uśmiech....
*???*
Był to zwyczajny dzień jak każdy inny...Nie!! Nie Jak każdy inny bo dziś jest ten dzień, dzień w którym w końcu dorwę tego mordercę!
Ruszyłem kierując się w górę (schodami) prosto do mojego domu,uprzednio zamykając pancerne drzwi na klucz...
Chwyciłem za mój piękny mieniący się wieloma kolorami sztylet i schowałem go do kieszeni od wewnętrznej strony płaszcza,na twarz założyłem moją bandanę(chustkę) i wyszedłem z domu...
Kierowałem się na północ (czyli do psychiatryka)gdy po jakichś 10minutach dotarłem do tego niesamowitego miejsca...
A konkretniej miałem już chwycić za klamkę,ktoś z dużą siłą pociągnął mnie do tyłu do jakiegoś zaułka...i ten sam ktoś mnie ogłuszył,jednak dalej słyszałem rozmowę co świadczyło o tym że są tu dwie osoby a nie jedna..
-to co robimy z tym kolesiem?
- nie wiem i tak musimy go za*ebać bo ten koleś wie kim jesteśmy...
-no a jak chcesz to zrobić geniuszu?
-no ku*wa nie wiem to ty tu jesteś od planowania nie ja...
-mi to zawsze ch** do d****!..
Dalszej części rozmowy nie słyszałem...obudziłem się na zimniej podłodze w jakimś dziwnym pokoju z wieloma lustrami.
Kiedy mój wzrok się przyzwyczaił do ciemności tam panującej zauważyłem małego chłopca bawiącego się zabawkami na samym środku pokoju.postanowiłem podejść bliżej i odrazu tego pożałowałem
Bo kiedy tylko zbliżyłem się nieco,to zauważyłem że chłopiec bawi się lalkami które wyglądają zupełnie jak ofiary tych morderców...jednak co mnie najbardziej zdziwiło to to że wszystkie miały poprzyszywane uśmiechy ...wszystkie prócz jednej...tej która przypominała mnie....
-O nie to pułapka!- powiedziałem dość głośno trzęsąc się że strachu.... Wtedy chłopiec odstawił zabawkę,chwycił za igłę i powiedział:
-chcesz się ze mną pobawić w chowanego?
Nie miałem gdzie się schować,biegłem przez jakiś korytarz który zdawał się nie mieć końca...chłopiec mnie dogonił, obezwładnił i zaczął wyszywać na mojej twarzy krwawy uśmiech...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top