Rozdział 4 "Nie jesteśmy parą"

Siedział, skubiąc swoją koszulkę i przyglądał się, pomarańczowej teraz, roślince, prezencie od Hanny. W ciągu tygodnia zdołał opanować już jej kolorystykę - zielony, kiedy był szczęśliwy; szary, gdy zmęczony lub znużony; czerwony, jak był zły; niebieski z chwilą, w której stawał się smutny; biały w momencie, kiedy był spokojny i pomarańczowy, gdy stawał się zestresowany, tak, jak teraz. Za niecałe pół godziny miał spotkać się z Hanną, która napisała mu listownie, że zdążyła się za nim stęsknić. Kiedy odczytywał ten list, po raz dziesiąty w ciągu kilku minut, poczuł przyjemne ciepło w okolicy serca. Nie wiedział, co ono oznacza, ale nie przeszkadzało mu one. 

- Neville, mógłbyś mi pomóc? - dobiegł go głos babci, która znajdowała się teraz w kuchni, pichcąc ciasteczka dla siebie i swoich koleżanek, które zaprosiła, korzystając z okazji, że on wychodzi. 

- Już idę, babciu! - odkrzyknął, poprawiając swoje włosy. - Jak wyglądam? - spytał, przekraczając próg kuchni i opierając się o kuchenny blat. 

Kobieta zmierzyła go surowym wzrokiem, od którego wielu ludziom mogłoby zrobić się nieswojo, lecz on zdążył się już do niego przyzwyczaić. Nie przestając mieszać masy na ciastka, odchrząknęła.

- W porządku. - odrzekła, po czym wskazała na drugą miskę. - Mógłbyś to przemieszać?

- Tak, pewnie. - mruknął, natychmiast chwytając za dużą, drewnianą łyżkę i zaczął mieszać masę na czekoladowe ciastka. - Zostawisz mi trochę? 

- Myślałam, że idziesz do kawiarni z tą, jak jej tam było...Hanną? Nie będziesz jadł tam ciasta, lodów, czy czegokolwiek takiego? - pokręciła głową, pamiętając, jak bardzo jej wnuczek uwielbia te ciastka. - Och, no dobrze. Kilka ci zachowam.

- Dzięki, babciu. - westchnął, nieświadomie unikając jej wnikliwego spojrzenia, które nagle zaczęło go bardzo rozpraszać. Chyba pierwszy raz w całym jego życiu. 

- Neville, dziecko, stresujesz się czymś? - spytała, widząc, jak roztrzęsiony chłopak praktycznie mdleje na jej oczach. - Coś nie tak? A może źle się czujesz? 

- Nie, jest...okej. - palnął, z trudem stając prosto. Na nadgarstku miał zegarek, informujący go, o tym, że jego spotkanie z Hanną nieubłagalnie się zbliża, a on nagle przestał być pewny, czy jest to dobry pomysł. - Po prostu to...takie dziwne i w ogóle... Ech, nieważne.

- A właśnie, że ważne. Jesteś moim jedynym wnukiem, Neville, i chciałabym wiedzieć, co cię tak stresuje. - kobieta była lekko zmartwiona, tym bardziej, że jeszcze rano jej wnuczek tryskał energią i dobrym humorem. - Zamieniam się w słuch. 

- Och, no więc... Denerwuje się tym spotkaniem i nawet nie wiem dlaczego. - jęknął, odrzucając łyżkę do zlewu, a samemu zajmując miejsce przy kuchennym stole. - Hanna jest moją przyjaciółką i mamy świetny kontakt. Przecież nic się nie zmieniło, jestem tego pewny. - westchnął, gwałtownie uderzając głową o blat stołu. - A, mimo to, ja się stresuje. Tym spotkaniem. I nie mam pojęcia czemu. Lubię ją, z tego, co wiem, ona mnie też. Dlaczego więc to jest takie dziwne? 

Staruszka przyjrzała mu się z minimalnym uśmiechem, podejrzewając, co może stać za tym dziwnym uczuciem i stresem, towarzyszącym spotkaniu z ową dziewczyną, lecz nie skomentowała tego. 

- Och, to pewnie nic takiego. - odparła jedynie, pewna, że chłopak sam w końcu zorientuje się, co jest tego przyczyną. - A teraz, powinieneś iść, bo się spóźnisz i Hanna jeszcze pomyśli, że ją wystawiłeś. A chyba tego nie chcesz, co?

Pokręcił głową, z prędkością światła podnosząc się z krzesła i wybiegając z kuchni, po czym zatrzasnął za sobą frontowe drzwi. Nie minęło jednak pół minuty, jak wrócił, cały zdyszany. Augusta spojrzała na niego pytająco, a ten jedynie podszedł do niej i ją przytulił.

- Dziękuję, babciu. - mruknął, odsuwając się od niej. Ponownie skierował się do wyjścia z kuchni, lecz ponownie zatrzymał się, stając na progu i odwrócił się w jej stronę. - Do zobaczenia wieczorem!

I wyszedł z domu, tym razem naprawdę się teleportując. Zakręciło mu się w głowie, przez co wpadł na jakąś, niczego nieświadomą, osobę. I może nie byłoby to jeszcze tak złe, gdyby nie to, że ta osoba, zaskoczona tą nagłą sytuacją i pod ciężarem opierającego się o nią chłopaka, upadła na ziemię, a on tuż obok niej. Przeklął, czego nie robił praktycznie nigdy i rozejrzał się, zauważając, że przy upadku pobrudził sobie jeansy. Dopiero po chwili zauważył na kogo upadł, co sprawiło, że na jego policzki natychmiast wpłynął rumieniec. 

- Merlinie, Hanna, przepraszam... Ja nie chciałem, to tak samo jakoś... - palnął, ale, ku jego uldze, Puchonka jedynie się zaśmiała, kompletnie nie przejmując się tym, że właśnie siedzi na chodniku tuż na środku Pokątnej. W dodatku jej biała sukienka również była cała brudna, co Neville zauważył chwilę później. Zrobiło mu się jeszcze bardziej wstyd. - O nie, twoja sukienka...

- A, to... Daj spokój, Neville. - machnęła ręką, podnosząc się z ziemi, co uczynił i on, tyle, że chwilę później. Gdy zdołał już wstać i się otrzepać, przyjrzał się dziewczynie uważniej. Miała na sobie białą, poplamioną już błotem, sukienkę do kolan oraz beżowe sandałki i torebkę w podobnym odcieniu. Swoje blond włosy zostawiła rozpuszczone, co bardzo podobało się chłopakowi, uważał, że wyglądała wtedy bardzo uroczo. Na głowie miała również słomiany kapelusz z wplecionym weń słonecznikiem. Z tego, co chłopak zdołał zauważyć, nie była pomalowana, stawiając na naturalność, co w niej bardzo doceniał. Jej policzki również były zaróżowione. - Nic się przecież nie stało. Zresztą jesteśmy czarodziejami. 

I wyjęła różdżkę ze swojej torebki, machając nią raz na swoją sukienkę, a raz na jego spodnie, dzięki czemu ponownie zalśniły czystością, a po tym małym incydencie nie było ani śladu. 

- Och, faktycznie. - westchnął, jakby było to dla niego nowością i uśmiechnął się do niej delikatnie, co ona od razu odwzajemniła. Mimo tego, że była tak radosna i otwarta, ona również była zestresowana. Było to widać chociażby wtedy, gdy Neville przypadkiem drasnął jej dłoń swoją, a ona prawie podskoczyła, gwałtownie się czerwieniąc i zakrywając twarz włosami. Niewykluczone, że to przeczuwała, specjalnie po to zostawiając jej rozpuszczone. - To, co? Idziemy? 

Pokiwała głową i odsunęła się od niego o krok, zachowując między nimi niezmienną odległość pół metra, jakby bojąc się, że, gdy tylko ich dłonie znów się zetkną mogłaby tego nie przeżyć. Nie miał jej tego za złe, bo sam bardzo się, o to obawiał. Poprowadził ją prosto, przez zatłoczoną ulicę Pokątną. Hanna nie miała pojęcia dokąd idą, ponieważ to Neville wybierał miejsce ich spotkania, ale ufała mu i postanowiła tego nie kwestionować. Po jakichś piętnastu minutach zatrzymali się wreszcie przy jakiejś wąskiej, rzadko uczęszczanej uliczce. 

- Jesteśmy już blisko. To tam. - mruknął, pokazując jej odpowiedni kierunek i naprowadzając ją w tamtą stronę. Zatrzymali się dopiero przed niepozornym budynkiem z niewielkim szyldem "Pod chmurką". - I jak? 

Nie odpowiedziała od razu, postanawiając najpierw wejść do środka i wtedy się przekonać. Niepewnym ruchem, otworzyła drzwi, a jej oczom ukazało się ładnie urządzone wnętrze. Ściany w kolorze jasnego niebieskiego i białe siedzenia naprawdę sprawiały, że miejsce stawało się bardzo przytulne i świetnie się to ze sobą komponowało. Po lokalu latały również małe, papierowe samolociki, co dodawało temu miejscu uroku. 

- Ślicznie tu. - wydusiła w końcu, dzięki czemu chłopak odetchnął z ulgą. 

- To dobrze. Chodźmy i...wybierzmy coś. Mają tu niezły wybór. - oznajmił, chwytając ją za rękę i pociągając za sobą w kierunku lady, przy której naprawdę ciężko było się zdecydować. Około pięćdziesięciu smaków lodów, babeczki, rogaliki, ciastka, ciasta i wiele rodzajów napojów z całego świata zgromadzone w jednym miejscu robiło wrażenie nawet na największych niejadkach. 

- Wyjdę stąd pięć kilo cięższa. - jęknęła, choć nie brzmiała, jakby miała rozpaczać. - Merlinie, Neville, czemu nie byłam tu nigdy wcześniej? 

- Prawdopodobnie dlatego, ze to nowa kawiarnia. - stwierdził, lekko się rozluźniając. Dalej czuł ten dziwny i wcześniej niespotykany lęk, ale zignorował go, postanawiając cieszyć się z towarzystwa dziewczyny. 

- To jest jakieś wytłumaczenie. - zaśmiała się, również trochę się rozluźniając. Nie wiedziała, jak można się było czuć przy kimś tak dobrze, a zarazem tak dziwnie i niepewnie naraz. - W takim razie, ja wezmę... Nie, wybierz pierwszy, bo ja muszę to jeszcze przemyśleć. Tu jest za duży wybór. 

- Okej, ja wezmę bezę i lody czekoladowe, a do picia herbatę malinową. - stwierdził, a kobieta w wysokim kucyku, stojąca za ladą, zanotowała to w swoim zeszyciku. - No, teraz twoja kolej. 

- Szczerze powiedziawszy myślałam, że będziesz się decydował trochę dłużej. - westchnęła, spoglądając przepraszająco na kelnerkę. Wróciła spojrzeniem z powrotem do Neville'a i szepnęła: - Ratuj, nie wiem, co wybrać. 

- Idź usiądź. - palnął, nie wiedząc czemu to powiedział. Hanna spojrzała na niego ze zdziwieniem odmalowanym na swojej bladej, mimo dobrze widocznego rumieńca, twarzy. - Ja ci coś wybiorę. 

- Och, w porządku. - uśmiechnęła się do niego. - Tylko wybierz coś dobrego.  

Miał ochotę uderzyć głową o blat lady za swój niewyparzony język i głupi pomysł, który zrodził się w jego głowie, a który on wypowiedział na głos. Nie miał pojęcia, co wziąć Hannie, a nie chciał brać czegoś, co by jej nie smakowało. Rozejrzał się po wszystkich dostępnych przysmakach, zadowolony chociaż z tego, że był jedyny w kolejce i nie znajdował się pod presją czasową. Blondynka stojąca za ladą uśmiechała się przyjaźnie, a chłopak dziękował niebiosom za jej anielską cierpliwość. Podświadomie porównał jej wygląd do swojej przyjaciółki i musiał przyznać, że Hanna była ładniejsza, miała w sobie to coś. Skarcił się za takie myślenie, ponieważ wychodziło ono raczej poza przyjacielskie sfery, a tylko w takich chciał postrzegać Puchonkę. 

- Więc...yyy... Poproszę jeszcze ciasto z galaretką i malinami, do tego lody pistacjowe i czekoladowe i może kawę...? - mruknął, jakby chciał spytać, o to samego siebie. - Tak, kawę do tego. 

- Nie ma problemu. - odparła z szerokim uśmiechem i nachyliła się do niego nieco bliżej, tak, by tylko on ją usłyszał. - Bardzo ładna z was para, pasujecie do siebie. 

Po usłyszeniu tego zdania dostał duszności i musiał podeprzeć się o ladę, by nie upaść. Hanna zerknęła w jego stronę, nieco zaniepokojona, ale ten zdążył się już uspokoić.

- Nie jesteśmy parą. - mruknął na tyle cicho, żeby Puchonka go nie usłyszała. 

- Och... - wymsknęło się kobiecie. - W takim razie, przepraszam. Ale musi mi pan uwierzyć na słowo, że tak wyglądacie. Rzekłabym nawet, że dużo osób, które przychodzą tu jako prawdziwe pary nie patrzą na siebie tak, jak wy. - podliczyła jego zamówienie, kończąc tę wypowiedź, jak gdyby nigdy nic. Zupełnie nie przejęła się Neville'm, który wyglądał jakby miał zaraz zejść na zawał. - Należy się jeden gaelon i dwa sykle. 

Gdy zapłacił, nawet z nadwyżką za świetną obsługę i anielską cierpliwość, usiadł przy stoliku naprzeciw swojej przyjaciółki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, a na jej policzki ponownie wpłyną rumieniec. Ostatnio za dużo się rumieniła, zwłaszcza w jego obecności. 

- To...jak ci minął ten tydzień? - spytał, a rozmowa jakoś popłynęła. 

Ona opowiadała mu, o tym, jak widziała się z Justinem, czemu towarzyszyło nieprzyjemne ukłucie w sercu, a on znów nie wiedział dlaczego tak się działo. On z kolei, mówił jej, jak pomagał swojej babci i o roślince, którą pieczołowicie pielęgnował. Zaprzestali rozmowy dopiero wtedy, gdy kelnerka przyniosła im ich zamówienie. 

- Ciasto z malinami i lody pistacjowe? - spytała, wskazując na swój talerz. Przez chwilę bał się, że dziewczyna stwierdzi, że w ogóle nie przypadło jej to do gustu, ale uśmiech, który rozświetlił jej twarz był dla niego jednoznaczną odpowiedzią. Trafił idealnie. - Mhm, pychota. - zachwycała się, pałaszując swoje zamówienie. - Skąd wiedziałeś?

- Yyy... Intuicja. - mruknął, lekko się pesząc. Przecież nie mógł jej powiedzieć, że wybrał w ciemno. 

- W takim razie, masz świetną intuicję. - zaśmiała się i wzięła kolejny kęs ciasta. - No i ta kawiarnia też jest świetna. Chyba będę tu z tobą chodzić częściej. - zarumieniła się ponownie, co on również uczynił. Stojąca za ladą kobieta jedynie pokręciła głową z politowaniem i uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała już, co się święci. 

***

Po powrocie do domu, na jego twarzy gościł ogromny uśmiech. Cieszył się tak bardzo, że jego babcia w pewnym momencie zmartwiła się, że jest chory, ale on machnął jedynie ręką, twierdząc, że czuje się wyśmienicie. 

- Idę do siebie. - oznajmił, odkładając talerzyk po czekoladowych ciastkach, które zostawiła mu babcia, do zlewu. - Dobranoc.

- Dobranoc, Neville. - odpowiedziała, kręcąc głową i ruszyła do salonu, by tam w spokoju i ciszy dopić herbatę w międzyczasie szydełkując. 

Sam chłopak, udał się zaś do swojej sypialni, gdzie chciał paść na łóżko i zasnąć - dzień przepełniony wrażeniami potrafi być naprawdę męczący. I pewnie nawet by tak zrobił, gdyby nie pewien szczegół, który przyciągnął jego uwagę. Roślinka od Hanny, stojąca obok jego łóżka, zmieniła kolor. Była teraz różowa, emanująca jakąś dziwną poświatą. Taki odcień przybrała po raz pierwszy odkąd ją dostał i wielce go to zdziwiło. 

- Co, do licha...? - spytał sam siebie, po czym ziewnął przeciągle i przetarł oczy. 

Zmęczenie dało górę, więc położył się spać z myślą, że sprawdzi tą informację następnego dnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top