Rozdział 29
Tris
Amar prowadzi nas w stronę bagna, które kiedyś było jeziorem. W oddali widzę budynki Erudycji... Jesteśmy niedaleko ich kwatery głównej. Gdzieś tam jest mój brat, zapewne studiując jakąś książkę lub ślęcząc nad jakimś badaniem.
Przechodzimy przez most, by dotrzeć do części miasta, w której mieszka niewielu ludzi. Wokół widać przede wszystkim rozsypujący się beton i potłuczone szkło. Wszechobecna cisza tylko pogłębia poczucie grozy. W tym rejonie nie ma świateł, dlatego idziemy w kompletnej ciemności. Gdy potykam się o coś na ziemi, prawie bym się przewróciła, gdyby ktoś nie przetrzymał mnie za łokieć.
- Jestem za tobą - mruczy Tobias, a mnie przechodzi po plecach dreszcz.
Budynki znikają za nami, a my zbliżamy się do karuzeli. W oddali widać ogromny diabelski młyn, z gondolami porozwieszanymi w nieregularnych odstępach. Karuzela nie działa, ale daje delikatne światło. Dzięki temu jestem w stanie zobaczyć, po czym idę, żeby znów się nie potknąć.
Amar staje w miejscu i wyciąga z kieszeni flagę.
- Okej. Czekam na wasze pomysły, musicie opracować dobrą strategię. Nie jesteśmy Erudytami, ale mózgi mamy w porządku. Jakieś propozycje?
Myślę gorączkowo, co możemy zrobić. Inni zaczynają coś mówić o ataku, drudzy o tym, że powinniśmy pozostać defensywni i czekać, aż druga drużyna sama po nas przyjdzie.
Mam predyspozycje do Erudycji, muszę coś wymyślić.
- Myślę, że ktoś powinien wspiąć się na diabelski młyn, żeby znaleźć drugą drużynę. Nasze działania na nic się zdadzą, dopóki nie dowiemy się, gdzie są - mówię głośno, a reszta patrzy na mnie z zaskoczonymi minami.
- Brawo, Tris - odpowiada Amar i patrzy na wszystkich po kolei. - Kto jest chętny, żeby się wspiąć?
Wszyscy automatycznie odwracają wzrok, jakby chcieli odwrócić od siebie uwagę.
- Zrobię to - odzywam się w końcu i nie czekając na odpowiedź, podchodzę do szczebli drabiny. Są zardzewiałe i mam wrażenie, że niektóre z nich nie będą w stanie utrzymać mojego ciężaru.
Zgłosiłam się na ochotnika, żeby to zrobić. Nie mogę się teraz wycofać, bo uznają mnie są tchórza.
- Pójdę z nią - słyszę w oddali głos Tobiasa.
Że co?! Nie ma mowy! Zresztą, on ma lęk wysokości, nie powinien tego robić!
***
Jestem już dostatecznie wysoko, żeby widzieć z góry całe miasto. Rozglądam się w poszukiwaniu drugiej drużyny, kiedy obok mnie staje Tobias. W słabym świetle widzę jego twarz, szeroko otwarte oczy wskazują na to, że musi być nieźle przestraszony. W końcu to jeden z jego lęków, a nie ma ich dużo.
Podchodzi do mnie bliżej i obejmuje mnie od tyłu, opierając podbródek na moim ramieniu.
- Tobias - protestuję, bo nie mogę się skupić.
- Widzisz tamten zespół? - Pyta, jakby nie słyszał.
Ponownie się rozglądam i w parku zauważam małe pulsujące światło. Uśmiecham się delikatnie.
- Tam są. Widzisz? - Wskazuję ręką.
Tobias tylko mruczy coś niezrozumiałego, więc ostrożnie się obracam, żeby na niego spojrzeć.
- Dobrze się czujesz? - Pytam, widząc wyraz jego twarzy.
- Niezbyt - przyznaje. - Lęk wysokości.
Trzeba było zostać na ziemi - myślę w duchu.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - Pytam.
- Pocałuj mnie - odpowiada Tobias, a ja marszczę czoło. - Muszę zająć czymś myśli, żeby spokojnie zejść.
Wzdycham i przybliżam się do jego spragnionych warg, muskając je delikatnie. Tobias od razu pogłębia pocałunek, rozwierając językiem moje usta. Mam nadzieję, że w tym mroku nie widać z dołu, co dokładnie robimy.
Gdy pocałunek staje się już naprawdę zbyt namiętny, odsuwam się, z trudem łapiąc oddech.
- Myślę, że teraz dasz radę - rzucam i zaczynam schodzić.
- Dziękuję - odpowiada Tobias i podąża za mną.
***
Docieramy do parku, starając się zachowywać bardzo cicho. Nagle rozlega się ostry chór okrzyków, aż podskakuję, prawie dostając zawału serca.
Słychać lecące paintballe, które znajdują swój cel i rozpryskują się na nich. Druga drużyna wybiegła nam na spotkanie, ale nasza skutecznie atakuje i po kolei pozbywa się przeciwników. Biegniemy z Tobiasem do drzewa, z którego zwisa flaga. Chłopak sięga po nią i podaje ją mi.
Rozlega się chór radosnych okrzyków mojej drużyny. Każdy po kolei przekazuje sobie flagę, wszyscy są szczęśliwi z wygranej.
- Dobra robota - mówi Zeke, uśmiechając się do mnie.
- Dziękuję - odpowiadam, czując na sobie wzrok Tobiasa.
- Pójdę szybciej, żeby skończyć przygotowania do naszej randki. Za pół godziny przy salonie tatuażu?
- Okej.
Dołączam do swojej wesołej drużyny. Druga szybko zaczęła iść w stronę torów, z trudem przełykając gorycz porażki.
- Tris, chciałbym z tobą porozmawiać - odzywa się Tobias, tuż przy moim uchu.
- Nie mamy o czym - odpowiadam.
- Owszem, mamy - ciągnie mnie za rękę.
- Gdzie idziemy? - Pytam, marszcząc czoło.
- Na spacer. Nie martw się, Amar dał nam pozwolenie, więc nie ukarzą nas za to.
Kierujemy się w stronę pobliskiego lasu. Przez kilkanaście minut idziemy w zupełnej ciszy. Jeśli tak dalej pójdzie, spóźnię się na randkę z Zekiem.
- Mieliśmy porozmawiać - odzywam się. - Co chcesz mi powiedzieć?
Tobias zatrzymuje się i opiera o drzewo. Staję na przeciwko niego, krzyżując ręce na piersiach.
- Tris, to co się ostatnio stało...
- Nie powinno się stać - przerywam mu.
- Nie mów, że żałujesz, bo oszukujesz samą siebie - odpowiada Tobias.
- Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć?
- Widzę jak na ciebie działam.
- Chyba coś sobie ubzdurałeś - zaczynam mówić, ale Tobias w jednej chwili obraca mnie tak, że to ja opieram się o drzewo. Rozszerza kolanem moje nogi i kładzie ręce na moich biodrach, jego usta lądują na moich.
Odwzajemniam pocałunek z tą samą pasją i zaangażowaniem. Wplątuję palce w jego miękkie włosy, zapominając o wszystkim wokół. Gdy nie możemy złapać oddechu, Tobias zjeżdża z pocałunkami na moją szyję.
Nie wiem co się ze mną dzieje, ale w podbrzuszu czuję coś dziwnego, moje ciało lgnie do Tobiasa, nie chcę między nami żadnej przerwy.
Nie protestuję, kiedy Tobias zsuwa delikatnie moje spodnie, razem z majtkami, sam też opuszcza swoje ubranie. Czuję czubek jego penisa na swojej kobiecości, patrzy mi w oczy tak, jakby prosił o pozwolenie. Całuję gwałtownie jego usta, przygryzając lekko jego dolną wargę, co uznaje za pozwolenie i w końcu we mnie wchodzi.
Kolejny raz jest już mniej bolesny niż ten pierwszy. Nie wierzę, że robimy to w lesie, oparci o drzewo. Gdyby teraz zobaczyła mnie moja rodzina... Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Tobias - jęczę mu do ucha, przyjemne uczucie rozlewa się po całym moim ciele.
Chłopak przyspiesza, co powoduje, że kolejne jęki wydobywają się z moich ust.
- Chcę cię słyszeć - mówi Tobias, dysząc lekko. - Krzycz moje imię. Pokaż mi, że ci dobrze.
- Tobias! - Wrzeszczę, gdy przyspiesza jeszcze bardziej. Zaczynają mi się trząść nogi, czuję, że spełnienie nadejdzie lada moment.
- Tris! - Na czole Tobiasa pojawiają się kropelki potu, gdy utrzymuje bardzo szybkie tempo.
Jestem już bardzo blisko, więc wciąż wykrzykuję jego imię, gdy on całuje mnie po całej twarzy. W końcu oboje dochodzimy i przez dłuższą chwilę przytulamy się, próbując uspokoić oddech. Ubieramy się w ciszy, gdy nagle Tobias znów zaczyna mnie intensywnie całować.
Nie chcę nawet myśleć, jak bardzo jestem spóźniona na randkę z Zekiem. A czeka mnie jeszcze długa droga do Nieustraszoności.
CDN.
DOBRANOC 🌚💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top