York
Ziemia pokryta była kilkucentymetrową warstwą śniegu, który wciąż padał, zakłócając dobry widok kamiennej fortecy przed Harrym. On i Ginny przebywali w różnych miejscach Yorku przez ostatnie półtora tygodnia. Prawie tydzień zajęło im samo odnalezienie posiadłości Lestrange'ów, ukrytej pod wieloma różnymi zaklęciami.
Dwór znajdował się na szczęście na odludziu. Większość grubego na trzy metry kamiennego muru, który kiedyś otaczał cały zamek była nienaruszona. Wielkie podwórze wyraźnie wskazywało na zaniedbanie od dawna. Trawa rosła aż po biodra, kamienny chodnik między budynkami był rozwalony na kawałki, a stara, drewniana stajnia już dawno się rozpadła, pozostawiając tylko kontur budynku.
Okrągła baszta to już zupełnie inna bajka. Była w doskonałym stanie, jak jej grube, kamienne ściany i ciężkie, drewniane drzwi. Kamienne stopnie prowadzące do wejścia były solidne i błyszczały, jakby niedawno zostały wypolerowane. Magia emanująca z wieży była taka intensywna, że prawie można było ją zobaczyć.
Harry zatrząsł się pod peleryną-niewidką. Włamanie do Ministerstwa Magii było dobrym treningiem. Harry i Ginny obserwowali basztę przez ostatnie kilka dni. Patrząc na zegarek, deportował się.
Ginny uśmiechnęła się, gdy weszła na Shambles, malowniczą uliczkę w sercu Yorku. Była to wąska, brukowana ulica, po obu jej stronach znajdowały się sklepy i puby. Przypominało jej to Pokątną i dom.
Jedną z rzeczy, która zaskoczyła ją najbardziej, było to, że w większości Yorku na ulicach znajdowała się mieszanka sklepów magicznych i mugolskich. Nie tak jak w Londynie, w Yorku nie było wydzielonej dzielnicy magicznej. Zamiast tego obydwa światy przeplatały się i żyły spokojnie obok siebie.
Po upewnieniu się, że jej włosy są ukryte, ruszyła pewnym krokiem w stronę małego, nieokreślonego sklepiku znajdującego się pomiędzy antykwariatem a butikiem. Otworzyła drzwi i szybko weszła do środka. Malutka poczekalnia była pusta i nikogo nie było za ladą. Ginny podeszła do kontuaru i rozejrzała się. Znajdowało się tu pięć rzędów półek, a za nimi drzwi, które prawdopodobnie prowadziły na zaplecze.
- Jest tu kto? – zawołała.
Młody mężczyzna o kasztanowych włosach wyjrzał zza półek. Ginny poczuła, że trochę się rozluźnia. Wyglądało na to, że sprzedawca był gdzieś w okolicach późnej dwudziestki. Był raczej wysoki – miał przynajmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Te jego włosy i piegi na twarzy przypominały jej trochę jej braci.
Podszedł nerwowo do kontuaru.
- W czym mogę pomóc?
- Potrzebuję różdżki – powiedziała pewnie.
Zmierzył ją oceniającym wzrokiem.
- Mogę spytać, dlaczego pani takiej nie posiada? Ministerstwo patrzy nam teraz na ręce i sprawdzają każdą sprzedaż różdżki.
- Została mi odebrana, nie przez ministerstwo – wyjaśniła Ginny.
- Jesteś mugolaczką? – spytał różdżkarz.
- Nie – odparła chłodno Ginny. – Jeśli koniecznie musi pan to wiedzieć, jestem czystej krwi.
Gdy nadal patrzył na nią sceptycznie, przewróciła oczami i wyrecytowała wierszyk, którego nauczyła ją matka, gdy była mała.
- Orła mądrość panowała, borsuka czułość wciąż nie bladła, lwa odwaga świat uratowała, gdy węża zdrada niemal światło skradła.
Sprzedawca roześmiał się.
- W porządku. Wątpię, że jakikolwiek mugolak znałby Hymn Założycieli.
Wyciągając rękę, powiedział:
- Jestem Samuel McCoy.
Uścisnęła mu dłoń.
- Jestem Molly James.
- Dobra, Molly, zobaczmy, czy znajdzie się jakaś dobra dla ciebie różdżka.
Ku uciesze Ginny, znalezienie różdżki wymagało tylko czterech podejść. Była to dziesięciocalowa różana różdżka z rdzeniem z włosa jednorożca. Uśmiechnęła się, gdy złote iskry wytrysnęły z końca jej różdżki.
- Wspaniale – powiedział Samuel z uśmiechem. – Nie sprzedajemy tu za dużo. Większość ludzi idzie do Londynu. Zawsze miło widzieć tak dobrze dopasowaną. To będzie osiem galeonów.
Podając mu odpowiednią zapłatę, opuściła sklep z nową różdżką. Zawijając trochę ciaśniej wokół siebie i ruszyła ulicą. Zatrzymała się jeszcze w delikatesach i zakupiła trochę zupy i kanapek, po czym powróciła do wynajmowanego przez nich mieszkania, gdzie zatrzymali się na tydzień.
Gdy weszła do mieszkania, uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że Harry ją uprzedził. Słyszała, jak nucił coś pod nosem, gdy chodził po pomieszczeniach.
- Cześć, kochanie!
Harry wychylił głowę zza rogu.
- Cześć. Właśnie się przebieram, daj mi chwilkę, zaraz wyjdę.
Uśmiechając się, Ginny wyciągnęła talerze i opróżniła torbę z zakupami. Po tygodniu codziennego zmieniana miejsca pobytu, Harry zasugerował, że powinni wynająć mieszkanie na tydzień. Były one przygotowane dla osób wypoczywających na ferie, więc była tu pościel i wszelki sprzęt kuchenny. Pierwszy wieczór tutaj był dla Ginny sporym zaskoczeniem. Mimo, że od paru lat uczyła się Mugoloznawstwa, jeszcze nigdy nie była w mugolskim mieszkaniu. Harry pokazał jej, jak używać różnych sprzętów, ale ona nie czuła się z nimi za dobrze.
Dołączył do niej przy kuchennym stole i pocałował ją.
- Hej, piękna. Jak ci minął dzień? Znalazłaś różdżkę?
Ginny chętnie wyciągnęła różdżkę i pokazała mu.
- Tak, było super. Nigdy nie czułam się tak dobrze z różdżką mojej prababki. To róża i jednorożec.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że rodzice puścili cię do szkoły bez własnej różdżki – mruknął Harry.
- Harry, gdy ja zaczynałam naukę, miałam już w szkole czworo braci i musieliśmy kupić te wszystkie książki Lockharta. Moi rodzice nie mieli pieniędzy na nową różdżkę. Różdżka prababki dobrze działała – wyjaśniła cierpliwie Ginny.
- Ja bym ci kupił różdżkę.
Roześmiała się.
- Wiem i to poszłoby równie dobrze. Podobał mi się sklep. Sprzedawca nie był taki przerażający jak Ollivander. Byłam u niego z Ronem, gdy on dostał nową różdżkę po moim pierwszym roku. – Opowiedziała mu o sklepie z różdżkami, który odwiedziła.
- Więc co to za wierszyk?
Ginny zarumieniła się lekko.
- Uczą się go wszystkie czarodziejskie dzieci. To jak Baśnie Barda Beedle'a. Pomyślałam sobie, że większość mugolaków nie znałaby tego wiersza i to by mu pokazało, że jestem czystej krwi. – Skrzywiła się. – Naprawdę mnie wkurza, że w ogóle musiałam o tym pomyśleć, ale nie wiedziałam, co innego zrobić.
Harry chwycił jej dłoń.
- Nic się nie stało. Musisz robić, co możesz, żeby przeżyć. Gdy już pokonamy Toma, będziemy mogli popracować nad odkręceniem tych wszystkich chorych praw.
Gdy wzięli sobie kolejną dokładkę tarty melasowej, Harry opowiedział jej o tym, czego się dowiedział o posiadłości. Słuchała go uważnie.
- Więc musimy przeszukać basztę. O to ci chodzi?
Harry potaknął i Ginny westchnęła.
- Nie ma zaklęcia wykrywającego horkruksy?
- Nie, musimy to zrobić ręcznie – wyjaśnił Harry. – Plus jest taki, że wiemy, czego szukać, więc raczej uda nam się to szybko.
Gdy skończyli jeść, Ginny posprzątała kuchnię, a Harry dokończył pranie. Gdy skończyli już swoje zajęcia, usiedli w salonie, a Harry wyciągnął jeden z ich nowych nabytków. Otwierając książkę, przewrócił ją na stronę, którą wcześniej założył.
- Przeczytaj to, Ginny. Chyba tego właśnie szukaliśmy.
Ginny wzięła od niego książkę.
Sponsus ex Amor czy też Związanie Rąk to starożytny rytuał zaręczynowy. Dawniej używany często przy aranżowanych ślubach. Moc miłości pary i ich magia zadecyduje o wyniku. Rytuał ten wypadł z łask, bo jeśli para nie jest sobie oddana i nie pasuje do siebie, może to wpłynąć na jej magię.
Jeśli para czuje do siebie silny pociąg, ale nie ma jeszcze prawdziwej miłości, rytuał zadziała jako zaręczyny. Jeśli para jest już w głębokiej, prawdziwej miłości, zadziała jako przysięga małżeńska. Gdy rytuał zostanie zakończony, magia pary ją otoczy.
Kolor czarny oznacza, że para do siebie nie pasuje, iskrzące srebro oznacza zaręczyny, natomiast jasnozłoty jest równoznaczny ze ślubem. Rytuał ten nadal jest uznawany przez prawo. Para związana tą przysięgą jest uznawana za albo zaręczoną, albo zaślubioną, zależnie od wyniku rytuału. Jeśli wynikiem są zaręczyny, musi nastąpić oddzielna ceremonia ślubna. Jeśli wynikiem będzie małżeństwo, nie jest konieczna dodatkowa uroczystość, jeśli tylko obydwoje z małżonków mają ponad piętnaście lat.
Należy zwrócić uwagę, że nie jest to zalecane z powodu możliwych skutków, jeśli para do siebie nie pasuje. Pary, które podejmą próbę wykonania tego rytuału, ale nie będą czuły do siebie kompletnie nic, mogą spotkać się z poważnymi konsekwencjami. Mogą stracić kontrolę nad magią, albo odnieść spadek ich mocy. Odnotowano kilka przypadków, w których para całkowicie utraciła zdolności magiczne.
Patrząc na Harry'ego, Ginny potaknęła.
- To jest idealne. Chyba właśnie tego szukaliśmy.
Harry uśmiechnął się, słysząc jej odpowiedź. Ku jej zaskoczeniu, wstał z kanapy i podszedł do stolika, po czym podniósł małe, czarne pudełko. Uklęknął przed nią.
- Ginny Weasley, kocham cię bardziej niż jestem to w stanie wyrazić. Wiem, że jesteśmy młodzi i wiem, że nasza przyszłość jest niepewna, ale nie chcę, żeby cokolwiek miało na to wpływ. Wiem, że nasze zaręczyny są ważne, abyś mogła używać magii, ale chcę, żeby znaczyły coś więcej niż tylko to. Wyjdziesz za mnie?
Ginny czuła, jak po jej twarzy spływają łzy, gdy słuchała oświadczyn miłości jej życia. Zarzuciła ramiona wokół niego.
- Tak! – krzyknęła.
Włożyła całą siebie w pocałunek, którym go obdarzyła. Harry wstał, nie odrywając się od niej i przyciągnął ją bliżej. Usiadł na kanapie, a ona usadowiła się na jego kolanach. Jakiś czas później Harry otworzył pudełko, ukazując pierścionek. Trzęsącą się dłonią, powoli nałożył go na palec Ginny.
- Harry, to jest piękne – powiedziała Ginny, podziwiając pierścionek. Znajdował się na nim kwadratowo oszlifowany diament, po obu jego stronach znajdowały się szmaragdy.
Harry uśmiechnął się, patrząc na nią.
- Dziękuję. Pomyślałem sobie, że ci się spodoba. Więc kiedy chcesz to zrobić? – spytał nerwowo.
Ginny wzięła głęboki oddech.
- Czemu nie teraz? – powiedziała cicho.
- Naprawdę? – Szeroki uśmiech Harry'ego pokazał, co właśnie czuł. – Wspaniale! Może powinniśmy...
Urwał, niepewny, o co chce spytać. Ginny spojrzała na niego wyczekująco.
- Wiesz, chciałem... znaczy, powinnaś mieć coś... pięknego na naszą ceremonię, nie po prostu kolejny wieczór w wynajmowanej kawalerce.
Ginny poczuła, jak rozpływa się w środku. Harry patrzył na nią niepewnie.
- Mam pomysł – powiedziała. – Może pójdziemy do kwiaciarni i zgarniemy trochę kwiatów i może jakieś świece?
Harry potaknął.
- To byłoby super.
Godzinę później, para powróciła do mieszkania. Ginny wysłała Harry'ego pod prysznic i sama zajęła się przygotowaniem pokoju w taki sposób, jak tego sobie życzyła.
Harry wyszedł na taras, w tle usłyszał, jak Ginny wchodzi pod prysznic. Patrząc w nocne niebo, szukał Siriusa.* Odkąd zginął jego ojciec chrzestny, zawsze szukał uspokojenia w patrzeniu na gwiazdę, po której dostał imię Syriusz. Całym sercem pragnął, żeby mógł z nim być dziś tutaj. Mimo, że wiedział, że ważne było, żeby chronić Ginny, chciał także móc uczynić tą noc wyjątkową. Książka opowiadała też o rodzinnych uroczystościach i weselach. On i Ginny nie będą mieli nic z tych rzeczy.
- Harry.
Odwracając się, wstrzymał oddech. Ginny założyła zwiewną, niebieską szatę, a jej włosy swobodnie spływały po jej ramionach. Wyglądała niesamowicie.
Próbował coś powiedzieć, ale zaschło mu w gardle. Przełknął ślinę.
- Ginny... wow. Jesteś taka piękna.
Podchodząc do niego, Ginny uśmiechnęła się i pocałowała go delikatnie.
- Dziękuję. Sam też dobrze wyglądasz.
Harry włożył najlepsze jeansy i szaro-niebieską koszulę z kołnierzem. Potrząsnął głową.
- Nie, w porównaniu z tobą.
Po jeszcze jednym czułym pocałunku, Ginny poprowadziła go do salonu. Na środku stołu przygotowała stroik, otoczony morzem świeczek. Harry odsunął sofę, żeby mogła rozłożyć pięknie utkany koc na podłodze i otoczyć go złotymi, srebrnymi, czerwonymi i zielonymi poduszkami.
Para uklękła na środku koca i skrzyżowała różdżki. Wypowiedzieli słowa przysięgi. Gdy już wybrzmiały ostatnie wyrazy, Ginny poczuła, jak po jej ciele rozpływa się ciepło. Czuła, jakby wychodziło to z jej głębi i wędrowało po jej ramionach, żeby spotkać się z dłońmi Harry'ego, które mocno ściskała.
Z wyrazu twarzy Harry'ego, zrozumiała, że on czuje dokładnie to samo. Nie mogła oderwać wzroku od jego pięknych, ciemnozielonych oczu. Czuła, jak jego miłość ją okrywa i scala się z jej sercem, i powoli, jasne, złote światło otoczyło ich.
***
Bill spojrzał na diadem w osłupieniu.
- To naprawdę diadem Ravenclaw?
Profesor Flitwick potaknął.
- Tak myślę. Wygląda dokładnie jak na zdjęciach.
Wyćwiczonym ruchem różdżki, Bill zamknął biuro, po czym wykonał skomplikowany wzór nad ozdobą. Filius patrzył na niego z niepokojem. Minęło parę dni, odkąd dostał diadem i notkę. On i Minerwa stwierdzili, że dobrze byłoby poinformować o tym Billa, ale żadne z nich nie miało zamiaru wspominać Molly Weasley o tym, jakie książki czytała jej szesnastoletnia córka.
Bill nagle gwałtownie wciągnął powietrze. Odłożył różdżkę i odwrócił się do regału z książkami, który stał za nim. Wyciągnął gładką, czarną księgę. Szybko znalazł odpowiednią stronę. Podniósł wzrok.
- Czy kiedykolwiek słyszał pan o horkruksach?
- O, Merlinie – wyszeptał Filius. – Czy właśnie tak przeżył?
- Tak myślę – odparł Bill. – Widziałem parę przypadków horkruksów w Egipcie. Ponieważ moc wymagana do stworzenia horkruksa oraz... no, konieczność zabicia kogoś, żeby to zrobić, nigdy nie były ogromnie popularnym sposobem na nieśmiertelność. Z jakichś powodów, nigdy nie brałem pod uwagę, że Sam-Pan-Wie-Kto mógł przeżyć w ten sposób.
Odłożył księgę na biurko i spojrzał na swojego byłego nauczyciela Zaklęć.
- Ron i Hermiona próbowali mi opowiedzieć, co robili z Harrym. Mogli jednak tylko powiedzieć, że czegoś szukali. Ktoś, albo był to Harry, albo Dumbledore, musiał rzucić na tę wiedzę urok, bo nie mogli powiedzieć nic więcej. Hermiona powiedziała, że Harry chciał udać się do Hogwartu, ale raczej uznała pomysł za absurdalny.
Filius uśmiechnął się.
- Panna Granger ma tendencję do niedoceniania inteligencji pana Pottera. – Wskazał na diadem. – Czy jest teraz już bezpieczny?
Bill potaknął.
- Nie jestem pewien, co zrobili, ale horkruks został zniszczony. – Wskazał na notkę, którą przyniósł ze sobą Flitwick. – Czy jest jakakolwiek wątpliwość, że to prawdziwe? To znaczy, wygląda na jej pismo, ale...
- Minerwa potwierdziła, że spotykała się z twoją siostrą i mogę ci powiedzieć, że to, co powiedział pan Potter jest prawdą.
Bill uśmiechnął się.
- Cieszę się, że Ginny miała się do kogo odezwać. Jedna z niewielu poważnych kłótni, które miałem z rodzicami, była na temat tego, w jaki sposób radzili sobie z całym tym bałaganem. Chciałbym, żeby załatwili jej psychologa albo chociaż... sam nie wiem. Łatwo tak mówić. Byłem strasznie wkurzony na moich braci. Zauważyłem, że w jej listach... no, nie było tego czegoś i nawet wspomniałem o tym rodzicom... stwierdzili, że to nic. Percy upewniał ich, że trzymała się w porządku, więc uznali, że wszystko dobrze.
- Wiem, że twoja matka była szczególnie przerośnięta całą męką, którą przeszła jej córka. Oboje twoich rodziców miało wyrzuty sumienia, że przegapili znaki ostrzegawcze – powiedział cicho Filius.
Bill potrząsnął głową, aby rozproszyć myśli tych mrocznych dni, gdy jego siostra została zaciągnięta do Komnaty Tajemnic. Spojrzał na profesora.
- Mogę to zabrać to osobistego skarbca Harry'ego. W ten sposób żaden Śmierciożerca tego nie zobaczy.
***
Jej pierścionek błyszczał w słabym popołudniowym świetle, gdy opuściła dłoń. Do tego pierścionka dołączyła prosta, złota obrączka, taką samą miała dla Harry'ego, aby zaznaczyć ich małżeństwo.
- Dobra robota, Ginny! – zawołał Harry. Przez tydzień od ich przysięgi, pracowali nad tymi samymi podstawowymi umiejętnościami, które Harry ćwiczył, odkąd został sam.
Zawinął ręce wokół jej bioder i pocałował ją w policzek. Nadal nie mógł uwierzyć, że poślubił Ginny, ale ponieważ była jedyną dziewczyną, o której kiedykolwiek myślał w ten sposób, nie przeszkadzało mu to. Ostatni tydzień był jego najszczęśliwszym czasem w życiu. Podczas dnia obserwowali basztę i ćwiczyli magię. Noce spędzali na uprawianiu miłości i eksplorowaniu fizycznego aspektu ich relacji.
Uśmiechając się ponad ramieniem do męża, Ginny spytała:
- Więc jesteśmy gotowi, żeby przeszukać tą basztę?
Opierając głowę na jej ramieniu, westchnął.
- Tak. Może już będziemy mieli to za sobą. Ja... no, po prostu chciałbym, żebyś wiedziała, jak się teleportować.
- Ja też – odparła Ginny, opadając w jego objęcia. – Nigdy nawet nie używałam teleportacji łącznej, dopóki tu nie przyszliśmy.
- Dlaczego? – spytał Harry. – To znaczy, dlaczego ludzie zwykle nie teleportują się z dziećmi? Nie lubię teleportacji, ale to najszybszy sposób podróżowania.
Ściskając jego dłoń, Ginny wyswobodziła się z jego uścisku.
- Pewnie dlatego, że dzieci nie potrafią się skupić na celu i łatwiej się rozszczepić.
Harry skrzywił się, gdy patrzył, jak Ginny posprzątała pokój paroma ruchami różdżki.
- To miałoby sens. Ron się rozszczepił, gdy opuszczaliśmy Ministerstwo. To było okropne.
Ginny zbladła na jego słowa.
- Ale nic mu się nie stało, prawda?
- Nie, Hermiona wiedziała co robić – odparł Harry.
Opadając na kanapę, zmierzyła Harry'ego wzrokiem.
- Tęsknisz za nimi, prawda?
Harry nerwowo podrapał się po karku.
- Głupie, nie?
- Nie, kochanie – odparła Ginny, przyciągając go bliżej. – Byli twoimi najlepszymi przyjaciółmi przez sześć lat. Dziwiłabym się, gdyby ci ich nie brakowało.
Harry złapał jej dłoń i pocałował ją.
- Ja... brakuje mi ich, ale raczej wolałbym być z tobą. Gdy odeszli, zrozumiałem, że za bardzo się na nich opierałem. Nadal jestem z tego powodu wkurzony. To znaczy, całe miesiące mówiłem im, że powinniśmy pójść do Hogwartu, a Hermiona zachowywała się, jakby miała mnie przez to za idiotę. To samo co w zeszłym roku z Malfoyem.
- To znaczy?
- Zeszłego lata zrozumiałem, że Malfoy jest Śmierciożercą. Powiedziałem o tym Ronowi i Hermionie i nie wierzyli mi. Cały ostatni rok szkolny usiłowałem ich przekonać, że Draco coś planuje i stał za atakiem na Katie. Próbowałem nawet rozmawiać z Remusem i twoim tatą, ale nikt mi nie wierzył, dopóki nie było za późno – wyjaśnił Harry. – Więc mimo, że mi ich brakuje, jestem dużo szczęśliwszy z tobą. Zawsze mnie wspierałaś i przy tobie czułem, że robię odpowiednie rzeczy.
Uśmiechając się, Ginny pocałowała go.
- Założę się, że też za tobą tęsknią. Ron ma tendencję do wkurzania się i wrzeszczenia, a dopiero później zastanawiania się. Wiem, co się z nim dzieje, jeśli musi poczekać godzinę na lunch. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak musiał się zachowywać bez jedzenia.
Odchyliła się na kanapie i westchnęła.
- Kocham mojego brata, ale to nie znaczy, że nie zachowuje się jak idiota.
Harry roześmiał się.
- Może tak być, ale był moim pierwszym przyjacielem i jest jednym z moich najlepszych kumpli.
- Wiem – odparła Ginny. Uśmiechnęła się do niego. – Może pójdziemy coś zjeść? Możemy zaplanować naszą wizytę w dworze Lestrange'ów.
Ginny przykucnęła, oglądając pokój z jej miejsca przy ogromnej szafie. Pokręciła głową w osłupieniu, widząc przepych pomieszczenia. Była to największa sypialnia, znajdująca się na samej górze wieży. Podłoga była pokryta grubą, kremową wykładziną. Oprócz szafy, którą właśnie przeszukała było tu wielkie łóżko z baldachimem, z niebieską pościelą, zasłonięte niebiesko-kremowymi kotarami. Przy jednej ścianie znajdowała się spora mahoniowa komoda, a ściany pokrywały bogate gobeliny.
Z westchnieniem, Ginny wstała i sprawdziła łóżko. Prześcieradło było z jedwabiu, a ciężka kołdra miała lekko stęchły zapach. Po sprawdzeniu czterech kolumn oraz baldachimu, Ginny obejrzała pokój jeszcze raz. Przeszukanie go zajęło jej niemal trzy godziny mozolnej pracy. Biblioteka na dole była najgorsza. Przeszukanie jej zajęło im dwa dni.
Gdy już byli w domu, musieli znaleźć jakiekolwiek pułapki czy klątwy. Harry'emu usunięcie osłon zajęło kilka dni i pociągnęło za sobą sporo obrażeń. Nie widzieli nikogo w środku albo wokół domu, a patrząc po wystroju i ubraniach, nikt nie mieszkał tu od kilku dekad.
- Ginny.
- Na Merlina, przestraszyłeś mnie – powiedziała Ginny, gdy jej mąż pojawił się w drzwiach. – Masz coś?
- Nie, myślę, że możemy spokojnie powiedzieć, że nic tu nie ma – powiedział Harry. – Chodźmy do mieszkania i przeniesiemy się gdzieś.
Ginny zawinęła ręce wokół jego szyi. Przyciągając ją blisko, Harry deportował się.
Następnego ranka Ginny obudziła się późno. Ona i Harry spędzili wieczór przetrząsając wszystkie dostępne opcje. Zdecydowali, że wrócą do Londynu, aby zobaczyć, czy uda im się wywęszyć coś więcej o Lestrange'ach. Harry nadal był przekonany, że Voldemort powierzył swojego ostatniego horkruksa jego najbardziej fanatycznej popleczniczce.
Przeciągając się, wyciągnęła rękę na drugą stronę łóżka i była rozczarowana, że była ona pusta. Rozglądając się po pokoju, zobaczyła, że jest już prawie jedenasta. Wstała i założyła koszulkę Harry'ego, którą poprzedniego wieczora rzuciła na podłogę.
Zobaczyła Harry'ego siedzącego przy kuchennym stole. Widocznie wyszedł po śniadanie, bo obok niego znajdowała się torba z logo ich ulubionej piekarni. Podeszła do niego i zawinęła wokół niego ramiona, po czym pocałowała go w czubek głowy.
- Dzień dobry, kochanie.
Usiadła przy stole i poczęstowała się dyniową babeczką oraz kawą.
- Harry, kochanie, coś nie tak?
Bez słowa podał jej gazetę. Była to kopia Proroka Codziennego. Na okładce znajdowały się ich zdjęcia. Nagłówek głosił: Poszukiwani w celu przesłuchania w sprawie brutalnego morderstwa profesorów Hogwartu.
Od Wattpadowiczki:
*Sirius to gwiazda po, której Syriusz dostał imię, według tradycji Blacków. W oryginale było napisane, że Harry szukał na niebie Syriusza, stwierdziłam, że to trochę nie ma sensu, i napisałam, że szukał Siriusa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top