Rozdział 64 - Każdego dnia będziesz patrzył jak jakaś część mnie umiera
W końcu decyduję się na rozmowę z lekarzem.
- Dzień dobry - rzucam wchodząc do gabinetu.
- Dzień dobry - wita mnie i wskazuje bym usiadł.
- Przychodzę do pana w sprawie Victorii Vegi - rzucam udając silnego. Tak naprawdę w środku się rozpadam.
- Niestety, ale nie mam dobrych wieści panie Sangster - rzuca smutnym głosem. - Panna Vega nie miała tym razem szczęścia. Ma złamane kilka żeber, plus złamanie nogi z przemieszczeniem. Do tego dochodzą poważne rany i obrażenia po pobiciu. Nie licząc licznych ran po nożu. Ma również problemy z oddychaniem i sercem. Nie dajemy jej szans na odzyskanie przytomności. Jej serce wysiada. Za góra trzy dni stanie, a dziewczyna umrze. Bardzo mi przykro proszę pana, ale nie mogę nic więcej zrobić.
- Rozumiem. Bardzo panu dziękuję - rzucam i ściskam jego rękę na pożegnanie. Czuję się jakbym cały się rozpadał. Gdyby ktoś jeszcze wymieniał wszystkie rany i obrażenia jakie usłyszałem chyba bym kogoś pobił. Podpieram się ściany i biorę kilka większych wdechów.
- Thomas - obok mnie pojawia się Charlie. Nie wygląda na szczęśliwego.
- Co z Chloé? - pytam mając nadzieję, że chociaż ona jest cała.
- Ona...onaaa...kuźwa stary ona umiera. Nie widzą żadnych szans - rzuca ledwo nie płacząc. - A co z Tori?
- Stracę ją. Znowu. Tym razem już nieodwracalnie. Cholera Charlie dają jej góra trzy dni - rzucam i uderzam pięścią w ścianę. - Gdybym mógł jakoś zapobiec ich śmierci.
- Nie martw się. Jakoś sobie poradzimy. Chyba... Pójdę po kawę. Chcesz? - pyta.
- Po proszę - posyłam mu smutny uśmiech. Odwzajemnia go i rusza na dół. Szybko rozglądam się i sprawdzam czy żadna z pielęgniarek się tu nie kręci. Kiedy stwierdzam, że jest pusto popycham drzwi i wchodzę na salę. Dziewczyna leży podpięta do tylu maszyn, że chce mi się płakać. Siadam obok jej łóżka i chwytam jej dłoń. Przyciągam ją do ust i lekko muskam jej wierzch. Boję się, że to ostatni raz kiedy mogę na nią popatrzeć.
- Gdybym tylko mógł coś zrobić kochanie... Uwierz mi zrobiłbym dosłownie wszystko - szepczę i zamykam oczy. Nagle przed moimi oczami pojawiają się wspomnienia. Tori śmiejąca się kiedy próbuję zrobić jej zdjęcie. Uciekająca przez park. Jej śmiech rozbrzmiewa w mojej głowie. Nagle dziewczyna do mnie podchodzi.
- Tommy proszę musisz mnie przemienić. Wiesz przecież, że kiedyś nastąpi mój koniec. Musisz to zrobić. Zrobisz to jeśli mnie kochasz. Jeśli nie to pozwolisz mi po prostu umierać. Każdego dnia będziesz patrzył jak jakaś część mnie umiera.
Właśnie! To ostanie co mi zostało. Szybko podnoszę się z krzesła I ruszam w stronę korytarza.
- Stary co jest? - obok mnie pojawia się Charlie. Podaje mi kawę po czym spogląda na mnie zaskoczony.
- Musisz mi pomóc. Możemy je uratować - rzucam I chwilę później najszybciej jak potrafimy biegniemy korytarzem w stronę parkingu.
* * * * *
- Jake! - krzyczę wbiegając do domu chłopaka.
- Co jest? - chłopak wynurza się z jednego z pokoi po mojej prawej.
- Musisz mi pomóc - rzucam błagalnym tonem.
- Śmiało wal - Jake wskazuje byśmy poszli do salonu.
- Tori i Chloé umierają. Lekarze nie mogą nic zrobić ich rany są zbyt obszerne.
- Rozumiem. Liczysz na to, że je przemienię. Ale mogę tylko ci pomóc. Przemienię Chloé. Tori musisz załatwić sam. Kochasz ją i to widać, dlatego dla jej dobra zrobisz to ty - tłumaczy mi.
- Ale ja nie potrafię - protestuje patrząc na Charliego.
- Tym się nie przejmuj. Domyślam się, że mamy mało czasu. Dlatego zaczynamy szkolenie. Charlie jeśli chcesz możesz się przespać na górze masz wolny pokój - chłopak rusza głową i wstaje z sofy. Kiedy znika na schodach Jake podnosi się i rzuca :
- Więc zaczynamy
Hejka. Kolejny rozdział. Tym razem trochę nudny xd. Niedługo wszystko się wyjaśni. Do następnego. Kisses :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top