7. Putt a Little love on me
Miłego czytania :) Mam nadzieję, że lubicie ten tekst chociaż troszkę :)
7. Putt a Little love on me
We wrote and we wrote 'til there were no more words
We laughed and we cried until we saw our worst
Is it wrong that I still wonder where you are?
Is it wrong that I still don't know my heart?
Dni mijały tak szybko, wiosna zmieniła się w lato, a trasa po Europie stała się tylko wspomnieniem. Nie planował długiej przerwy, pomyślał, że wpadnie do Londynu, przepakuje walizkę i ruszy dalej. Nic nie trzymało go w tym mieście, więc odpoczywać mógł równie dobrze w Stanach. Nie miał żadnych kwiatów, które musiałby podlać, a mieszkanie wyglądało tak samo jak w dzień, w który je opuścił. Rozejrzał się znudzonym wzrokiem po pustych ścianach. Jakiś czas temu pozbył się ramek ze zdjęciami, których kiedyś było tu bardzo dużo. Nie potrzebował tego uczucia pustki, które pojawiało się za każdym razem, gdy wpatrywał się w uśmiechnięte twarze na fotografiach. Nie chciał rozpamiętywać tamtych chwil, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że nieustannie błądzi po oceanach wspomnień, zanurzając się w nich coraz głębiej. Czasami wydawało mu się, że z trudem bierze głęboki oddech i unosi się nad powierzchnią.
Westchnął, zerkając na zegarek na swoim nadgarstku. Powinien już wyjść, jeśli nie chciał się spóźnić. Może te spotkanie jednak nie było najlepszym pomysłem. Mógłby je jeszcze odwołać, ale przecież naprawdę chciał zobaczyć swoich przyjaciół. Nie widywali się zbyt często, a teraz akurat nadarzyła się taka okazja, żal byłoby ją zmarnować. Chwilę temu patrzył przecież na ekran telefonu i czytał wiadomość od Louisa, szatyn przypomniał mu, że zobaczą się tam, gdzie zawsze. Czyli zadymiony pub po raz kolejny miał być świadkiem ich spotkania.
Znał drogę do tego miejsca, tak jakby zapisała się w jego umyśle już na stałe. Nogi prowadziły go przed siebie, dobrze wiedząc, gdzie mają iść. Ludzkie ciało i umysł były zadziwiające i nieustanie go zaskakiwały. Umówili się już w środku, więc nie czekał i wszedł do pomieszczenia, odnajdując wzrokiem stolik, przy którym zawsze siadali. Zauważył ich od razu. Nic się nie zmienili, mimo upływu tych miesięcy. Uśmiechnął się szeroko i podszedł do nich szybko.
– Niall! – Harry był tym, który podniósł się jako pierwszy i przytulił go mocno. – Dobrze cię widzieć.
– Was też, cieszę się, że udało nam się spotkać – odsunął się od bruneta i uścisnął dłoń Louisa, który był równie pogodny i uśmiechnięty co jego mąż. – Wyglądacie kwitnąco, małżeństwo wam służy panowie – zajął swoje tradycyjne miejsce i popatrzył na nich z zaciekawieniem.
– Nie żartuj sobie z nas, mam wrażenie, że od pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, mówisz, że jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo – Harry udawał zirytowanego, ale dobrze wiedzieli, że uwielbiał, gdy ktoś mówił tak o nim i Lou.
– Cóż mogę powiedzieć? Winny wszystkim stawianym zarzutom – roześmiał się, widząc, jak młodszy mężczyzna przewraca oczami i splata lekko dłoń swoją i Louisa.
– Powiedz lepiej, co u ciebie. Jak trasa? – Louis wolał przerwać ich przekomarzania, pamiętał zbyt dobrze, że mogli dyskutować w ten sposób przez bardzo długi czas.
– Właśnie, opowiadaj – Harry przysunął swoje krzesło bliżej stolika. – Nie udało nam się pojawić na koncercie w Europie, ale wylatujemy do Stanów kilka dni po ślubie Gemmy, więc masz nasze słowo, że wpadniemy. Swoją drogą, Gemms będzie niepocieszona, że się nie pojawisz. Przyjaźnicie się od tylu lat, a ty będziesz nieobecny podczas najważniejszego dnia w jej życiu.
– Harry, dajmy opowiedzieć mu o koncertach – Louis wtrącił się, tak jakby dostrzegł, jak uśmiech Nialla powoli gasł z każdym kolejnym wypowiedzianym przez bruneta słowem, jak płomień świecy, który powoli zmniejsza się, gdy przysłaniamy go i zabieramy dopływ powietrza.
– Trasa jest świetna, pełne areny, ludzie chyba naprawdę polubili płytę. Nie mam na co narzekać, już nie mogę się doczekać Stanów. Wiecie, koncertowanie tam zawsze jest szalone – starał się zabrzmieć jak ktoś, kto jest szczerze podekscytowany. Udało mu się nawet wymusić uśmiech, na który może złapał się Harry, ale na pewno nie Louis, który był o wiele lepszym obserwatorem.
– To cudownie. Wiedziałem, że tak będzie. Piosenki są przepiękne, musiały zachwycić twoich fanów – Harry mówił i mówił, a Niall przestał go słuchać w momencie, w którym ten zaczął opowiadać o tym, że chcieli kupić psa, ale nie wiedzieli, czy to dobry pomysł, jeżeli tak często podróżowali. Nie chciał być złym przyjacielem, ale naprawdę nic nie obchodziły go ich słodkie, rodzinne dylematy. Miał dość wyobrażania sobie ich rodzinnych świąt, świętowania urodzin czy kolejnych rocznic. Nie chciał myśleć o tym, że oni widują Gemmę tak często, że przecież wszyscy są rodziną, a on tylko kumplem z zespołu, jednym z tych, o których wspomina się mimochodem podczas rozmów o szalonej przeszłości, ale nie w kontekście bliskich relacji. – Słuchasz mnie chociaż?
– Przepraszam – spojrzał szybko na Harry'ego, który teraz wyglądał na zmartwionego. Ostatnie czego chciał, to pytania o samopoczucie – zamyśliłem się i jestem trochę zmęczony. Możesz powtórzyć?
– Mówiłem tylko, że Gemma zastanawiała się nad wzięciem do domu drugiego kota, ale powiedziałem jej, że pewnie niedługo będą mieć małe dziecko, więc kociak nie jest im teraz potrzebny – obserwował, jak Harry skończył swoje piwo i odsuwa krzesło, pewnie chcąc iść po kolejne. To przypomniało mu, że chciał zapytać o coś Louisa, a teraz miał do tego świetną okazję. – Co wam wziąć?
– Dla mnie to samo – Louis uśmiechnął się w stronę męża, który skinął głową i zerknął na Nialla.
– Ja dziękuję, mam jeszcze – to nie była prawda, ale wydawało mu się, że nie zabawi tu zbyt długo.
Nie chciał słuchać tego, co mieli do powiedzenia. Sam nie wiedział dlaczego, kochał ich, byli dla niego jak bracia, cieszył się ich szczęściem i zawsze im kibicował, ale teraz nie chciał patrzeć na to, jak bardzo się kochają, jak idealni są dla siebie. Dawniej to było cudowne, ale teraz podkreślało tylko to wszystko, czego on nie ma i pewnie nigdy nie będzie miał. Poczucie samotności, o którym czasami zapominał, w takich momentach było jeszcze silniejsze. Był dobrym przyjacielem, ale chciałby poczuć chociaż odrobinę szczęścia, jaką mieli w swoim życiu inni ludzie. Mógł udawać, że jest zajęty oraz nie ma czasu na nowe znajomości, przyjaźń, miłość, ale trasa kiedyś musiała dobiec końca i wszyscy musieli wrócić do innego życia, tego normalnego, które obejmowało spędzanie czasu w domu z bliskimi ludźmi. Może on powinien zainwestować w psa albo nawet kota. Przypomniał sobie słowa Harry'ego na temat dziecka. Nigdy nawet o tym nie pomyślał, starał się odsuwać myśli o ślubie Gemmy, ale ten zbliżał się wielkimi krokami, a on nie mógł nic zrobić. Był tylko biernym obserwatorem rzeczywistości, stał obok, gdy życie pędziło i zmieniało się na jego oczach. Oczywiście, że mógłby pójść do Gemmy, powiedzieć jej, że jest w niej zakochany od kilku lat, tylko co wtedy? Co by to w ogóle dało, co zmieniło? Gdyby ona coś do niego czuła, to nie przyjęłaby oświadczyn Daniela, nie układałaby sobie życia z innym mężczyzną, więc nie mógł od tak pojawić się przed jej drzwiami i żądać, by go pokochała. Może był przeraźliwie smutny, ale nie zdesperowany. Nie mógł oczekiwać, że ona zmusi swoje serce, by poczuło coś do niego. On już od dawna o nią nie walczył, wiedział, że to przegrana bitwa, ale musiał dać sobie jeszcze chwilę, jeszcze jakiś czas, a później oficjalnie przed samym sobą powie, że się poddał, że to koniec.
Czasami w naprawdę złych momentach myślał, że wolałaby, żeby ona po prostu nie żyła, bo wtedy mógłby odczuwać smutek, mógł przejść przez żałobę po jej stracie. To byłoby łatwiejsze, życie ze świadomością, że to wszechświat ją odebrał, że to ktoś inny podjął decyzję o jej odejściu. Wtedy mógłby zamknąć się w pokoju i płakać tak długo, aż zabrakłoby mu łez, krzyczeć, dopóki gardło nie zacisnęłoby się i żadne dźwięki nie wydostałyby się na wolność. To byłoby łatwiejsze, zostanie tutaj, gdy jej już nie było. Bycie tutaj ze świadomością, że ona jest obecna, że ma już swoje poukładane życie tuż obok, ale jednak tak daleko. To było dużo trudniejsze, wymagało codziennej walki, podnoszenia się rano z łóżka i wmawiania sobie, że to ten dzień, dziś nie pomyśli o niej ani razu, da jej odejść i może w końcu pozwoli odejść też sobie.
Po takich myślach nie mógł spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, nie mógł patrzeć na swoją twarz. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że życie bez Gemmy miałoby jakikolwiek sens, że byłoby lepsze. Skończony głupiec, tak o sobie myślał.
Życie nie było takie jak w filmach. Bohaterowie nie wpadali nagle na pomysł, by wbiec do kościoła i powiedzieć nie. Historie nie kończyły się po słowach żyli długo i szczęśliwie i napisach końcowych. Nie mógł zrobić tego Gemmie, nie mógł zniszczyć jej szczęśliwej opowieści. Nie był takim człowiekiem.
– Chyba odpłynąłeś – głos Louisa sprowadził go na ziemię. Spojrzał na krzesło stojące obok, które nadal było puste. Harry wciąż stał przy barze i dyskutował o czymś z barmanem, którego tak dobrze znali po tylu latach spotkań w tym miejscu.
– Przepraszam – mruknął pocierając nerwowo twarz. Nie chciał odsłonić się przed Louisem, zbyt długo skrywał wszystkie swoje myśli i tęsknoty.
– Przez telefon mówiłeś, że chciałeś o coś zapytać – zagadnął lekko szatyn, posyłając mu ciepły uśmiech.
– Tak. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz byliśmy w Paryżu? Nasz pierwszy koncert za granicą? – poczekał, aż Lou przytaknie, nim kontynuował. – Po koncercie poszliśmy do tego klubu, słabe drinki, jeszcze gorsza muzyka. Śmialiśmy się z tego po latach – spojrzał na byłego managera, który skinął głową, potwierdzając, że słucha i doskonale pamięta tamten wieczór i miejsce. – Harry był podekscytowany, bo miała odwiedzić go Gemma. My jeszcze jej nie znaliśmy, więc chciał ją przedstawić – zauważył, że mężczyzna śmieje się cicho. – Dlaczego się śmiejesz? Coś powiedziałem?
– Nie, po prostu wiem, do czego zmierzasz, ale mów dalej – rozsiadł się wygodniej na krześle i przekrzywił lekko głowę, obserwując go uważnie.
– Dobra, do rzeczy – postanowił zrobić to szybko, bez zbędnego przeciągania. – Harry mnie zawołał, przedstawiłem się Gemmie i zostawiłem was, ale kiedy odchodziłem, widziałem, że był zły, a później ignorował mnie przez kolejne dni. Był wyraźnie wkurzony. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, ale ostatnio gdy byłem w Paryżu, przypomniała mi się ta sytuacja i jestem ciekaw, czy może wiesz, dlaczego był wtedy taki obrażony?
– Pewnie, że wiem – Louis spojrzał szybko w stronę baru, chcąc sprawdzić, czy Harry nie zbliża się jeszcze w ich stronę. – Harry był taki podekscytowany, cały dzień nie mógł się doczekać tego momentu. Chciał, żebyś poznał Gemmę i liczył, że uda mu się was zeswatać. Mówił mi o tym przez kilka dni i był przekonany, że jego plan wypali. Był na ciebie taki wściekły, gdy zobaczył, że olałeś ją i poszedłeś do jakiejś innej dziewczyny. Później jakoś to przebolał, ale na początku naprawdę czuł się zawiedziony. Wiesz, jaki jest Harry, kiedy na coś się nakręci.
Szatyn mówił coś jeszcze, ale kolejne słowa już do niego nie docierały. Widział, że Harry wrócił do stolika i usiadł obok, ale nie potrafił wykrzesać z siebie jakiejś reakcji. Jak czuje się człowiek, który ma świadomość, że zepsuł wszystko od pierwszych sekund? Jego życie mogło wyglądać zupełnie inaczej, gdyby tylko wtedy, w tym jednym momencie, zdecydował się zostać z przyjaciółmi. Mógł odmienić swój los, ale wybrał inaczej, dokonał decyzji i sam sprawił, że jego życie wygląda tak jak teraz.
– Niall naprawdę nie dasz rady przyjechać na ślub Gemmy? – Harry po raz kolejny spróbował namówić go na zmianę decyzji, ale nie było takiej siły, która zmusiłaby go do pojawienia się na tej uroczystości. Nie chciał nawet myśleć o tym ślubie, bał się, co mogłoby się wydarzyć, gdyby zdecydował się przyjechać. Nie obawiał się tego, że zrobiłby coś głupiego, raczej czuł lęk przed tym, że doprowadziłoby go do ostatecznego upadku, z którego już by się nie podniósł. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie mógł pozwolić, by obraz Gemmy w białej sukni pojawił się w jego wspomnieniach, nie zniósłby tego. To mogłoby doprowadzić go do obłędu.
– Wybacz Harry, ale mam koncert w Nowym Jorku, nie dam rady. Trasa była ustalona dawno temu, więc to wykracza poza moje możliwości. Nie jestem nikim ważnym, to wy jesteście jej rodziną – powiedział cicho, starając się ignorować szybko bijące serce.
– Jesteś przyjacielem rodziny, oczywiście, że jesteś ważny, ale rozumiem. Praca to praca, nic nie poradzimy. Koniecznie musimy to sobie odbić za jakiś czas i spotkać się wszyscy razem – Harry wydawał się nie zważać napiętej atmosfery, ale oczy Louisa śledziły uważnie każdą emocję malującą się na twarzy Nialla.
– Słuchajcie panowie, muszę się już zbierać. Jutro wylatuję, a nie jestem nawet spakowany. Cieszę się, że udało nam się spotkać i trochę porozmawiać – wstał szybko, nie chciał, by go zatrzymywali. Nie mógł dłużej z nimi siedzieć i udawać, że jest z nim w porządku.
– Już idziesz? – brunet popatrzył na niego z żalem. – Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
– Pewnie, nie ma innej opcji, wpadnijcie na jakiś koncert – poklepał go po plecach i zrobił krok w tył. – Bawcie się dobrze na weselu i nie pijcie za dużo.
– Trzymaj się Niall, zdzwonimy się – Louis posłał mu zaniepokojony uśmiech i wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale nagle zamknął usta i po prostu patrzył, jak przyjaciel oddala się od nich szybciej, niż można to było uznać za normalne.
***
Pewnie powinien wykorzystać wolny czas i spotkać się z rodziną i przyjaciółmi, ale gdy tylko opuścił lotnisko, mógł myśleć jedynie o tym, by zobaczyć Gemmę. To dlatego podjął tak mało racjonalna decyzję i poprosił taksówkarza, by zawiózł go pod budynek, w którym mieszkała. Dopiero gdy znalazł się przed drzwiami jej mieszkania, pomyślał, że może to był zły pomysł. Był piątkowy wieczór, Gemma mogła mieć plany, mogła z kimś wyjść, może w ogóle nie było jej w środku, bo bawiła się właśnie w jakimś klubie, albo była na randce. Ta ostatnia myśl bolała go najbardziej, a przecież wcale nie powinna. Nie byli na wyłączność, nie umawiali się na nic konkretnego. Po prostu pewnego dnia we Włoszech zaczęli się całować, spędzili razem noc i to stało się ich zwyczajem. Pocałunki i wspólne noce, lubił myśleć, że łączy ich coś więcej. Były dni, kiedy wydawało mu się, że są czymś więcej. Poza pocałunkami przecież rozmawiali długo i często. Dzwonili do siebie i potrafili przegadać wieczory i noce, które zaczęły składać się z poplątanych wyznań, mało śmiesznych żartów i słów tak przypadkowych, niespodziewanie nabierających znaczenia. Nie byli na wyłączność, nie nazywali tego, co ich łączyło, ale przecież to było coś. Nie odważyłby się na rozmowę, nie nazwałby tego miłością, za bardzo bał się tego, co mógłby usłyszeć w odpowiedzi na swoje wyznanie. Zresztą sam nie rozumiał jeszcze swojego serca, był ogłupiały, jeżeli chodziło o Gemmę. Może byłoby łatwiej, gdyby mógł to z kimś przegadać, ale niefortunnie jedyną osobą, z którą chciałby o tym porozmawiać, była właśnie Gemma.
Zapukał do drzwi, nie chcąc używać dzwonka. Torba na ramieniu nagle zaczęła ciążyć mu zdecydowanie zbyt mocno. Może mógł się jeszcze wycofać, nikt nie dowiedziałby się nawet o tym, że tutaj był. Chciał zrobić krok w tył, gdy usłyszał dźwięk przekręcanego klucza i drzwi uchyliły się lekko, a zza nich patrzyła na niego Gemma.
To był jeden z tych momentów, gdy czyjeś oczy stają się centrum wszechświata, są jak te dwa tunele, które prowadzą do miejsca, w którym chcemy się znaleźć, ale coś przeszkadza nam w podjęciu wędrówki i podróży. Czas na ucieczkę minął bezpowrotnie.
– Niall! – radosny okrzyk wybudził go z odrętwienia. – Co ty tu robisz? Wchodź do środka –Gemma uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w jego stronę, chwytając go za wolną dłoń, którą nie ściskał paska od torby. – Jak dobrze cię widzieć.
– Cześć – wszedł do mieszkania i pozwolił, by drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, gdy nagle torba wylądowała na podłodze, a jego ręce pełne były Gemmy. Tylko tak mógł to opisać, ponieważ jedyne co czuł to ona. Obejmował ją mocno, wtulając twarz w jej skórę, w to delikatne miejsce między jej ramieniem i szyją, które pachniało najmocniej i wydawało się, że skóra tam jest tak cienka, że mogłaby się rozerwać, gdyby tylko odważył się ją pocałować. Do jego nosa docierał delikatny zapach jaśminu i mógł tylko zaśmiać się cicho, ponieważ tak bardzo za tym tęsknił. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo tego potrzebował.
– Śmiejesz się? – zapytała brunetka, próbując się odsunąć, ale przytrzymał ją mocniej.
– Tęskniłem za tobą i twoim zapachem – wymamrotał, nie myśląc, jak bardzo było to zawstydzające.
– Co? – parsknęła, śmiejąc się z jego słów. – Śmierdzę?
– Oszalałaś? – postanowił, że jednak musi się odsunąć i spojrzeć na jej twarz. – Powiedziałem, że tęskniłem za tym, jak pachniesz. Nie zmieniaj perfum nigdy – przypatrzył się jej uważnie i dopiero teraz dostrzegł, że miała na sobie piżamę i nie wyglądała najlepiej. – Jesteś chora?
– Nie, wcale nie oszalałam – przewróciła oczami, odsuwając się szybko, gdy zaczęła kaszleć. – Tak, dopadło mnie jakieś przeziębienie, ale to nic poważnego.
– Mam sobie pójść? Pewnie chcesz odpoczywać, a ja zwaliłem ci się na głowę bez zapowiedzi – pochylił się, chcąc chwycić torbę i po prostu pójść, gdy usłyszał ciche prychnięcie Gemmy.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz, przez ciebie musiałam wstać z mojego ciepłego łóżka, więc teraz cię wykorzystam – zażartowała, posyłając mu lekki uśmiech, który rozświetlił jej zmęczoną twarz. – Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Chyba, że boisz się, że się zarazisz, wtedy faktycznie może lepiej, gdybyś poszedł, bo uprzedzam, że jeśli zostaniesz, mam zamiar się do ciebie przytulać – popatrzyła na niego wyczekująco, ale gdy zaczął zsuwać buty ze swoich stóp, klasnęła w dłonie i zostawiła go na korytarzy zupełnie samego.
Patrzył, jak znika w swojej sypialni i uśmiechnął się sam do siebie jak wariat. Jak mógł chociaż przez sekundę wątpić w sens przyjścia tutaj? Poczuł, jak ciężki kamień spada mu z serca, nagle mógł oddychać pełną piersią i wydawało mu się, że nic złego nie stanie się, gdy jest właśnie w tym miejscu. Świadomość, że spędzą weekend w ten sposób, pewnie leżąc w łóżku, pijąc dużo herbaty, oglądając jakieś nudne programy w telewizji, sprawiała, że był najszczęśliwszy na świecie. To wydawało mu się bardziej intymne, niż wszystko co robił w swoim dotychczasowym życiu. Opiekowanie się kimś, troszczenie, bycie obok, gdy ktoś odkrywał swoją najsłabszą stronę, to było dla niego jak przekroczenie pewnych barier.
– Możesz zaparzyć herbatę?
Usłyszał jej pytanie i mógł tylko odkrzyknąć odpowiedź, zanim pokierował swoje stopy w stronę kuchni. Czuł się jak u siebie w domu, chociaż nie bywał tu tak często, jakby tego pragnął. Usłyszał pierwsze krople deszczu uderzające o parapet, włączył małą lampkę stojącą na parapecie i zabrał się za przygotowywanie gorącego napoju. Słyszał dźwięki telewizora, dobiegające z sypialni i ciche mamrotanie Gemmy, która pewnie szukała czegoś ciekawego do obejrzenia. To był najbardziej domowy i rodzinny moment jakiego doświadczył, odkąd wyprowadził się z rodzinnego domu lata temu. Może powinno go to przerażać, to silne uczucie, które pojawiało się za każdym razem, gdy tylko był obok Gemmy, ale teraz chciał się tylko nim rozkoszować, zatapiać się w nim gwałtownie i szybko, tak by choć na chwilę zapomnieć, że poza tym mieszkaniem istnieli inni ludzi, że był jakiś świat, w którym Gemma i Niall nie byli razem, nie znaczyli dla siebie wszystkiego, a gdzieś był ktoś, kto odbierze mu najważniejszą osobę, którą udało mu się odnaleźć.
Dni zlewały się ze sobą, rozróżniały je tylko koszmary, które wybudzały go ze snu i krajobraz za oknem, który zmieniał się z każdym kolejnym miastem, które odwiedzili. Wspomnienia przychodziły niespodziewanie, zawsze zaskakując detalami, które tkwiły w jego głowie. Razem z deszczowym Waszyngtonem i pierwszymi kroplami deszczu spadającymi na twarz po opuszczeniu lotniska, z promieniami słońca, które rozgrzewały ciało w Kalifornii, z pierwszym ożywczym podmuchem wiatru, który przynosił ukojenie w Arizonie, z zachwycającymi, odbierającym oddech wschodami słońca na Florydzie.
Pełne spokoju i ciszy dni kończyły się nagle jak trzęsienie ziemi, po nich przychodziły noce wypełnione zapachem jaśminu, dźwiękami gitary i uczuciem splecionych dłoni na chłodnej, ciemnej pościeli, która kontrastowała z ich jasną skórą.
Ratunkiem były samotne spacery lub jazda samochodem. Nigdy nie czuł się spokojniej niż wtedy, gdy samochód ruszał, zimny wiatr wprawiający w ruch gałęzie drzew wdzierał się przez uchylone okno, a wschodzące słońce rzucało w jego stronę pierwsze witające promienie, które nie ogrzewały, ale były i to wystarczyło, by życie nagle stało się prostsze i przyjemniejsze, chociaż w istocie takie nie było.
To były te momenty, kiedy czuł spokój, poranki, gdy wspominał noce, kiedy potrafił odpoczywać i naprawdę być. Spokój i szczęście. Noc bez koszmarów i wspomnień. Ciche rozmowy przed snem. Wschody słońca tak mroźne, że rozpalające od środka, tak śnieżnobiałe, zmuszające do założenia okularów przeciwsłonecznych.
Czasem zima mogła być ciepła, czasem lato mogło być zimne. Czasem śnieg ogrzewał serca bardziej niż słońce. Czasem wschód słońca mógł być początkiem wszystkiego i końcem czegoś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top