Prolog
Harry zawsze musi mieć tego pecha i zarobić najgorszy szlaban z możliwych. I to w dodatku wtedy, kiedy praktycznie nic nie zrobił. Znaczy... wylał różową farbę na Malfoya, idąc za radą ojca, ale to nie tak, że gnojek nie zasłużył (bo zasłużył! aż za bardzo), więc nie rozumie, dlaczego jego kara musi być taka surowa.
Bo przeklęty szlaban polega na zbieraniu składników na eliksiry Snape'a. W Zakazanym Lesie. Podczas pełni. I problemem nie są krwiożercze wilkołaki, bo Harry zna parę wilkołaków i to całkiem przyjaźni ziomkowie, ale światło księżyca... Nie powinno nazywać się światłem, bo gówno widać. Nie raz, nie dwa, zrywając zielsko przez przypadek chwycił łodygę pokrzywy, myśląc, że to mięta pieprzowa do eliksiru na przeziębienie.
Jedyną rzeczą pozwalającą przetrwać tę katorgę jest obraz, który Harry nieustannie odtwarza w głowie. Malfoy ociekający różową mazią z drgającą ze wściekłości brwią i absolutnym szokiem wymalowanym na twarzy. Potem wyciągnął różdżkę i chciał się rzucić na Harry'ego (czego ten bardzo, bardzo chciał), ale nakryła ich McGonagall (bo Snape przyglądał się zza rogu, czekając aż Malfoy przeklnie Harry'ego, żeby wkroczyć dopiero po szkodzie). Opiekunka Gryfonów jest stronnicza jedynie, jeśli chodzi o quidditch, więc dała szlaban Harry'emu, Malfoyowi i Ronowi, który tylko się przyglądał (trafnie dedukując, że miał w tym swój udział).
— No, jeszcze tylko niezapominajki! — oznajmia Hagrid. Podpiera się pod boki i spogląda na Harry'ego z uśmiechem.
— Czyli? — pyta Harry, bo rośliny, zielarstwo, eliksiry i ogólnie wszystko, co się z tym wiąże, nie są jego mocną stroną, łagodnie mówiąc.
— Takie małe z niebieskimi płatkami — wyjaśnia gajowy.
— Małe, niebieskie. Łatwizna. — A raczej byłaby łatwizna, gdyby zbierali je za dnia. W środku nocy nawet zapalona różdżka nie pomaga.
Harry z westchnieniem starca kuca przy każdych zaroślach i przegląda rośliny. Odgarnia liście, szukając małych, niebieskich kwiatów. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
— Hagridzie, masz może jeszcze jakieś inne bezcenne wskazówki? Nie mogę tych chabazi kompletnie znaleźć...? — Odwraca się w stronę pół-olbrzyma, który powinien go pilnować, ale nie widzi sylwetki mężczyzny. A jest całkiem spora, powinien ją zauważyć.
— Hagridzie? — woła, czując igiełki niepokoju nieprzyjemnie wbijające się w serce.
A co jeśli porwały go centaury? Albo zemdlał i leży w rowie? Czy w Zakazanym Lesie są rowy?
Harry postanawia, że go poszuka. To nie tak, że gajowy zna las jak własną kieszeń, a na pewno zna go lepiej niż Harry, który tylko parę razy w roku wymykał się tu z Ronem i Hermioną, więc rozsądniej byłoby po prostu poczekać. Gryfon nie potrafi usiedzieć na miejscu. W dodatku myśl, że Hagridowi coś się stało, nie daje mu spokoju. Dlatego też rusza w głąb lasu.
Z każdym kolejnym krokiem zaczyna mieć coraz większe wątpliwości. Na pewno postępuje dobrze? Jak ma znaleźć Hagrida, kiedy jedynym światłem jest różdżka i głupi księżyc?
Jednak pomimo uczucia niepokoju idzie dalej. Przedziera się przez chaszcze i nawołuje.
— Hagridzie!
Odpowiada mu pohukiwanie sowy.
W pewnym momencie ma już dość tych wszystkich roślin, coraz trudniej podnosić nogi; czuje, jakby były zrobione z kamienia. Biorąc pod uwagę zmęczenie i słabe światło, nic dziwnego, że nie zauważa wystającego korzenia. Pada na ziemię, obcierając ręce do krwi, brudząc ubranie i rozdzierając spodnie.
— Cholera!
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — gdy tak leży zauważa rosnące niebieskie kwiatki. Wydają się wręcz świecić w księżycowych promieniach. Harry czuje, jakby to była nagroda za niezłomny trud, więc z uśmiechem zabiera się do zbierania kwiatów. Jeden, drugi, trzeci, czwarty...
Gdy zrywa piątego, coś jakby go poraża. Elektryczność łaskocze go w kark, a iskierki przeskakują na nadgarstek, by wręcz wgryźć, wpalić się w skórę. To nie jest już przyjemne uczucie. Pali, jakby ktoś przyłożył do ręki rozgrzane, czerwone żelazo wyciągnięte prosto z ognia.
Harry wypuszcza kwiatki i chwyta się za bolące miejsce. Z wyrzutem spogląda na leżące na ziemi niebieskie niezapominajki. Jakieś przeklęte czy co?
Pieczenie tylko się nasila, teraz jakby rozgrzany nóż wbijał się do środka; przebijał skórę i mięśnie. Harry czuje, że robi mu się słabo. Chciałby krzyczeć, ale ból dziwnie go osłabia, odbiera siły życiowe. Unosi wzrok, zauważając jasny, srebrzysty blask. Mógłby przysiąc, że w promieniach widzi sylwetkę konia. Ale nie jest w stanie sprawdzić tej teorii, bo traci przytomność.
❀❀❀
Budzi się w Skrzydle Szpitalnym. Nie czuje żadnego bólu, jedynie przeszkadza mu to, że jest tak jasno. Promienie słońca i biel atakują z każdej strony. Podnosi się z jękiem i zauważa, że przy łóżku siedzą jego przyjaciele, szepcząc między sobą.
— Już nie śpię, dziękuję za troskę — sarka, przypatrując się im przez chwilę, jak pogrążeni w rozmowie, nie zauważają, że się obudził.
— Harry! — wykrzykuje Hermiona, a Harry z satysfakcją zauważa rumieniec na policzkach dziewczyny. — Czy możesz mi powiedzieć, coś ty sobie myślał?
Radość szybko ustępuje złości, gdy Hermiona trzepie go ręką w głowę.
— Au! Za co?
— Za głupotę!
— To Rona też powinnaś walnąć — wytyka z wzruszeniem ramion.
— Ej! — oburza się Weasley i spogląda na Harry'ego z poczuciem zdrady wymalowanym na piegowatej twarzy.
— On nie włóczy się sam po Zakazanym Lesie! Wiesz jak ja się martwiłam? — Uderza go ponownie. — Jak cholera! — Sama sobie odpowiada.
— Jakby to była moja wina... — burczy pod nosem Harry. — Hagrid mi zaginął i musiałem... Właśnie! Czy z Hagridem wszystko w porządku?
— Tak. — Hermiona uśmiecha się łagodnie. Harry ma nadzieję, że to oznacza, że burza minęła. — To on cię tu przyniósł...
— Płacząc i zawodząc, że Harry'emu się zmarło. Chcesz fasolkę? — Weasley odsuwa Potterowi pod nos opakowanie fasolek wszystkich smaków.
Harry marszczy nos.
— Nie, ostatnio trafiłem na smak gotowanej kapusty. — Krzywi się na samo wspomnienie. — Cieszę się, że Hagridowi nic nie jest. Bo straciłem go na chwilę z oczu i zacząłem szukać...
— Właśnie — przerywa Hermiona. — Co się stało?
— Nie wiem. Zrywałem niezapominajki, jak kazał Hagrid i nagle nadgarstek zaczął mnie tak strasznie boleć... — Unosi rękę i zamiera.
Wokół nadgarstka wije się dziwny wzór. To czarna, fikuśna linia pełna zawijasów, wygląda jak bransoletka-tatuaż.
— Pokaż to. — Hermiona chwyta rękę w żelazny uścisk i podnosi ją do góry, by móc dobrze spojrzeć na wijące się na niej wzory. — Gdzieś już widziałam te wzory... Moment. Zaraz wracam! — krzyczy, gdy wybiega z Skrzydła Szpitalnego.
Harry opada na poduszki z westchnięciem.
— Myślisz, że umrę? — zwraca się do Rona.
— Stawiam na to, że bardziej ręka ci zgnije i odpadnie — odpowiada jego najlepszy przyjaciel.
— Dzięki. — Nie ma to, jak wsparcie najbliższych.
— Hermiona poleciała do biblioteki, na pewno coś wymyśli, znasz ją.
Harry zna aż za dobrze. Hermiona jest najlepszą przyjaciółką, jaką można było sobie wymarzyć, ale czasami miewała swoje napady, jak wtedy, gdy uparła się, że rodzice Harry'ego koniecznie muszą usłyszeć, że on i Malfoy mieli kolejny pojedynek (oni się biją prawie codziennie, dzień bez bójki z Ślizgonem dniem straconym — jak mówi motto domu Potterów).
— Ej, nie napisała do mamy?
— Jasne że napisała.
Obaj wzdychają ciężko.
— Mam przerąbane, mama zawsze panikuje i wyolbrzymia, a potem się wydziera. — Krzywi się na samo wspomnienie. — A na pewno najbardziej dostanie się za Malfoya. Musisz traktować swojego narzeczonego lepiej, Harry. Ta... Może gdyby nie był takim dupkiem...
— Luz, każda burza musi kiedyś przejść. — Ron wzrusza ramionami i wrzuca do ust garść fasolek. — Jabłko, czekolada i cynamon. Mniam.
— A ja trafiam na same gluty i wymiociny.
— Mam to! — Hermiona wbiega do pomieszczenia z książką pod pachą.
— Szybko poszło — komentuje Ron.
— Bo ostatnio o tym czytałam... — Dziewczyna siada na krawędzi łóżka i zaczyna wertować książkę w srebrno-błękitnej okładce. — Patrz! — Podsuwa Harry'emu pod nos rysunek. — Identyczny, prawda?
Harry porównuje wzór na kartce z tym na ręce.
— Wręcz kropka w kropkę.
— Właśnie. — Hermiona uśmiecha się z zadowoleniem.
— Ale co oznacza? — pyta Ron.
— Tu już nie jest tak fajnie... Harry, zrywałeś niezapominajki, tak?
— Hagrid mi kazał — broni się od razu chłopak.
— Tak, tak. — Hermiona przewraca oczami. — Nikt cię przecież nie wini. Ale czy te niezapominajki nie świeciły się?
— Może...? — Harry marszczy brwi, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły. — Potem na pewno było światło... i koń?
— Jednorożec — uściśla dziewczyna. — Harry, zerwałeś Księżycowe Niezapominajki Pierwszego Jednorożca.
— Czyli co to oznacza?
— A ile ich zerwałeś?
— Z pięć?
— Bo widzisz... niezapominajki to kwiaty z bajek, więc twoje życie zmieni się w bajkę. Dosłownie. Będziesz musiał przeżyć różne baśnie znane światu, by zebrać niezapominajki z powrotem. Będą pojawiać się na twojej skórze właśnie na tym wzorze. — Przewraca kartkę i pokazuje kolejną rycinę, na której na jednym z zawijasów bransoletki widnieje maleńki kwiatek niezapominajki.
— Czyli jak bardzo mam przechlapane?
— Lepiej zapytaj, co będzie, jak nie zbierzesz tych kwiatów.
Obaj chłopcy zwracają swoje spojrzenia w stronę dziewczyny.
— Zginiesz.
— Super. — Harry wymownie spogląda na sufit. — Czy moje życie choć raz nie może być spokojne?
_______________
co o tym myślicie? - pyta oxyte, obgryzając paznokcie, bo boi się linczu.
dzisiaj to tak na rozruch! w końcu to prolog, a nie baśń, z tym zaczynamy od kolejnego rozdziału.
macie jakieś życzenia? nie obiecuję, że je spełnię, bo mam własne pomysły, ale w sumie jestem ciekawa, jakie konkretnie historie chcecie. jedyny warunek to, żeby to była jakaś baśń/legenda/bajka/opowieść. księżniczki miłe widziane.
lubię bawić się relacją Harry-Draco, tak, dlatego są narzeczonymi, a ich stosunki są... skomplikowane. w dodatku Harry'ego wychowywał James.
myślę, że ta historia to dobry sposób na oderwanie się od dość ponurej rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć.
pssst! nowa Symfonia jest gotowa i tylko czeka, kiedy będzie mi się chciało zrobić korektę, więc możecie się jej spodziewać w najbliższym czasie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top