Rozdział XXIV.

Siedząc w samochodzie, Yosano szybko straciła poczucie czasu. Nic nie mówiła, jedynie obejmowała lekko Ranpo i głaskała go po plecach. Nie miała pojęcia, jak miała go pocieszyć i czy w tamtej chwili, było to w ogóle możliwe.

Zwłaszcza że nie była pewna, co dokładnie działo się z jej przyjacielem. Mężczyzna siedział pochylony, z twarzą skrytą w dłoniach. Całe jego ciało drżało gwałtownie, napinając się często. Z gardła wydobywały mu się stłumione odgłosy, które kobieta nie miała pewności, czy były szlochem, czy też czymś innym.

Z całej siły starała się nie przeklinać w myślach Kunikidy. Coraz bardziej bała się przekonać, co te bezmyślnie wypowiedziane zdanie musiało wywołać w głowie Edogawy.

Mężczyzna zapanował nad sobą bardzo nagle. Tak jakby w jego umyśle przełączył się jakiś włącznik. Umilkł, wyprostował się i wbił w Yosano wzrok. Widząc jego oczy, kobieta wzdrygnęła się mimowolnie. Te były zapuchnięte od płaczu i wciąż mokre, ale jednocześnie puste... martwe...

- A ty sądzisz, że Poe żyje? – zapytał, brzmiąc wręcz złowrogo.

***

Uświadomili sobie coś niemal jednocześnie. Dobrą chwilę, cała ich trójka trwała w bezruchu i nie mówiąc nic, wpatrywała się w nowe listy. Każdemu z nich pchały się na usta takie pytania jak to, czemu te zapisy były w innym miejscu? czym się różniły?

- To jakiś pierdolony żart! – jako pierwszy odezwał się Osamu, ale jego towarzysze nie wiedzieli, jak powinni zareagować, na to co właśnie powiedział.

Kunikida chyba nie chciał tracić więcej czasu i bez słowa zabrał Osamu kartki. Dwie rzeczy rzuciły mu się w oczy niemal od razu po tym, jak zaczął przeglądać korespondencję. Pierwszą było to, że dało się rozpoznać tylko jeden charakter pisma. Nie musiał długo szukać w pamięci, by przypomnieć sobie, że ten należał do Daiza. Drugą fakt, że tym razem listy były już ułożone datami.

- To naprawdę jest jakiś żart – Dazai zaczynał się cicho śmiać. W odgłosie tym nie było jednak nic z rozbawienia. Przebrzmiewało raczej coś z załamania.

Kunikida zignorował komentarz, wręcz starał się udawać, że go nie słyszał. Pomimo prób wyglądał na spiętego. Atsushi również starał się nie reagować na słowa mentora. Niestety zachowanie mężczyzny zaczynało go niemal przerażać.

Zaczęli czytać w ciszy. Nie jednocześnie, a to, że Atsushi złapał się na tym, że był ostatni, tylko dodatkowo go zestresował.

***

Kobieta zamarła z rozchylonymi lekko ustami. Kiedy spróbowała coś powiedzieć, aż zakrztusiła się nabranym gwałtownie powietrzem.

- Nie wiem, co powiedzieć... - tylko tyle udało się jej wykrztusić.

- Czy sądzisz, że Poe żyje? – zapytał ponownie. Tym razem brzmiał dużo ostrzej, niż poprzednio. W jego tonie głosu była tłumiona z trudem agresja.

Widząc, że nie miała szans na ucieczkę przed odpowiedzią, zamyśliła się na dłuższą chwilę. W trakcie zaciskała wargi i patrzyła przed siebie, jakby liczyła na znalezienie jakiś cennych informacji w przedniej szybie samochodu.

***

Czytając listy, potrzebowali chwili, aby w pełni przyswoić fakt, że te były miłosne. Nie mogli zobaczyć odpowiedzi Edgara, ale ze względu na treść zaczynali wątpić, by takie w ogóle istniały. Nie dało się dostrzec fragmentu, który wyglądałby, jakby Daiz odnosił się do czegokolwiek, co napisał Poe.

W dodatku coś w wyznaniach absolutnie przerażało. Zapisano je pięknym językiem, ale każde kolejne słowo zdawało się lepiej malować psychozę, w jakiej zdecydowanie znajdować się musiał autor listów. Nie było w nich nic ze słodyczy wyznań kochanków, były jedynie przerażające plany. Plany przypominające rozkazy wydawane przez kogoś pozbawionego ludzkich odruchów.

Każde przeczytane słowo sprawiało, że Atsushiemu robiło się coraz bardziej niedobrze. Chyba w nadziei znalezienia pocieszania w dzieleniu takich odczuć, przyznał się do nich na głos. Kątem oka, dostrzegł, że Kunikida kiwnął głową, słysząc to.

- Jednak dobrze, że Ranpo tu chwilowo nie ma – westchnął ciężko Doppo.

- Może właśnie dowiedzieliśmy się czemu Daiz przynajmniej na jakiś czas zostawił Poe przy życiu – mówiąc, tygrysołak z całej siły starał się zapanować nad coraz silniej atakującym go odruchem wymiotnym.

Początkowo odpowiedziała mu jedynie cisza. W jej trakcie Dazai podniósł wzrok znad kartek i zawiesił go trudnym do sprecyzowania punkcie.

- Nie sądzę, żeby to był jedyny powód, ale nie będę tego wykluczać – powiedział po chwili zastanowienia.

Krótko po tym wrócili do czytania. Treść listów niestety nie stawała się ani trochę prostsza do przyjęcia. Przyczyniał się do tego jeden ze szczegółów, który stopniowo zaczęli dostrzegać.

Daiz nie pisał o Poe, ani nie zwracał się do niego, jakby traktował go podmiotowo. Zdawał się postrzegać pisarza raczej jako jakiś zamysł, o ile nie zabawkę.

Daiz domagał się od Edgara, aby ten zdradził agencję, lub/i pomógł przeciągnąć na stronę sekty przynajmniej część detektywów.

Takie informacje wywołały u mężczyzn coś pomiędzy oburzeniem i obrzydzeniem. W przypadku Nakajimy emocje te stały się na tyle silne, że musiał wyjść na korytarz piwnicy, próbując się uspokoić.

***

Wiedziała, że nie mogła uciec, przed odpowiedzią na zadane już dwukrotnie pytanie. Wystarczyłoby, powiedziała „tak" lub „nie" – nie sądziła, by zaakceptował „nie wiem" - ale nie mogła się do tego zmusić. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jakie reakcje mogłyby wywołać dostępne odpowiedzi. Nie miała też pojęcia, czy mogła jakoś złagodzić swoją wypowiedź, aby zminimalizować ewentualne nieprzyjemne dla ich dwójki reakcje.

Obawiała się jednak, że nie mogła już tego dłużej przedłużać. Nie spodziewała się też wymyślić nic lepszego niż to, co dość szybko przyszło jej do głowy.

- Zważając na to, co powiedzieli... to, czego się dowiadujemy... - nie poznawała własnego głosu. Bała się, że to, co zamierzała powiedzieć, nie przejdzie jej przez gardło. – Zaczynam myśleć, że może żyć, tylko gdzieś go ukryli, tylko nie wiem cze...

Bała się, że jej słowa złamią mu serce, ale nie reakcji, której doświadczyła.

- Jesteście idiotami.

***

- Mógł udawać, że miał romans z tym pojebem, żeby łatwiej zdobywać informacje – zaczął Dazai. Brzmiał nieco nieobecnie, mówił od niechcenia. Być może zaczął, tylko aby wymusić przerwę od czytania.

- Zwłaszcza że sprzeciwianie się temu co mówił Daiz mogło spalić jego przykrywkę.

Przez chwilę patrzyli po sobie w milczeniu.

- A myślisz, że mogli mieć faktyczny romans? – to pytanie sprawiło, że Atsushi ponownie się z nimi zamknął.

***

Starała się nie reagować. W końcu trudno jej było cokolwiek wypominać mężczyźnie. Zresztą, nawet gdyby był w normalnym dla siebie stanie – takie słowa nie było kompletnie obce w jego ustach.

Chciała zapytać o sprostowanie, ale nawet nie wiedziała, jak miałaby to sformułować. Jedynie zacisnęła wargi — czekając, aż Ranpo zacznie mówić dalej.

- Naprawdę chciałbym wierzyć, że żyje – głos mu się łamał. - Naprawdę chciałbym potrafić to sobie wmówić, ale nie mogę tracić czasu na kłamstwa.

Niemal go zapytała, czemu był tego pewien. Niestety bała się mu przerwać. Bała się nawet myśleć o wybiciu go z rytmu, w którym mówił.

- To po prostu niemożliwe i nie chcę, żebyście nawet brali to pod uwagę.

Jego „dar" zaczął w jakimś stopniu działać? Nie doczekała się sprostowania, bo ktoś zapukał w szybę auta.

***

- Co? N... - zaczął mówić Kunikida, ale zamyślił się na chwilę.

- Chyba żartujecie – przerwał im Atsushi.- Przecież nie mógłby zdra...

- Na ile dobrze go znaliśmy? – przerwał mu Dazai. – Jak dobrze go tak naprawdę znaliśmy?

- To niemożliwe – dalej próbował najmłodszy detektyw.

- Tak? A zapomniałeś, jak to się zaczęło? Zapomniałeś, jak go spotkaliśmy?

Po tym zapadła chwila ciszy. Nie skończyli czytać korespondencji, ale chwilowo naprawdę ciężko było im powrócić do przerwanej czynności.

- Mi też w to ciężko uwierzyć, ale musimy przyznać, że ta sprawa jest ogólnie dość dziwna – odezwał się nagle Kunikida. – Na razie zostawmy ten pomysł bez komentarza, dobrze? I ani słowa o nim przy Ranpo, chyba że uda ci zdobyć niepodważalne dowody.

Nikt nie zdecydował się na kwestionowanie takiej decyzji, nieważne jak silna niechęć towarzyszyła im przy powrocie do czytania.

- Tu była duża przerwa – odezwał się Dazai, krótko po tym, jak wpadł mu w ręce kolejny list.

Kiedy dostrzegł, że napotkały go nierozumne spojrzenia jego towarzyszy, westchnął ciężko. Następnie ponownie sięgnął po kilka odłożonych już kartek i porównał z mężczyznami daty.

- I teraz pytanie, czy w tym okresie stało się coś, przez co przestali pisać aż tak regularnie, czy jednak znowu nie mamy wszystkich listów – rzucił Kunikida, czego jednak nikt nie skomentował.

Czytana treść okazała się różnić od poprzednich zapisów.

Muszę przyznać, że miałem cię za kogoś innego – takie zdanie rozpoczęło list.

Liczyli, że to, co zapisano dalej, nieco lepiej wyjaśni kontekst tego zdecydowanie przykuwającego uwagę zwrotu. Tak się jednak nie działo – w dalszej części Daiz dość mocno zmienił temat. Nie prostując tym samym, co miał na myśli, pisząc: „miał go za kogoś innego".

Może znaczenie tego miało być dla Poe oczywiste? A może zdanie stanowiło pewnego rodzaju straszak? Może niemal groźbę?

Wątpliwym było w końcu, aby Daiz nie miał świadomości, jakie emocje potrafił wzbudzać w osobach, z którymi wdawał się w niemal jakiekolwiek interakcje.

- Myślicie, że to był moment, w którym dowiedział się o prawdziwych zamiarach Poe? – wtrącił nieco niepewnie Atsushi.

- Wątpię – Osamu niemal prychnął, co chyba jeszcze bardziej zestresowało młodszego detektywa.

- Jeśli zdjęcia nie pochodzą z tego momentu, albo z którejś książki Edgara, to naprawdę trudno mi wyobrazić sobie inne okoliczności, w jakich miałby szanse ukryć przed tym pojebem, co zamierzał.

- Czyli kolejne szczegóły, o jakich nie mamy pojęcia.

Nie wrócili do listu na dłużej, niż czas potrzebny na przeczytanie ledwo kilku zdań, nim Dazai odezwał się po raz kolejny.

- Powiedzcie, że wy też to widzicie – ponownie odpowiedziały mu jedynie nierozumne spojrzenia. – Nie próbujcie mi udowadniać, jak głupi potraficie być, dobrze radzę.

Pomimo tak cierpkiego komentarza dość szybko przeszedł do tłumaczenia im. W końcu na tym, etapie raczej każdy z nich wyczekiwał z utęsknieniem możliwości opuszczenia piwnicy. A rugając ich, zamiast udzielenia pomocy, jedynie by ten moment odkładał.

- Pisze bez linii, jak widać bardzo sprawnie, a pomimo tego między pierwszym zdaniem a resztą tekstu jest sporo większy odstęp, niż w jakimkolwiek innym miejscu. Do tego, po pierwszej linijce zmienił długopis. Oczywiście poprzedni mógł się wypisać, ale wygląd zapisu na to nie wskazuje.

Na chwilę zamilkł, jakby musiał się upewnić, że nie oszalał i oni też to widzieli. A może jedynie chciał im dać czas na przetrawienie, tego co właśnie powiedział.

- Zależało mu, aby Poe, a może nawet ktokolwiek to czytający zwrócił szczególną uwagę na ten fragment.

- Myślisz, że w tej przerwie zapisane jest coś jeszcze? – to Kunikida i Atsushi powiedzieli niemal jednocześnie.

- Na pewno będziemy musieli sprawdzić, ale najpierw skończmy czytać. Równie dobrze to mogło mieć na celu odwrócenie uwagi od czegoś dużo ważniejszego.

Powrót do czytania, ku zaskoczeniu absolutnie nikogo, nie było niczym przyjemnym. Zwłaszcza kiedy zauważyło się coś jeszcze. Coś, co dostrzegła cała trójka, jednak nie wszyscy zrobili to w tym momencie.

Zmienił się ton wypowiedzi Daiza. Mężczyzna stał się bardziej... agresywny? Ciężko było to wyszczególnić i wskazać, ale gdzieś między słowami coraz łatwiej dawało się dostrzec się niechęć? rozczarowanie? obrzydzenie?

A może jedynie emocje im pokrewne. Najgorsza była zdecydowanie sama końcówka listu. Zdania, które sprawiły, że detektywi krótką chwilę jedynie stali w milczeniu, chyba nie wiedząc, kto powinien przerwać ciszę.

Wiem, że sam niechętnie myślisz o tym, co mógłbyś robić dla mnie w zamian za to wszystko. Spokojnie, nie zamierzam Cię oceniać, nieważne czy to kwestia nieśmiałości, czy bycia samolubnym. Po prostu w ostatnim czasie coraz częściej wracam do pewnych rozważeń, które towarzyszą mi od dzieciństwa. Czemu ograniczamy się tylko do ofiar z nieobdarzonych? Skoro ich istotność jest porównywalna ze zwierzętami, to czemu mieliby wystarczyć naszym bogom? Może po prostu są tak łaskawi, by wynagradzać nas nawet za ofiary, które stanowią dla nich ledwo ochłapy. Przez to zastanawiałem się zawsze co z kimś, kto ofiarowałby im coś lepszego? Jakie dobra czekają na kogoś, kto ofiarowałby im więcej, niż człowieka – posiadacza daru?

W ich głowach rodziła się coraz więcej pytań, których nie śmieli jeszcze zadawać. Mówił o nagrodach. Ten ich żałosny idol miał dawać im coś za ofiary? To było tylko placebo? Wmawiali sobie zauważanie zmian, wywołanych morderstwami? A może ktoś dbał o to, by zapewniać im dowody chroniące przed utratą wyznawców? Nie śmieli brać pod uwagę bardziej paranormalnych rozwiązań.

A wspomniałem ci kiedyś o tym, co sądzę o artystach? Może to kwestia mojego wychowania. A może – aż mi wstyd tego, że co się do tego przyznaję – mojej zazdrości. Nie potrafię tworzyć i chyba w jakimś stopniu nienawidzę tych, posiadających dar kreacji. Wracając do tematu – niemal każdy rodzaj sztuki potrafi wywoływać u mnie te same przemyślenia. Te same fantazje.

Skąd oni biorą inspirację? Czy biorą się one z lęków? A może pragnień? Pogrzebanych tak głęboko w chorych umysłach, by nie byli w stanie przyznać się do nich inaczej. By mogli pokazywać je światu, jedynie nazywając je kłamstwami. Wymysłami mającymi służyć cudzej rozrywce.

Jak tacy poradziliby sobie postawieni w okolicznościach, które sami przecież stworzyli. Co zrobiliby, zajmując miejsce bohaterów przez nich napisanych?

Pozwoliłbyś mi sprawdzić obie te rzeczy, prawda?

Szum w głowie, ostatnie słowa zdawały się tańczyć na kartce. Posiadane odpowiedzi zaczynały wskakiwać na miejsca niczym części układanki. List był potwierdzeniem ich podejrzeń, przyznaniem się do winy.

Żaden z nich nie chciał się odezwać. W końcu nie od razu wiedzieli, co można było powiedzieć w obliczu takich informacji.

Jeszcze nic nie mówiąc, Dazai pochylił się, aby wziąć ostatnią kartkę. Zrobił to raczej powoli, nieco chwiejnie, jakby to, co przeczytał, zrobiło na nim większe wrażenie, niż początkowo zakładał.

Dopiero na ostatniej mogli dostrzec inny charakter pisma. Ten należący do zmarłego pisarza.

Chwiejnie zapisano na wymiętej i pobrudzonej tylko jedno słowo. Nakreślone tak zamaszyście, że znajdowało konkretną część strony.

Prawda

Kunikida zaczął kląć i mówić coś, co normalnie by do niego nie pasowało. Jednak chwilowo nie docierały do nich jego dokładne słowa. Zwłaszcza że monolog dość szybko został przerwany.

Przerwany przez szuranie i widok, do którego to szuranie przyciągnęło wzrok zebranych.

Manekin podnosił się powoli z podłogi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top