Rozdział XXVI.
Rozmowa nie przebiegała lepiej, niż Yosano to sobie wyobrażała. Kiedy mówiła, Ranpo nie przerywał jej więcej niż kilka razy. Nie był to przejaw jakiejś niespotykanej u niego powściągliwości czy umiejętności samokontroli - po prostu to, co mówiła Akiko zdawało się szokowa go na tyle, by brakowało mu słów.
Kobieta starała się formułować wypowiedź najdelikatniej, jak potrafiła, momentami aż do naginania prawdy. Pomimo swoich starań była pewna, że informacja o zawieszeniu Ranpo w sprawie, w którą tak się angażował, mogła prowadzić wyłącznie do awantury.
Nieważne, jakimi zdolnościami mediacyjnymi popisywali się prezes i ona. Każde wypowiedziane przez nich zdanie wyłącznie odwlekało to, co miało się okazać nieuniknione.
Wreszcie w dzielonej wypowiedzi nadeszła pauza, której nie było czym zapełnić. Powiedzieli wszystko, co w tamtej chwili mogli - pozostało czekać na odpowiedź.
Spodziewając się konfrontacji Yosano zacisnęła mimowolnie wargi i przeniosła wzrok na Fukuzawę. Ten wydawał się być nieco spokojniejszy, niż podwładna, ale jego postawa nie wskazywała na rozluźnienie.
Chwilę mijały, a salon Yosano pogrążał się w ciszy przerywanej czasem nieskładnym jąkaniem Ranpo. Akiko ciężko było liczyć na uniknięcie wybuchu. Prezes mógłby przynajmniej wrócić do siebie, ona niestety musiała mieszkać z przyjacielem i osieroconym zwierzątkiem.
Wbrew nikłym co prawa, ale długo żywym nadziejom Yosano pomieszczenie po ciszy zapełnił jazgot, od którego szybko rozbolała ją głowa.
Początkowo sens słów wylanych z ust Ranpo nie mógł do niej dotrzeć. Na szczęście w jej miejsce wstąpił ich szef. Potrzebowała chwili, by zaczęły do niej docierać wyrzucane przez nich błyskawicznie zdania.
- Przecież to oddzielne sprawy! Nie musicie mnie odsuwać od obu!
- Są zbyt ściśle powiązane, to i tak dla ciebie zbyt dużo.
- Nie możecie za mnie decydować, co jest dla mnie dobre!
- Po twoim dotychczasowym zachowaniu wnioskowałbym raczej, że jestem zmuszony to robić.
Fukuzawa starał się mówić spokojnie, ale to jak zaciskał palce i jak drgały mięśnie jego twarzy, wskazywało na to, że ledwo mu to wychodziło.
Akiko próbowała im przerwać, choć sama nie miała pewności, czy załagodzenie sytuacji było w tamtej chwili możliwe. Po prostu coś w ich widoku i tym, jak mówili, wywoływało u niej przeczucie, że nie powinna pozwalać, aby taka wymiana zdań trwała. Przeczucie, że z każdym zdaniem mogło paść coś nieodwracalnego.
Chwilę zdawali się wyłącznie wracać do argumentów postawionych wcześniej. Jego dobro, dobro śledztwa, zbyt duży wpływ emocjonalny, stan zdrowia, niebezpieczeństwo, sprawa stająca się zbyt personalna...
Ranpo próbował się kłócić, choć wypowiadanym w emocjach słowom brakowało zamierzonego sensu. Prezes wracał do tych samych argumentów, ale za każdym powtórzeniem coraz bardziej brakowało w nich początkowej delikatności. Ton stawał się ostrzejszy, a zwykle dyskretne, ledwo dostrzegalne gesty coraz wyraźniej zdradzały irytację, jeśli nie złość.
- Chcecie mnie odsunąć, żeby nikt nie zajmował się sprawą Poe, tak?
- Gwarantuję, że podejmiemy możliwie najlepsze decyzje. Zwłaszcza że sprawa jego... - zaciął się na chwilę. Nie miał pewności, czy mógł powiedzieć to, co początkowo zamierzał. - Zwłaszcza że jego sprawę już prawie można uznać za rozwiązaną.
- Zamierzanie wierzyć w to co powiedział i pokazał ten zasrany hologram?!
- Powinieneś rozumieć, że nie możemy ignorować żadnych poszlak. Szczególnie w obecnych okolicznościach.
- Nie potrzebujemy żadnych lewych poszlak, mamy mój d... - Podniesiony głos łamał się coraz bardziej.
Ranpo zaczynał czasem chodzić w kółko. Na jego twarzy malowało się coś niepokojąco bliskiego obłędu. Edogawa wyglądał, jakby sam nie wierzył w to, co mówił, ale jednocześnie nie zamierzał zgodzić się z decyzją przełożonego.
Jego rozmówcy nie liczyli, że zaakceptuje wyrok od razu. Wciąż towarzyszyła im jednak nadzieja, że zrozumienie ich decyzji przyjdzie, kiedy emocje opadną. Ranpo był uparty, dziecinny, ale nie dało się go nazwać głupim.
- Mamy? - przerwał mu Fukuzawa. - Jakie mamy?
Słowa prezesa sparaliżowały Yosano. Chyba nie zamierzał...?
Chciała mu wejść w słowo, ale coś ją powstrzymywało. Ranpo natomiast niczym wybity z rytu zatrzymał się w pół kroku i z lekko rozchylonymi ustami wbił wzrok w mówiącego.
- Przecież sam widzisz, że ostatnio przestał działać. Musimy wierzyć, że to chwilowe, ale nie zmienia to faktu, że w tej sprawie twój dar nam nie pomoże.
- Jest tylko przytłumiony, wciąż częściowo dzia...
- Jesteś tego pewien? - Ponownie mu przerwał. - W śledztwie, które doprowadziło nas do sekty, popełniłeś błąd.
Edogawa poczerwieniał lekko i już chciał coś powiedzieć, ale Fukuzawa mu na to nie pozwolił.
- Nie zamierzam się rozwodzić nad tym, czy była w tym twoja wina, czy nie. Zresztą to nie ma znaczenia. Faktem pozostaje, że ta sprawa wymagana innego podejścia niż zazwyczaj. Natomiast ty potrzebujesz odpoczynku. Zrozum, że nie zamierzamy działać na twoją szkodę. - W ostatnim zdaniu przebrzmiało coś na kształt czułości.
Ranpo opadł na kanapę jakby bezwładnie. Nic nie mówił, wyłącznie łapał oddech, niczym ryba wyjęta z wody. Rozmówcy kilka chwil wyłącznie patrzyli na niego, nie mając pewności, czy powinni powiedzieć coś jeszcze.
Yosano z widocznym zawahaniem usiadła obok mężczyzny. Zrobiła to powoli, przyglądając się wymuszonemu współlokatorowi badawczo, niemal jakby obawiała się, że ten mógł się na nią rzucić.
Fukuzawa po jakimś czasie westchnął i pożegnał się z podwładnymi. Wychodząc, musiał walczyć z poczuciem odpowiedzialności, by być w stanie ignorować posyłane mu przez Yosano błagalne spojrzenie.
Kiedy drzwi do mieszkania się zamknęły, wstała niechętnie i z cichym westchnieniem ruszyłaby je zakluczyć. Nie lubiła swoich namolnych sąsiadów i już przekonała się, że Karl był w stanie poradzić sobie z samą klamką.
Myśląc o zwierzątku, rozejrzała się za nim mimowolnie. Zobaczyła go w swojej sypialni, śpiącego na niewielkim biurku. Może mebel kojarzył mu się z tym co znajome i bezpieczne?
***
Atsushi stawił się w siedzibie agencji, nieco wcześniej niż powinien. Wydarzenia poprzedzających dni nie pozwalały mu spać, utrudniały jedzenie i myślenie o czymkolwiek innym niż pracy.
Dlatego wtoczył na odpowiednią salę sporo przed planowym otwarciem. Nie nastawiał się na zobaczenie kogokolwiek, ale jego wzrok niemal od razu po wejściu wpadł na śpiącego przy biurku Kunikidę.
Mimowolnie pomyślał, że też by tak chciał... ale może lepiej w swoim łóżku.
Podszedł do mężczyzny, na tyle cicho by go nie obudzić. Chciał sprawdzić, czy starszy kolega przypadkiem nie złamał twarzą okularów. Te na szczęście leżały bezpiecznie na blacie, tuż obok głowy złożonej na skrzyżowanych rękach.
Widocznie mężczyzna musiał przeczuwać, że zaraz zmorzy go sen, a może sądził, że tylko na chwilę zamknie oczy i zaraz wróci do pracy.
Chłopak nachylił się, wodząc wzrokiem po ułożonych na biurku kartkach. Dość szybko poznał, czym one były - kopie listów. Próbował znaleźć coś jeszcze? Nie było to głupie.
Ostrożnie wyjął spod mężczyzny notes. Liczył na to, że starszy detektyw notował swoje przemyślenia.
Kunikida mruknął cicho, ale ku uldze chłopaka się nie obudził. Jedno zerknięcie na strony, na których zostawiono otwarty notes potwierdziły nadzieje Nakajimy.
Przystawił sobie cicho fotel bliżej biurka i siadając, zaczął przerzucać strony, już po kilku dostrzegł, że cofnął się zbyt daleko. Uświadomiła mu to aż godnie poszanowania prosta linia dzieląca tekst mniej więcej w połowie strony i pewne słowo, które zaatakowało oczy chłopaka, nim ten zdążył sobie uświadomić, że nie powinien czytać prywatnych notatek drugiego mężczyzny.
Randka
Nie wiedział czemu, widząc to, zakrztusił się powietrzem, a na jego policzki niemal wdarł się rumieniec. Zwykłe słowo - nie powinno go aż tak peszyć. Nie powinien się czuć, jakby przyłapał współpracownika na czymś wstydliwym.
Przeniósł szybko wzrok na odpowiednią część tekstu i zaczął się w niego wczytywać.
Myśli Kunikidy błądziły po papierze, nie wyjaśniając wiele. Pytania i domysły, a chłopak miał wrażenie, że wszystko, co zapisał Doppo, jedynie nieco zgrabniej wyjaśniły co i tak już wiedzieli... albo przynajmniej myśleli, że wiedzieli.
Cały czas dowiadywali się coraz więcej, a trudno było się pozbyć wrażenia, że zamiast zbliżania się do rozwiązania sprawy - błądzili niczym dzieci we mgle.
Atsushiemu nie udało się powstrzymać cichego westchnienia.
Nim zdążył zadecydować, co miał robić dalej, dotarły do niego rozlegające się w pomieszczeniu obok kroki, a po nich odgłos otwieranych drzwi.
Czyli nie byli sami.
***
- Wiem, że ciężko ci to zaakceptować - Nie miała pewności, czy cokolwiek, co by powiedziała, miało szanse poprawić mu humor.
Ranpo w odpowiedzi jedynie mruknął coś niezrozumiałego. Kobieta chwilę patrzyła na niego, zaciskając wargi. Przecież już zadecydowała, czemu nagle zaczęła się wahać?
- Też uważam taką decyzję za pewną stratę... - zaczęła powoli, ostrożnie dobierając słowa.
Podniósł na nią wzrok, w tamtej chwili coś w jego oczach bardzo się jej nie podobało. Tylko że już podjęła decyzję...
- Będę ci przekazywać wszystko, czego się dowiemy. Przynajmniej w sprawie Poe - Dalej mówiła powoli, jakby nie była pewna swoich słów. Niestety nie doczekała się żadnej reakcji z jego strony. - Jeśli coś wymyślisz, będę mogła przedstawić im twoje pomysły jako swoje. Nie zostaniesz w pełni odsunięty.
Na jego ustach pojawił się, choć cień uśmiechu.
Więc czemu nie mogła pozbyć się przekonania, że popełniła błąd?
***
Wzrok Atsushiego przeniósł się błyskawicznie w stronę otwieranych drzwi, żeby napotkać doskonale mu znaną sylwetkę mentora.
- Ciebie się tu nie spodziewałem tak rano... - mruknął mimowolnie.
- Zapominacie, że też jestem cennym członkiem agencji - mówiąc, wskazał z niemal teatralnym dramatyzmem na niesiony przez niego plik kartek.
Listy? To nad nimi siedzieli? Jeśli Dazai nie przyszedł krótko przed Atsushim, to może udało mu się wydedukować nieco więcej niż Doppo? Może zauważył coś, co początkowo przeoczyli?
Pomimo że rozmowa nie była szczególnie głośna, już pierwsze słowa obudziły śpiącego mężczyznę. Usiadł powoli, przed założeniem okularów przetarł twarz z co prawda cichym, ale pasującym do męczennika pomrukiem. Chyba spał w takiej pozycji dłuższą chwilę, bo kiedy się prostował, dało się słyszeć cichy chrupot kręgosłupa.
- Która godzina? - W tonie jego głosu przebrzmiewały nuty rozczarowania samym sobą.
- Jeszcze niecałe dwie godziny do otwarcia. Nie zesraj się, nikomu nie powiemy.
Dopiero po odpowiedzi Osamu, do Doppo dotarła obecność trzeciej osoby.
- O hej... - mruknął, widząc siedzącego obok chłopaka. - Długo tu jesteś?
- Tylko chwilę.
Dopiero spojrzenie skrytych już za okularami oczu przypomniało chłopakowi, że ten dalej był w posiadaniu notesu starszego mężczyzny.
- Miałem nadzieję, że udało wam się ustalić coś jeszcze - powiedział, zwracając mężczyźnie zeszyt.
Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale wspomnienie tego jednego podpatrzonego przypadkiem słowa sprawiło, że Atsushi zaczynał coraz wyraźniej czuć rosnącą powoli gulę w gardle.
Kunikida nie zareagował w żaden sposób, który uzasadniałby taki poziom stresu. Ot - jedynie odebrał swoją własność z lekkim skinieniem głowy i odłożył gdzieś na bok.
- A tobie jak poszło? - mówiąc, Kunikida przeniósł wzrok na podchodzącego do ich biurka Osamu.
Mężczyzna położył na ladzie przed nimi jeden z listów. Dokładniej ten, na którym to zauważyć się dało sporą lukę między linijkami tekstu. Właśnie na wysokości wspomnianej luki detektyw przykleił fiszkę, na której zapisany został dość długi ciąg numerów.
Dazai postukał w papier obok cyfr, jakby żółta karteczka niewystarczająco przykuwała uwagę.
- To udało mi się odczytać w odpowiednim oświetleniu - sprostował, kiedy jego rozmówcy pochylili się nad kolejną poszlaką.
- A co to oznacza? - zapytał nieco niepewnie Atsushi.
- Na pewno nie numer telefonu, ani fax. Myślę albo o źle zapisanej serii współrzędnych, albo zakodowanej wiadomości. Jeśli to drugie to odczytanie nie będzie najłatwiejsze.
Jakaś poszlaka, niedającaim jeszcze zbyt wiele, ale poszlaka. A co jak miał to być błędny trop?
- Czemu mieli coś kodować? I dla kogo? - pociągnął Kunikida.
- Tego ci jeszcze nie powiem, bo może być sporo opcji, a bez dalszych informacji żadna z nich nie będzie bardziej prawdopodobna niż pozostałe.
Atsushi nieco zmienił pozycję. Coś sprawiło, że jeden z foteli, w których przecież tyle przesiadywał, stawał się nagle wyjątkowo niewygodny.
- A co macie jeszcze?
- Dzieciaku, my tu nie siedzieliśmy całą noc - zaśmiał się cicho Dazai. - Z paroma rzeczami chcieliśmy poczekać na pozostałych.
- Czemu?
- Też to chciałem wiedzieć - westchnął Kunikida. - Z jakiegoś powodu twierdzi, że to ważne.
***
Yosano widocznie wahała się przed wyjściem do pracy. Szybko przekonała się, że nie miała po co brać pod uwagę możliwości zostania z Ranpo - ten był gotowy wyrzucić kobietę z jej własnego mieszkania.
Po tym, jak zamknęły się drzwi wejściowe Ranpo siedział jakiś czas na kanapie i głaskał leżącego w bezruchu Karla. Nie miał siły próbować się z nim bawić i wiedział, że próby takie skazane były na porażkę. Zwierzaczek zmienił się nie do poznania, od kiedy stracił właściciela.
Mężczyzna po zamknięciu drzwi za gospodynią przez jakiś czas patrzył w ścianę, nie mając pewności, co ze sobą zrobić. Nie zamierzał dać się odsunąć, to na pewno. Tylko co mógł robić na własną rękę? Obietnica Yosano zdecydowanie działała na jego korzyść, ale na ile mógł wierzyć w jej słowa? W każdej chwili mogła zrezygnować z wywiązywania się albo nie przekazywać pewnych informacji.
Jego rozmyślenia przerwał odgłos pukania do drzwi. Akiko czegoś zapomniała? Przecież to jej mieszkanie - miała do niego klucze!
...chyba że tym, czego zapomniała były właśnie klucze do mieszkania.
Wstał z ciężkim westchnieniem, a idąc, potykał się o własne nogi. Otwierając drzwi miał już gotową wiązankę o lenistwie, czy tam zapominalstwie. Tylko że okazał się nie mieć komu jej powiedzieć. Jedynym, co czekało była położona na wycieraczce koperta.
Duża, taka na dokumenty, niezaadresowana. Napisano na niej dwa słowa: Kilka odpowiedzi
Ranpo rozejrzał się, wychodząc kilka kroków poza próg, w nadziei, że zobaczy tego, kto pukał. Nie stało się tak, ale nie stanowiło to żadnego problemu. Z tego co pamiętał - w bloku zamontowano kamery.
Wrócił do salonu, ledwo pamiętając o tym, by zamknąć drzwi. Wzrok pozostawał wbity w kopertę, a ręce drżały, kiedy mężczyzna próbował ją otworzyć. Musiało tam być coś ważnego, nie tylko adresat na to wskazywał.
W środku znalazł plik kartek, który dość łatwo było się domyślić, czym miał się okazać, być. W rękach detektywa po raz kolejny znalazły się strony wykradzione z ostatniej książki jego ukochanego. Plik tym razem zauważalnie grubszy, niż kiedykolwiek wcześniej.
Kto mu to przyniósł? Czemu?
Nie był w stanie zastanawiać się nad pytaniami, jego wzrok zaczynał sunąć po literach. Zapisane na kartce zdania powinny w końcu zawierać odpowiedzi. Choć kilka wskazówek.
On tak bardzo ich potrzebował.
***
Godziny w pracy podobne były torturom. W szczególności, że telefon kobiety niemal przyrósł do jej dłoni.
Dalej nie miała pewności, czy obietnica złożona przyjacielowi nie miała się okazać błędem. Miała za to pewność, do czego innego - stan mężczyzny w żadnym wypadku się nie poprawiał. Była nawet gotowa podejrzewać, że się pogarszał, po prostu Ranpo momentami nieco lepiej radził sobie z ukrywaniem tego przed nimi.
Później zastanowi się, jak to na niego wpływa i czy powinna kontynuować.
Pisała mu o wszystkim, czego się dowiedziała. O każdym nowym odkryciu. O każdym nowym drobiazgu i przełomie.
A tych tego dnia nie brakowało. Może mieli szansę nieco bardziej ruszyć z miejsca. Może zakończenie tego wszystkiego już nie było takie odległe?
Wir nowych informacji, przemyśleń, innych obowiązków i ukrywania tego, co dokładnie robiła na telefonie, pochłonął ją całkowicie. Do tego stopnia, by dopiero kilka godzin po wysłaniu pierwszej wiadomości dotarło to niej, że Ranpo nie odpowiedział na żadną z nich.
Wtedy zaczęła do niego dzwonić w każdej wolnej chwili, najczęściej zamykając się w tym celu w łazience.
Czemu nie odbierał?
Nie czuł się na siłach, aby rozmawiać? Dzień odpoczynku zdecydowanie dobrze by mu zrobił. Obraził się za ich decyzję? To też by jej nie dziwiło. Rozumiała, że mogło być zbyt wcześnie, aby mógł zaakceptować, że robili wszystko dla jego dobra. Może odczytywał, ale zamierzał się skupiać tylko na analizie poszlak, dopóki czegoś nie wymyśli? To też nie byłoby takie złe...
Pomimo tego czuła dziwny ścisk w klatce piersiowej, kiedy szła korytarzem w stronę mieszkania. Im bliżej drzwi była, tym bardziej nabierała przekonania, że może nie być w stanie powstrzymać się przed przynajmniej lekkim ochrzanieniem mężczyzny.
Miała już dość zmartwień.
Na zawołane w głąb mieszkania powitanie odpowiedziała jej jedynie cisza.
Po obejściu pomieszczeń przekonała się, że poza Karlem była tamsama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top