Zanosi Się Na Burze
Minerwa McGonagall właśnie odwalała papierkową robotę w swoim gabinecie, gdy rozległo się pyknięcie oznajmiające pojawienie się skrzata. Wyszarpnęła różdżkę i odwróciła się w kierunku źródła dźwięku. Lekko opuściła różdżkę, gdy zobaczyła, kto znajduje się przed nią.
- Harry? Ginny? Co tu robicie?
Harry uniósł ręce, aby pokazać, że jest nieuzbrojony.
- To my, pani profesor. Od pani dostałem pierwszą miotłę po tym, jak dostałem się do drużyny, na pierwszym roku. Stworek przyniósł pani notkę ode mnie w czasie Bożego Narodzenia.
- Co niedzielę podczas mojego drugiego i trzeciego roku spotykaliśmy się na herbatę – dodała Ginny. – Chyba nigdy jeszcze pani nie powiedziałam, jak dużo to dla mnie znaczyło.
Profesor McGonagall uśmiechnęła się, co było raczej rzadkością.
- Dla mnie też to dużo znaczyło.
Wstając, uściskała oboje z nich.
- Co wy tu robicie? Skończyliście to, co mieliście zrobić?
- Tak, skończyliśmy – odparł Harry. – Ale on wie... Voldemort tu zmierza.
Lekko zbladła, ale pokiwała głową. Machnięciem różdżki wysłała trzy swoje patronusy.
- Wysyłam wiadomości do profesora Flitwicka, Slughorna i profesor Sprout. Zamek ma mechanizmy ochronne, które możemy uruchomić. – Westchnęła. – Musimy zebrać uczniów. Jeśli starsi będą chcieli walczyć, nie będę ich powstrzymywać, ale musimy zapewnić młodszym z nich bezpieczeństwo.
Harry pokiwał głową. Zwrócił się do Stworka, który przetransportował ich do zamku.
- Może pójdziesz do kuchni, do innych skrzatów i dowiesz się, jak mogą nam pomóc?
- Oczywiście, panie Harry.
- Dziękuję, Stworku.
Gdy Stworek deportował się, Harry wskazał na drzwi, ale Ginny zatrzymała się.
- Czekaj, jeśli dojdzie do walki, nie chcę, żeby znowu twierdzili, że mnie nie rozpoznali.
Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią.
- Finite Tinctus.
Harry uśmiechnął się, widząc, że jej włosy znów przybrały piękną, miedzianą barwę. Zauważyła jego spojrzenie.
- Spytałam Alicię, jak ściągnąć farbę.
Profesor McGonagall uśmiechnęła się.
- Pan Malfoy nie będzie mógł teraz udawać, że cię nie rozpoznał.
Zarzucił pelerynę-niewidkę na siebie i Ginny, po czym ruszył za swoją opiekunką domu przez korytarz. Gdy zbliżali się do przejścia za portretem, Harry usłyszał aż za dobrze mu znajomy głos dochodzący zza nich.
- Minerwa.
Zatrzymała się i odwróciła się, aby spojrzeć na dyrektora.
- Severus.
- Co robisz w korytarzach?
- Doglądam swoich uczniów – powiedziała chłodno Minerwa. – Myślę, że to wciąż część moich obowiązków.
- To niebezpieczne, chodzić po zamku o tej porze – odparł Snape.
- Niebezpieczne? Dlaczego chodzenie po szkole miałoby być niebezpieczne? – spytała Minerwa.
Zignorował pytanie, aby zadać własne.
- Widziałaś Pottera?
- Pottera? Nie, dlaczego miałabym widzieć Harry'ego. Twoi koledzy w Ministerstwie uczynili go kryminalistą. Jakoś mi się nie wydaje, żeby wszedł do szkoły.
- Jakoś już mu się udało wejść do szkoły w święta, żeby zamordować Carrowów – prychnął. – Muszę porozmawiać z Potterem. To bardzo ważne.
Machnęła różdżką w jego stronę, zbyt szybko, żeby Harry mógł zobaczyć, jakie zaklęcie rzuciła. Snape szybko odpowiedział ogniem i Harry wycofał się do ściany, żeby ani on, ani Ginny nie znaleźli się w linii walki.
Walka była bardzo wyrównana, a Harry patrzył w zdumieniu, jak jego ulubiona nauczycielka demonstruje, jak dobra jest w pojedynkowaniu się. Usłyszał, jak Ginny wstrzymuje oddech z zaskoczenia. Spojrzał na nią. Wskazywała palcem w miejsce za profesor McGonagall. Wyraźnie widać tam było Edwarda Notta z uniesioną różdżką.
- Diffindo! – wrzasnął Harry, posyłając Zaklęcie Tnące w Notta.
Nottowi udało się uniknąć klątwy i Harry i Ginny ruszyli w głąb korytarza, aby kontynuować walkę z nim.
- Potter! – krzyknął Snape.
Nienawiść i gniew zapłonęły w nim z pełną siłą i wystrzelił Zaklęcie Niszczące w swojego byłego Mistrza Eliksirów. Nie trafiło do celu, ale Harry zobaczył z satysfakcją, że wystrzelone zaraz za nim Zaklęcie Tnące uderzyło Snape'a w klatkę piersiową. Usłyszał przytłumioną inkantację i kątem oka dojrzał, jak Ginny pada na podłogę, żeby uniknąć groźnie wyglądającej niebieskiej klątwy.
Nott wykorzystał chwilową przewagę i przebiegł przez trójkę Gryfonów, aby dołączyć do dyrektora. Snape chwycił go za pelerynę.
- No już, musimy stąd wiać!
Harry zaklął, gdy dwójka Śmierciożerców uciekła. Dźwięk kroków spowodował, że odwrócił się gwałtownie z różdżką w gotowości. Ku jego uldze, byli to profesor Flitwick i profesor Sprout.
Harry poczuł kolejną falę bólu, gdy Wielka Sala zniknęła mu z oczu. Widział teraz starą chatę Gauntów i czuł ukłucie gniewu Voldemorta, po czym Wielka Sala znów się pojawiła.
- Nic ci nie jest? – wyszeptała Ginny, zawijając ramię wokół jego talii.
Oparł na chwilę głowę na jej ramieniu.
- Jest wkurzony. Sprawdza wszystkie inne horkruksy, zanim tu przyjdzie.
Ginny mocniej go objęła, całując go w policzek. Uniósł głowę, aby uśmiechnąć się do niej.
- Nic mi nie jest.
Przyciągnął ją do siebie, uświadamiając sobie, że być może nie będzie miał okazji jej przytulić dopóki się to nie skończy. Przez głowę przeszła mu myśl, że być może już nigdy nie będzie mógł jej przytulić, ale szybko tą myśl odepchnął. Pół roku temu, mógł jeszcze mówić, że nie spodziewa się przetrwania konfrontacji z Voldemortem, ale teraz miał coś, dla czego warto żyć. Coś, co napędzało jego zawzięcie.
- Kocham cię – wyszeptał jej do ucha.
Ginny rozejrzała się po przedsionku Wielkiej Sali, gdzie czekali, aż profesor McGonagall zbierze uczniów. Słyszała mruczane pod nosem plotki, z jakiego powodu mieliby być zwoływani. Harry i Ginny po raz kolejny ukryli się pod peleryną-niewidką, gdy uczniowie zbierali się w sali.
Zawinęła ramiona wokół niego.
- Ja też cię kocham. Proszę, pamiętaj o tym, i spróbuj nie zrobić nic głupiego jak na przykład zabicie się.
Próbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to najlepiej.
- Spróbuję. Chciałbym... Mam nadzieję, że oboje przetrwamy tę noc. Tak bardzo cię kocham... Nie potrafię sobie właściwie wyobrazić życia... bez ciebie. Część mnie chce cię odesłać do kryjówki razem z młodszymi uczniami, ale wiem, że to nie fair z mojej strony. Po prostu chciałbym móc jakoś zapewnić ci bezpieczeństwo.
- Możesz, kochanie – odparła Ginny. – Zakończ to dziś i będziemy mogli żyć jak tylko będziemy chcieli. Znów zobaczymy nasze rodziny. Będziemy mogli podróżować, chodzić na mecze Quidditcha i robić wszystko, o czym marzyliśmy.
Ta myśl wreszcie spowodowała uśmiech na jego twarzy. Zanurzył dłoń w jej włosach i pocałował ją. Włożył w to całą swoją miłość i namiętność, a ona odpowiedziała w równym stopniu. Harry oderwał się i przyciągnął ją bliżej. Całował ją po szyi i poruszał teraz dłonią po jej plecach. Ginny oparła głowę o jego ramię i powstrzymała jęk przyjemności.
- Harry, kochanie...
Nie odpowiedział, tylko dalej ją całował. Położył dłonie na jej udach i uniósł ją lekko. Zawinęła nogi wokół jego talii, mimo że szeptała mu do ucha:
- Harry, musimy przestać.
Ignorując przez chwilę jej słowa, Harry odnalazł jej wargi w namiętnym pocałunku. Mimo swoich własnych słów, Ginny oddała pocałunek z całym sercem. Przyciągnął ją blisko, tonąc w uczuciu jej ciała przyciśniętego do niego. Zawinął jej włosy wokół jednej dłoni. Ginny jęknęła, ten dźwięk przeszył go do głębi. Oderwał się lekko, po czym oparł swoje czoło na jej.
- Wiem, że musimy przestać. Ja... po prostu... Mogę cię po prostu przez chwilę przytulić?
- Oczywiście, kochanie – odparła Ginny, wplatając dłonie w jego włosy. Pocałowała go delikatnie. – Możemy to kontynuować później.
Roześmiał się.
- To ma mnie zmotywować do pozbycia się Voldemorta?
- Jeśli to podziała – odparła, śmiejąc się.
Niechętnie, Harry odłożył ją na ziemię. Odwróciła się w jego ramionach, tak, że obydwoje patrzyli teraz w stronę Wielkiej Sali. Harry przycisnął ją mocnej do siebie, gdy w sali rozbrzmiał głos profesor McGonagall. Uczniowie automatycznie się uciszyli.
- Voldemort zmierza do Hogwartu.
W Wielkiej Sali wybuchł hałas. Profesor McGonagall zatrzymała się na moment, po czym jeszcze raz przywołała wszystkich do porządku.
- Proszę o ciszę. Jak mówiłam, Voldemort zmierza do Hogwartu. Szkoła posiada systemy ochronne, które zostały aktywowane. Będziemy jednak ewakuować młodszych uczniów. Uczniowie, którzy są dorośli i chcą bronić szkoły będą mogli pozostać. Muszę jednak zaznaczyć, że jeśli zdecydujecie się pozostać, będziecie walczyć z Voldemortem i jego najbardziej doświadczonymi poplecznikami. – Zatrzymała się na chwilę, aby pozwolić uczniom na przyswojenie tej informacji. – Jeśli zostaniecie, możecie odnieść rany lub zginąć, więc chcę, żebyście poważnie przemyśleli decyzję.
Zwracając się do profesora Slughorna, powiedziała:
- Horacy, wyprowadź proszę stąd swoich Ślizgonów.
Pokiwał nerwowo głową i zaczął zbierać swoich uczniów. Profesor McGonagall kazała prefektom, a także profesorowi Slughornowi i Sinistrze, aby poprowadzili uczniów w bezpieczne miejsce. Ku zaskoczeniu Harry'ego, na komendę profesor McGonagall, z tyłu Wielkiej Sali otworzyło się przejście. Metaliczny odgłos przykuł jego uwagę i patrzył z rozwartymi ustami, jak rząd zbroi ustawił się przy nowo odkrytym tunelu.
- Ten tunel zaprowadzi was do jaskiń znajdujących się na krańcach Hogsmeade. Kilku mieszkańców spotka się tam z wami i tam pozostaniecie, dopóki ktoś po was nie przybędzie.
Gdy uczniowie wyszli przez tunel, Harry zobaczył, jak do Wielkiej Sali wchodzą członkowie Zakonu Feniksa, a także byli członkowie GD. Słysząc, jak Ginny z trudem łapie oddech, podążył za jej spojrzeniem i zobaczył jej braci wchodzących do Wielkiej Sali. Zacisnął ramiona wokół niej i wyszeptał jej do ucha:
- Będziesz mogła z nimi porozmawiać.
Pokiwała głową, podążając wzrokiem za Billem. Harry pocałował ją w czubek głowy, mając nadzieję, że jej bracia jej uwierzą. Ginny patrzyła w ekscytacji, jak jej bracia zbliżali się do przedsionka, w którym czekała z mężem. Harry przycisnął ją mocniej do siebie.
- Idź, kochanie.
Odwracając się, pocałowała go, po czym wyślizgnęła się spod peleryny-niewidki i wbiegła do Wielkiej Sali. Harry zrzucił pelerynę i schował ją do kieszeni, obserwując żonę.
Pobiegła do braci. Rzuciła się w ramiona najstarszemu z nich.
- Bill! – wykrzyknęła.
- Ginny!
Bill przytulił ją do siebie. Przez chwilę obejmował ją, ale po chwili oderwali ją od niego Fred i George.
- Ginny, tak się o ciebie martwiliśmy – powiedział Bill, przytulając ją po raz kolejny, całując w czubek głowy.
Podnosząc wzrok, żeby spojrzeć w uśmiechniętą twarz brata, Ginny poczuła, jak do jej oczu napływają łzy.
- Bill, ja... wiesz, że ja nie...
Bill przerwał jej.
- Kochanie, wiemy, że to nie byłaś ty. – Wskazał na bliźniaków. – Nigdy nie wierzyliśmy, że to ty.
Zawiesiła się na szyi brata z ulgą.
- Dzięki Merlinowi. Tak bardzo się martwiłam. Cały czas drukowali te okropne historie, a my nie mogliśmy z nikim porozmawiać.
- Wiemy, że nigdy byś nie przeszła na ciemną stronę – powiedział Fred.
- I że Harry nigdy by cię nie zostawił – dodał George.
Ginny uściskała swoich braci jeszcze raz, po czym przez głowę przeszła jej pewna myśl.
- Bill, pan Ollivander... wszystko z nim dobrze?
Bill roześmiał się lekko.
- Tak, wygląda na to, że będzie z nim dobrze. Fleur się nim zajmuje. Muszę powiedzieć, że trochę zaskakujące było znaleźć jego i skrzata domowego przed moimi drzwiami.
- Przepraszam – odparła Ginny. – Ja... on był w Dworze Malfoyów i nie wiedzieliśmy, co zrobić. Wiedziałam, że ty i Fleur moglibyście mu pomóc.
- Nic się nie stało, kochanie – powiedział z uśmiechem Bill. – Jestem zaszczycony, że zaufałaś nam na tyle, żeby wysłać go do nas.
***
Odgłos kaszlu wypełnił małą sypialnię w Muszelce. Fleur patrzyła z niepokojem, jak jej teściowa pomaga staremu czarodziejowi położyć się z powrotem na poduszkę.
- Proszę, tak będzie lepiej – powiedziała spokojnie pani Weasley, patrząc, jak pan Ollivander wyciąga się na łóżku. Patrzyła w ciszy, jak zapada w sen. Przyciemniła światło w pokoju wyćwiczonym ruchem różdżki, po czym opuściła pokój razem ze swoją synową.
Kobiety skierowały się do kuchni i po kilku minutach siedziały już przy dużym kuchennym stole, przy zupie i herbacie.
- Fleur, co się stało? Jak on tu trafił?
Fleur westchnęła.
- Nadal nie wiem, co się dokładnie stało. Widocznie monsieur Ollivander był przetrzymywany przez Śmierciożerców. Sama-Wiesz-Kto torturował go osobiście.
- Co? Biedny człowiek – powiedziała pani Weasley, wydawała się przerażona na samą myśl.
- Oui. – Fleur zawahała się, niepewna, czy opowiedzieć teściowej resztę. – Harry go uratował z miejsca, gdzie był więziony.
Ignorując wyraz twarzy pani Weasley, Fleur kontynuowała.
- Harry i Ginny włamali się do tego miejsca i uratowali nie tylko monsieur Ollivandera, ale także kilka młodych mugolek. Pana Ollivandera przetransportował tu skrzat Harry'ego.
- Harry i Ginny? – Pani Weasley patrzyła w dezorientacji na młodszą czarownicę. – Co oni robią razem? Myślałam, że ją zostawił.
- Mon dieu! On ją kocha! Nigdy by jej nie zostawił! Bill i ja ci to mówiliśmy, Remus ci to mówił – dlaczego nas nie słuchasz?! – wybuchła Fleur w gniewie.
- Widziałaś te wszystkie zdjęcia i artykuły? Widziano go z wieloma różnymi kobietami w tym roku. Porzucił ją i... zresztą widziałaś zdjęcia – odparła Molly.
- Dlaczego jesteś taka ślepa? On ją kocha i nigdy jej nie zostawił. Tak, widziałam zdjęcia – zdjęcia Harry'ego i dziewczyny, której twarzy nigdy nie widać. Wszystko, co widać na zdjęciach, to jej włosy. Co jest najbardziej rozpoznawalną cechą Ginny? Jej piękne włosy. Czy to takie zaskakujące, że staraliby się to ukryć?
Pani Weasley oparła się na krześle, wpatrując się w dezorientacji w Fleur. W Boże Narodzenie, była pewna, że jej córka jest bezpieczna z Harrym. Miesiące ciszy połączone z artykułami i zdjęciami uszkodziły tą pewność do tego stopnia, że już nie wiedziała, co myśleć. Czy Harry mógł cały ten czas po prostu dbać o bezpieczeństwo Ginny?
- Ale... ale dlaczego się z nami nie skontaktowali? Dlaczego nie wróciła do domu?
Fleur ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami.
- Nie mogła. Jeśli wróciłaby do domu, zostałaby aresztowana albo wysłana do Hogwartu, albo wysłana do Sama-Wiesz-Kogo. Nie wiem, dlaczego nic od nich nie usłyszeliśmy. Może nie wiedzieli, jak donieść do nas informacje. Może pomyśleli, że im zaufamy.
Ich kłótnia została przerwana przez pojawienie się srebrzystej wydry.
- To się dzieje naprawdę. Dołączcie do nas, jeśli możecie.
Obie kobiety zerwały się na równe nogi. Fleur spojrzała z niepokojem w stronę schodów.
- Jeśli chciałabyś pójść, zostanę z monsieur Ollivanderem.
Pani Weasley patrzyła na zdeterminowaną młodą czarownicę przed nią, po czym potaknęła.
- Pójdę. Dam znać, co się dzieje, gdy tylko będę mogła.
- Powiedz Billowi, że go kocham! – zawołała za nią Fleur, gdy wybiegła w stronę punktu deportacyjnego.
***
- Ron!
Podnosząc wzrok z magazynu Quidditcha, który przeglądał, Ron patrzył, jak jego brat chodzi w tą i z powrotem po małym pokoju, który dzielili.
- Co jest grane?
- Walczą w Hogwarcie – powiedział Charlie, zwracając się do brata. – Właśnie dostałem wiadomość. Sam-Wiesz-Kto tam zmierza.
Ron wpatrywał się w brata w szoku. Czy to możliwe? Czy Harry naprawdę tego dokonał?
Charlie złapał swoją pelerynę i zwrócił się z powrotem do brata.
- No już, na co czekasz? Mam świstoklik, który zabierze nas do Hogsmeade.
Wstając, Ron podbiegł do brata i złapał stary treningowy znicz, który Charlie wyciągnął.
***
- Harry!
Odwracając się, Harry zobaczył Neville'a i Seamusa. Podbiegł do nich.
- Neville, Seamus!
Uścisnął im dłonie, po czym został pochłonięty przez ich entuzjastyczne uściski.
- Świetnie was widzieć, chłopaki – powiedział Harry, uśmiechając się do swoich byłych współlokatorów. – Wszystko z wami w porządku? Ginny mi mówiła, jak tu jest okropnie.
- Nie, wszystko dobrze, stary – odparł Neville. – Stworek był prawdziwym ratunkiem.
- To super – powiedział Harry. – Cieszę się, że mogłem pomóc.
Seamus pokiwał głową.
- Naprawdę pomogłeś. – Zatrzymał się na moment. – Z Ginny wszystko dobrze? Ten Playmag...
- Wiemy, że to nie ona – wtrącił szybko Neville. – Ale nic z tym nie mogliśmy zrobić. Pansy i Malfoy upewnili się, że było niekończące się źródło tego gówna. Snape nawet ustanowił karę za posiadanie tego czegoś.
Harry uśmiechnął się słabo, patrząc na żonę.
- Było tak źle, jak sobie wyobrażałem?
Neville i Seamus wymienili spojrzenia.
- To znaczy, nie widziałeś tego?
Harry pokręcił głową.
- Widzieliśmy okładkę, więc wiedzieliśmy, że to wydano, ale... ale nie chciałem widzieć tej... kurwy udającej Ginny.
Neville zgodził się.
- Profesor McGonagall była taka zdenerwowana przez te wszystkie gazety. Złapała jakiegoś czwartoroczniaka na posiadaniu kopii artykułu, w życiu jeszcze nie widziałem jej takiej wkurwionej.
Harry uśmiechnął się, widząc, jak jego przyjaciele bronili jego żony.
- Chciałem wam podziękować, że troszczyliście się o Gin, gdy mnie tu nie było.
- Harry, ale wiesz, że ona sama troszczyła się o bardzo dużo innych ludzi? – spytał Neville.
Harry zarumienił się lekko.
- Wiem. Jest naprawdę silna i bardzo potężna, ale jednocześnie... po prostu... Dzięki, że ją wspieraliście, gdy mnie tu nie było.
- Neville, Seamus! – Ginny uśmiechnęła się do przyjaciół i ucałowała obydwu w policzek. – Strasznie wam dziękuję za wasze wsparcie przez ostatnie kilka miesięcy. To naprawdę pomagało, gdy wiedziałam, że przynajmniej niektórzy ludzie we mnie wierzą.
Harry odsunął się, gdy Ginny rozmawiała z przyjaciółmi. Potknął się lekko i poczuł dłoń na ramieniu, pomagającą mu utrzymać równowagę. Odwracając się, znalazł się twarzą w twarz z najstarszym bratem jego żony.
- Bill.
- Harry – odparł Bill, ściskając dłoń Harry'ego. – Dobrze cię widzieć.
Wskazał na siostrę.
- Dziękuję.
Harry zarumienił się, ale uśmiechnął się.
- Po prostu cieszę się, że mogłem jej pomóc. – Zadrżał. – Nadal mam koszmary, co by się stało, gdybym się nie pojawił na czas.
Bill pokiwał głową.
- Wiem. Kingsley mówił mi o scenie w klasie Carrowów. Nie wiem, co dokładnie się stało, ale dziękuję za wyciągnięcie stamtąd mojej siostry.
Stali przez chwilę w ciszy, patrząc jak Ginny rozmawia z Nevillem, Seamusem i bliźniakami. Bill spojrzał na młodszego czarodzieja. Wyglądał trochę starzej, niż ostatnio – nie potrafił wskazać nic konkretnego, po prostu wydawał się starszy i doroślejszy. Jego włosy były trochę dłuższe i wydawał się trochę lepiej zbudowany, niż go pamiętał. Uśmiechnął się, widząc, jak patrzy na jego siostrę.
Spoglądając w dół, zobaczył złotą obrączkę na palcu Harry'ego. Z uśmiechem przerwał ciszę.
- Więc to prawda, że jesteś moim szwagrem?
Harry spojrzał na niego, przerażony.
- Co? S-skąd...?
Zarumienił się, spoglądając na Ginny. Uświadamiając sobie, że nie usłyszy rozmowy i nie będzie mogła mu pomóc, wziął głęboki oddech.
- Tak.
Przeraził go odgłos śmiechu.
- Na Merlina, Potter. Nie zabiję cię.
Spojrzał nerwowo na śmiejącego się łamacza klątw.
- Na pewno?
- Nie. – Bill teraz wyprostował się do pełnej wysokości. – Dopóki to nie będzie konieczne.
- N-nie, to nie będzie konieczne – upewnił go Harry. – Kocham twoją siostrę. Po prostu przeprowadziliśmy rytuał zaręczynowy, aby ochronić ją od Namiaru.
- Więc co się stało?
- Zdecydowaliśmy się użyć Sponsus ex Amor. Słyszałeś o tym?
Nowy głos rozbrzmiał za nimi.
- Sponsus ex Amor... to znaczy związanie rąk, tak?
Harry odwrócił się i zobaczył przed sobą Remusa.
- Remus!
- Harry! Tak dobrze cię widzieć.
- Dostałeś mój list?
Remus uśmiechnął się.
- Tak, dostałem. Harry, ten kamień dla Syriusza jest niesamowity.
Harry zarumienił się lekko.
- Po prostu naprawdę chciałem coś dla niego zrobić. Odwiedzałem rodziców przez jakiś czas i to po prostu wydawało się takie... właściwe, żeby zrobić coś dla Syriusza. – Uśmiechnął się krótko. – Przepraszam, Remusie. Wiem, że nie jesteś tchórzem. Ja... po prostu ciągle miałem przed oczami mojego ojca umierającego i Syriusza przelatującego przez zasłonę i... Przepraszam.
Remus objął Harry'ego.
- Harry, to ja powinienem przepraszać. Miałeś rację we wszystkim, co powiedziałaś. Myślę, że przyszedłem do ciebie, bo wiedziałem, że przemówisz mi do rozumu. Naprawdę dzięki tobie trochę sobie przemyślałem, co zrobiłem i miałeś rację. James zrobiłby to samo, co ty.
Odsunął się i uśmiechnął się do młodszego czarodzieja.
- Szukałem cię. Dora urodziła dziecko – chłopca, Teddy'ego Remusa. Jest wspaniały. Jest metamorfomagiem, jak jego mama. Sporo zmienia włosy. Wygląda na to, że najbardziej podobają mu się turkusowe.
Dumny tata wyciągnął zdjęcie, które podał Harry'emu.
Harry wziął zdjęcie i powoli się uśmiechnął.
- Chłopiec, to super! Kiedy się urodził?
- Dziesiątego marca. – Remus uśmiechnął się do Harry'ego. – Chcemy, żebyś był ojcem chrzestnym. Zgadzasz się?
- J-ja? – spytał Harry, zaskoczony. – Jesteś pewien, że nie wolałbyś kogoś... nie wiem, starszego?
Remus roześmiał się.
- Nie, chcemy, żebyś to był ty. Poza tym, jesteś tylko trzy lata młodszy, niż twoi rodzice, gdy się urodziłeś.
Harry lekko zbladł na tą myśl, ale uśmiechnął się.
- Ja... o kurczę... Będę zaszczycony.
Uśmiechając się, Remus wymienił spojrzenia z Billem. Zwrócił się do Harry'ego.
- Nie chciałem przerywać. Wspomniałeś coś o rytuale Związania Rąk?
Harry uśmiechnął się, odszukując wzrokiem żonę...
- Tak, no, jak mówiłem Billowi, Ginny i ja... na początku chcieliśmy znaleźć rytuał zaręczynowy, żeby chronić ją przed Namiarem. Związanie Rąk wydawało się idealne, więc odbyliśmy rytuał. No i... jesteśmy małżeństwem. To było niesamowite.
- To wszystko wyjaśnia – powiedział Bill. – Remus i ja staraliśmy się wykombinować, jak mogliście być małżeństwem, skoro Ginny wciąż nie była jeszcze dorosła.
- Powiedzieliście komuś innemu? – spytał z niepokojem Harry. – Nie... nie mogliśmy powiedzieć wszystkim, ale po tym... będziemy już mogli wszystkich o tym poinformować. Jak myślisz, co powiedzą twoi rodzice?
Bill spojrzał na swojego szwagra, starając się zdecydować, jak odpowiedzieć na to pytanie. W Wielkiej Sali wybuchł hałas, zanim zdążył to zrobić. Harry podniósł wzrok i zobaczył profesor McGonagall wyprowadzającą ostatnią grupę uczniów do tunelu.
***
Głośny gong odbił się echem po jadalni w Beauxbatons, zwracając uwagę wszystkich uczniów. Nauczyciele zareagowali niezwłocznie.
Madam Maxime szybko wstała.
- Ten hałas oznacza, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie jest atakowana. Uczniowie z tej szkoły powinni się tu pojawić za pomocą świstoklików za dwadzieścia minut. Chcę, żeby wszyscy młodsi uczniowie powrócili do swoich pokojów wspólnych. Wszyscy uczniowie będący na piątym roku bądź wyżej, chcący pomóc, proszę podejść do przodu.
Odwracając się od uczniów, Madam Maxime zwróciła się do personelu. Uczniowie podzielili się na dwie grupy – jedna skierowała się do pokojów wspólnych, a druga na przód jadalni. Grupa uczniów z Hogwartu, tak bardzo rozłamana prze ostatnie kilka miesięcy, nagle połączyła się i ruszyła naprzód, żeby dowiedzieć się, co może zrobić dla swojej szkoły.
Gdy jadalnia opustoszała, grupa starszych uczniów czekała na Madam Maxime, aż skończy rozmawiać z nauczycielami.
- Czy to Sama-Wiesz-Kto? – szepnął Justyn do Hermiony. – Myślisz, że atakuje szkołę?
Hermiona spojrzała na niego nerwowo, myślami cały czas próbując znaleźć powód ataku na Hogwart. – Pewnie tak. Ale nie mam pojęcia, dlaczego.
- Harry musi tam być – stwierdziła Lauren. Reszta pokiwała głowami.
Hermiona nie brała udziału w szeptanej rozmowie między pozostałymi. Czy on mógł tego dokonać? Czy Harry naprawdę znalazł i zniszczył resztę horkruksów?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top