Rozdział XX.
Pozostali zamarli w bezruchu, kiedy ciała dwóch mężczyzn niemal runęły na podłogę. Dazai zdołał się uchylić tylko za pierwszym razem. Spowodowany nagłym ruchem, wybuch bólu unieruchomił go na tyle długo, by Ranpo zdążył do niego dopaść i przyszpilić do ściany.
Po huku był krzyk.
Do świadków szarpaniny nie dotarło nawet, czy pierwszy zaczął krzyczeć Ranpo, czy Dazai.
Krótką chwilę istniał dla nich tylko dźwięk, widok gwałtownych ruchów i szok. Dla Osamu był jeszcze ból, kiedy pięść drugiego mężczyzny po raz pierwszy spotkała się z jego twarzą.
Starał się skupić tylko na chwyceniu rąk Edogawy i unieruchomieniu go. Mógł zrobić więcej, mógł zrobić dużo więcej. Nawet wbić kciuki w oczy drugiego mężczyzny, ale nie zamierzał robić nic, co mogłoby go uszkodzić.
Jednak nieważne, jaką sympatią i sentymentem darzył członków agencji, nie zamierzał po prostu dać się okładać. Zwłaszcza że jego ciało zdecydowanie nie było jeszcze w stanie, w jakim mógłby sobie na to pozwolić.
Dopiero kiedy udało mu się powstrzymać następne ciosy, zaczęły do niego docierać słowa wydzierające się krzykiem z ust Ranpo.
- Jak mogłeś na to pozwolić?! – chyba to trafiło do niego jako pierwsze.
Obwiniał go.
Obwiniał go za niepowstrzymanie Poe. Za niepoinformowanie ich o tym, co się działo. Obwiniał go za to, że nie pozwolił mu na powstrzymanie Edgara, kiedy jeszcze była taka możliwość.
Obwiniał też siebie.
Za niezauważenie, że coś się dzieje. Za niezareagowanie na czas, nim zginął jego ukochany
Jeszcze nim minął szok pozostałych, Kunikidzie udało się oderwać Edgara od Osamu. Coś przy tym mówił, pewnie starając się uspokoić obu mężczyzn, jednak trudno było rozróżnić poszczególne słowa. Zwłaszcza że do głosu Doppo szybko dołączyły te pozostałych.
Po tym nie pamiętali, ile wyrzuconych bez żadnego ładu słów zajęło im zapanowanie nad sytuacją. Cisza nie zdążyła potrwać szczególnie długo, nim dotarł do nich jeszcze jeden odgłos.
Dzwonił telefon Yosano.
Syknęła coś na pozostałych i odebrała, od razu po sprawdzeniu, kto dzwonił. Wzrok Ranpo wbił się w nią, jakby mężczyzna przewidywał, o co mogło chodzić.
Tymczasem Atsushi i Kunikida znaleźli się przy Osamu. Nie wyglądał, jakby jego stan zdążył się znacząco pogorszyć, ale ich sytuacja była na tyle zła, że nie powinni ryzykować absolutnie niczym.
Starszy detektyw wyglądał na bardziej zmartwionego, niż Nakajima by się tego spodziewał. W jego – wypowiadanych niemal szeptem – pytaniach i odruchowo wędrującej na ramię Dazai'a dłoni było coś... czułego?
Tygrysołak szybko wybił sobie jakiekolwiek skojarzenia z głowy. Nie mieli na to czasu, w tych okolicznościach miał do wyboru milion rzeczy, na których powinien skupiać się w tamtej chwili.
Takich opcji jedynie doszło, kiedy dostali informację o tym, czego Yosano dowiedziała się z rozmowy telefonicznej.
- Są wyniki materiałów z miejsca zbrodni i sekcji Poe – to były pierwsze słowa, jakie opuściły jej usta. – Myślę, że są tylko trzy rzeczy, które powinny nas interesować.
- Do rzeczy – głos Ranpo był dziwnie zmieniony, lekko się łamał.
- Nie znaleziono żadnych odcisków, które nie należałaby do Poe, Ranpo albo kogoś z nas – zaczęła od prawdopodobnie najgorszych wieści.
- Czyli sprawca musiał mieć rękawiczki albo być w stanie naprawdę sprawnie po sobie posprzątać... - zaczął Atsushi. W jego głowie pojawiła się jeszcze jedna myśl, której nie zdążył wypowiedzieć.
Zresztą nawet nie musiał tego robić, bo do tych samych wniosków doszli również pozostali. Rękawiczki? sprzątanie? a może jednak dar?
- W trakcie śmierci Poe miał we krwi dość duże stężenie jakichś leków. Wygląda na to, że przeciwbólowych – ponownie zaczęła Akiko. Wolała przekazać wszystko, nim jej towarzysze zaczną formować jakiekolwiek teorie.
- Jest to dość dziwne, mogłoby wskazywać na kilka rzeczy... - zamyślił się Kunikida.
- Na razie morda! Yosano, co dalej? – przerwał mu Ranpo.
Jednak nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na ten mały „wybuch".
- Pamiętacie te odłamki w jego ranach? – nie czekała na odpowiedź. – To wcale nie było szkło, tylko lód.
- Ale jakim cudem... - zaczął Atsushi, jednak kobieta nie dała mu dokończyć.
- Lód, ale taki, który pomimo niezmienionego składu chemicznego niemal całkowicie utracił typowe dla siebie właściwości.
- Czyli mamy do czynienia z posiadaczem daru – mruknął Kunikida, pomimo że było to raczej oczywiste dla wszystkich zgromadzonych.
- Znamy kogoś o darze mogącym robić takie rzeczy? – w tonie głosu Atsushiego dało się słyszeć coś na kształt nadziei. – Kogoś, kto panuje nad wodą? materią? – próbował wyobrazić sobie działanie daru, który pasowałby do zdobytych przez nich informacji. – Może nawet jest mowa o zdolności, która wyjaśniałaby brak odcisków.
No cóż, w końcu to znacząco ułatwiłoby im robotę.
- Obawiam się, że nie, ale trzeba będzie jeszcze poszukać takich informacji... - mruknął Doppo.
- Nie ukrywam, że to tylko potwierdza naszą teorię na temat zaangażowania sekty – westchnął Dazai. Starał się, aby między nim, a Ranpo znajdował się Kunikida.
- Masz informacje na temat darów jej członków? – Doppo znowu przeniósł na niego wzrok.
- Nie, ale to może się szybko zmienić – starał się unikać nawet wzroku Edogawy.
- Lód tym bardziej pasuje do teorii z ukryciem narzędzia zbrodni za pomocą szklanek – zamyśliła się Yosano. – resztki mogły zostać przywrócone do naturalnego stanu i rozpuszczone.
- To wyjaśniałoby też krew na szklance – dodał Kunikida. – Ale co z lekami? Ich obecność może potwierdzać, że Poe znał napastnika. Ten dodał my czegoś do herbaty i po tym go zadźgał.
- Może dlatego nie było śladów walki – ponownie odezwała się Yosano. Mógł być jak naćpany, albo całkiem nieprzytomny. Tylko nie rozumiem, czemu przeciwbólowe, a nie nasenne. Chyba, że to był błąd w laboratorium.
- Może to jakaś oznaka współczucia? – wtrącił niepewnie Atsushi. – Ten mężczyzna pisał, jakby przynajmniej szanował Poe, może nawet go lubił. Co jeśli po prostu...
- To nie wydaje mi się być szczególnie prawdopodobne – przerwał mu Dazai. – Chociaż nie byłbym w stanie wykluczyć takiej opcji, zwłaszcza ze względu na podejście sekty do obdarzonych.
- Podsumujmy – wtrącił Kunikida. – Nasza obecna teza jest taka: Poe zbierał informacje, udając zwolennika sekty. Ten Daiz albo całkowicie przejrzał jego plan, albo zaczął coś podejrzewać. Dlatego zlecił komuś z sekty pozbycie się szpiega – starał się ująć to jakoś delikatnie, ale słowa i tak z trudem przechodziły mu przez gardło. – Ta część jest raczej zrozumiała, tylko tutaj rodzi się pewien problem, w postaci powieści. Wiemy, że Daiz ją przeczytał, ale czemu postanowił nie dość, że się nią zainspirować, to jeszcze zostawiać poszlaki? W dodatku wygląda na to, że Poe mógł się czegoś takiego spodziewać.
- Co do inspirowania się powieścią, mam pewną teorię – zaczął Dazai, czym przyciągnął na siebie wyczekujące spojrzenia pozostałych detektywów. – Pomijając fakt, że Daiz jest oczytanym psychopatą, który pewnie byłby w stanie zorganizować to wszystko dla samej „rozrywki". Sekta miałaby naprawdę dobre powody, by chcieć uderzyć w agencję. Pewnie widzą w nas zagrożenie, zwłaszcza teraz, kiedy wiemy o ich istnieniu i nietrudno się domyślić, że są tego świadomi.
- Nie podoba mi się, jak dobrze się to wszystko łączy – mruknęła Yosano. Ranpo widocznie się skrzywił na te słowa.
- Nie do końca... - zaczął, a wszyscy wbili w niego wzrok, jakby dopiero przypomnieli sobie o jego obecności. – To wszystko nie może wyglądać po prostu tak, jak w tej tezie... czegoś jeszcze brakuje, to nie jest odpowiedź.
Po tym zaczęła się seria pytań. Zadawanych ciągiem, przez każdego z zebranych, ale nie zmieniających się znacząco. Każdy z nich starał się formułować je raczej delikatnie, nie naciskać bardziej niż zdawało się to być niezbędne. W końcu wszyscy doskonale widzieli, że Ranpo był wciąż w stanie, w którym nie powinien nawet brać udziału w śledztwie.
Pytania jednak nie przyniosły im żadnych satysfakcjonujących odpowiedzi na to, skąd w detektywie takie przeświadczenie.
- To pewnie dar – wypalił nagle Atsushi. – Może jest tylko otępiały.
- Prawdopodobnie to oznacza tyle, że to sprawa jest głębsza, niż w tej chwili może nam się wydawać. Brakuje nam pewnych elementów układanki, ale idziemy w dobrą stronę – pociągnął Kunikida.
Wszyscy przytaknęli. Co innego mieli w końcu powiedzieć?
- Więc musimy szukać dalej, pewnie nie będziemy w stanie zrobić wiele więcej z informacjami, które mamy w tej chwili – uciął Dazai.
Niemal wszyscy członkowie agencji zaczęli łapać się na tych samych myślach. Nie pamiętali kiedy ostatnio – i czy w ogóle kiedykolwiek – tak ciężko było im dotrzymać tego cholernego sekretu.
Jednak nikt nie mógł powiedzieć na głos, nawet zasugerować, że Ranpo nie miał daru. Już nie tylko dla dobra agencji. Edogawa mógłby tego nie znieść. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
Ale właśnie przez to powinność w głowie Osamu rodzić się zaczęła pewna myśl. Myśl, która chwilowo wolałby wyrzucić, pogrzebać na samym dnie chorego umysłu, nie poświęcać jej żadnej uwagi.
Ile Daiz wiedział o agencji?
Czy wiedział jaki „dar" posiadał Ranpo? I czy wiedział, że istnienie tego daru było jedynie rozbudowanych kłamstwem? Zwłaszcza że odpowiedź na przynajmniej jedno z pytań prawdopodobnie brzmiało „tak".
Jednak co oznaczałaby taka wiedza, patrząc informacje dotyczące tego przeklętego mężczyzny? Jak na to wszystko zareagowałby sekciarz, którego cały światopogląd zdawał się bazować na rzekomej świętości darów?
Po myślach zaczęła rozwijać się pewna teza. Związana zarówno z motywem tego potwora jak i jego dalszego planu.
W tym czasie Atsushi ponownie znalazł się przy biurku, a jego wzrok zaczął błądzić po blacie mebla. Podobnie działo się z resztą mieszkania.
Nie brakowało ulotek, broszur i innych materiałów reklamowych tej przeklętej sekty. Nie był przekonany, czy mogło być w nich zawarte cokolwiek, co popchnęłoby ich śledztwo w odpowiednim kierunku. Jednak chłopak nie był w stanie znieść poczucia bezużyteczności.
Przekonania, modlitwy, hasła...
Po każdym, jednym robiło mu się niedobrze. Czy naprawdę wierzące w to, tak głęboko osoby dało się jeszcze ludźmi? Czy przynależność do tej przeklętej sekty całkowicie obdzierała z człowieczeństwa?
Nawet nie wiedział, co konkretnie, ale coś w czytanych tekstach sprawiało, że na wierzch zaczęły wypływać pewne wspomnienia. Wspomnienia, które Atsushi tak rozpaczliwie starał się pogrzebać gdzieś w otchłani umysłu.
Wydarzenia mające miejsce za zamkniętymi drzwiami sierocińca, który pozbawił Nakajimę dzieciństwa.
Chyba tylko cudem udało mu się, choć częściowo wyrzucić takie myśli z głowy, nim w Atsushim coś pękło.
Zaczął coś mówić do stojącego wtedy najbliżej Kunikidy. Jakieś jego przemyślenia odnośnie tego wszystkiego. Jednak sam nie był w stanie stwierdzić, czy którykolwiek z nich było warte wypowiedzenia. Tylko że to nie miało najmniejszego znaczenia, nie taki był cel jego wywodu.
Po prostu musiał się uspokoić. Po prostu nie mógł sobie pozwolić pęknąć. W takich okolicznościach nie zamierzał stać się ciężarem dla innych.
Tyle zawdzięczał agencji, jej członków postrzegał coraz bardziej, jak rodzinę. Chciał się jakoś odwdzięczyć.
W takich chwilach, jak ta żałował, że potrafił być prawdziwym detektywem. Nie uważał się za wystarczająco sprytnego, a dar pozwalał mu się utożsamiać wyłącznie ze „zbrojną" częścią nazwy.
Jednak nie mógł mieć pewności, czy w najbliższym czasie użyteczne będą dla nich wyłącznie zdolności detektywistyczne i spryt. Czy powinni się szykować na wojnę sektą?
Ta złożona była przecież w pełni z obdarzonych. W dodatku nie mieli pojęcia, o jakiej liczbie będących fanatykami członków można było mówić.
Nawet nie wiedział, kiedy rozmowy ponownie wróciły na temat dalszego ciągu śledztwa. Tak jakby wszyscy przypomnieli sobie nagle o książce i nieprzeczytanych rozdziałach.
- Ta książka zaczyna mnie przerażać – przyznała wtedy Yosano. – Możliwe, że znowu będziemy się czuć jakby dosłownie przepisano to czego się zdążyliśmy dowiedzieć? A może jakieś nowe informacje?
- Nie daje mi spokoju to, jak idealnie się wszystko pokrywa – westchnął Kunikida. – I jak zsynchronizowane jest czytanie ze śledztwem...
Na chwilę zapanowała cisza.
- Myślicie, że to może działać, jak horoskopy, czy inne takie wróżby? – ponownie odezwał się Doppo. – Sami wmawiamy sobie podobieństwo – dodał, widząc niezrozumienie na twarzach pozostałych.
- Jeśli nawet, to tylko na bardzo małą skalę... - Yosano patrzyła w podłogę. Chyba analizując w myślach, to co właśnie usłyszała.
- W powieści są odpowiedzi – ton głosu Ranpo zabrzmiał, aż dziwnie twardo. – Bez znalezienia wszystkich rozdziałów możemy nie rozwiązać sprawy.
Nikt nie śmiał się odezwać. Nawet, pomimo że w kompletowanej powieści zaczynali widzieć raczej przeklęty przedmiot, niż źródło informacji.
Pomimo tego usiedli na materacu, kiedy Edogawa chciał już przystąpić do czytania.
Jego wzrok zdążył wyłącznie spocząć na pierwszym słowie, nim zaczęły się duszności. Nie mógł czytać. Cholerne emocje znowu przejmowały kontrolę. Może on podświadomie również zaczynał widzieć jakieś zło w ostatnim dziele ukochanego?
- Niech ktoś czyta na głos – nawet nie dotarło do niego, komu konkretnie podał kartki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top