Baśń III

Tale as old as time, true as it can be

❀❀❀

Hogwart wchodzi w okres przed pierwszym meczem quidditcha, a to oznacza wkroczenie na drogę wojny Gryffindor — Slytherin. Czy Harry musi mówić, jak bardzo kocha ten czas?

Nie zmienia zdania nawet wtedy, gdy wyciąga zielone gluty z włosów, które zamiast wody wyleciały z prysznica w szatni quidditcha. Zauważa, że są ciemnozielone z srebrnym brokatem w środku, gdy unosi palce oklejone mazią do światła. Bardziej oczywistego podpisu: Hej, to my, oślizgli Ślizgoni! się nie dało wymyślić?

Z boiska od razu udaje się do pokoju wspólnego Gryfonów.

— Czas na zemstę! — obwieszcza głośno, unosząc rękę, jakby nawoływał do rebelii, a wtórują mu rozochoceni Gryfoni.

— Jako kapitan to aprobujesz? — Hermiona spogląda na niego z kwaśną miną ze swojego miejsca przed kominkiem, gdzie czyta książkę.

— Wręcz zachęcam. — Szczerzy się szeroko.

— O, Harry! Hedwiga przyleciała — mówi Neville, który schodzi ze schodów prowadzących do dormitoriów.

— Dzięki, Neville. — Rozrywa kopertę zębami i pada na kanapę obok Hermiony, od razu zabierając się za czytanie.

— To tam masz?

— Bajki o łabędziach — odpowiada, nie przerywając lektury.

— I prosiłeś o to Lily?

— No.

— Nie mogłeś mnie?

Na chwilę unosi wzrok znad pergaminu.

— Tajna misja. — Puszcza Hermionie oczko i wraca do czytania. Wręcz słyszy jak przewraca oczami i kręci głową.

Mama pisze o tym, że z reguły pokonać klątwę w mugolskich bajkach może jedynie prawdziwa miłość. Harry czyta to, bojąc się połączyć kropki. A może już je połączył, tylko durnie nie chce dopuścić do świadomości faktu, że może Draco nie jest jedynie zabawny, by mu dokuczać, ale posiada też uczucia. Kto tam wie, co siedzi w głowie Harry'ego — na pewno nie sam Harry, bo odkłada list i spogląda na Gryfonów.

— Już wiesz jak zgładzimy Księcia Slytherinu? Musimy odzyskać zamek! — odzywa się Ron.

Harry zamaszystym gestem zaprasza Gryfonów, by podeszli, co robią. Gromadzą się wokół kapitana w ciasnym kółeczku, nastawiając uszu.

— Zakradniemy się do pokoju wspólnego Slytherinu i zabierzemy im coś cennego, coś co wyprowadzi ich z równowagi, formy, a co najważniejsze: rozproszy tak, by ich myśli zaprzątało zniknięcie, a nie strategie na mecz!

— No geniusz zbrodni po prostu.

— Siedź cicho, Hermiona! — woła Ron.

— Super. — Dziewczyna podnosi się gwałtownie. — Nie chcecie mojej pomocy to nie, wykonujcie dalej genialny plan Harry'ego — prycha i żwawo odchodzi w stronę dormitorium dziewcząt.

— Pfff... zazdrości — żacha się Ron.

Odpowiada mu cisza. W końcu Harry odchrząka, bojąc się, że zaraz świerszcze zaczną cykać.

— Wracając do planu... jakieś pomysły, co ukraść?

Każdy z Gryfonów zamyśla się, ale ostatecznie każdy kręci głową. Harry wzdycha.

— Dobra, wymyśli się, jak już tam będziemy: kto na ochotnika?

Las rąk, chciałoby się powiedzieć, w końcu to Gryffindor, dom odważnych, w dodatku nienawidzenie Ślizgonów mają zapisane w genach. Jednak zgłasza się jedynie Neville. Harry obdarza go najwspanialszym uśmiechem, na jaki go stać.

— Uwielbiam cię, mówiłem ci to już?

— Jakieś dziesięć razy, odkąd tu sterczymy i czekamy, aż jakiś Ślizgon wypowie hasło, żebyśmy mogli się po ciszy wślizgnąć.

— Wślizgnąć? — Harry sugestywnie unosi brwi. — Jak pasująco... wręcz oślizgle. To już nie zabrzmiało tak fajnie, nie?

— Nie.

Harry wzdycha z rezygnacją.

— Zapomnijmy o tym.

— Rozkaz. — Neville delikatnie się prostuje, naciągając materiał peleryny-niewidki.

— Nie cią-... Ciii! Idzie ktoś! — Harry wygląda zza zakrętu, delikatnie stając na palcach, przez co trudno mu utrzymać równowagę. Faktycznie korytarzem zmierza jakiś Ślizgon.

— Ale to ty mówiłeś...!

Harry ignoruje Neville'a, zbytnio skupiając się na pierwszaku, który wyciąga karteczkę i czyta hasło.

— Wspomnienia, no nie? — Uśmiecha się w stronę Longbottoma, który też miał w zwyczaju zapisywać hasła.

— Przestań mi dokuczać. Jako jedyny ci pomagam.

— Słusznie. Wybacz. A teraz chodźmy, Malfoy sam się nie okradnie.

Wnętrze pokoju wspólnego Slytherinu nic się nie zmieniło, znaczy że dalej wygląda jak podwodne lochy magicznego zamku... czym w istocie jest.

Chłopcy stawiają małe kroczki tuż przy ścianie, starając się nie wpaść na jakiegoś Ślizgona. Ostatecznie ukrywają się w kącie i zaczynają szeptać:

— To co ukradniemy? — pyta Neville. Wydaje się zmartwiony luką w planie.

— Coś należącego do tej fretki Malfoya. — Harry jest zdeterminowany.

— Mogę o coś zapytać? — rozlega się cichy i niepewny głos Neville'a, gdy wspinają się po schodach prowadzących do dormitorium. — Dlaczego ty i Malfoy jesteście zaręczeni, skoro się tak nienawidzicie?

Harry potyka się o krawędź peleryny, przez co zsuwa się im z głów. Harry chaotycznie próbuje to naprawić, plącząc się wśród fałd materiału. Ostatecznie wzdycha i zdejmuje pelerynę, by poprawnie założyć ją na nowo.

— Przepraszam, że zapytałem.

— Nie no, co ty. To normalne, że to cię ciekawi... Chyba wszystkich ciekawi.

— Tych, co wiedzą, że jesteście zaręczeni.

— Cóż... Ja i Malfoy byliśmy bardzo blisko w dzieciństwie, bo mój ojciec chrzestny i jego mama to kuzyni, no nie? Ale moi rodzice i jego się nie znosili. A my z Malfoyem byliśmy nierozłączni, więc wymyśliliśmy, że musimy coś zrobić, by nas nie rozdzielili. Syriusz ma taką super bibliotekę, okazuje się, że całkiem czarno magiczną i nie całkiem legalną. Znaleźliśmy tam książkę i złożyliśmy coś na wzór przysięgi wieczystej, ale nie trzeba świadków i brak wypelnienia skutkuje charłactwem. Tak więc no ten... Muszę go poślubić albo wiecznie trwać w stanie zaręczenia.

— Och... łał.

— Nie wiesz co powiedzieć? Nie dziwię ci się. Ron wypluł sok dyniowy, gdy mu powiedziałem, a Hermiona poleciała szukać odpowiedzi w bibliotece. — Harry przypomina sobie minę zawiedzionej Hermiony, gdy zorientowała się, że stare zaklęcia zaręczynowe czystokrwistych są zakazane i nie znajdzie ich w hogwarckich zbiorach.

— Wiesz już, co ukradniemy?

Gdy wchodzą do pokoju, Harry zamyka drzwi zaklęciem i zaczyna się rozglądać.

— Nie. Ale zaraz się dowiem.

Długo nie muszą szukać. Na szafce nocnej jakby czeka na nich szmaragdowa róża. Jej magia przyciąga Harr'ego, który szybko chowa ją za pazuchę.

— Nie mogę się doczekać jego miny! — Szczerzy się no Neville'a i oboje w wyśmienitych nastrojach wracają do pokoju Gryfonów, by pochwalić się zdobyczą.

Mina Malfoya w Wielkiej Sali na śniadaniu to jeden wielki wkurw. Harry oczywiście nie może ukryć uśmieszku. Fretka cały czas wbija wzrok w jego plecy.

— Ty ją ukradłeś? — Harry zostaje przyparty do ściany, gdy tylko opuszcza Wielką Salę.

Ramię przy gardle nie pozwala na za wiele, Harry jedynie charczy coś niezrozumiałego, więc Ślizgon zmniejsza delikatnie nacisk, ale brwi pozostają zmarszczone, a usta wygięte w grymas (jakby był warczącą bestią).

— O co ci chodzi?

— Wiem, że ukradłeś. — Zwykle zimne oczy teraz są przekrwione i pełne szaleństwa. — Musisz mi ją oddać!

Harry postanawia dalej grać durnia.

— Dziewczynę? Wierz mi, nie zbliżyłbym się do Pansy na odległość paty...

— POTTER! — Ten okrzyk naprawdę brzmi jak warknięcie: ostre i zapowiadające atak rozwścieczonej bestii.

— No co?

— Oddaj ją, gdy grzecznie proszę...

— To nazywasz grzecznym? — wcina się w słowo. — Doprawdy... — Kręci głową, po czym wzdycha i stanowczo odpycha od siebie chłopaka. Teraz zauważa, że zebrał się wokół nich tłum gapiów. — Świetnie. — Przeczesuje ręką włosy i spogląda na Malfoya.

Ślizgon stoi z lekko rozstawionymi nogami, zaciskając pięści i zęby tak, że słyszy ich zgrzyt.

— Musisz za to zapłacić.

To jedyne ostrzeżenie, jakie dostaje Harry, gdy Malfoy gwałtownie łapie go za nadgarstek i przyciąga do siebie, wywlekając na środek kółeczka uformowanego przez tłum. Unosi ich złączone ręce do góry.

— Ten złodziej musi ponieść karę za swoje haniebne zachowanie! Dlatego Dom Slytherinu postanawia o tym, że zostanie uwięziony w wież... naszych lochach przez. okres jednego ro...

— Weekendu! — wtrąca Pansy Parkinson, występując z szeregu. — Co ty wyprawiasz? — warczy do Malfoya, gdy jest już blisko.

— To mój obowiązek jako księcia.

Pansy jedynie wpatruje się w niego niedowierzająco.

I Harry już wie, że wplątał się w kolejną baśń. Przez swoją własną głupotę. Zastanawia go tylko czy ta kradzież to faktycznie był jego pomysł, czy magia niezapominajek go zmusiła. Wyrywa rękę z uścisku Malfoya i spogląda na tatuaż. Kwiatek ma już dwa płatki, widocznie nadszedł czas, aby pojawił się kolejny.

Co najdziwniejsze... nikt nie protestuje, kiedy Ślizgoni zabierają Harry'ego. Ron zaciska gniewnie pięści, a Hermiona wydaje się blada, ale nie ma żadnych okrzyków oburzenia, co trochę przygnębia Harry'ego. Pociesza go jedynie to, że zapewne wszyscy grają według reguł magii; nie mają za dużo wyboru.

— Za zuchwałą kradzież Harry Potter musi spędzić weekend w pokoju wspólnym Slytherinu jako odpłata za skradziony kwiat! Jeśli do tego czasu mi go nie oddacie, marny wasz los.

Brakuje mu jeszcze peleryny, by machnąć zamaszyście — myśli Harry, obserwując przemówienie swojego narzeczonego.

W pokoju wspólnym od razu zaprowadzają go do dormitorium.

— Mam spać w pokoju Malfoya? — pyta. Dlaczego to zawsze jest Malfoy? Co ta magia tak się uwzięła, by robić z niego księcia?

— Musisz zrozumieć swój błąd.

Harry przewraca oczami i siada na miękkim łóżku.

— To co mam robić? Jak się rozumie błędy? Hm? — dodaje, gdy Malfoy nie odpowiada, zamiast tego tylko się w niego wpatruje. — Zabrałeś mnie do gniazda żmij i zamierzasz zrobić co?

— Okradłeś mnie z powodów personalnych.

Wbija w niego wzrok, słysząc absurdalne oskarżenie.

— Personalnych? — parska, kręcąc głową. — Jasne. To był wyższy cel, jakim jest wygrana w quidditcha! To nic personalnego, ale strategiczne posunięcie, aby się upewnić, że wy Ślizgoni nie będziecie mieli czasu, aby wymyślić plany jak oszukiwać na meczu!

— Więc sami postanowiliście uknuć intrygę? Czy ty siebie słyszysz?

Harry nie przyznaje tego na głos, ale widzi, o co chodzi Mafloyowi. Jednak w życiu się nie przyzna, po jego trupie. Zimnym i granatowym. Będą musieli mu wyrwać te słowa ze skostniałych dłoni...

— Dobra — przyznaje. — Może odrobinkę. Ale wiadomo, że Ślizgoni zawsze oszukują na meczach, zresztą co to za kwiatek?

Draco uciska nasadę nosa.

— Od dziecka taki jesteś! — warczy.

Harry przekrzywia głowę.

— Ciągle tylko byś się bawił! Zero odpowiedzialności! Każdy błąd jest ci wybaczany, nie ponosisz żadnych konsekwencji, więc muszą ponosić je inni! Wiesz, czym był ten kwiat? Wiesz, co się teraz stanie?

— No właśnie nie! Grzecznie zapytałem, ale mnie zignorowałeś! — Harry wstaje w emocjach i obaj mierzą się spojrzeniami naprzeciw siebie. Malfoy jest wyższy, więc Harry próbuje wyglądać poważniej, stając na palcach.

Draco przybliża twarz tak, że prawie stykają się nosami. Harry czuje ciepły oddech na twarzy. Gdyby tylko trochę się przybliżył, ich usta mogłyby się zetknąć. Tak niewiele brakuje: unieść pięty i przekrzywić lekko głowę w lewo, przysunąć się i...

— Co ty robisz? — Malfoy odsuwa się, wpatrując się w szmaragdowe oczy pełne konsternacji.

— Nic — szybko odpowiada Harry. Odsuwa się i z powrotem siada na łóżko. — Zupełnie nic — dodaje, unikając patrzenia na Draco, przerażony swoimi myślami i prawie że działaniami. — To co robi ten kwiat? Dlaczego to takie ważne?

Stwierdza, że tego za dużo i jak najszybciej musi się dowiedzieć, co to za bajka i jak się z niej wydostać. Nie może siedzieć tu dłużej, kto wie, co jeszcze przyjdzie mu do tego pustego łba. Sam na sam. Z Malfoyem. Ma ochotę wrzasnąć z frustracji i złości na samego siebie.

— Nie pamiętasz? — Draco siada na podłodze opierając się o łóżko, jego głowa jest tu obok zwisających nóg Harry'ego. — Jak byliśmy dziećmi spotkaliśmy w lesie staruszkę...

— Łaziliśmy sami po lesie? — przerywa mu Harry.

— Ty nas wyciągałeś. Specjalnie, by wkurzyć rodziców.

— Racja, to ma sens. Kontynuuj.

— Więc spotkaliśmy staruszkę.

— I nie zwiałeś z krzykiem?

Draco spogląda na niego z mordem w oczach.

— Możesz nie przerywać?

Harry unosi ręce do góry. Malfoy wzdycha.

— Obraziłem ją...

— Kto by się spodziewał — mruczy.

— I z tobą tak zawsze! — Malfoy podnosi się i kopie go w łydkę, co sprawia, że Harry od razu się podnosi i oddaje.

— Co zawsze?

— Nie potrafisz mnie wysłuchać, musisz dodać swoje trzy grosze i wszystko popsuć!

— Możesz się nie zachowywać jak rozpieszczony bachor?

— Jak tylko sam się zastosujesz do własnych zaleceń.

Mierzą się spojrzeniami przez długą chwilę, dopók iwzrok Harry'ego znowu nie zacyzna zjeżdżać z oczu w stronę ust. Robi krok do tyłu.

— Dobra — mówi, czując, że na twarz wpełzł nieznośny rumieniec. — Mów. Nie będę już przerywał.

— Dziękuję za łaskawe pozwolenie. Więc obraziłem staruszkę, która mnie przeklęła: dopóki nie znajdę osoby o oczach koloru szmaragdowej róży i nie sprawię, by mnie pokochała, na zawsze pozostanę oślizgłą bestią.

— No to mamy pro... O kurwa.

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

— Okej, Malfoy, spójrz mi w oczy.

Draco marszczy brwi.

— Nie krzyw się, tylko rób, co ci mądrzy radzą.

Malfoy unosi brew, gdy słyszy słowo mądrzy.

— Jakiego są koloru, hm?

— Zielone.

— I nie wyglądają znajomo?

— Przecież znam cię od dziecka, oczywiście, że wyglądają znajomo!

— Ja pier... Wdech i wydech, Harry, nie daj się ponieść. Czy nie są bardzo podobne do twojej zaginionej róży?

— Nie zaginionej, tylko skradzionej. I to ty ją ukradłeś! Ale fakt. — Kiwa głową. — Masz wręcz identyczny kolor o... O kurwa.

— Wyjąłeś mi to z ust — podsumowuje Harry.

❀❀❀

— Powinniśmy ratować Harry'ego! Ruszajmy z odsieczą, by zgładzić oślizgłego węża!

— Ron, siadaj — warczy Ginny, ciągnąc chłopaka z powrotem na kanapę.

— Zresztą — mówi Hermiona, nie odwracając wzroku od książki — wątpię, aby ratunek był konieczny.

— Dlaczego? Co masz na myśli?

— Skradziona róża? — Uśmiecha się z wyższością. — To oczywiste, co to za baśń, Harry'emu nic nie będzie. Tylko im będziemy przeszkadzać.

— Dlaczego tak myślisz? — pyta Ginny.

— Chyba zaczynam widzieć wzór w tej klątwie — tajemniczo odpowiada Granger i chowa uśmiech za książką.

❀❀❀

— Więc musimy pogadać — stwierdza Harry.

— Nienawidzę z tobą gadać — jęczy Malfoy, a dźwięk przydusza poduszka, w której ukrywa twarz.

— I vice versa, ale jakoś trzeba to rozwiązać.

— Oddaj mi mój kwiatek — mówi, podrywając się i wpatrując w Harry'ego. Blond włosy są rozwichrzone i sterczą na wszystkie strony świata.

— Wykluczone.

— Nienawidzę cię. — Z powrotem opada na poduszki.

— Przynajmniej mamy coś wspólnego: obaj się nienawidzimy. Ale w sumie kiedyś się lubiliśmy...

— Ta... dopóki nie wyrosłeś na durnia.

— A ty na narcystycznego snoba! — odwdzięcza się Harry.

Po tych słowach zapada między nimi cisza.

— Nie tęsknisz za tym? — pyta po chwili Draco.

Harry chciałby udać, że nie słyszał, ale to byłoby chyba jednak zbyt dziecinne. Z cichym sapnięciem rzuca się na łóżko, czując jak jego ciała zagłębia się w miękki materac.

— Czemu nie? Źle nie było. Ale byliśmy dziećmi.

— Właśnie — wzdycha Malfoy.

— I wiesz co? Lubię naszą relację i tę specyficzną formę nienawiści. Czasami budzę się z myślą, jakby tu dzisiaj wkurzyć Malfoya.

— Bo wtedy zwracam na ciebie uwagę?

— Niee... — Może trochę. — Bo wtedy robisz miny, które absolutnie uwielbiam.

— To jedna z tych baśni, prawda?

— Dopiero się zorientowałeś?

— Miałem swoje podejrzenia.

Znowu zapada między nimi cisza. Harry leży na wznak, wpatrując się w zielony baldachim, myśląc o swojej relacji z Mafloyem. Dlaczego magia jednorożca tak bardzo chce, aby byli razem? Najpierw pocałunek na balu, a teraz szczera rozmowa o uczuciach (o łabędziach nie wspomina).

— To nie tak, że cię nienawidzę — mówi Harry. — Uwielbiam ci dokuczać i się z tobą kłócić, wtedy czuję, że żyję.

— To nie tak, że ja cię nienawidzę — odpowiada Malfoy. — Boję się tego, co będzie, jeśli przyznam się sam sobie co do swoich prawdziwych uczuć. Niezapominajki sprawiają, że zawsze ktoś coś zapomni, prawda?

— Z reguły.

— To zapomnij i o tym. — Malfoy w mgnieniu oka znajduje się nad nim, opierając się rękoma po obu stronach głowy Pottera. Wpatrują się w siebie, po czym Draco go całuje, a Harry bez chwili wahania oddaje pocałunek.

Rano budzi się w obcym łóżku z zieloną pościelą. Ostatnie, co pamięta to pocałunek i... potem film się urywa. Zrywa się gwałtownie z łóżka, Draco śpi na brzuchu, w najlepsze pochrapując.

Harry szybko się ubiera i wybiega z lochów Slytherinu, jakby się za nim paliło. Bezpiecznie czuje się dopiero przy stole Gryfonów. Siada cały zgrzany i bierze grzankę.

— Em... Harry?

— Co? — odpowiada z pełnymi ustami, bo strasznie zgłodniał przez ucieczkę kochanka. Zaraz. Czy jest kochankiem? Czy doszło między nimi do czegoś więcej? Chciałby to pamiętać! To nie fair, że on zapomniał! Akurat to!

Hermiona wskazuje na swój czerwono-złoty krawat. Harry marszczy brwi, po czym spogląda na swój, który, o zgrozo, jest zielono-srebrny.

— Kurwa. 

Na nadgarstku z kolei widnieje trzeci płatek.

___________________

myślę, że wielu z was (a ja szczególnie) potrzebuje teraz w życiu jakiejś miłej rozrywki, która doda trochę brokatu do naszego życia. 

następna baśń będzie trochę mniej oczywista, ale pomysł na nią podrzucił mi sam Książę Półkrwi (książka, nie osoba). ale baśnie 3, 4 i 5 dotyczą tego samego motywu i kręcą się wokół meczu, taki mini arc ^^

jak mi się uda, to będzie jeszcze dzisiaj, aby wam zadośćuczynić rok przerwy.

mam nadzieję, że poprawiłam wam troszkę humor~!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top