Rozdział 11 "Wszyscy uważają, że to nudne"

Uwaga, rozdział mocno przesłodzony, ale nie mogłam się powstrzymać <3

******

Osiemnasty września okazał się dla Neville'a wyjątkowo dobrym dniem. 

Już od samego rana towarzyszyło mu przeczucie, że ten dzień będzie wyjątkowy, choć sam nie wiedział dlaczego. Sam jednak fakt, że obudził się wyspany był dobrym początkiem. 

Była sobota, wyjście do Hogsmeade i w dodatku urodziny Hermiony. Młody Longbottom już z rana wręczył dziewczynie prezent, obiecując Ronowi i Harry'emu, że dołączy do nich i reszty paczki na wieczornego drinka w pubie "Pod trzema miotłami". Wcześniej jednak miał kilka prywatnych spraw do załatwienia, w tym wizyta w szkolnej szklarni, aby pomóc pani Sprout, co napawało go ogromną radością. 

Tego dnia nawet śniadanie go nie zawiodło. Kiedy Gryfon pojawił się w Wielkiej Sali od razu zauważył, że stoły przepełnione są najróżniejszymi potrawami, w tym jego ulubionymi omletami z budyniem i bitą śmietaną. 

- Cześć wam! - przywitał się rozentuzjazmowany, siadając przy stole swojego domu. Seamus, z buzią pełną owsianki, pomachał mu na przywitanie. 

- Siema, Neville - parsknął Dean Thomas, układając na swoim talerzu swoistą wierzę z tostów. Póki co składało się na nią trzynaście kromek. - Co ty taki uśmiechnięty? 

Chłopacy zajęli się rozmową, w międzyczasie racząc się wszystkim tym, na co mieli ochotę. Neville przestał jednak słuchać swoich znajomych w momencie, w którym przy stole Hufflepuffu wypatrzył osobę, którą szukał. 

W chwili, gdy ją zauważył Hanna właśnie zaśmiewała się do łez z czyjegoś żartu, a chłopak poczuł, jak jego usta samoistnie również układają się w uśmiech. Nie było dla niego nic lepszego niż widzieć ją tak szczęśliwą. Kochał patrzeć jak jej policzki pokrywają się delikatnym rumieńcem, co działo się zawsze, kiedy się śmiała. Uwielbiał jej oczy, błyszczące od łez rozbawienia. Lubił w niej chyba wszystko, bo to sprawiało, że była tym, kim była. A Hanna była niezwykła. Była niczym promień słońca w jego, dotychczas, deszczowym, pochmurnym życiu. 

Neville nie wiedział jednak, że ta uśmiechnięta blondynka, na której mu tak zależało, myślała o nim w bardzo podobny sposób. Longbottom był dla niej kimś innym niż zwykły przyjaciel. Znała go krótko, ale polubiła go od razu. Już od momentu, kiedy zamieniła z nim pierwsze słowa w skrzydle szpitalnym czuła, że chłopak ma dobre serce. A takimi ludźmi Hanna uwielbiała się otaczać. Na każde spotkanie z nim cieszyła się jak mała dziewczynka, mając ochotę skakać pod sam sufit. Przy tym chłopaku czuła się inaczej niż przy Ernim lub Justinie. Neville ogólnie był inny - w dobrym tego słowa znaczeniu. Hanna wiedziała, że to był ten rodzaj człowieka, który byłby gotowy zrobić wszystko, byle cię uszczęśliwić. A przy tym wszystkim był tak uroczy, niezdarny i kochany, że nie sposób było go nie lubić. I chyba właśnie ta troskliwość, taka prosta i niewymuszona była tym, czym Neville zauroczył tę blondwłosą Puchonkę. Hanna doskonale zdawała sobie sprawę, jak dużo szczęśliwsza się stała odkąd zaprzyjaźniła się z Longbottomem. 

- Psst - z rozmyślań wyrwała ją Susan, kopiąc ją w kostkę. - Rozumiem zauroczenie, ale nie patrz tak na niego, bo go spłoszysz - upomniała ją. - Wyglądasz jakbyś miała jakiś wytrzeszcz. 

Hanna parsknęła śmiechem na słowa przyjaciółki.

- Och, ciesz się, że ja ci tak nie wypominałam jak ukradkiem przyglądałaś się Erniemu - wygarnęła jej z uśmiechem. - Wolę wyglądać jakbym miała wytrzeszcz niż zatwardzenie. 

- Nie wyglądałam jakbym miała zatwardzenie! - oburzyła się Susan, a potem zerknęła na blondynkę z niepokojem. - Prawda?

- Tylko trochę, tak ciut, ciut - mruknęła, ale zupełnie nie patrząc na przyjaciółkę. Jej wzrok podążał za Neville'm, opuszczającym stołówkę. Westchnęła przeciągle.

- Oj, przepadłaś, kochana - Susan trąciła ją łokciem, uśmiechając się pod nosem. - Ale cieszę się niezmiernie, że akurat dla niego. Sprawia, że jesteś szczęśliwa, a to najważniejsze. 

Przyjaciółki rozmawiały jeszcze chwilę - a właściwie Hanna wysłuchiwała monologu Susan o tym, jaki Ernie jest wspaniały - a potem rozeszły się każda w swoją stronę. Bones była umówiona na randkę w herbaciarni w Hogsmeade, a pech chciał, że Justin był akurat w skrzydle szpitalnym. Hanna była więc skazana sama na siebie, nie widziała sensu, by w samotności błąkać się po wiosce. Zdecydowanie bardziej wolała spacer po błoniach i skorzystanie z ostatnich podrygów lata. 

Tak właśnie panna Abbott znalazła się na zewnętrznych terenach Hogwartu, spacerując i podśpiewując cicho. Lubiła spacery, był to dla niej czas, w którym mogła przemyśleć wszystkie zmiany w swoim życiu, podjąć jakieś ważne decyzje. Oczywiście, ważnym aspektem spacerów była również otaczająca ją przyroda. Dziewczyna uśmiechała się za każdym razem, gdy wiatr podwiewał jej purpurową sukienkę w białe kwiatki. Nie przeszkadzało jej także to, że włosy, które tego dnia miała rozpuszczone, co jakiś czas przysłaniały jej widok. Dzień był zbyt piękny, aby martwić się takimi błahostkami. 

Hanna przystanęła dopiero, gdy znalazła się przy jeziorku. Usiadła na jego brzegu, po czym zamoczyła nogi w wodzie, zagryzając zęby, aby jakoś przetrwać pierwszy szok związany z chłodem, jaki dawała taka kąpiel. Dopiero po chwili blondynka zdała sobie sprawę, że z tego miejsca miała świetny widok na pobliską szklarnię, w której ktoś się krzątał. Ktoś, kto zaprzątał jej głowę niesamowicie często, i kto nie zdawał sobie absolutnie sprawy, że jego poczynania są obecnie bacznie oglądane.

Hanna podziwiała z jaką łatwością Neville odnajdował się wśród tylu różnych rodzajów roślin. W końcu każda z nich wymagała innego traktowania, a on jakimś cudem zawsze wiedział, co robić. Blondynka była zafascynowana tym, jak ten chłopak, tak niepozorny, przenosił ciężkie donice z jednego końca sali na drugi, a przy tym nie wykazywał absolutnie żadnych oznak zmęczenia. Uśmiechała się, obserwując z jaką delikatnością i troską przesadzał kwiaty, jakby były najbardziej kruchą rzeczą na świecie. Zastanawiała się, czy tak samo obchodziłby się z nią. Czy byłby taki delikatny, gdyby trzymał ją teraz za rękę? Nigdy nie trzymali się za dłonie. Znaczy się, robili to, ale nie w sposób...romantyczny. A im dłużej Hanna wpatrywała się w tego chłopaka upewniała się, że właśnie w taki sposób chciałaby z nim spędzać czas. Jak para. Chciałaby móc przytulić się do niego i czuć przy uchu bicie jego serca. Patrzeć mu w oczy, widząc w nich pewność, że on myśli o niej to samo, co ona o nim. Chciałaby chodzić z nim na spacery, randki i robić wszystkie te rzeczy, o których teraz z takim entuzjazmem opowiada jej Susan. Chciałaby, aby ludzie pytali ją, czy ma kogoś na oku, a ona z dumą mogłaby odpowiadać "tak" i przedstawiać im Neville'a jako swojego chłopaka. Bo chciałaby, naprawdę tak bardzo by chciała, aby Neville Longbottom był jej chłopakiem. By po prostu był jej. A ona chciała być jego. 

Hanna zastanawiała się, czy ludzie są sobie przeznaczeni. Była pewna, że jej mama i tata byli dla siebie tymi jedynymi. Jej ciotka Margaret, choć teraz była samotna, zawsze powtarzała, że jeszcze w Hogwarcie poznała swoją prawdziwą miłość. Niestety, ta historia nie skończyła się szczęśliwie, ale na pewno ten chłopak i Margaret byli sobie pisani, skoro kobieta do tej pory wolała pozostać sama, nie chcąc zastępować go nikim innym. Susan z pewnością pisany był Ernie, bo inaczej nie dało wytłumaczyć się tej chemii, która była niemal namacalna. Czy więc jej pisany był ten uroczy chłopak, który tak szybko przepełnił jej serce uczuciem, którego wcześniej nie znała? Czy to naprawdę był ten jedyny, czy tylko zwykłe zauroczenie? Czy to możliwe, aby zakochać się w kimś w tak krótkim czasie? Aby przepaść zupełnie i nie być w stanie wyobrazić sobie dnia bez zobaczenia uśmiechu tej osoby? 

Hanna zarumieniła się niesamowicie, a pogrążona w swoich rozmyślaniach nie wiedziała nawet, że młody Gryfon zauważył ją, zaprzestając swojej pracy. Otrzepał ręce brudne od ziemi, a potem opuścił szklarnię, zmierzając w jej kierunku. 

- Hej, co tu robisz? - przywitał się z nią, sprawiając, że blondynka aż podskoczyła, przestraszona. - Merlinie, przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć. 

- Hej, Neville - odparła, rumieniąc się jeszcze intensywniej. Dziwnie jej było patrzeć na niego, siedzącego sobie obok niej, kiedy przed chwilą tworzyła o nim w głowie masę scenariuszy. - Nie przepraszaj, po prostu się zamyśliłam. Zauważyłam cię i postanowiłam usiąść i popatrzeć trochę, a potem tak jakoś...

- Chwila, przyglądałaś się mi jak pielęgnuję rośliny? - zdziwił się. Poczuł jak jego twarz również się czerwieni. - Nikt nigdy nie chciał na to patrzeć. Wszyscy uważają, że to nudne.

Młoda Abbott miała ochotę krzyczeć. Musiała upomnieć sama siebie, że odpowiedź "ja mogłabym patrzeć na to godzinami, a zwłaszcza kiedy ty to robisz" była trochę przesadzona. Mógłby pomyśleć, że ma jakąś obsesję i uciec. Hanna tak bardzo nie chciała, aby Neville'a przestraszył jej zbytni entuzjazm. 

- Ja tak nie sądzę - odparła elokwentnie, puszczając mu oczko. Pochwaliła w myślach samą siebie. 

To był dobry ruch, Hanno. Nie przesadzony. Idealnie umiarkowany. 

- Miło z twojej strony - uśmiechnął się do niej, drapiąc się po karku w lekkim zakłopotaniu. - A... A co właściwie robiłaś tu sama? To znaczy, zanim mnie zauważyłaś. Dziś wyjście do Hogsmeade i właściwie myślałem, że wszyscy, którzy mogą już dawno poszli.

- Ernie i Susan poszli na randkę, a Justin jest chory. Nie miałam z kim iść, a sama nie za bardzo mam ochotę - odparła prosto, ale szczerze. Wzruszyła ramionami. - Zgaduję, że tak to po prostu jest, kiedy twoi przyjaciele zaczynają romansować. Nadchodzi taki moment, w którym zostajesz sam. 

- Hm, Hanno, tak sobię myślę - zaczął nieśmiało. Jego głos zrobił się cichszy, jakby liczył, że dzięki temu stanie się spokojniejszy. - Właściwie to... Jestem umówiony z przyjaciółmi dopiero na wieczór... I jeśli... Jeśli chciałabyś może... Znaczy to tylko taka propozycja... Mam na myśli, że jeśli chciałabyś zjeść jakieś ciasto albo... Och, po prostu chodzi mi o to, czy chciałabyś się przejść do Hogsmeade. W sensie, że ze mną.

Hanna zaśmiała się perliście, a jej głos odbił się echem po błoniach. Neville już naszykował się na mentalny policzek, gdy dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem i pokiwała głową na tak. Och, czasem zapominał, że ta dziewczyna jest tak cudowna. To znaczy, wiedział, że jest. Ale nie był przyzwyczajony, że ludzie są tacy mili w stosunku do niego. W towarzystwie zazwyczaj uchodził za gapę i kogoś na doczepkę. 

- Pewnie! Bardzo chętnie się z tobą przejdę - odparła, czując, że w jej brzuchu stado motyli wykonuje jakieś dziwne tańce. Och, niech tylko Susan się o tym dowie, przemknęło jej przez myśl. - To co, idziemy?

Całą drogę do wioski przegadali. Neville mimo swojej nieśmiałości czuł się nieco pewniej, gdy przypominał sobie, że dziewczyna nie zanegowała jego pomysłu pójścia na ten spacer połączony z wypadem do kawiarni. Nie był pewny, czy Hanna odwzajemniała jego uczucia, ale wiedział, że na pewno musi pałać do niego jakąś sympatią, a to na razie mu wystarczyło. Sam fakt przebywania w jej towarzystwie sprawiał, że czuł się największym farciarzem na świecie.

- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - odezwała się blondynka, z głośnym hukiem odkładając talerzyk po cieście na stolik. W kawiarni spędzili ponad godzinę, śmiejąc się do łez. Co jakiś czas ich nogi ocierały się o siebie, powodując rumieńce na obu ich twarzach. - To był dobrze spędzony czas. Naprawdę, dzięki, Neville. 

Neville Longbottom zapisał ten dzień w swoim dzienniku jako najszczęśliwszy dotychczas. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top