Rozdział XIII.

Przeszukiwanie mieszkania zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Pierwszym, o czym pomyślał Kunikida, było sprawdzenie śladów ewentualnego włamania. W końcu skoro pisarz został zamordowany w mieszkaniu taka teza wydawała się być bardzo prawdopodobna.

Tylko że nie był w stanie znaleźć nic, co by ją potwierdzało...

Zarówno drzwi jak i wszystkie okna były całe. Szybkie oględziny również nie wskazywały na to, aby zaginęło coś wartościowego. Jednak, żeby mieć co do tego pewność, musiał porozmawiać z Ranpo, a to póki co nie było zbytnio możliwe...

Bardzo łatwo można było założyć, że celem kradzieży było coś, o czym Kunikida nawet nie wiedział, był tu w końcu nie więcej niż dwa, może trzy razy...

...albo coś, czego prawdziwą wartość znali jedynie zainteresowani...

Jednak naprawdę mocno starał się nic sobie nie dopowiadać. Przy tak małej ilości posiadanych informacji dałoby mu to co najwyżej ryzyko zbytniego skupienia się na jednej teorii i podświadomego ignorowania niezgodnych z nią poszlak. Dlatego jedynie szukał, nie znajdując jednak praktycznie nic, nawet śladów walki.

Mieszkanie naprawdę długo zdawało się być w idealnym porządku. Zmieniły to dopiero dwa szczegóły, na które Tanizaki i Kunikida trafili niemal w tej samej chwili.

W przypadku Kunikidy były to dwie szklanki pozostawione na blacie kuchennym. Obie napełnione do około połowy herbatą.

Niby nic nadzwyczajnego, ale dwa drobiazgi zwróciły uwagę mężczyzny. Po pierwsze była to ilość szklanek. Ranpo nawet gdyby tu nocował, zazwyczaj jadł śniadanie dopiero w pracy, aby móc dłużej spać. A Poe rzekomo nie miał w zwyczaju przyjmować gości, zwłaszcza bez wiedzy partnera.

Dużo ciekawszy był jednak inny szczegół — na jednej ze szklanek dało się dostrzec krwawe odciski palców.

Tanizaki natomiast znalazł coś w gabinecie. Otwierając jedną z szuflad, zauważył, że znajdujący się w niej zamek był bardzo widocznie uszkodzony. Ktoś najpierw bardzo nieudolnie starał się otworzyć go bez klucza, a później "wyłamał" zabezpieczenie... a raczej wyrwał szufladę razem z blokadą.

Już to wydawało się chłopakowi dość dziwne. Nieco trudno było mu sobie wyobrazić, ile siły trzeba było w to włożyć... no i ile to musiało zająć...

Najpierw zrobił zdjęcie wnętrza szuflady. Cała jej zawartość była w nieładzie, wyglądającym wręcz jakby została naprawdę porządnie przegrzebana.

Czyli jednak kradzież? Jeśli tak to celem musiało być coś konkretnego, zwłaszcza że w szufladzie dało się znaleźć takie rzeczy jak dokumenty i pliki banknotów w różnych walutach. W dodatku złodziej musiał wiedzieć, gdzie szukać tego czego chciał, skoro do tej pory nie znaleźli innych śladów.

Kiedy Tanizaki już zamierzał przejść dalej, rzuciło mu się w oczy coś, co początkowo musiało mu umknąć. Przekładane rzeczy zsuwały się w głąb szuflady, a to dlatego, że powierzchnia, na której leżały nie była równa. Kiedy to do niego dotarło, zauważył również niewielką szczeliną w rogu.

Ktoś nierówno zamknął podwójne dno, czy też coś zablokowało je przed pełnym domknięciem. Wyjął wszystko z szuflady i rozłożył to na podłodze, na wypadek gdyby na blacie miało się znaleźć jeszcze coś istotnego. Po tym otworzył skrytkę, w której jak się okazało, znajdowała się tylko jedna rzecz.

Pierwszym co zobaczył, była czarna okładka segregatora, na którą naklejono znacznik z odręcznym napisem.

"The last case" - ver. III april 29 – march 1

Dopiero po chwili dotarło do niego potencjalne znaczenie tego co przeczytał.

Poe przecież był pisarzem. "The last case" mogło więc być tytułem, trzecia wersja mogła się wiązać ze zmianami bądź jakąś formą korekty. Ale daty? Nic mu nie mówiły, zwłaszcza że brak roku nie pomagał. Może po prostu rozpoczęcie i zakończenie pisania?

Wyjął segregator i wtedy dotarło do niego, że zdawał się być zbyt lekki, aby potwierdzić jego teorię. Po otwarciu przekonał się, że w środku znajdowało się na oko kilka lub kilkanaście stron rękopisu. Tym razem już po japońsku.

Nie był pewien czy kiedykolwiek zwrócił uwagę na to jak wyglądał charakter pisma Poe. Jednak nietrudno było się domyślić, że kartki zostały zapisane właśnie przez niego.

Pierwszym co rzuciło się Tanizakiemu w oczy było napisane w górnym rogu i odznaczone grubą linią "Prolog". Nie planował czytać całości, ale w jego głowie zrodził się pewien pomysł.

Zaczął kartkować zawartość segregatora. Na ostatniej stronie tak samo jak na początku "prolog" napisane było "Rozdział I". Jednak właśnie ta kartka została rozerwana na pół. Ślady po niezaschniętym atramencie zarówno na tej stronie jak i wewnętrznej części okładki segregatora, utwierdziły mężczyznę w przekonaniu, że części (i to prawdopodobnie znacznej) kartek brakowało.

Czyżby celem mordercy Poe była właśnie powieść?

Tylko w jakim celu? Jego dar był oczywiście niesamowicie potężny, ale użytkownik leżał przecież martwy za ścianą. Nawet jeśli chodziło o samą treść to, czemu nie skradziono całości? Mógłby co prawda założyć, że nie wszystko było istotne, ale i tak szukanie i zabranie tylko tego co potrzebne byłoby względnym zachodem.

A może to co zostawiono, miało być swego rodzaju znakiem? Poszlaką? Przestrogą?

Ale czy to nie oznaczałoby, że Poe nie był jedynym celem?

. . .

- Ktoś go do cholery rozpruł, nie uwierzę, że zabicie go było jakimś wypadkiem, albo koniecznością przy kradzieży. Ten ktoś musiał ciąć pieprzone truchło, jakby był w jakieś furii! Jakaś zemsta musiała być przynajmniej częścią motywu...

- O tym samym myślałem! Jedyne ślady kradzieży były na tej jednej szufladzie i póki co wygląda na to, że zniknęło nic poza powieścią. Ktoś musiał tam wejść w bardzo konkretnym celu i jeszcze pewnie wiedział, gdzie tego szukać.

- Tylko po co brać same kartki bez segregatora i to jeszcze nie wszystkie? Żeby zostawić ślad? Po co?

- Sama powiedziałaś, że rany wskazują na zemstę, jeszcze brak śladów włamania i dwie szklanki. Zabił go ktoś, kogo znał i to możliwe, że bardzo dobrze. Zemsta, zdrada czy coś takiego idealnie pasują. Zwłaszcza że jestem praktycznie pewien, że musiał podpaść naprawdę wielu osobom, gangsterom na pewno też.

- On zdradził Gildię! I to może nie tylko ich! Jeszcze z tego co wiem, pracował przez jakiś czas jako detektyw! Listę wrogów to mógł mieć w chuj długą!

- Ale dalej czemu powieść i czemu niecała? Jeśli sprawca celowo chciał coś po sobie zostawić, to czy to by nie oznaczało, że Ranpo też ma z tym wszystkim coś wspólnego?

- Wiesz, jemu też pewnie sporo osób życzy śmierci, zresztą jak nam wszys... - rozmowy nie były szczególnie głośne, ale zdecydowanie szybkie i przepełnione emocjami.

Jednak wszystkie ucichły, jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy tylko drzwi do biura otworzyły się raczej gwałtownie. Oczy wszystkich niemal równocześnie wbiły się we wchodzącą właśnie osobę. Zwłaszcza że był to ktoś, kogo się chyba najmniej spodziewali — Ranpo.

To, że wyglądał źle, zdawało się niedopowiedzeniem.

Niemal każdy nawet najdrobniejszy szczegół jego wyglądu zdawał się wskazywać na to, w jak głębokiej i bolesnej żałobie musiał być pogrążony. Nie minęły jeszcze nawet dwadzieścia cztery godziny, a mężczyzna wyglądał, jakby doszło mu kilka lat... i to takich, które minęły w chorobie...

Jego strój był niechlujny i bez składu, jakby ubierał się nie do końca przytomny. Włosy miał w nieładzie, te blisko twarzy zdawały się lekko wilgotne. Jednak w najgorszym była prawdopodobnie sama twarz.

Policzki wydawał się mieć lekko zapadnięte, choć chyba nie powinno to być jeszcze możliwe. Oczy były jednocześnie mocno podkrążone i opuchnięte. Zarówno w okolicach oczu, szyi, policzków jak i rozedrganych warg rozlewała się czerwień, jak po bardzo intensywnym i brzydkim płaczu.

W dodatku twarz zdawała się być mokra od łez, a na policzkach i szyi dało się dostrzec ślady po paznokciach. Co prawda nie krwawiły, ale nie wyglądały też, jakby miało do tego dużo brakować.

Same oczy miał natomiast kompletnie puste, wręcz mętne. Co więcej, cały czas były kompletnie nieruchome, jakby nawet idąc pozostawał nieświadomy tego co się wokół niego działo.

To, że pozostali nie spodziewali się go, zbyt szybko zobaczyć w pracy byłoby naprawdę ogromnym niedopowiedzeniem. W szczególnym szoku była Yosano.

W końcu po znalezieniu Poe, Ranpo musiał zostać u niej. Miała przecież świadomość, że mężczyzna mieszkał sam. A przebywanie nie dość, że bez towarzystwa to jeszcze w miejscu przepełnionym wspomnieniami, zdecydowanie nie byłoby dla niego zdrowe.

Biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdował, nie chciała nawet iść do pracy, aby móc się nim zająć, czy chociaż pilnować. Jednak przekonał ją do zmiany planów.

Aż zbyt dobrze pamiętała ich poranną rozmowę. Nie miała pewności czy tej nocy Ranpo spał chociaż chwilę, obawiała się, że nie.

Zwłaszcza że kiedy weszła wczesnym rankiem do kuchni, on już tam siedział, głaszcząc trzymanego na kolanach Karla. Jednocześnie płakał i drżał przy tym tak mocno, jakby właśnie marzł. Siedząc, wbijał wzrok w przestrzeń, kompletnie nieobecny.

Wszystko zdawało się zmienić z chwilą, w której usłyszał wchodzącą do pomieszczenia kobietę. Wówczas wciągnął gwałtownie powietrze, a wzrok zielonych oczu wbił się w nią. Później natomiast był kolejny wybuch. Bolesny krzyk i głośny płacz, przez które wystraszony szop uciekł mu z kolan.

Jakiś czas po prostu tuliła mężczyznę bez słowa. Wiedziała, że nie będzie w stanie go uspokoić, ani powiedzieć nic, co mogłoby w tamtej chwili pomóc. Po prostu dawała mu się wypłakać, w nadziei, że Ranpo uda się wrócić do siebie wcześniej niż później. Nie potrafiła nawet powiedzieć, ile czasu minęło nim Edogawa przestał płakać.

Po tym zjedli razem śniadanie, którym mężczyzna zdawał się tylko bawić i rozmowa, która była nawet bardziej niż bolesna.

- Nie wiem, jak poradzę sobie z pogrzebem... - to było pierwsze co padło z ust Edagawy. Głos miał ochrypnięty, jakby zdarł gardło jeszcze na długo przed tym.

- Co? - podniosła na niego wzrok. Początkowo nawet nie dotarł do niej sens słów mężczyzny.

- On nie ma... nie miał żadnej rodziny... praktycznie brak bliskich. Jestem jedyną osobą, która może się tym zająć... muszę wszystko zorganizować...

Ranpo organizujący pogrzeb... to zdawało się jej brzmieć jak wyjątkowo wręcz nieśmieszny żart. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pochowany miał być jego ukochanego. Już wtedy Yosano postanowiła, że zrobi wszystko, aby w tym pomóc przyjacielowi. Tylko jak?

Miała zacząć temat już teraz? Czy było zbyt wcześnie? Jak w ogóle to tego wszystkiego podejść?

Poza tym gdzie go pochować? W jaki sposób? Jakiego on był w ogóle wyznania? Kiedy to już będzie z głowy — kogo zaprosić?

Jak do cholery organizowało się pogrzeb? Zwłaszcza że nie mieli z mężczyzną zbyt wiele wspólnego.

Od samego myślenia rozbolała ją głowa. Starając się oczyścić umysł, ponownie podniosła wzrok na mężczyznę, który dalej coś mówił. Naprawdę starała się go słuchać, cokolwiek innego wydawało się jej w tamtej chwili wręcz okrutne, ale nie była w stanie. Jej umysł zwyczajnie odpływał.

- Fukuzawa pewnie zechce prowadzić jednocześnie sprawę tej sekty jak i... Poe... - dopiero to do niej dotarło. Poczuła wtedy ścisk w klatce piersiowej. - Pewnie powinienem pomóc, przy obu, ale chyba po raz pierwszy w życiu ja naprawdę nie wiem...

- Nie powinieneś w ogóle pracować — przerwała mu, starając się brzmieć jak najspokojniej. - Zajmiemy się wszystkim, jeżeli ci to pomoże będziemy ci przekazywać to czego się dowiemy, ale nie wolno ci się teraz przemęczać.

- Yosano, ja muszę...

- Nie, teraz musisz skupić się na sobie, nie chcemy, żebyś sobie zaszkodził.

Taka dyskusja trwała jeszcze dość długą chwilę. Akiko nie była pewna, czy uda jej się przekonać mężczyznę, w końcu tak dobrze go znała. O dziwo po jakimś czasie zaczęło wyglądać na to, że jednak się jej to udało. Co prawda pewnie tylko chwilowo i była przekonana, że nie będzie mogła się wycofać z obietnicy, aby przekazywać mężczyźnie wszystkie informacje, które zdobędą, ale zawsze był to jakiś sukces. Oczywiście nie taki, który mógłby cieszyć, ale przynajmniej mogła być o niego spokojniejsza.

Pomimo tego kiedy po jakimś czasie wychodziła do pracy, aż ciężko było jej uwierzyć w to, że dała się na to namówić. Jednak coś w zachowaniu Ranpo po ich rozmowie sprawiło, iż nabrała przekonania, że sobie poradzi. Nie wierzyła, by mógł coś zrobić, jeśli samotność by go przerosła mógł zadzwonić. Może byłaby to dla niego szansa na wyciszenie?

Chętnie zostawiłaby mu Karla dla towarzystwa, ale zarówno ona jak i sam Edogawa byli przekonani, że mężczyzna nie będzie pamiętał o zajęciu się zwierzątkiem. A kobieta naprawdę nie chciała, aby zestresowany szop zdemolował jej mieszkanie albo zeżarł coś, czego nie powinien.

. . .

Ranpo wszedł do biura nieco chwiejnym krokiem. Wszyscy tam obecni wręcz rozpaczliwie starali się wymyślić, jak powinni zareagować na jego pojawienie. Co powiedzieć? Co zrobić? Czy w ogóle mogli jakkolwiek pomóc?

Nim zdążyli coś zrobić, mężczyzna usiadł przy biurku, pochylił się lekko i złożył drżące dłonie. Łokcie opadły na blat na tyle głośno, że zderzenie zdawało się być bolesne, a oni dalej nic nie powiedzieli. Ciszę przerwał najpierw dzwoniący telefon, który jednak wszyscy zignorowali, a później Edogawa.

- Ktoś wie coś o tym przeklętym samobójcy? - jego głos brzmiał tak obco, że gdyby nie widzieli, jak otwierają się usta detektywa, byliby w stanie pomyśleć, że mówił ktoś inny. Między innymi to sprawiło, że odpowiedzenie na jego pytanie zajęło krótką chwilę.

Wreszcie Kunikida chrząknął i zaczął mówić.

- Próbowałem się z nim skontaktować. Dzisiaj nad ranem napisał do mnie, żebyśmy się nim nie przejmowali, odezwie się za nie więcej niż kilka dni. Brzmiało to trochę jak nie on, ale tuż po tym udało mi się do niego dodzwonić. Dowiedziałem się tylko tyle, że wpadł na trop czegoś, nie mam pojęcia, o co chodzi... może mafia portowa, może ta sprawa z zakonem, nie mam pojęcia, musimy czekać — mówiąc, brzmiał na wymęczonego, wręcz załamanego. Aż ciężko było powiedzieć, czy się o niego martwił, czy po prostu był zmęczony wybrakami Dazai'a. - W zasadzie to nie zdziwiłbym się nawet gdyby zabalował i nie chciało mu się jeszcze wymyślać wymówek.

Atsushi słuchając przyglądał się Doppo zaskoczony. Zdążył się już przyzwyczaić do tego jak specyficzną osobą był jego mentor, ale w takich chwilach i tak się o niego nieco martwił. Aż ciężko było mu ocenić, czy informacja, że Dazai skontaktował się akurat z Kunikidą go dziwiła, czy nie. W pracy byli partnerami, musieli sobie ufać, ale coś w ich relacji było coś, co sprawiło, że taki obrót spraw wydawał mu się nieco dziwny... a może tylko on tak interpretował ich relację?

Natomiast Edogawa jedynie kiwał powoli głową, wbijając wzrok w blat biurka. Ciężko było ocenić, czy uważał to za cenną informację, czy średnio słuchał.

- Macie powieść? - to pytanie znowu wywołało ciężką i niepokojącą wręcz ciszę. Minęła chwila, nim do wszystkich dotarło, że musiał mieć miejsce znaleziony na miejscu zbrodni rękopis.

Kunikida jakby odruchowo zerknął kątem oka na Yosano. Powiedziała mu? Sam o niej wiedział i coś podejrzewał? Jakoś nie wydawało mu się, aby pytał jedynie przez sentyment, nie w takiej chwili...

- Tak... - tylko tyle zdążył powiedzieć Tanizaki, nim Ranpo mu przerwał.

- Niech ktoś mi ją przyniesie, muszę ją przeczytać.

- Czemu? - wyrwało się Yosano. To wydawało jej się być złym pomysłem, tak bardzo złym pomysłem, pomimo że nawet nie potrafiła wyjaśnić czemu.

- Nie wiem, czy to dar, czy zwyczajna intuicja, ale ja po prostu wiem, że w tym co napisał Poe, prędzej znajdziemy cenne wskazówki niż w mieszkaniu.

Czy mu wierzyli kiedy był w takim stanie? Ciężko było stwierdzić... jednak to jak długo go znali i jak wyglądała jego kariera, sprawiło, że Tanizaki niemal od razu poszedł po zabezpieczony już rękopis.

Kiedy czarny segregator został położony przed detektywem, ten wciągnął gwałtownie powietrze.

Bał się, że czytając, ponownie nie będzie w stanie zapanować nad emocjami, które nie przestawały nim targać od kiedy znalazł ukochanego ma...

Jedynie zacisnął zęby, otworzył segregator i zaczął czytać. 



W tym rozdziale pojawiły się dwa easter eggi z mojego życia... czy to brzmi jakby kogoś zamordowała?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top