Rozdział XIX.

Najstarszy, najstarszy, najstarszy...

Pewnie nawet nie szukał szczególnie długo, a daty już zaczynały mu się zlewać. Tak jakby upływ czasu nagle stał się dla mężczyzny jakimś obcym, zupełnie niezrozumiałym konceptem. Układania listów nie ułatwiał wcale fakt, że dłonie detektywa zdawały się drżeć coraz mocniej z każdą upływającą sekundą.

Dość szybko niekontrolowane drżenie stało się na tyle silne, by czytanie zapisanych ręcznie dat zaczynało balansować na granicy wykonalności. Jak bardzo nieudolnym uczynią go rozszarpujące duszę i umysł emocje?

Chyba tylko cudem udało mu się wreszcie uporządkować listy. Kiedy dotarło do niego, że wreszcie odniósł nawet tak drobne zwycięstwo, odchylił się mocno w krześle, przymykając przy tym oczy i biorąc głęboki wdech. Do tego czasu nieznośne drżenie zdążyło się rozprzestrzenić na całe ciało detektywa. Już czuł się jak ocalony tuż przed śmiercią topielec, a przecież to, co najgorsze przecież było jeszcze przed nim. Dlatego nie pozwolił, by ta drobna przerwa nie trwała dłużej niż paręnaście sekund.

Po ich upływie przechylił się gwałtownie w przód i wziął najstarszy list w ręce. Te na szczęście nie drżały już tak mocno, jak tylko chwilę wcześniej. Niestety pomimo tego czytanie okazało się ledwo znośnym wysiłkiem.

Wysiłkiem, przez który Ranpo chyba tylko cudem wyrzucał z głowy pytania o to co jeszcze miała z nim zrobić żałoba i jak jeszcze utrudni mu to śledztwo.

Wreszcie udało mu się zmusić do rozpoczęcia czytania. W trakcie nawet nie potrafił stwierdzić, czy fakt, że pierwszy list został napisany ręką Poe, go cieszył, czy bolał jeszcze bardziej.

Z całej siły starał się odsuwać wszelkie bezsensowne pytania, gdzieś na skraj i tak wycieńczonego umysłu. Zamiast tego musiał się jakoś skupić na czytanym właśnie tekście. W końcu w tamtej chwili nic innego nie było w stanie pomóc im w rozwiązaniu sprawy.

O dziwo właśnie te przeklęte listy okazały się być czymś, co zaczęło wreszcie otrzeźwiać detektywa. Każde kolejne zdanie zdawało się wpychać do jego głowy kolejne wnioski i przemyślenia, które tym razem nie zdawały się być skazane na pozostanie pytaniami bez odpowiedzi.

Już od pierwszych słów wiedział, do kogo skierowany był list, a więc pewnie z kim toczona była konwersacja – korespondencyjnym „kolegą" jego ukochanego był Daiz.

- Kurwa... - tuż nad uchem usłyszał szept Osamu. Nawet nie wiedział kiedy drugi detektyw pochylił się przy nim i zaczął mu czytać przez ramię.

Jednak nie potrafił na to narzekać. Kogo, jak kogo, ale Dazai'a nie potrafiłby z czystym sumieniem nazwać głupim, nieważne jak by chciał, aby było inaczej. W dodatku ich firmowy, seryjny samobójca mógł posiadać wiele informacji, których mogło zabraknąć detektywowi. On przecież z jakiegoś powodu nie mógł już polegać na swoim darze. Nieważne, w jakich okolicznościach starał się go używać.

Dlatego jedynie odchylił lekko głowę w bok, tak aby Osamu łatwiej było czytać i już razem przeszli do dalszej lektury.

Pozostałym było nieznośnie ciężko, choć próbować nadążać za ich dalszymi rozmowami. Zwłaszcza że wymieniane przez nich zdania, były na tyle skrótowe jakby mężczyźni przynajmniej w małym stopniu czytali sobie w myślach.

Z pierwszego listu dało się wywnioskować, że mężczyźni nie byli sobie całkowicie obcy.

Wspominał o mnie X.

Y przekazał, że może przekazać wiadomość, dlatego piszę...

Dazai mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Czyżby Poe unikał osobistych spotkać z tym potworem? Uważał to za bardzo rozsądne posunięcie... dopiero po chwili dotarło do niego, że jego były informator już przecież nie żył... jak widać niewystarczająco rozsądne.

Po tym pojawiła się kolejna myśl. Czy właśnie odkrył źródło informacji, które przekazywał mu Edgar? Podejrzewał, że zdobywając je, pisarz musiał naprawdę ryzykować, ale dopiero zaczęło do niego docierać, jak niebezpiecznej gry podjął się zmarły mężczyzna.

Jednak dalszy tekst okazał się być dla nich jakiegoś rodzaju rozczarowaniem. W końcu pierwszy list okazał się być dużo mniej treściwy, niżby na to liczyli.

Nie chodziło o to, że wiadomość była zakodowana. A przynajmniej nie wyglądało na to, by w grę wchodził faktyczny kod. List był po prostu przesadnie... grzeczny? Poe zdawał się chodzić dookoła tematu. Sugerował, ale ani razu wprost nie wskazywał powodu, dla którego w ogóle napisał do adresata.

Może na tym etapie nie było jeszcze mowy o jakimkolwiek rodzaju współpracy, ani przepływie informacji. Mogli się znać, albo przynajmniej o sobie słyszeć, ale prawdopodobnie patrzyli właśnie na materialny „początek" kontaktu mężczyzn.

Jeszcze nie zastanawiali się szczególnie nad tym, czemu Edgar był w posiadaniu listów obu stron dialogu. W końcu łatwo można było założyć, że pisarz zachowywał kopie swoich listów. Zwłaszcza że pasowałoby to do wersji o zbieraniu informacji... oraz tej o chęci zostawienia jakiegoś rodzaju poszlak.

Pierwszy list kończył się jeszcze nim padły jakieś konkretne informacje, które mogłyby się przydać detektywom. Zakończenie było tak obrzydliwie grzecznościowe, jakby był to list niepisany w celu wysłania go komuś, a jako szkolne zadanie.

Dlatego niemal od razu po zakończeniu czytania Ranpo odłożyć kartkę i sięgnął po następny list. Tym razem po odpowiedź Daiza.

W obcym charakterze pisma Edogawie zdawało się być coś drażniącego, wręcz bolesnego. Tak jakby wcale nie patrzył na zapisaną ciemnym atramentem kartkę, a źródło jakiegoś rażącego światła, od którego nie mógł odwrócić wzroku. Nakreślone na papierze litery zdawały się kłuć go w oczy.

Jednak nieważne, jak silny okazałby się dyskomfort – nie zamierzał rezygnować z dalszego czytania. W końcu uważał, że był to winny osobie, która znaczyła dla niego więcej, niż cokolwiek innego.

Nie spodziewałem się tak miłej niespodzianki, jak list od osoby, o której tak wiele słyszałem.

Pierwsze istotne słowa, z jakiegoś powodu niemal wywołały u czytelników balansującą na skraju zniesmaczenia niechęć.

Mój drogi, nie wiem, czy uważasz mnie za głupiego, czy obawiasz się o to kto ma dostęp do naszej korespondencji. Jednak gwarantuję, że możemy nazywać rzeczy po imieniu. Masz do mnie pytania dotyczące naszej... Ty pewnie nazywasz to sektą, prawda?

U Ranpo, dopiero kiełkujące zniesmaczenie przerodziło się natychmiast w mdłości.

Natomiast Osamu jedynie zacisnął mocniej usta i na dobre kilka sekund przerwał czytanie. W głowie miał utrudniający jakąkolwiek analizę pęd myśli. Te dwa zdania zdawały się potwierdzić jego pierwsze przypuszczenia. Nie był jednak w stanie stwierdzić, że dawało mu to jakikolwiek rodzaj satysfakcji.

Słyszałem o Tobie tyle dobrego, że pozwolę Ci przemilczeć powód Twojego zainteresowania. Bardzo chętnie odpowiem na wszelkie pytania – oczywiście jeśli będą dotyczyć kwestii, o których wolno mi mówić – ale, abym mógł to zrobić, musisz je zadać.

A trochę odbiegając od tematu... zgaduję, że sięgnąłeś już po przynajmniej jedną z polecanych przez nas na początek lektur.

- „Lektur"...? – jakimś cudem powiedzieli to niemal jednocześnie. W dodatku obaj zrobili to chyba zupełnie odruchowo, zwłaszcza że w ich ustach nie do końca brzmiało to jak pytanie.

- No tak, przecież mówimy o sekcie... - głos Yosano ledwo do nich dotarł. – Przecież jakoś muszą szerzyć tę swoją propagandę... jeśli dobrze myślimy, że to raczej duża i stara organizacja, to nic dziwnego, że w jakiś sposób coś tam wydali.

Ranpo nawet jej nie słuchał, nie miał czasu ani siły na analizowanie ubieranych w słowa banałów.

Zamiast tego skończył czytać list. Jednak w dalszej jego części nie znalazł już nic istotnego. Jedynie kilka zdań grzeczności i zdawać by się mogło, że prób nawiązania bardziej osobistej rozmowy. Do czego dążył ten mężczyzna?

Sięgnął po następny list na tyle szybko, że Dazai ledwo zdążył doczytać ostatnie zdanie, po którym Edogawa tylko przeleciał wzrokiem.

Następna kartka, ponownie zapełniona tak dobrze znanym Ranpo charakterem pisma. Jeszcze nim dobrze się wczytał, dostrzegł coś, co prawdopodobnie umknęło uwadze Osamu. Tym szczegółem był fakt, że charakter pisma w przynajmniej kilku miejscach był nieco chwiejny. Tak jakby Poe w trakcie pisania listu nie był w stanie panować nad drżeniem rąk.

Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej bezpośredniości...

Był to jeden z fragmentów, przy których Edgarowi dość widocznie drżała ręka.

Tak, niemal skończyłem czytać...

Tytuł był niestety zapisany w sposób, który nie sądzili, by mieli jak rozszyfrować, a przynajmniej nie w tamtej chwili.

Ale nie ukrywam, że chyba brakuje mi... może pewnego rodzaju wrażliwości? Bo większość z tego co czytam, sprawia tylko, że zadaję się sobie coraz więcej pytań, a nie poznaję żadnych odpowiedzi. Zwłaszcza że ma wrażenie, iż wiele fragmentów jest bardzo sztucznie przepoetyzowane, tak jakby autor za wszelką cenę chciał unikać niewygodnych tematów.

Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, chociażby fragmenty z...

W tym miejscu jedynie wypisał strony i akapity, które chwilowo nie miały dla nich większego znaczenia. Jednak już krótko przed dojściem do tego fragmentu podjęli decyzję o przynajmniej podjęciu próby znalezienia tej książki. Prawdopodobnie bezpiecznie byłoby założyć, że Poe dalej był w posiadaniu tego konkretnego tytułu. Jednak Ranpo obawiał się, że dana książka mogła być na tyle charakterystyczna, pisarz był zmuszony ją starannie ukryć.

Natomiast końcówka listu ponownie była poświęcona wyłącznie raczej sztucznym grzecznościom.

Ranpo aż ciężko było odłożyć list. W patrzeniu na charakter pisma ukochanego zaczynał znajdować jakiś – co prawda bardzo gorzki – komfort.

Było o tyle trudniej, że w tym liście coś zarówno jego jak i Osamu zastanawiało... prawie irytowało.

Poe naprawdę brzmiał na kogoś zainteresowanego. Raczej sceptyka, ale takiego, który uważał, że miał realną szansę na zgodzenie się z ideałami tej chorej sekty.

Oczywiście byli świadomi, że czytali przebieg pewnej gry. Gry prowadzonej przez piekielnie dobrego pisarza, który prawdopodobnie nie miałby najmniejszego problemu z kłamaniem, czy manipulowaniem innymi na papierze.

Jednak nawet posiadając jeszcze niezbyt liczne wiadomości na temat odkrytej niedawno sekty, już czuli do niej obrzydzenie. Obrzydzenie na tyle silne, że nawet posunięcie się do udawania poparcia, było dość trudne do przetrawienia.

Była to tylko jedna z wielu rzeczy składających się na to jak ciężko mu było sięgnąć po odpowiedź Daiza. Widok charakteru pisma tego mężczyzny wywołał u Ranpo powrót tych nieznośnych, utrudniających myślenie mdłości.

Daiz uraczył swojego rozmówcę paroma żartami, zanim przeszedł do wyjaśnień, o które pisarz prosił. Ton, w jakim to robił, pozostawał lekki, wręcz przyjacielski. Myśl o tym potworze spoufalającym się z Poe sprawiała, że w Edogawie wrzało. Później też nie było lepiej.

Im więcej listów czytali, tym bardziej ich treść zdawała się pasować do dwójki przyjaciół. Ze strony tego cholernego sekciarza, zaczynała wyglądać wręcz na próby flirtu.

Detektywom momentami aż ciężko było pamiętać o tym, że Poe jedynie udawał. Ranpo pomagał w tym widok pewnych zmian w charakterze pisma ukochanego.

To coraz częściej stawało się — co prawda ledwo dostrzegalnie, ale jednak — chwiejne. Momentami zastanawiał się, czemu Edgar pozwalał sobie na zostawianie ich bez poprawienia. Może ciągnięcie tej chorej maskarady było dla niego na tyle wymagające, by nie był w stanie bardziej maskować drżenia rąk. Zwłaszcza że mógł zakładać, by te delikatne odchyły nie stanowiły czegoś, co byłoby w stanie przykuć uwagę sekciarza. Istniała też możliwość, że przepisywał swoje listy i takie wady zostawały jedynie w należących do niego kopiach.

Z czasem oprócz oznak drżenia rąk zaczęło docierać do niego coś jeszcze. Poe pisząc do tego mężczyzny, nie tylko usilnie trzymał się poprawnej formy listu. Sposób jego wypowiedzi często stawał się nawet bardziej niezręczny, niż kiedy Poe mówił, we wszelkich innych okolicznościach.

Te rzeczy sprawiały, że coś niemal od razu stało się dla nich oczywiste – Edgar bał się swojego rozmówcy. Zresztą ciężko mu się było dziwić. Nie mieli tylko pewności, jak dużego zagrożenia spodziewał się pisarz, jeśli coś nie poszłoby zgodnie z jego planem.

Niestety, takie przemyślenia pchały umysł Ranpo w stronę wniosków, które ten wolałby wyprzeć, niż chociaż brać pod uwagę.

Panująca w pomieszczeniu atmosfera stała się jeszcze cięższa, kiedy w listach coś się zmieniło.

Początkowo były to jedynie krótkie zdania, których przekaz pozostawał jednak raczej jednoznaczny.

Gdzieś pomiędzy poszczególnymi listami Poe i Daiz musieli się spotkać.

Początkowo nie dało się wyczytać nic konkretnego na temat szczegółów ich spotkania. Jedynie tyle, że Daiz mówił o nim w sposób, który zakrawał o drwiący, a charakter pisma Poe stał się nieco bardziej chwiejny. Wypowiedzi Edgara zdawały się też stawać coraz bardziej... zachowawcze? Tak jakby był zmuszony dobierać ostrożnie każde słowo. Zresztą niewykluczone, że właśnie tak było.

Ta informacja sprawiła, że Osamu na krótką chwilę przerwał czytanie. Nie wiedział szczególnie dużo o darze kultysty, ale wystarczająco by uważać osobiste spotkanie z nim za co najmniej idiotyczne. Przecież Poe nie był głupi – zabezpieczył się jakoś? Dar pisarza powinien być w stanie na to pozwolić.

Jeszcze kilka listów poświęconych głównie pytaniom Poe. Pytaniom, które dotyczyły polecanych przez sektę książek i odpowiedzi Daiza. Po tym była kolejna, zawarta nie do końca wprost informacja.

Rozmówca Allana musiał przynajmniej raz odwiedzić go w mieszkaniu.

W tym mieszkaniu, w którym właśnie przebywali.

Nie powinno ich to szczególnie dziwić, biorąc pod uwagę to, że już wcześniej dostali dowód na to, że Daiz wiedział o tym miejscu. Pomimo tego, przez dobrą chwilę nie byli w stanie uwierzyć, że Poe się do tego posunął. Czyżby nie miał wyjścia?

Po tym Edgar przestał być w stanie udawać, że nad sobą panował. Jego lęk zdawał się być zakodowany w czytanych słowach i tym w jaki sposób nakreślone zostały poszczególne litery.

Możliwe, że podejmując ostatnią próbę, aby zamaskować ten lęk, Allan porzucił maskę zainteresowanego sceptyka. Coraz częściej jawnie pochwalał ideę tej przeklętej sekty, wręcz dopraszał się o „zaszczyt" dołączenia. Nieważne jak drwiący ton zdawały się przybierać odpowiedzi Daiza. Już wtedy Osamu wątpił, aby ten przejaw desperacji miał coś zmienić.

Niemal namacalne przerażenie Poe zdawało się im udzielić, pod wpływem informacji zawartych w ostatnim liście kultysty.

Pytał w nim o postępy w związku z najnowszą książką Edgara i wypowiadał się na temat kilku początkowych fragmentów.

Ranpo naprawdę nie chciał w to wierzyć, ale to, co czytał, nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Daiz musiał przeczytać powieść, której fragmenty znajdowali. Sposób, w jaki o niej mówił — podpowiadał, że zrobił to bez wiedzy i pozwolenia autora.

Edogawie zrobiło się ciemno przed oczami, a zapisana kartka aż wypadła mu z rąk. Głowę wypełnił szum, z którego przez dłuższą chwilę nie był w stanie wyłowić poszczególnych myśli.

Natomiast Dazai sięgnął po ostatni list. List, którego wygląd zwrócił ich uwagę, już przy porządkowaniu korespondencji, jednak wtedy starali się na tym nie skupiać. Było tak, ponieważ ostatnia wiadomość nie wyglądała jakby, została kiedykolwiek wysłana.

Poza datą kartkę zajmowało tylko kilka zdań. Zapisanych nierówno i niezbyt wyraźnie, jakby autor przechodził wtedy jakieś załamanie. Dazai nie był w stanie szczególnie wiele przeczytać, zwłaszcza że niektóre fragmenty były pokreślone. Część z taką siłą, że było widać ślady po stalówce tnącej papier.

Ranpo nie kontaktował jeszcze przez jakiś czas, więc pierwsze rozmowy prowadzone były wyłącznie przez jego towarzyszy. Reszta po dokładniejszym zapoznaniu się z treścią korespondencji i jej prawdopodobnym kontekstem zdawała się w jakimś stopniu podzielać odczucia Edogawy i Osamu.

- Czyli wstępnie możemy założyć, że Poe dowiedział się jakoś o sekcie. Po tym starał się do niej dołączyć, żeby zbierać informacje, ale albo jego zamiary się wydały, albo z innego powodu... - zaczął Kunikida. Kiedy mówił, wzrok cały czas uciekał mu na Ranpo, przez co miał dość poważny problem z odpowiednim doborem słów.

- Wychodzi na to, że chyba właśnie poznaliśmy tożsamość mordercy – wtrącił Atsushi, przy okazji pierwszej większej pauzy w wypowiedzi Doppo. – Dazai – zaczął, podnosząc wzrok na mentora. – Ten mężczyzna... myślisz, że byłby zdolny do... że tak powiem „zorganizowania" tego wszystkiego?

- Szczerze? Jestem w stanie spodziewać się po nim dosłownie wszystkiego. A na pewno możemy powiedzieć, że miałby zarówno możliwości jak i motyw... - w tonie jego głosu dało się usłyszeć coś na kształt przemęczenia. Mówiąc, aż przetarł twarz dłońmi.

Po krótkiej chwili milczenia wyglądało na to, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył. Nie zdążył, ponieważ Ranpo nagle poderwał się z pozycji siedzącej i dosłownie rzucił na Osamu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top