Rozdział 61 - Kochanie muszę wiedzieć, że żyjesz
Victoria
Powoli zaczynam mieć tego wszystkiego dość.
Po co nas porwali? Dlaczego to robią? Czego chcą od Thomasa?
Te pytania męczą mnie od kilku dni. Skulona w kącie czekam na moją kolej. Nie wiem co będę musiała dziś robić, ale przecież zaraz się dowiem. Drzwi otwierają się, a do środka wrzucają Chloé. Dziewczyna zderza się z betonem. To samo jest codziennie. Razem z Avą wymieniamy spojrzenia. Obydwie wiemy, że teraz pójdę ja. Podnoszę się i ruszam w stronę mężczyzny, który związuje mi nadgarstki i ciągnie za sobą. Znowu te głupie schody. Kiedy mamy je już za sobą facet rusza w stronę dobrze mi znanych drzwi. Otwiera je i wpycha mnie do środka. Przy biurku w rogu pokoju siedzi jakiś chłopak. Pokój różni się od tego, w którym byłam tu pierwszego dnia. Ale tu też nie ma okien. Zatrzaskuje za nami drzwi i ciągnie mnie w stronę biurka.
- Wreszcie nasza kochana Tori - chłopak wstaje i zaczyna mi się przyglądać.
- Kim jesteś? - pytam panując nad głosem.
- Ach no tak. Nie zdążyliśmy się poznać. Jednak myślę, że Jona pamiętasz - posyła mi szyderczy uśmiech.
On żartuje?! Boże znowu to samo! Znowu ten debil!
- No to co zaczynamy zabawę - uśmiecha się i chwyta mnie w talii. Brunet przyciąga mnie do siebie i opiera o ścianę. Nad moją głową zaczepia sznur, którym związane zostały moje ręce. Jego usta zaczynają delikatnie muskać moją twarz. Zaciskam zęby by się nie rozpłakać. Muszę być silna. Dam radę. Wierzę w to. Chłopak zaczyna schodzić coraz niżej, aż dociera do mojej szyi. Przemyślał wszystko. Cholera! Złapał moje nogi i podniósł mnie. Oplótł się nimi w pasie, żebym nie mogła go kopnąć. Sprytne. Nagle muska moje wargi. Nie odwzajemniam pocałunku. Po kilku razach zaczyna się niecierpliwić ponieważ uderza mnie w twarz. Chwilę później zaczyna krzyczeć.
- Jeśli nie odwzaiemnisz żadnego pocałunku obiecuję ci, że potnę tą twoją piękna buźkę!
Czuję jak łzy zaczynają spływać po moich policzkach. Facet ponownie muska moje wargi. Pomału oddaje mu pocałunek. Jeden za drugim. Nagle telefon zaczyna dzwonić. Drugi mężczyzna odbiera go po czym rzuca:
- Ktoś do ciebie.
- Weź na głośno mówiący zajęty jestem - rozkazuje po czym ponownie muska moje usta. Nagle po całym pokoju roznosi się znajomy głos. Moje serce przyśpiesza.
- Calum
- No proszę nasz Thomas - zaczyna ze śmiechem. Zakrywa mi usta dłonią bym nie mogła nic powiedzieć.
- Zostaw ją w spokoju - rzuca błagalnym tonem.
- To nie takie proste Tommy - dodaje mężczyzna, a ja zaczynam płakać. Zdejmuje dłoń z moich ust.
- Przywitaj się ze swoim chłopakiem Tori - spogląda na mnie z zaciekawieniem w oczach. Jedyne co robię to płaczę. Nie mogę nic wykrztusić. Chłopak puszcza moje ciało i uderza mnie ponownie. Zaciskam mocniej dłonie. Przestań płakać!
- Tori kochanie powiedz coś. Muszę wiedzieć, że żyjesz. Proszę.
Nie potrafię się odezwać. Nagle Calum podchodzi do mnie ponownie i przykłada mi nóż do szyi.
- No dalej gadaj, albo jak mówiłem wcześniej potnę ci tą buźkę.
- Thomas - wykrztuszam dławiąc się łzami.
- No już skończyliśmy. Zaprowadź ją do celi - rzuca i wyłącza głośno mówiący.
Robi mi się słabo. Tracę przytomność więc nie wiem co dzieje się dalej.
Hejka. Kolejny rozdział. Tym razem trochę krótki. Niedługo pojawi się kolejny. Do następnego. Kisses :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top