Rozdział 7 "Jesteś pewny, że teraz jest już szczęśliwa?"
Wokół nich panował gwar. Głośna muzyka porywała do tańca większość gości, reszta zaś siedziała przy stole, lekko już nadpita i dyskutowała o sytuacji panującej obecnie w magicznym świecie. Nie dziwne, więc, że nikt nie zauważył, jak Hanna chwyta Neville'a za rękę i wyciąga go z namiotu.
Poprowadziła go na tyły, gdzie znajdowała się, nieco obdarta z farby, podwójna, niebieska huśtawka. Każde z nich zajęło po jednej, a Hanna głośno westchnęła, odpychając się od ziemi.
- Kiedyś, kiedy wracałam z Hogwartu, mogłam tu siedzieć cały dzień, wiesz? - szepnęła po chwili ciszy. - Moja mama zawsze siadała obok mnie i po prostu zaczynałyśmy gadać. O wszystkim... O szkole, pogodzie, naszych humorach...
Neville pokiwał głową, rozumiejąc już co tak przygnębiło Hannę. Brakowało jej mamy.
- Nie ma jej już około dwóch lat. - szepnęła bardzo cicho, a po jej policzku spłynęła łza.
Chłopak patrzył na nią, a jego serce dosłownie łamało się na drobne kawałki.
- Tak mi jej brakuje, Neville. Ona zawsze była dla mnie ogromnym wsparciem, miałam z nią świetny kontakt... Ja... Ja nie radzę sobie bez niej, tata się załamał. Zmienił się, już nie jest tak wesoły, jak przed jej śmiercią... - teraz już rozpłakała się na dobre i nawet nie próbowała się z tym kryć.
Chłopak siedział obok niej, samemu będąc blisko płaczu. Tak bardzo ją rozumiał, jego sytuacja była nieco podobna. Co prawda, on miał oboje rodziców, ale żadne z nich nie było poczytalne. Zupełnie tak, jakby nie było ich wcale.
- Jest mi tak przykro. Ja... Neville, ja winię się za to, że dobrze się bawię, kiedy ona leży pięć metrów pod ziemią, w grobie. - zawyła, patrząc przed siebie z dziwnym wyrazem twarzy. - Długo się zastanawiałam, czy jestem gotowa, by wyprawić te urodziny. Zawsze była na nich ze mną, pomagała mi zrobić tort i w ogóle...
Longbottom nie wiedział nawet kiedy wstał i przeszedł kilka kroków, by znaleźć się obok niej i objąć ją mocno, pozwalając płakać w swoją koszulę. Hanna natychmiast odwzajemniła uścisk, przestając mówić i po prostu łkała cicho, co jakiś czas pociągając nosem.
- Mi też brakuje moich rodziców. - mruknął, zadziwiając tym nie tylko blondynkę, ale też i siebie. O tym, że jego rodzice leżą na jednym z oddziałów w Mungu wiedzieli tylko nieliczni. Kiedyś wspomniał o tym Hannie, postanawiając jej zaufać i wyjawić swój największy sekret, ale nigdy więcej nie wracał do tego tematu. - Nawet ich nie pamiętam.
- Czy to się stało podczas wojny? - spytała nieśmiało Abbott, nieco się uspokajając. Zelżyła wtedy swój uścisk, by móc spojrzeć mu w oczy i przekazać mu nieme wsparcie.
- Tak, podczas wojny. Kiedy miałem roczek, Bellatrix torturowała ich tak długo, aż postradali zmysły. - mruknął, przeklinając dziewczynę i jej piękne, brązowe oczy, które tak skutecznie go rozpraszały. - Leżą teraz na oddziale Świętego Munga, nie wiedzą, co się wokół nich dzieje.
Dziewczyna wciągnęła powietrze, chyba nie dowierzając w to, co słyszy.
- To straszne. - oznajmiła w końcu i choć Neville wiedział, że wiele osób tak mówi, czuł, że Hanna mówi to szczerze. Zresztą było to widać. Jej przejęcie i szok, który malował się na jej zapłakanej twarzy. I coś na kształt dumy. - Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak ciężko musi ci z tym być.
- Przyzwyczaiłem się. - westchnął. - Babcia mnie wychowuje, z nią mieszkam i to ona jest dla mnie najważniejsza. Jakoś dajemy radę.
- To musi być wspaniała kobieta. Widziałam ją na twoich urodzinach... Gdybym wtedy wiedziała, na pewno podziękowałabym jej za to, że wychowała tak cudownego człowieka. - odparła z lekkim uśmiechem, a Neville poczuł, że się rumieni. Dziękował w tej chwili niebiosom, za to, że było ciemno i Hanna nie mogła tego zauważyć.
- Z kilometra widać, że jesteś Puchonką. - zaśmiał się delikatnie, ale przestraszył się, kiedy po policzku dziewczyny znów spłynęły łzy. - Coś się stało? Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, Neville, to nie twoja wina. - szepnęła dziewczyna, pociągając nosem. - Po prostu... Ty przeżyłeś coś takiego, straciłeś dwójkę rodziców... Tak naprawdę to nawet ich nie znasz... A ja tak przeżywam śmierć mojej mamy. To stało się około dwóch lat temu, powinnam się już pozbierać. Musisz mieć mnie za strasznie słabą. - zakończyła, opuszczając głowę.
- Ej, Hanna, to nie tak. - chwycił ją za brodę i uniósł jej głowę do góry. - Jesteś jedną z silniejszych dziewczyn, jakie znam. Zawsze pomocna, robisz to bezinteresownie. Walczyłaś na wojnie, a potem pomagałaś w skrzydle szpitalnym... Jesteś świetna i uważam to za normalne, że płaczesz i tęsknisz. Kochasz swoją mamę i pamiętasz o tych wszystkich cudownych chwilach, które razem spędziłyście. I wydaje mi się, że to twój największy problem. Może zabrzmi to strasznie, ale ja nie tęsknię za Alice i Frankiem Longbottomem. Ja tęsknię za rodzicami, tak po prostu. Nie znam ich, nie wiem tak naprawdę, co lubili, a czego nie... Wiem to, co opowiedziała mi babcia. A ty tęsknisz za mamą, za kobietą, która cię wychowała, będąc też twoją przyjaciółką.
Dziewczyna zapłakała głośniej, wtulając się w niego.
- I tak sobie myślę, że... Najprościej ci będzie, jeśli przestaniesz starać się o niej zapomnieć, a po prostu zrozumiesz, że teraz jest szczęśliwa. Tam nie ma już bólu, zła... Tam jest jasno, pięknie, bezpiecznie. Nie musisz o niej zapominać, by znów być szczęśliwą. To, że pamiętasz tyle pięknych chwil z nią związanych jest cudowne, bo pokazuje, jak dobrym człowiekiem była twoja mama. Ale ty musisz widzieć, że dajesz sobie radę nawet wtedy, gdy jej tu nie ma, a ona jest już w lepszym świecie i na pewno na ciebie patrzy. I musisz być pewna jednego. Nigdy nie jesteś sama, Hanno. Masz resztę rodziny, przyjaciół... Masz mnie. - zakończył cicho, dając jej chwilę na przetrawienie tego, co powiedział. Dziewczyna musiała przyznać, że nie spodziewała się takich słów po Neville'u.
- Jesteś pewny, że teraz jest już szczęśliwa? - dopytywała, wtulając się w niego.
Zamiast odpowiedzieć chłopak chwycił jej dłoń i poruszył nią tak, by wskazywała na jakiś jasny punkt na niebie - gwiazdę.
- Patrz, ona tam jest i się do ciebie uśmiecha. - wyszeptał, a Hanna przymknęła powieki, kiedy po jej policzkach znów spłynęły łzy. - Opiekuje się tobą i jest z ciebie dumna, że dalej dajesz sobie radę, wiesz?
Nie przejął się tym, że Puchonka płakała, nie mogąc się uspokoić. On też płakał. Płakali razem, czując się zrozumiani, mimo, że nie wypowiadali teraz żadnych słów. Stojąc pośrodku ogródka, oświetlani jedynie nikłym blaskiem księżyca... Wystarczyła im jedynie obecność tej drugiej osoby. Nie liczyło się to, która była obecnie godzina ani to, że niedaleko nich zgromadzonych było pełno osób, którzy bawili się w najlepsze.
- Neville... - szepnęła blondynka, po upływie jakichś piętnastu minut, przerywając panującą między nim ciszę. Nie zaliczała się ona jednak do jednego z niezręcznych momentów, można by rzec, że w gruncie rzeczy była ona całkiem przyjemna. - Może wrócimy już na przyjęcie, co? Niedługo zaczną nas szukać.
- Możemy wrócić, ale zanim to, chciałbym wręczyć ci prezent, jaki dla ciebie kupiłem. - oznajmił, uśmiechając się bardzo delikatnie. Obydwoje wciąż mieli ślady po łzach na policzkach i nieco zaczerwienione oczy, ale nie przejmowali się tym.
- Och, pewnie. Śmiało, na pewno jest świetny.
- Bardzo chciałem, byś mogła nazwać go świetnym i... Wybrałem coś, co powinno ci się spodobać. Tylko problem leży w tym, iż nie miałem jak tego tu przynieść... Prezent jest u mnie w domu, więc musiałabyś chwilę na mnie zaczekać... Teleportuje się i...
- Teleportuje się z tobą. - zaproponowała. - Oczywiście, jeśli ci to nie przeszkadza.
- Nie, pewnie. W takim razie... - chwycił ją za rękę, po czym opuścili teren domu, skąd nie można było się teleportować i przenieśli się prosto pod furtkę domu chłopaka.
We wszystkich pokojach było ciemno, więc Neville wywnioskował, że jego babcia musiała już pójść spać. Prosząc Hannę, by poczekała na zewnątrz (by nie robić dodatkowego zamieszania i nie zbudzić Augusty), wszedł do środka.
Szepcząc ciche 'lumos', przeszedł przez salon, w którym znajdowała się jego babcia. Kobieta usnęła na swoim ulubionym fotelu, trzymając w dłoni włóczkę i druty do dziergania. Neville zauważył znajdujące się na stoliczku dwie filiżanki - jedną pustą, drugą wciąż zapełnioną. Ze smutkiem zdał sobie sprawę, że babcia na pewno czekała na niego, chcąc dowiedzieć się, jak się bawił. Nie zastanawiając się długo, podszedł do niej i przykrył ją zielonym kocykiem, który miał już około trzydzieści lat, ale dla staruszki miał szczególną wartość. Dostała go od swojego syna na swoje urodziny, kiedy ten był jeszcze dzieckiem. Chłopak nie raz nakrył babcię płaczącą w dniu urodzin jego ojca, trzymając ten kocyk w rękach.
Neville miał nadzieję, że jego babcia zrozumie go i nie będzie jej przykro, że nie wrócił do domu wcześniej.
Nie chcąc jednak kazać Hannie długo czekać, ruszył prosto do swojego pokoju, skąd wziął okazałych wielkości prezent i opuścił dom.
- O, jesteś już. - ucieszyła się dziewczyna, patrząc na niego z uśmiechem, co uwydatniło jej dołeczki w policzkach.
- Tak, przepraszam, że trwało to tak długo...
- Nie szkodzi, przecież wiesz, że się nie gniewam. - zapewniła go.
- Masz złote serce, mówił ci to ktoś? - zapytał ze śmiechem, podając jej paczkę. - Tylko uważaj na nią.
- Na nią? - zdziwiła się dziewczyna, otwierając prezent, po czym pisnęła głośno. - Czy to...skrzydlaty gepard?
- Tak, ten sam. Chodź chyba powinienem powiedzieć, 'ta sama'. Sprzedawczyni poinformowała mnie, że to dziewczynka. Podoba ci się?
- Jeszcze się pytasz? - zawołała, zaczynając głaskać sowę po głowie. - Jest cudna! Uwielbiam zwierzęta, a sowy obecnie nie miałam.
- Czyli trafiłem? - upewnił się, a kiedy dziewczyna potwierdziła jego słowa najszczerszym uśmiechem na świecie, odetchnął z ulgą.
- Jak najbardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top