Rozdział XII.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, nim Yosano w końcu udało się jakoś do niego dotrzeć.
Jego umysł zdawał się całkowicie wyłączyć, nawet nie czuł, kiedy tulił do siebie bezwładne ciało, kołysząc się przy tym z ukochanym w ramionach. Po prostu tak trwał z palcami w nieco przydługich włosach i twarzą w zagłębieniu zimnej już szyi. Kiedy Akiko udało się, choć częściowo wytrącić go z tego stanu poczuł ból gardła, zdartego na tyle, że początkowo nie miał pewności czy byłby w stanie cokolwiek powiedzieć. Nie pamiętał jednak krzyku... nie pamiętał też płaczu, a jego policzki były mokre od łez.
Kiedy w końcu podniósł na kobietę wzrok, wciąż niemal dławił się płaczem. Spodziewała się zobaczyć w zapuchniętych oczach ból, rozpacz, może wściekłość. Na pewno jakieś emocje na tyle silne, by zdawały się sprawiać fizyczny ból, a opanowanie ich w tamtej chwili graniczyło wtedy z niemożliwością. Tak jednak nie było, w przekrwionych już oczach poza łzami była jedynie pustka. Pustka, za którą nie mogły kryć się żadne myśli czy emocje.
Tak jakby patrzyła w oczy kogoś ledwo przytomnego... czy nawet martwego...
Właśnie wtedy pojawiła się pewna bolesna myśl - niemal pewne było, że jakaś część jej przyjaciela właśnie umarła.
- Ranpo, przepraszam... jest za późno, nie mogę już nic zrobić... on już... tak strasznie mi przykro... - nawet nie była pewna, jakim cudem przeszło jej to przez gardło. Naprawdę nie chciała tego mówić, w zasadzie w tamtej chwili wręcz marzyła o tym, by nie musieć przy tym być.
Nie miała nawet pewności na ile do Edogawy dotarło to, co właśnie powiedziała. W odpowiedzi doczekała się jedynie kolejnego rozdzierającego krzyku i łamiącego sercu szlochu. Ranpo jeszcze długo wahał się między stanem całkowitego odrętwienia, w którym chyba nawet nie docierało do niego, co się działo, a stanem rozrywającej duszę rozpaczy.
Yosano chwilę klęczała przy nim, po czym podniosła się i sztywnym, chwiejnym lekko krokiem podeszła do stojącej niedaleko fotela. Kiedy opadła na niego poczuła w klatce piersiowej przeraźliwy wręcz ucisk, a krótko po nim rosnącą w gardle gulę.
Musiała coś zrobić... nie mogła wymagać od towarzyszącego jej mężczyzny podejmowania jakichkolwiek racjonalnych decyzji. Powinna gdzieś zadzwonić... prawdopodobnie lepiej do kogoś z agencji niż na policję... pogotowie nie było już zbytnio potrzebne...
Powinna też zacząć przeszukiwać mieszkanie, przecież przebywali właśnie na miejscu zbrodni. Myśl, że najprawdopodobniej będą prowadzić tę sprawę, wywołała u niej nagły przypływ mdłości. Chciała wyjąć telefon i wybrać, któryś numer, ale po prostu nie czuła się na siłach. Nie była w stanie przestać się za to ganić w myślach, czuła się jakby ona, biorąc pod uwagę to, co musiał przeżywać w tamtej chwili Edogawa nie miała prawa do takich emocji. Jednak nie była w stanie zmusić ciała do kolejnych ruchów... powtarzała sobie w duchu, że potrzebuje jeszcze tylko chwili i wszystkim się zajmie.
Ciężko jej było określić co tak naprawdę czuła. Nigdy nie była blisko z Poe, nie mogła też jednak powiedzieć, że go nie lubiła, nawet pomimo faktu, że ich pierwsze spotkanie zdecydowanie nie należało do przyjemnych. W zasadzie... chyba bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że nie łączyła ich praktycznie żadna relacja... Wcześniej o tym nie myślała, ale, pomimo że widywali się dość często, miała pewien problem z przypomnieniem sobie sytuacji, w których faktycznie rozmawiali.
W zasadzie ona praktycznie go nie znała. Tylko że jednocześnie już dość dawno przyzwyczaiła się do jego obecności na, tyle że jej brak stawał się dla niej wręcz dziwny. Nawet, pomimo że niemal nie zdarzało się im prowadzić jakoś szczególnie długich dialogów, Poe był... uroczy...
Naprawdę łatwo było jej polubić jego towarzystwo. Był miły, choć chorobliwie nieśmiały, przez co zdawał się nieco unikać interakcji z nią, pomocny... Od kiedy odszedł z Gildii, zrobił dla nich tak dużo... Nie była głupia, wiedziała, że jego pomoc nie brała się z dobroci serca, jednak naprawdę ciężko byłoby jej nie doceniać.
Jednak nie to było najważniejsze. Bardziej bolała ją świadomość, jak kurewsko kochał go jeden z jej najbliższych przyjaciół. Znała Ranpo na tyle dobrze, by widzieć, ile znaczyła dla niego praktycznie każda chwila spędzona z Edgarem. Bez większego trudu zauważała wszystkie drobne, pozornie mało istotne rzeczy. To jak oczy Edogawy lśniły, kiedy patrzył na drugiego mężczyznę, to jak do niego lgnął, jakby potrzebował ciągłego zapewnienia, że ma go obok, to jak ton jego głosu zawsze zmieniał się nieznacznie, kiedy mówił o ukochanym, to jak wzrok zawsze uciekał mu w jego kierunku, nieważne co akurat robił.
Innych członków agencji wręcz bawiło to, że im dłużej Ranpo i Poe byli razem, tym bardziej dawało się to wszystkim we znaki. W końcu detektyw mówił o partnerze coraz więcej, nawet jeśli nie bezpośrednio. Coraz rzadziej zdarzały się rozmowy, w ciągu których mężczyzna choć raz nie nawiązał w jakimś stopniu do Allana. W dodatku korzystał z praktycznie każdej okazji, aby zaciągnąć drugiego mężczyznę do pracy, albo na spotkania ze współpracownikami. Zupełnie jakby każdą chwilę bez niego uważał za zmarnowaną. Chyba jednak najbardziej bawiło ich, to kiedy przyłapali tego pieprzonego lenia na nauce angielskiego.
Do powodu przyznał się jedynie Akiko, a był nim krótki fragment rozmowy, o której Poe prawdopodobnie dość szybko zapomniał. Zdanie, które padło, kiedy się droczyli i nie było w żadnym wypadku uszczypliwe „...ale ty nie możesz się wypowiadać o mojej inteligencji, bo nigdy nie dowiesz się, jak mądry jestem i ile mam do powiedzenia w ojczystym języku, kiedy nie muszę myśleć o poprawności". To nie była skarga, szczerze się zaśmiał, kiedy to mówił, ale Ranpo przyznał się kobiecie, że naprawdę mocno zapadło mu to w pamięć. „Nigdy nie spotkałem i pewnie już nie spotka kogoś, kto miałby aż tak piękny umysł, jakbym mógł, chociaż nie spróbować poznać jego pewnego potencjału?".
Yosano nie uważała żadnej z tych rzeczy za śmieszną. Ona po prostu cieszyła się szczęściem przyjaciela. Nie była zazdrosna, nie potrafiłaby. Zwłaszcza że sama chyba w żadnym momencie życia nie pragnęła romantycznych relacji. A Ranpo był jej na tyle, bliski, że jego szczęście praktycznie stawało się również jej szczęściem.
Teraz jednak całe to szczęście się skończyło... na jej oczach... i nie było nic, co byłaby w stanie zrobić, aby to naprawić lub choć trochę pomóc przyjacielowi.
Cały czas słyszała Ranpo, nie potrafiła się zmusić, aby spojrzeć w tamtą stronę. Niemal jakby wierzyła, że uda jej się, choć na chwilę wyprzeć z pamięci to, co się stało. Zdecydowanie ten dzień był jakimś przeklętym festiwalem tragedii.
Ku jej zaskoczeniu... i niemal załamaniu z ich dwójki to Edogawa był pierwszym, któremu udało się, choć częściowo otrząsnąć. Aż drgnęła lekko, kiedy zaklął nagle i kiedy dostrzegła kątem oka jakiś gwałtowny ruch. Niemal odruchowo przeniosła wzrok na Ranpo, aby zobaczyć, jak zakłada okulary.
Nawet nie miała świadomości, że kąciki jej ust drgnęły wtedy delikatnie. Chciała wiedzieć... chciała wiedzieć, kto to zrobił... chciała wiedzieć, co tu do cholery zaszło i jednocześnie miała nadzieję, że zemsta przyniesie Edogawie, choć chwilową ulgę.
Jednak dość szybko dostrzegła, że coś było nie tak... bardzo nie tak...
Ranpo pozostawał w bezruchu zdecydowanie dłużej niż zazwyczaj. Doskonale widziała, jak wyraz twarzy mężczyzny stopniowo się zmieniał. Miejsce skupienia połączonego z czystą furią zastąpiła mieszanka szoku i rozpaczy.
Nim lekarka zdążyła zapytać, co się stało detektyw już jej „odpowiedział".
- Nie mogę, nie wiem... - głos Edogawy się łamał, a ciało zaczynało drżeć. Nietrudno było się domyślić, że zbliżał się wybuch, Yosano jednak nie miała pewności, czy spowodowany miał być bardziej rozpaczą, czy gniewem.
Nim mężczyzna zdążył zrobić coś jeszcze, kobieta poderwała się z fotela i niemal rzuciła na przyjaciela. Z rozedrganego ciała ponownie wyrwał się żałosny szloch równocześnie z tym, jak Yosano przytuliła go mocno od tyłu.
- Nie mogę użyć daru... nie wiem, co tu się stało... - widząc jego reakcję, nie mogła się przecież spodziewać niczego innego, ale i tak to, co usłyszała, zdawało się jej być wręcz abstrakcyjne.
Doskonale wiedziała, że Edogawa nie miał daru, ale za to był absolutnym geniuszem. Niemal żadna sprawa nie powinna na długo stanowić dla niego tajemnicy. Przecież doskonale pamiętała wiele pozornie doskonałych zbrodni, które udawało mu się rozwiązywać bez najmniejszego problemu.
- Ranpo, spokojnie - miała świadomość, jak beznadziejnie głupie i bezcelowe było to, co powiedziała, ale była w zbyt dużym stresie, aby faktycznie myśleć o tym, co właśnie mówiła. - To na pewno przez stres, zaraz to rozwiążesz.
- NIC NIE WIDZĘ! - krzyknął, na tyle głośno, że kobieta drgnęła lekko, zaskoczona jego reakcją. - Nic nie widzę, rozumiesz?! Nie mam pojęcia, co tu się stało! Nie mam pojęcia czemu on... - nawet nie dał rady skończyć. Po tym ponownie słychać było jedynie płacz.
. . .
Wiadomość, która została przekazana przez telefon, w łazience i to niemal szeptem zdawała się brzmieć niemal jak żart. Tylko kto śmiałby żartować z czegoś takiego?
Zresztą Yosano była przecież lekarką i to niesamowicie wręcz dumną ze swojego fachu. Jaki lekarz żartowałby w ten sposób z ludzkiej śmierci?
Musiała wykonać kilka telefonów, z których każdy wydawał się jej być w tamtej chwili niesamowitym wręcz wysiłkiem. Zupełnie jakby wypowiadane słowa zamieniały się w spadający na ramiona kobiety ciężar. Ciężar zbyt wielki, aby była w stanie go wtedy dźwigać.
Jednak nie miała wtedy żadnego wyboru. W końcu nie mogła tak po prostu wyjść i zostawić Ranpo. Naprawdę nie chciała, aby musiał znosić to wszystko sam... przez to świadomość, że w tamtej chwili pomimo chęci, raczej nie była w stanie jakkolwiek mu pomóc, męczyła ją jeszcze bardziej.
Kiedy zakończyła ostatni telefon, kilkukrotnie przepłukała twarz zimną wodą, nie zwracając już nawet uwagi na niezbyt mocny, ale wciąż obecny makijaż. Po kilku wdechach i wytarciu twarzy chciała wrócić do przyjaciela, ale zamiast tego usiadła na podłodze. Zupełnie tak jakby w tamtej chwili to nie ona panowała nad własnym ciałem.
Dlatego też nawet nie miała pewności, kto zjawił się w mieszkaniu jako pierwszy.
. . .
- Musimy... - tylko to jedno słowo dało rady opuścić usta Atsushiego.
- Powiedziałem, że nie dam rady! Ja nawet nie potrafię prowadzić tradycyjnego śledztwa! - przerwał mu Ranpo. Krzyk chyba tylko cudem był w stanie wyrwać się z dawno już zdartego gardła.
To nie była prawda, doskonale wiedzieli, że to nie była prawda. Jednak w tamtej chwili żadne z nich nie było w stanie nawet myśleć o dyskutowaniu z mężczyzną. W końcu panował zakaz mówienia przy Edogawie o tym, że tak naprawdę nie posiadał daru... poza tym zważając na okoliczności, wręcz okrutnym byłoby obarczanie go całym ciężarem śledztwa.
Udało się go co prawda oderwać od ciała, które już niebawem miało zostać zabrane. Jednak to w dalszym ciągu nie poprawiło zbytnio stanu mężczyzny. Od kiedy udało się go oderwać od zwłok ukochanego, jedynie siedział w fotelu, głaszcząc wciąż roztrzęsionego Karla w sposób, który sprawiał pozory całkowicie mechanicznego i kołysał się lekko niczym dziecko z chorobą sierocą. Łzy już nie płynęły, ale ciało mężczyzny wciąż drgało, niczym targane szlochem.
- Gdzie do cholery jest Dazai? - to, że Atsushi brzmiał i wyglądał na spanikowanego, byłoby sporym niedopowiedzeniem.
Chłopak stopniowo zdawał się coraz bardziej przypominać wystraszone zwierzątko. Nawet zadając pytanie, głos prawie mu się łamał, a wzrok, w którym zdawało się być coś z obłędu błądził panicznie po współpracownikach chłopaka.
- Przecież widzisz, że nikt nie może się do niego dodzwonić, wiesz dokładnie tyle, co wszyscy - zważając na okoliczności Kunikida naprawdę starał się zachować spokój, jednak pomimo prób głos mężczyzny w tamtej chwili stawał się wręcz niepokojąco zbliżony do warczenia. - Pewnie znowu się gdzieś włóczy i marnuje powietrze albo się próbuje zabić - dodał pod nosem, więc prawdopodobnie mówił to już wyłącznie do siebie.
- Poradzimy sobie chwilę bez niego - zaczął Tanizaki, zarówno w głosie, jak i oczach miał niepokojącą wręcz pustkę. Dodatkowo w jego ruchach była jakaś dziwna miękkość, jakby nie był do końca przytomny. - Przecież my też jesteśmy w agencji detektywistycznej, nie tylko on i Ranpo są w stanie prowadzić sprawy - pomimo stanu, w jakim był i tak był w stanie zmusić się do ciepłego uśmiechu.
Czy ten uśmiech był przekonujący? W żadnym wypadku. Jednak czy musiał taki być, aby odnieść obrany przez chłopaka cel? Jak się okazało również nie.
- Yosano sprawdź... Poe - Kunikida pomimo początkowo zamiaru nie był w stanie wypowiedź się o leżącym na podłodze ciele inaczej niż podmiotowo. - Tanizaki i ja zaczniemy przeszukiwać mieszkanie, a ty Atsushi spróbuj się dowiedzieć jeszcze czegoś od Ranpo - mówiąc to, jednocześnie wyjął notes i szybko zapisał coś nawet bez patrzenia na kartkę. Po tym podał kobiecie i jednemu z mężczyzn świeżo zmaterializowane rękawiczki jednorazowe.
- Czemu ja? - wyrwało się Nakajimie. To raczej nie było zbytnio taktowne, ale jakoś ciężko mu było ukryć, że w tamtej chwili rozmawianie z Ranpo, w szczególności na temat morderstwa zdawała mu się być najmniej przyjemnym zadaniem... chociaż sprawy, przed jaką zostali postawieni, prawdopodobnie w żaden sposób nie dałoby się zakwalifikować do przyjemnych doświadczeń.
Jednak Kunikida wyglądał, jakby nie chciał sobie zawracać głowy nawet słuchaniem tego, co chłopak mówił, nie wspominając już nawet o odpowiedzeniu mu.
Po prostu odszedł zająć się zadaniem, które sam sobie przypisał. Pozostali jeszcze przez krótką chwilę stali patrząc na siebie w bezruchu. Jednak dość szybko każdy zajął się tym, co zostało mu przydzielone, zupełnie jakby nikt nie chciał nawet myśleć o kwestionowaniu tego, co Doppo właśnie powiedział. Zresztą, jaki sens miałby kłócenie się z nim?
Atsushi usiadł obok Ranpo, starając się nie okazywać przy tym, jak bardzo był spięty. Yosano kucnęła przy wciąż pozostawionym na podłodze ciele, na które narzucono tylko koc i ściągnęła go nawet bardziej niż niechętnie. Tanizaki natomiast poszedł rozejrzeć się po innych częściach mieszkania.
. . .
Znalezienie większej ilości faktycznie przydatnych poszlak było... czasochłonne i dość męczące.
Oczywiście pierwszym, na co zwróciła uwagę kobieta, były rany na torsie mężczyzny, choć w takich warunkach ciężko było je dokładnie zbadać.
Rany znajdowały się na całej szerokości torsu, zaczynały pod obojczykami, a ciągnęły aż do mniej więcej linii bioder. Większość z nich była długa, choć w okolicach brzucha i klatki piersiowej zadano je na tyle gęsto, że praktycznie się zlewały. Jeszcze nie była w stanie ocenić ani ile ich dokładnie było, ani czym zostały zadane. Dość szybko jednak zaczęła podejrzewać, że do morderstwa wykorzystane zostało więcej niż jedno narzędzie. Było tak, ponieważ nawet przy takiej ilości krwi mogła ocenić, że cześć ran była cięta, część szarpana. Innych nie była się jeszcze w stanie dopatrzeć.
Yosano zdecydowanie nie należała do osób, które obrzydzała krew... czy nawet widok rozerwanego mięsa i organów. Jednak zapach i widok połączone z myślą o tym nad czyim ciałem się właśnie pochylała, wywoływały u niej powracające co jakiś czas mdłości. Między innymi dlatego postanowiła na jakiś czas zostawić rany i poszukać innych śladów na ciele, które mogłyby wskazywać na to, co stało się z Edgarem.
Jednak kiedy już odwracała wzrok, rzuciło się jej w oczy coś małego, wystającego lekko z rany na wysokości mniej więcej kości biodrowej... był to odłamek szkła...
No cóż, pisanie rozdziału zajęło mi więcej, niż planowałam, ale proponuję, abyśmy wspólnie uznali, że to nie moja wina, tylko ćwiczeniowców na mojej uczelni :3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top