siostrą. - ostatnie zdanie wypowiedziałam szeptem, jakby to była jakaś wielka tajemnica.
-To prawda, co nie oznacza, że nie mogę cię odwiedzić. - powiedziała, a ja wyczułam, że w tym momencie się uśmiecha - Poza tym jestem kimś w rodzaju pośrednika. - dodała zmieniając swój ton na poważny - Ktoś chce się z tobą spotkać. - powiedziała spokojnie, ale ostro i dobitnie głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Jakim cudem w tak krótkim czasie ta dziewczyna tak bardzo się zmieniła? Kiedyś była zupełnie inna, a może tylko udawała? Jednak od zawsze wiedziałam, że coś jest z nią nie tak. Zawsze była za bardzo wścibska i wydawała się w swoich pytaniach dążyć do określonego celu. Między innymi dlatego poprosiłam Zeke'go, żeby ją sprawdził. I jak się okazało miałam rację.
-A czy ja chcę się z nim spotkać? - spytałam, żeby odkryła swoje karty.
-Domyślałam się, że coś takiego powiesz. Tak będziesz chciała się z nim spotkać, bo inaczej... - tu zrobiła dramatyczną pauzę, jakby mówiła wcześniej wyuczoną kwestię - ...kogoś spotka coś złego. A może już spotyka? - spytała, a w tej samej chwili po siedzibie rozległ się alarm.
Rose, jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. Pozostawiła po sobie jednak kartkę, na której był napisany jakiś adres i data (jak podejrzewałam). Niestety w migającym szaleńczo czerwonym świetle alarmu nic nie mogłam rozczytać.
Alarm został założony w siedzibie na polecenie przywódcy. W założeniu miał nam służyć do oznajmiania zagrożeń zagrażających bezpośrednio życiu np. pożarach, lub serum śmierci. Jednak był nieużywany do tej pory, kiedy to ktoś go włączył. Nikt jednak nie wymyślił żadnych procedur, więc nie wiedziałam co mam robić z tym faktem. Po chwili jednak z kamer, w których był zamontowany głośnik, zaczął płynąć komunikat.
-To fałszywy alarm. Jakiś smark po prostu postanowił się zabawić w żartownisia. Oświadczam, że jak go znajdę, to pożałuje, że się urodził. Dobrej nocy.
Komunikat dobiegł końca, a ja nadal stałam w miejscu, jak wryta. Kompletnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Przecież to jest jakaś farsa. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem, ale postanowiłam jedno. Zrozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, choćbym siłą miała wydobyć te informacje z Amara...
~~~
Stałam w sali treningowej i przyglądałam się nowicjuszom, którzy ćwiczyli na workach treningowych kolejne ciosy. Od rana, a praktycznie od tego alarmu, starałam się czegoś dowiedzieć, ale niezbyt dobrze mi to szło. Chciałam nawet porozmawiać z Amarem, ale okazało się, że wyjechał wcześniej do Agencji. Rola szpiega nie za bardzo mu odpowiadała, ale co miał zrobić? Przecież nie mógł olać bezpośredniego rozkazu przywódcy Nieustraszonych. To wzięto by za niesubordynację, co by pewnie skończyło się nie najlepiej dla Amara.
Od rana jednak po Nieustraszoności krążą plotki odnośnie tego alarmu. Najwięcej z nich mówi o tym, że przywódcy chcą przed nami ukryć prawdę, bo to było coś szczególnie niebezpiecznego. Ja jednak nie brałam żadnej z tych plotek na poważnie. Moje myśli cały czas zaprzątała rozmowa z Rose, która postanowiła się pojawić łaskawie w Nieustraszoności.
Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej wizyta, ale powód już nie za bardzo. Tylko jak ona tak łatwo dostała się do siedziby Nieustraszoności? Przecież to jest praktycznie niemożliwe. Wszędzie są kamery, kręci się ochrona przy wejściu, jednak nikt jej nie zauważył. Co oznacza jedynie, że musiała już od dawna być w środku. Może ma jakiegoś kreta? Ale kogo? W Nieustraszoności mieszka około trzech tysięcy ludzi! Nie wliczając małych dzieci. To mógłby być każdy!
Wróciłam myślami do mojego obecnego zajęcia, ponieważ jesteśmy na półmetku pierwszego etapu. Dzisiaj jest piątek, a w środę ma się odbyć Dzień Odwiedzin. Widzę po nowicjuszach, że nie mogą się tego dnia doczekać, a ja natomiast nabieram coraz większego doła. Podczas dnia odwiedzin powinno się być z rodziną. Ja jednak jestem sama...
-Kolana ugięte, łokieć wyżej. - zaczęłam instruować kolejnego nowicjusza - Postarajcie się trochę! - krzyknęłam na całą salę - To nie gwiazdka. Prezentów nie będzie. Weźcie się do roboty!
Nowicjusze od czasu "terroru" (jak to nazwał sam Amar) Amara byli potulni, jak owieczki. Nikt nie wychylał się z grupy, ani nie podskakiwał. Nawet Josh, co jest samo z siebie ogromnym osiągnięciem. Pewnie nadal przeżywają swoje krajobrazy strachu. Jednak oni nie wiedzą, że to będzie ich trzeci etap nowicjatu. Mają nadzieję, że już nigdy tam nie trafią, ale to niemożliwe (przynajmniej dla tych, którzy przejdą pierwszy i drugi etap). Oni o tym nie wiedzą, a ja nie mam najmniejszego zamiaru im o tym mówić. Przecież nie można zdradzać niczego na temat nowicjatu nowicjuszom, prawda?
Tak czy inaczej nowicjusze wykonywali każde moje polecenie bez mrugnięcia okiem. Ja jednak nadal nie mogłam się skupić na mojej pracy, bo ciągle myślami uciekałam gdzieś, gdzie nie mam wstępu, a bardzo chciałabym się znaleźć. Gdzieś, gdzie jest ktoś, kto był, jest i będzie dla mnie całym światem. Mimowolnie przypomniałam sobie jedną z naszych wspólnych ucieczek, kiedy Amar kazał "ochronie" mnie pilnować...
Biegłam przed siebie cały czas się śmiejąc. Tobias zresztą też nie mógł się od tego powstrzymać. W końcu nie codziennie ucieka się przed własną ochroną, która ma ciebie pilnować. Jednak przez nich nie mam nawet możliwości spokojnie z Tobiasem porozmawiać, albo się pocałować. Cały czas jest ktoś przy nas, a to mnie strasznie krępuje. Tobias zresztą też nie może już tego dłużej znieść. Ochrona nie pozwala mu się do mnie nawet przytulić! To kompletne szaleństwo!
-Jak myślisz, kiedy się zorientują, że nas nie ma? - spytałam, kiedy znaleźliśmy się u celu naszej podróży.
-Na pewno teraz dostają jakiegoś ataku apopleksji, bo nie upilnowali ciebie. - powiedział ze śmiechem Tobias - To dobrzy goście, tylko strasznie mnie wkurzają. - powiedział podchodząc do mnie i obejmując mnie ręką w pasie.
-Jakoś tego nie zauważyłam... - mruknęłam, ale nie dał mi dokończyć, bo zachłannie wbił mi się w usta.
Oddałam pocałunek z taką samą mocą. Ten pocałunek nie był spokojny. O to, co nie. Był on zachłanny, brutalny i niecierpliwy. Tobias całował z utęsknieniem moje wargi, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Tobias złapał moją dolną wargę w zęby i pociągnął za nią, na co jęknęłam zadowolona. Tobias uśmiechał się do mnie, a ten uśmiech był jednocześnie przepiękny, jak i tajemniczy. Co on kombinuje?
Nie zdążyłam jednak zapytać, bo po chwili zaczął prowadzić mnie w jakieś miejsce cały czas trzymając mnie za rękę. Nie protestowałam, bo ufałam Tobiasowi, jak nikomu innemu na świecie. Wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi...
Po kilku minutach wędrówki dotarliśmy do jakiegoś domu znajdującego się na obrzeżach miasta. To miejsce znajduje się na północ od rzeki i jest stosunkowo daleko od samego miasta, ale również od siedziby Nieustraszoności. Patrzę na Tobiasa, który wchodzi do budynku i bez zawahania otwiera drzwi jednego z mieszkań na jednym z niższych pięter. Przepuszcza mnie przodem, a ja bez chwili zawahania wchodzę do środka.
Mieszkanie jest przestronne. Znajduje się w nim dużo okien, przez co widać ruiny Chicago oraz te wszystkie odbudowane i nowe budynki. Mieszkanie jest urządzone w typowo minimalistyczny sposób. Nie ma w nim żadnych zdjęć, ani rzeczy osobistych. Widać, że dawno nikt tu nie był, bo wszystko jest zakurzone, ale mimo to wnętrze wydaje się być miłe i przytulne. Patrzę na Tobiasa z pytaniem w oczach. Dlaczego akurat tu mnie zabrał?
-Tu mieszkałem, kiedy usunięto frakcje. - wyjaśnił, a ja szeroko otworzyłam oczy.
To tu życie Tobiasa toczyło się beze mnie. To tutaj Tobias żył w przekonaniu, że nie żyję. Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu i stwierdziłam, że mieszkanie do niego pasuje. Minimalistyczny charakter Altruisty widać na pierwszy rzut oka. Odwracam się do Tobiasa plecami i podchodzę do okna. Nie oglądam jednak panoramy miasta. Zagłębiam się we własnych myślach.
To miejsce jest przeznaczone dla Tobiasa. To tutaj cierpiał z mojego powodu. To tutaj dochodził do siebie. To tutaj, być może, przyprowadzał dziewczyny. Na samą myśl o kimś innym zaczęłam być zazdrosna, ale stłumiłam tę myśl w zarodku. To miejsce było azylem Tobiasa. Jego miejscem. Ja tu nie pasowałam. Nie powinno mnie tu być. Zaczęłam się czuć, jak intruz...
-Wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą zmartwiony głos Tobiasa.
Po chwili jego ręce objęły mnie w talii, a brodę oparł o moje ramię. Odetchnęłam głęboko wdychając jego zapach. Bezpieczeństwo i dom.
-Tak. - skłamałam - Po prostu bardzo cię kocham.
-Ja ciebie też Tris. - powiedział, po czym odwrócił mnie w swoją stronę i spojrzał mi głęboko w oczy - Dlatego nie okłamuj mnie, że nic się nie dzieje, kiedy tak nie jest.
Chciałam automatycznie zaprzeczyć, ale jednak tego nie zrobiłam. Spojrzałam w jego oczy, w których było wypisane tyle emocji. Poczułam się źle z tym, że go okłamałam. Zawsze tak było, kiedy go okłamywałam, ale co mogłam zrobić innego? Nie chciałam go martwić, a ostatnio po prostu... za dużo się dzieje. Jak ja mam mu to wszystko wyjaśnić?
-Po prostu... - zaczęłam nie bardzo wiedząc, co dalej powiedzieć. Spuściłam wzrok na swoje buty i zaczęłam mówić - To miejsce... Nie powinno mnie tu być. Przez tyle czasu myślałeś, że nie żyję. Te ściany widziały wszystko, co się z tobą działo, a powodem tego wszystkiego byłam ja. Nie powinno mnie tu być.
To, co mówiłam było bez sensu, ale co mogłam na to poradzić? Moje uczucia już takie były. Nie spojrzałam Tobiasowi w oczy przez cały ten czas, kiedy mówiłam. Jednak, kiedy skończyłam Tobias złapał delikatnie moją brodę w swoje palce i podniósł tak, żebym na niego spojrzała. Patrzyłam w jego błękitne tęczówki, jak zahipnotyzowana. On natomiast patrzył na mnie z bezgraniczną miłością.
-To, co mówisz nie ma sensu. - stwierdził pewnie, a kiedy chciałam mu przerwać położył swój palec na moich ustach nie dając mi dojść do słowa - Chciałem ci pokazać to miejsce, bo tu mieszkałem, ale nie był to mój dom. Żadne miejsce nie będzie moim domem bez ciebie Tris. - powiedział, po czym pocałował mnie w usta.
Nie mogłam powstrzymać kilku łez, które wyłoniły się z moich oczu. Tobias kciukiem starł je z moich policzków nie przestając mnie całować, po czym pociągnął mnie za sobą na kanapę tak, że usiadłam na nim okrakiem. Wszystkie moje wcześniejsze myśli nagle wyparowały. Jak to się działo, ze przy nim nie umiałam racjonalnie myśleć? Ba. Przy nim nie umiałam w ogóle myśleć. Jednak nie broniłam się przed tym. Poddałam się temu uczuciu już dawno i nie zamierzałam się z tego wycofać. Nigdy w życiu.
Potrząsnęłam głową wracając myślami do obecnego zajęcia. Nowicjusze dalej wykonywali to, co im kazałam. Ja natomiast wróciłam do poprawiania ich błędów. Nowicjusze stawali się coraz lepsi. Trafiła mi się naprawdę dobra grupa. Oczywiście zawsze znajdą się jakieś wyjątki. W tym przypadku również.
-Juliette skup się. - powiedziałam podchodząc do dziewczyny i pokazując jej po raz kolejny już tego dnia odpowiednie ruchy.
Dziewczyna posyła mi nienawistne spojrzenie i dalej wali w ten worek nieumiejętnie. Jak tak dalej pójdzie, to wywalę ją na zbity pysk. Nie będzie to wielka strata dla frakcji. Juliette jest typową Serdeczną. Naprawdę nie wiem, dlaczego przeszła do Nieustraszoności. Kompletnie się tu nie nadaje i nie robi żadnych postępów.
Ale, czy z tobą nie było podobnie? - pyta głosik w mojej głowie.
To prawda. Z początku byłam taka, jak Juliette, ale robiłam wszystko, żeby zostać we frakcji. Wysiłki zaczęły przynosić skutki i teraz jestem tu, gdzie jestem. Jednak Juliette. Zdaje się robić to wszystko z przymusu. Jakby wiedziała, że cokolwiek będzie robić i tak się dostanie. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jednego jestem pewna. Ta dziewczyna wyleci stąd szybciej, niż ktokolwiek zdąży pomyśleć.
Oczywiście w tym nowicjacie jest jeszcze kilka osób, które nie radzą sobie najlepiej, ale starają się z całego serca, co widzę. Robią postępy i wytrwale ćwiczą, żeby pozostać we frakcji. Myślę, że to im się uda. Przecież sama kiedyś taka byłam.
Po treningu nowych ciosów nadszedł czas na walki. Tu wszystko może się zmienić. Jedna walka może wszystko zmienić. Wiele razy tak się działo (co wiem głównie z opowieści Amara). Walki często jednak są niesprawiedliwe, bo twój przeciwnik jest od ciebie większy, silniejszy bądź lepszy. Jednak takie wątpliwości są tylko w naszych głowach. Każdy przeciwnik jest do pokonania. Coś o tym wiem...
Pierwsza walka jest pomiędzy Carterem, a Max'em.
Obaj chłopcy są dobrze zbudowani i dobrze sobie radzą z walką. Jest jednak przy nich jedna, zdecydowana różnica. Max jest pewny siebie, w przeciwieństwie do Cartera. Czasami takie szczegóły zaważą nad przebiegiem walki. Ich walka potrwała kilka minut. Ostatecznie, tak jak przewidywałam, wygrał Max. Carter próbował się bronić, ale brak wiary w siebie poskutkował kilkoma mocnymi ciosami w głowę. Kiedy uznałam, że Carter nie może się już bronić zakończyłam walkę. Nie miałam zamiaru zbierać stąd jego bezwładne ciało.
Kolejna walka była pomiędzy Penny, a Tom'em.
Penny jest wysportowana i sprytna, ale Tom jest lepiej zbudowany i silniejszy. Według moich przewidywań walkę wygra Tom. Oboje wchodzą na matę i zaczynają walczyć na moją komendę. Chwilę nad sobą krążą, po czym pierwszy atakuje Tom. Wystarczył jeden, mocny cios, żeby powalić Penny na ziemię. Tom pochylił się nad nią i zaczął ją okładać. Zauważyłam, że dziewczyna jest nieprzytomna, więc zaczęłam krzyczeć, że to koniec walki, ale Tom nie słuchał. Podeszłam więc do niego i odciągnęłam rzucając na matę. Wszyscy nowicjusze zamilkli, jakbym dokonała cudu. Pochyliłam się nad Juliette i sprawdziłam, czy oddycha.
-Mark. - zwróciłam się do chłopaka, który dzisiaj walczy, jako ostatni - Zanieś ją do szpitala i powiedz Larry'emu, że zobaczę co z nią za godzinę. - powiedziałam.
Chłopak posłusznie wykonał moje polecenie, na co ja przeszłam do kolejnych walk. Jestem jednak pewna, że dowiem się o co w tym chodzi. To była walka z tych pomiędzy mną, a Molly. Jakby wyrównanie rachunków. Jednak niczego się nie dowiem nic z tym nie robiąc.
Teraz na matę wkraczali Mia i Josh.
Mia jest naprawdę dobra w walkach. Jest szybka i zwinna, poza tym potrafi znaleźć słabe strony przeciwnika. Josh natomiast jest silny i impulsywny. Ta walka może się skończyć na tysiące różnych sposobów, jednak mam nadzieję, że wygra Mia. Ktoś powinien dać Joshowi nauczkę.
Nadzieja, jak się okazało, jest matką głupich. Josh wygrał z Mią, a dziewczyna skończyła z paskudnym siniakiem na połowie twarzy i rozciętą wargą. Josh natomiast nie miał widocznych żadnych ran. Ta walka należała do tych dłuższych, ale mimo to była jedną z ciekawszych. Niestety Mia popełniła karygodny błąd. Nigdy nie odwracaj się do przeciwnika plecami.
Czwartą walką była walka pomiędzy Ann, a Juliette.
Przewidywałam rychłe zwycięstwo Ann. Jest ona w lepszej kondycji, a ćwiczenia naprawdę dobrze jej idą. Juliette natomiast...
Ku mojemu zdziwieniu, i chyba połowy sali, wygrała Juliette. Ann wcale się przed nią nie broniła, ani nie zaatakowała. To Juliette miała inicjatywę w tym pojedynku. Jednak ten pojedynek był dziwny. Niby dlaczego Ann wcale się nie broniła, tylko pozwalała Juliette się pobić? To kompletnie bez sensu, ale co mogę z tym zrobić? Jestem tylko instruktorem. Nie mogę się wtrącać w prywatne sprawy nowicjuszy.
Przedostatnią walką była walka pomiędzy Leną, a Melą.
Dziewczyny, z tego co zauważyłam są przyjaciółkami. Jednak na macie odłożyły osobiste kontakty i zaczęły walczyć. Obie były drobnej budowy i stawiały bardziej na strategię, niż walkę, dlatego to była bardzo wyrównana walka. Po kilku minutach walki wygrała Lena. Dziewczyna pomogła wstać z maty Meli i zaprowadziła na ławkę. W tym samym czasie do sali wrócił Mark.
I nadszedł czas na najciekawszą walkę dzisiejszego dnia. Rick vs Mark.
Chłopaki weszli na matę i od razu po rozpoczęciu walki zaczęli się bić. Na początku sporą przewagę miał Mark. Tym bardziej, że Rick był jakiś zamyślony, jednak potem jakby coś się zmieniło. Rick zaczął przejmować inicjatywę. Mark tak z chwili na chwilę, jakby stracił koncentrację. Po kilku minutach wygrał Rick, na co Mark był strasznie wściekły, co widziałam po wyrazie jego twarzy.
Zastanawiała mnie ta nagła zmiana koncentracji w tej walce. Najpierw nieobecny był Rick, a potem Mark. Poza tym ta walka Ann. Coś mi tu nie gra. To wszystko jest jakieś dziwne, jednak nie będę się w to na razie mieszać. To może chwilę poczekać.
Jednak nie wiedziałam, że ta chwila nadejdzie tak szybko, a jednocześnie tak wolno...
ROZDZIAŁ!
Dzisiaj trochę spokojniej, a jednocześnie tajemniczo i dziwnie.
Osobiście nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Jakoś dzisiaj nie mam weny do pisania. Za dużo na głowie...
Kto jest zdziwiony pojawieniem się Rose? Bo ja tak. Naprawdę nie wiem, jakim sposobem ona się tam pojawiła. Kiedy pisanie mnie wciągnie nie zastanawiam się nawet, co piszę. Po prostu to robię i w końcu wychodzi z tego takie coś.
Dzisiaj morału nie będzie. Jak chcecie piszcie w komentarzach, co o tym wszystkim myślicie, bo ja sama nie wiem, co o tym myśleć.
Odwagi!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top