Rozdział X.

Złożenie wszystkich faktów w jedną całość sprawiało pewne trudności nawet jemu. Gdyby nie zlecono im sprawy możliwe, że policja nie byłaby w stanie dojść do całej prawdy, a sprawa stałaby się jakąś chorą legendą, niczym inne niewyjaśnione zbrodnie.

Musieli czekać dość długo. Kunikida z pewnością dostrzegł, że dłużej niż zwykle. Sprawiało to, że wytrzymanie w tej przeklętej piwnicy stawało się dla niego jeszcze trudniejsze. Zaczynały go męczyć nie tylko widoki i odór, ale również domysły. Miał świadomość, że nie miały one żadnego sensu. Przecież już zaraz miał poznać prawdę, do której zresztą sam pewnie by nigdy nie doszedł. Jednak nie był w stanie powstrzymać myśli, które wciskały mu się do głowy niczym chmara namolnych insektów.

Nie chciał wiedzieć, podświadomie naprawdę nie chciał wiedzieć, ale jednocześnie zdawał się wręcz nie móc doczekać odpowiedzi. Chociaż może nie ona była tym, czego tak naprawdę w tamtej chwili pragnął... Być może prawda miała być dla niego tylko narzędziem, w osiągnięciu tego, o co przez niemal całe życie zabiegał. Jedynym słusznym co zostało w tamtej chwili, było zmierzanie do osiągnięcia sprawiedliwości.

Te wszystkie ciała... ci wszyscy ludzie byli martwi. Nie zostało im już nic, nie mogli zrobić dla nich nic, co byłoby w stanie naprawić to, na co zostali skazani i przez co przeszli uwięzieni w tym piekle na ziemi.

Zresztą nie tylko ich spotkał potworny i nieodwracalny los. Ludzie w końcu nie żyli sami, nie żyli niezauważani przez innych. Potworności dokonane w tym przeklętym miejscu nie miały dotknąć jedynie zabitych tu ofiar. Niewiele lepszy los miał spotkać ich bliskich. Nieszczęście tak makabryczne i niespodziewanie, że prawdopodobnie miało się stać ich klątwą. Wiedza o tym, jaka chora zabawa odebrała im ukochane osoby, miała zostać z nimi na zawsze, niczym zaraza, której skutki nigdy nie przeminą. Żałoba, która miała nigdy w pełni nie opuścić myśli. Do końca życia błąkać się gdzieś po zakątkach wymęczonych umysłów.

Nikt nie tracił najbliższych bez żadnego wpływu na jego dalsze życie. W dodatku śmierci, o których się właśnie dowiedzieli, nie były czymś, z czym w jakikolwiek sposób można by było się pogodzić.

Chciał pomóc tym ludziom, tak strasznie chciał być w stanie naprawić to co tu zaszło. Jeszcze nawet nie mógł zobaczyć bliskich ofiar, nie mógł się jeszcze dowiedzieć, jak zareagują, ale już chciał coś dla nich zrobić. Już chciał zabrać od nich ból, który zdawał się nad nimi wisieć niczym katowski topór.

Ta myśl go bolała. Zdawała się niemal wypalać zarówno jego serce, jak i umysł. Ból, który stawał się wręcz fizyczny, niemal pchnął go na kolana.

Dość widocznie przykuło to uwagę policjantów, kiedy wysoki blondyn kucnął, kryjąc twarz w dłoniach i chyba oddychał ciężko, jakby starał się nad sobą zapanować.

Taka bliskość z podłogą przeżartą metalicznym i mdląco-słodkawym odorem raczej by mu nie pomogła, lecz widząc jego stan, nikt nie chciał mu przeszkadzać. Zwłaszcza że mało kto chciał cokolwiek mówić.

Emocje, które budziły się w Kunikidzie były na tyle silne, że zdawały się być w stanie rozerwać go od środka, jeśli zaraz nie doświadczyłby, choć częściowej ulgi. Ta jednak zdawała się nie mieć jak nadejść. Bo niby skąd miałaby pochodzić?

Nie mógł pomóc ani zamordowanym w tym miejscu, ani ich bliskim. Zostało mu tylko choć częściowe pomszczenie ich poprzez odnalezienie i ukarania odpowiedzialnych za to potworów... a przynajmniej pomoc w dokonaniu tego.

. . .

Podróż po szaleństwie młodego chłopaka nie była czymś, na co Ranpo byłby gotowy tamtego dnia... chociaż prawdopodobnie nie było to coś, na co ktokolwiek byłby się w stanie przygotować. Już wielokrotnie zaczynał sądzić, że wszystkie zbrodnie, jakie śledził w ciągu swojej kariery, wywołały u niego całkowitą znieczulicę na tragedie obcych. Jednak za każdym razem spotykał się ponownie ze sprawą, która pokazywała mu, jak bardzo się mylił...

Zaczynał wątpić w to, że taki stopień odrętwienia uczuć był w ogóle możliwy. W końcu ta niespodziewana sprawa była dla niego wręcz traumatyczna.

W zasadzie spodziewał się, że to, co twierdzili rodzice chłopaka, nie było w pełni zgodne z prawdą, ale na początku nie był w stanie przewidzieć jak bardzo będzie to od niej odbiegać.

Ta rodzina nigdy nie była normalna. Rzekomy samobójca już od najmłodszych lat pokazywał to jak bardzo odbiegał od swoich rówieśników... podobnie jak od większości ludzi... Jednak jego rodzice nigdy nic z tym nie robili. Ba, zdawali się pielęgnować w nim każdy przejaw szaleństwa.

Nie chodziło nawet o tak stereotypowe objawy jak mordowanie zwierząt, przemoc wobec rówieśników, czy problemy z odczytywaniem emocji napotykanych osób. Jun, bo tak nazywał się „samobójca" już od najmłodszych lat zdawał się być tak fundamentalnie inny od reszty dzieci, że mający z nim do czynienia służący dość szybko zaczęli wątpić w to, że syn ich pracodawców był człowiekiem.

Nic nie było w stanie cieszyć i fascynować go tak jak cierpienie żyjących istot. Dość szybko równie mocno zaczął go fascynować widok krwi... a później nawet wnętrzności. Nowi służący zwalniali się coraz szybciej.

Jednak odchodząc, mieli świadomość, że mogą jedynie zapomnieć. Większość z nich obawiała się, że jedyny efekt, jaki mogliby odnieść, zgłaszając to, co działo się za zamkniętymi drzwiami rezydencji to zniszczenie własnego życia. Inni zaczynali nawet wątpić we własne zdrowie psychiczne. W końcu kto chciałby wierzyć w to, że wchodząc do bawialni ukochanego i wypielęgnowanego dziecka swoich pracodawców zobaczył nie bawiące się dzieck,o a małego diabła, siedzące na podłodze przed zmasakrowanymi zwłokami jakiegoś zwierzęcia, z dziwnie wręcz, choć nieudolnie naostrzonym nożem do kopert w dłoni i w najlepsze przeżuwającego kawałek mięsa?

Nikt nie chciał w to wierzyć, ani nikt nie chciał pamiętać pucołowatej, dziecięcej twarzy pokrytej krwią i kawałkami mięsa. Łatwiej było uwierzyć we własny obłęd i możliwie najszybciej wyprzeć z umysłu wszelkie związane wspomnienia.

A czas leciał...

Chłopiec stawał się coraz starszy, a przerażające odruchy nie słabły, pomimo że wydawało się tak jego rodzicom. Jun się zmieniał, ale zdecydowanie nie w ten sposób jak myśleli...

Z wiekiem zaczynał widzieć coraz więcej. Widzieć i rozumieć, kiedyś ludzie wydawali mu się zbyt trudni i nielogiczni. Jednak z czasem zaczął dostrzegać pewne schematy. Im dłużej obserwował, tym łatwiej było mu manipulować. Z niemal radością dostrzegł, że jego maska nawet nie musiała być doskonała, aby pozwalała mu osiągnąć to co tylko chciał.

Jednak jego ostateczna fałszywa tożsamość powstawała dopiero w czasach liceum.

Maska stanowiła niemal całkowite przeciwieństwo jego prawdziwego siebie. Miejsce potwornego dziecka zastąpił pogodny, miły, pomocny nastolatek, a później dorosły. Jedynymi śladami prawdziwego Juna zdawały się być inteligencja i przez większość czasu dość widoczna niezręczność społeczna. To drugie pozostawało dowodem, że nawet ze swoim geniuszem i przekonaniu, że nauczył się "rozumieć" innych ludzi nie był w stanie w pełni nadrobić... sam nazywał to brakami w człowieczeństwie.

Udało mu się nabrać nawet własnych rodziców. Oni w przeciwieństwie do całej reszty z trudem znosili nowe wydanie swojego syna. Starali się tego nie okazywać, ale w pewnym sensie nienawidzili tego kim sądzili, że stało się ich ukochanego dziecko. To jednak w nawet najmniejszym stopniu nie przeszkadzało chłopakowi.

Już od najmłodszych lat nie był w stanie znieść rodziców. Wydawali mu się tak niesamowicie głupi i ograniczeni, że każda dłuższa integracja z nimi niemal go obrzydzała. Jakkolwiek pomagać zdawał się jedynie fakt, że byli tak niesamowicie zachwyceni jego "wyjątkowością", że nigdy nie pozwalali, aby cokolwiek było w stanie jakoś znacząco przeszkadzać mu, w robieniu tego, na co akurat miał ochotę. Jednak z czasem to przestało mu wynagradzać tę niesamowitą niechęć do nich... dlatego postanowił sprawić, aby ją odwzajemnili...

W końcu i tak nie byli w stanie całkowicie znienawidzić jedynego dziecka, więc nic nie tracił na takiej zmianie ich relacji. Jedynie nie musiał już aż tak często znosić ich obecności. Zwłaszcza kiedy wyprowadził się do innego miasta, aby rozpocząć studia.

Właśnie wtedy nastąpił okres, w trakcie którego chore wizje zatruwające jego umysł już od najmłodszych lat zaczęły się materializować na dużo większą skalę niż do tej pory. Pozwolił sobie nawet na kupno małego domu na uboczu. W końcu rodzice nawet pomimo wzrastającej niechęci do "nowego wydania" ich syna nigdy nie byli w stanie odzwyczaić się od rozpieszczania go w stopniu, który w aż niesmaczny sposób wykraczał poza wszelkie możliwe granice przyzwoitości. W zasadzie od kiedy zaczęli się od niego oddalać, nawet wygodniej mu było prosić, o co tylko chciał, bo interakcje z rodzicami wymagane do osiągnięcia celu pozostawały naprawdę mocno ograniczone.

Wtedy już nie musiał się martwić praktycznie o nic. Zostało mu jedynie dalej pamiętać, aby nie przestawać być ostrożnym. Sława może i była kusząca, ale zdecydowanie nie chciał dać się złapać. Początkowo obiecywał sobie, że nigdy nie przestanie być czujny, lecz jego geniusz i doskonałe przygotowanie stosunkowo szybko zaczęły obracać się przeciwko niemu.

Właśnie przez nie popełnił swój pierwszy błąd.

Był mały, tak bardzo mały. Obiecał sobie, że nie będzie wybierać swoich ofiar zbyt pochopnie, ani zabierać ich do domu po spotkaniach w miejscach publicznych. Przecież nawet przy doskonałym planie i zatarciu śladów fakt bycia ostatnią osobą, z którą widziano kogoś, kto zaginął był aż nazbyt problematyczny. Nawet gdyby nic mu nie udowodniono, taki rodzaj uwagi bardzo znacząco by mu zaszkodził.

Długo udawało mu się trzymać tej zasady... aż do tej jednej imprezy...

Dziewczyna, którą tam poznał była aż nazbyt kusząca. Przyszła sama, twierdziła, że nie znała praktycznie nikogo z obecnych, w zasadzie to się wprosiła, ma domówkę dalekiego znajomego. Patrząc po jej zachowaniu, mógł łatwo ocenić, że kłamała zarówno w związku ze swoim wiekiem, jak i imieniem. Był przecież w stanie poznać zachowanie dziecka, które tylko udawało dorosłego, a fakt, że zdarzało jej się zapominać o reagowaniu na "własne" imię wręcz go bawił.

Łatwo było założyć, że wymknęła się z domu, nie mówiąc rodzicom, albo, że okłamała ich co do tego gdzie i z kim będzie. Skoro nie była tam ze znajomymi, mógł nawet podejrzewać, że praktycznie nikt z jej otoczenia nie musiał wiedzieć gdzie przebywała. Zresztą małolata na imprezie, na której pojawiały się alkohol i ciężkie narkotyki? Śmiał przypuszczać, że gdyby coś się stało, nikt nie chciałby się przyznać, do posiadania jakiejkolwiek wiedzy na jej temat.

Zresztą jego też mało kto tam znał, a i tak większość osób już na dość wczesnych etapach imprezy coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością. Łatwo mógłby zabrać ją tak, aby nikt nie zauważył z kim i kiedy dokładnie wyszła. Wystarczyło zrobić to na tyle szybko, aby to, że spędzał z nią czas, nie przykuło niczyjej uwagi...

W dodatku jedynego co mogło go powstrzymać, czyli monitoringu nie zauważył...

Nigdy nie pił na imprezach, w zasadzie to coś w alkoholu go zwyczajnie obrzydzało. Sam nie potrafił ocenić, czy bardziej smak, czy to jak ten wpływał na ludzi. Dlatego mógł po prostu wsadzić dziewczynę do swojego samochodu i wywieść. To, że szyby w aucie miał przyciemnione, a w drodze do jego domu nie powinno się doświadczyć, ani fotoradarów, ani patroli policji dodatkowo go uspokajał. Naprawdę wierzył, że udało mu się znaleźć wyjątek od reguły, którą sam ustanowił...

Pierwsze obawy zaczęły się pojawiać już kiedy jej ciało całkowicie ostygło...

Chyba po raz pierwszy w życiu czuł taki stres jak wtedy. To duszące uczucie, utrudniające każdą czynność zdawało mu się tak obce, że momentami zastanawiał się, wręcz czy na coś nie chorował. Przez dobre kilka dni powtarzał sobie, że nie było nic, co byłoby w stanie ściągnąć podejrzenia policji konkretnie na niego. Kiedy tylko rozpoczęły się poszukiwania dziewczyny, zaczął je śledzić z dużo większą dokładnością niż w wypadku jego poprzednich ofiar. Z jakiegoś powodu nawet dojście do tego gdzie dziewczyna przebywała w noc zaginięcia, sprawiało policji naprawdę duże problemy.

Dzięki temu, do mężczyzny coraz bardziej powracał utracony tymczasowo spokój. Nie minęło wcale jakoś dużo czasu, zanim przeszedł z tak paraliżującego stresu do stanu, w którym był w stanie nawet żartować z własnego zachowania... oczywiście jedynie przed sobą, w końcu nie miał żadnych rozmówców, z którymi mógł i chciał dzielić się swoją "pasją".

Wszystko zmieniło się kiedy ktoś zaczął się niespodziewanie dobijać do jego drzwi. Jednak wbrew jego początkowym obawom wcale nie okazała się to być policja...

Przed drzwiami czekał młody mężczyzna, Junowi wydawał się wyglądać znajomo, choć ten pomimo świetnej pamięci do twarzy nie był sobie w stanie przypomnieć, skąd mógł go kojarzyć. Nieznajomemu towarzyszyło dwóch mężczyzn, których już raczej nigdy wcześniej nie widział. Obaj wydawali się nieco starsi, byli też bardzo postawni, co w połączeniu z ich zachowaniem sprawiało, że wyglądali niczym ochroniarze tego trzeciego.

Nim mężczyzna zdążył zareagować, jeden z przypuszczalnych ochroniarzy popchnął go na tyle mocno, że ten upadł, robiąc im tym samym miejsce w drzwiach. Kiedy wchodzili, starał się coś wykrztusić, ale był w zbyt dużym szoku. W dodatku nawet pomimo w takim stanie miał świadomość, że w tamtej chwili nie było zbyt wiele sensownych rzeczy, które mógłby powiedzieć.

Starał się zebrać myśli kiedy patrzył, jak młodszy z mężczyzn zamknął drzwi na klucz. W ruchach nieznajomego dało się dostrzec drażniącą wręcz mieszankę pewności siebie i leniwej powolności. Z ust nie schodził bardzo delikatny, lekceważący wręcz uśmieszek.

Ciało Juna wręcz się rwało aby poderwać się z podłogi i... właśnie i co? Miał zdecydowanie zbyt mało informacji by ułożyć jakikolwiek, nawet najprostszy plan. Co miał zrobić? Rzucić się na nich? Śmiał wątpić w swoje szanse.

Za to miał dobrą kondycję, wierzył że mógłby zdążyć dobiec do jakiegoś pomieszczenia, i zamknąć się tam, nim któryś by go złapał. Drzwi utrzymałyby ich jakiś czas, ale co miał zrobić wtedy? Niezależnie od okoliczności wolał unikać wzywania do domu policji. Zwłaszcza, że miał naprawdę silne obawy, że mężczyźni mogli dysponować informacjami, które pod żadnym pozorem nie mogły ujrzeć światła dziennego.

Pod tym względem bezpieczniejsze wydawało się uruchomienie alarmu. Agencja ochroniarska opłacana przez jego rodziców byłaby zarówno dyskretniejsza, jak i łatwiejsza w manipulacji. Jednak wezwanie ochroniarzy również było ryzykiem, które bał się podjąć bez posiadania jakichkolwiek informacji.

Mógł też wybiec z domu. Jeśli zaczęli by go gonić... i dałby rady ich odciągnąć wystarczająco daleko, najlepiej w miejsce publiczne, gdzie możliwe, że to nie on musiałby wzywać policje... Wtedy naprawdę łatwo byłoby mu manipulować tym na czym skupi się policja oraz jak odbierać będzie cokolwiek tamci powiedzą. Tylko, że takie rozwiązanie wciąż niosło ze sobą zdecydowanie zbyt duże ryzyko. Zostało mu tylko czekać i mieć nadzieję, że uda mu się rozwiązać nowopowstały problem tak szybko i bezproblemowo jak to tylko będzie możliwe. W końcu miał do stracenia zbyt wiele, aby pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy.

- Zanim zrobisz coś głupiego najpierw posłuchaj co mam ci do powiedzenia - młodszy z nieznajomych kucnął przy nim i się do niego nachylił. Jego głos zdawał się być równie znajomy co twarz mężczyzny. Więc jakim cudem nie był w stanie sobie przypomnieć nic co mogło być z nim związane? Przecież potrafił rozpoznawać nawet osoby, które przestały pracować dla jego rodziców jeszcze kiedy był małym dzieckiem. Więc jakim cudem nie miał pojęcia kim był ten przeklęty mężczyzna?

Dodatkowo jego ton głosu i ten głupi uśmieszek niemal doprowadzały Juna do wrzenia. Gdyby tylko mógł to następną torturowaną w piwnicy ofiarą byłby właśnie ten skurwysyn. No po prostu nie mógł przestać sobie wyobrażać co mógłby tam właśnie z nim robić. Możliwe, że zacząłby od wycięcia na tej głupiej mordzie uśmiechu, który by go mniej irytował.

- Ale biorąc pod uwagę twoje dotychczasowe osiągnięcia, jesteś na tyle inteligentny aby nie robić aż takich głupot, prawda? - Jun starał się tego nie okazywać, ale to co usłyszał wywołało u niego powrót tego paraliżującego stresu, którego nie przestawał czuć aż do niedawna. Nawet nie miał pewności co powinien na o odpowiedzieć, ale na szczęście nieznajomy nie dał mu nawet czasu na to aby coś powiedzieć. - Wstawaj, nie będziemy tak rozmawiać - po tych słowach się podniósł. Robiąc to skrzywił się lekko dyskretnie przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą... jednak musiała być ranna... miał wrażenie, że najprawdopodobniej stopa albo kostka... to zdecydowania była informacja, którą mógłby później wykorzystać...

O dziwo dość szybko przekonał się o tym, że raczej nie było takiej potrzeby.

Chyba w życiu nie spodziewał się usłyszeć tego co padło w trakcie tamtej wymiany zdań. Nieznajomy był na imprezie, na której znalazł swoją ostatnią ofiarę. Co więcej w jej trakcie długo rozmawiali... więc czemu go nie pamiętał? Miał właśnie do czynienia z posiadaczem daru... i to daru pozwalającego na manipulację wspomnieniami innych. Taka informacja powinna go niepokoić, jednak nie była w stanie.

Kiedy tylko się o tym dowiedział wszystkie jego wątpliwości zostały zastąpione przez palącą fascynację, która przez całe życie była w stanie towarzyszyć mu jedynie przy wystarczająco brutalnych morderstwach. Zawsze zazdrościł obdarzonym, zdarzało mu się nawet zastanawiać jakie zbrodnie byłby w stanie popełniać z tego rodzaju pomocą.

Mężczyzna twierdził, że już w trakcie rozmowy na imprezie zaczął odnosić wrażenie, że z Junem było coś nie tak. Wydawało mu się po prostu, że mężczyzna był zbyt... zbyt idealny... zbyt określony. Zupełnie jakby nie rozmawiał z faktyczną osobą, a graną przez aktora postacią. To przeświadczenie połączone z nudą sprawiło, że zdecydował się na przejrzenie wspomnień nowopoznanego.

Oczywiście zobaczył w nich wszystkie sekrety i chore fantazje, które Jun do tej pory skrywał przed niemal całym światem. Właśnie dlatego niemal od razu po tym zakończył rozmowę pod pretekstem skorzystania z łazienki i wymazał ich spotkanie z pamięci mężczyzny.

Nie zrobił tego jednak z powodu lęku. Tak samo zresztą jak nie przyszedł do domu chłopaka w celu zaszkodzenia mu. W końcu on również był nim absolutnie zafascynowany. Przez resztę imprezy spędzał niemal każdą chwilę na obserwowaniu Juna, właśnie w nadziei, że w panujących tam warunkach postanowi odstąpić od własnej zasady. Miał prawo się tego spodziewać, w końcu już w ciągu tylko kilku minut rozmowy zdążył przegrzebać jego "piękny umysł" do tego stopnia, że poznał go lepiej niż ktokolwiek inny.

Nie zawiódł się, widział zarówno to jak Jun wybrał swoją ofiarę i zabrał ją z imprezy. Przyznał się nawet, że chciał pojechać za nim, ale wiedział, że mógłby go wtedy spłoszyć. Więc zamiast tego czekał na informacje o zaginionej dziewczynie, które miały już niebawem zalać wszystkie media.

Czytając o poszukiwaniach dziewczyny, oglądając w telewizji zapłakane twarze rodziców błagających, aby dane im było odnaleźć ich córeczkę, nie mógł przestać wyobrażać sobie jaki los właśnie ją spotykał. Zastanawiał się jakie tortury zostały zastosowane względem niej i czy w momencie kiedy o tym myślał jeszcze żyła.

To wszystko pchnęło go do podjęcia decyzji, która miała zmienić życie ich obu. Decyzji o tym by pojechać pod dom mordercy z dwójką ochroniarzy i złożyć mu propozycję, której ten nie mógł odrzucić... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top