Rozdział 1 "Mi tam strasznie zimno"

Obserwował pola i lasy, przewijające się za oknem. Wokół niego zgromadzili się jego przyjaciele, którzy wesoło o czymś dyskutowali. Wkrótce i on dołączył się do rozmowy, dzięki czemu, podróż stała się o wiele przyjemniejsza. 

- Zaraz będziemy wysiadać. - oznajmiła Hermiona z uśmiechem. 

Zerknął na zegarek, który miał na nadgarstku. Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się tak późno. Z głośnym westchnięciem, podniósł się z fotela i sięgnął po swój kufer. Chwilę później pociąg się zatrzymał. Odczekał jeszcze kilka minut, by korytarz zrobił się bardziej pusty i opuścił przedział razem ze swoimi przyjaciółmi. 

Gdy tylko stanął w drzwiach, poczuł powiew świeżego wiatru. To było przyjemne. Wytargał kufer z pociągu i, uprzednio pożegnawszy się z przyjaciółmi, ruszył w stronę przejścia na mugolski peron, by stamtąd bezpiecznie teleportować się do domu. Był już w połowie drogi, gdy usłyszał dobrze znany mu głos, nawołujący jego imię. 

- Neville! - blondynka biegła do niego, odłączając się od swojej paczki. - Czekaj! 

Zatrzymał się i odwrócił w jej kierunku. Na jej twarzy zagościł uśmiech. Zresztą, on też się cieszył. Odkąd został wplątany w pomoc pani Pomfrey miał z Hanną naprawdę dobry kontakt. Zdarzało im się porozmawiać, gdy akurat oboje zostali przydzieleni do pomocy w tej samej części zamku, a dziewczyna często witała go, gdy mijali się na korytarzach. Zdarzało się również, że posyłała mu ogromne uśmiechy, podczas posiłków w Wielkiej Sali. 

- Hej. - mruknął, gdy się przed nim zatrzymała. 

- Chciałeś uciec bez pożegnania? - spytała, patrząc na niego z ukosa. 

- Nie... Ja chciałem się pożegnać, ale nie mogłem cie znaleźć i... I to... Znaczy... 

- Przestań, Neville. - zaśmiała się na jego nieporadne tłumaczenie. - Żartowałam. Przecież nie jestem na ciebie zła o taką bzdurę. 

Szczerze mówiąc, nieco mu ulżyło. 

- Ach, no pewnie. - palnął. Dziewczyna patrzyła na niego wyczekująco, jakby pewna, że podtrzyma tą rozmowę, zaczynając nowy temat. Prawda była taka, że on też tego chciał, tyle, że kompletnie nie wiedział, co miał jej powiedzieć. Po dłuższym zastanowieniu oraz stwierdzeniu, że nic lepszego nie wymyśli, spytał: - A jakie masz plany na te wakacje? 

- Och, właściwie to nie mam żadnych planów. - odparła i przyjrzała mu się że szczerym zainteresowaniem. - A ty, Neville? 

Zamyślił się przez chwilę. Czy miał jakieś plany? Patrząc na to, że mieszkał ze swoją babcią, która miała dość różniące się od niego zdania na różne tematy, mógł raczej domyśleć się, jak będzie to wyglądało. On coś proponuje, ona marudzi, że nie wypada. Ona oznajmia, że mogą pójść do jej znajomych na herbatę, on odmawia. Dobrze wiedział, jak wyglądały takie posiedzenia i zdecydowanie można by zaliczyć je do najnudniejszych na świecie. Westchnął. 

- Ja chyba też nie. 

Hanna pokiwała głową, na znak, że rozumie. Bo rozumiała. Była w podobnej sytuacji, co chłopak. Tyle, że u niej był problem z tatą. Po śmierci mamy, stał się wrakiem człowieka. Ona też nie tryskała już taką radością, jak kiedyś, ale z pewnością radziła sobie lepiej, niż on. Ona w ogóle sobie radziła. 

- Wiesz co? Ja... Chyba muszę już iść, Neville. Znajomi czekają. - szepnęła, unikając jego wzroku. Zrobiło jej się przykro, na myśl, o tym, że w tym roku, nie powita jej rozradowana matka i ojciec, który również tryskał kiedyś energią. Teraz, po wojnie, musiała zacząć żyć na nowo. 

Pokiwał głową i już chciał się oddalić, gdy przypomniał sobie główny powód, dla którego Hanna do niego podeszła. Chciała się pożegnać. A tymczasem on, drugi raz dzisiejszego dnia, by o tym zapomniał. Tylko, jak miał pożegnać się z wyraźnie zasmuconą Puchonką? Zbić piątkę? Pomachać? Krzyknąć "do zobaczenia!" ? A może...przytulić? Nie, to ostanie odpadało. Nie znali się na tyle dobrze, by żegnać się w taki sposób. 

Jednak, jego problem rozwiązał się sam. A właściwie, rozwiązała go Hanna, podchodząc do niego i szybko go obejmując. Tak szybko, że nawet nie zdążył odwzajemnić uścisku. A ona, jak gdyby nigdy nic, posłała mu jeszcze, nieco wymuszony, uśmiech i oddaliła się w stronę przyjaciół, którzy na nią czekali. Czy nie mówiłem przed chwilą, że nie znamy się na tyle dobrze, by żegnać się w taki sposób? - przemknęło mu przez myśl. 

Na jego policzki wpłynął uroczy rumieniec, a on sam, oddalił się w stronę mugolskiego peronu. Hanna uważała go za swojego przyjaciela. I przytuliła go. Na jego policzki ponownie wpłynął rumieniec. 

- To nie dlatego, że mnie przytuliła. - mruknął pod nosem, jakby odczuwał wielką potrzebę wytłumaczenia się z tego przed samym sobą. - Po prostu jest zimno. Trzydzieści stopni w cieniu. Też mi coś. A do tego ten wiatr. Żebym się jeszcze nie przeziębił. 

Z jakiegoś powodu, poczuł się o wiele lepiej, gdy sobie to powiedział. Och, tak. Zdecydowanie mu ulżyło. 

Przeszedł przez magiczną barierkę, dostając się do świata mugoli, skąd mógł się teleportować do domu babci. Żwawym krokiem wszedł w jedną ze ślepych, mało uczęszczanych uliczek Londynu i skupił się na miejscu, w które miał się przenieść. Domek jego babci nie był duży, ale za to bardzo przytulny. Na tyle przytulny, że ktoś, nieznający Augusty Longbottom, mógłby pomyśleć, że mieszka tam zwykła, niepozorna i schorowana staruszka. Ale ona, zdecydowanie nie była biedną, bezbronną staruszką. Wrócił myślami do wnętrza domku. Jeśliby się zbyt rozkojarzył, mógłby się rozszczepić, a tego wolał uniknąć, biorąc pod uwagę fakt, że ledwo skończyła się wojna, którą jakimś cudem przeżył. Po co ryzykować. W jego głowie pojawił się obraz babci, siedzącej na swoim ulubionym bujanym fotelu, gdzie spokojne szydełkowała. Ot, takie hobby. Obok niej, na kamiennej ścianie, wymurowany został kominek, na którym stało kilka ramek z ruchomymi zdjęciami. Fotografie jego ojca i matki. Kiedy był mały, często się im przyglądał. Ale teraz, nie musiał tego robić. Te zdjęcia wryły mu się w pamięć do tego stopnia, że gdyby ktoś obudził go w nocy z pytaniem, czy jego ojciec miał na zdjęciu wąsa, on byłby w stanie odpowiedzieć, że tak, takiego małego, który kompletnie mu nie pasował, dlatego babcia non stop kazała mu go zgolić i w końcu to zrobił. Obok ramek, stał mały, szklany wazon, w której umieszczone zostały fioletowe frezje i hiacynty oraz niebieskie chabry. Augusta zabezpieczyła je specjalnymi zaklęciami, dzięki czemu nie więdły i cały czas wyglądały świeżo. Naprzeciw bujanego fotela, obok wejścia do kuchni, znajdowała się duża kanapa w beżowym odcieniu. Na jasnych panelach, spoczywał, również beżowy, włochaty dywan. Na jednej z szarych ścian, znajdowało się duże, przestronne okno. 

Westchnął, zdawszy sobie sprawę, że tyle na pewno wystarczy, by przenieść się do domu. Skupił się jeszcze raz na swoim wyobrażeniu i poczuł, jak jego żołądek się skręca, a grunt pod nogami znika. Przed jego oczami wszystko wirowało, a jemu momentalnie zrobiło się niedobrze. 

- Nigdy nie przywyknę do teleportacji. - burknął do babci, stojącej w progu drzwi. Czekała na niego w swojej zielonej sukni. Na szczęście, nie założyła swojego kapelusza. 

- Och, witaj, Neville. Wchodź. Gorąco jest. - powiedziała. 

- Mi tam strasznie zimno. - mruknął, pamiętając, o tym, co powiedział sobie na peronie. Augusta spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nic nie powiedziała. Jego ojciec też miał czasem jakieś dziwne pomysły i zazwyczaj chodziło o dziewczynę, a z doświadczenia wiedziała, że takich tematów nie należy rozpoczynać z młodymi mężczyznami. 

- Może i zimno. - mruknęła, ruszając do kuchni, gdzie przygotowała już dwie malinowe herbaty. - Widocznie się nie znam. 

Chłopak pokiwał głową w milczeniu i zajął, wskazane przez babcie, miejsce przy prostokątnym, drewnianym stole. Wziął do ręki kubek z napojem i pociągnął z niego duży łyk, siorbiąc przy tym głośno.

- Neville. - jęknęła kobieta, patrząc na niego z naganą. - Nie siorb tak. Tyle razy ci to mówiłam. 

Pokiwał głową, zupełnie nie wiedząc, co powiedziała do niego babcia. Jego myśli zajęte były czymś innym. A właściwie kimś. Hanna. Wyglądała na smutną, kiedy odchodziła. I chyba naprawdę tak było. Zastanawiał się, czy powiedział jej coś złego. A może zrobił coś nie tak? Albo nie zrobił czegoś, co miał zrobić? Nie był pewny. Babcia całe życie oczekiwała, że będzie taki, jak ojciec. Może Hanna też miała od niego jakieś specjalne wymagania? Rzadko rozmawiał z dziewczynami. Wyjątek stanowiła Ginny, Hermiona, Luna i ewentualne Demelza. Ale je traktował jak przyjaciółki. Zbeształ się w myślach za takie sformułowanie. Przecież Hannę też uważał za przyjaciółkę. I ona uważała go za przyjaciela. I wszystko było tak, jak być powinno. Dlaczego więc, sam czuł się tak dziwnie w towarzystwie uprzejmej Puchonki? Czy to, że była z innego domu tak na niego wpływało? Odrzucił tą teorię, ponieważ przypomniał sobie, że Luna też nie jest Gryfonką. Dlaczego więc, panna Abbott nie mogła przestać nawiedzać go w myślach? Bawiła się w legilimencję? Tą teorię również odrzucił, ponieważ żaden szanujący się Puchon, a tym bardziej wiecznie uśmiechnięta Hanna, nie byłby w stanie robić takich rzeczy dla zabawy. To nie w ich stylu. 

- Neville? Wszystko w porządku? - z jego rozmyślań wyrwał go zaniepokojony głos babci. Pokiwał głową.

- Chyba pójdę się przespać. - mruknął, i nawet się z nią nie pożegnawszy, ruszył do swojej sypialni. By nie zrobić babci przykrości, postanowił jednak dodać: - Jestem zmęczony podróżą.  

I taką jedną Puchonką, która nie daje mi spokoju. - chciał dodać, ale w porę się powstrzymał. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top