XXXVII. Pałacowe Dzieje, cz. 1
Rasha wróciła do swojej komnaty chyłkiem, upewniając się, że nikt jej nie widział. W całym pałacu nikt nie podejrzewał, że należała do Krwawych Hien - a już na pewno, że dowodziła ich najbardziej elitarną jednostką zabójców i wojowników. Miała sześć lat, kiedy Wahah upadło, a Malik Khouri znalazł się w Słowiczym Pałacu. Jej ojciec wówczas był zajęty polityką i żałobą, wszystkie jego żony, w tym jej matka, miały ręce pełne roboty, Malika całe dnie spędzała z Miriam, wówczas jeszcze mieszkającą z rodzicami, Karim i Salah sami przeżywali śmierć matki we własnym gronie, a Zahir nie chciał z nią gadać, bo była dziewczynką. Służba nigdy nie poświęcała jej wyjątkowo dużo uwagi, ponieważ Rasha była dzieckiem grzecznym i posłusznym, niewymagającym ciągłych napomnień i pilnowania. Krótko mówiąc, czuła się wtedy przeraźliwie samotna i łaknęła uwagi, choćby od wroga. Niespodziewanie nad jej losem rozczulił się Khouri, któremu dziewczynka przypominała jego wychowanicę, niemalże przybraną wnuczkę, księżniczkę Halimę. Rasha była od niej o rok starsza i zupełnie inna z charakteru, ale też miała w sobie ten dziecięcy błysk niewinności, który roztapiał serce starego kata i mordercy.
Khouri był jedyną osobą, która naprawdę przejmowała się losem małej Rashy, dlatego dziewczynka przylgnęła do niego i dała mu się ukształtować. Przyjęła szyickie wyznanie islamu i potajemnie wyszkoliła się w wielu sztukach walki i szermierce każdym rodzajem broni białej, by zostać Krwawym Skorpionem. Wstąpiła w szeregi organizacji w wieku jedenastu lat i szybko stała się jednym z najskuteczniejszych jej członków, gdyż prócz wyszkolenia miała także element zaskoczenia, jako urocze dziecko, po którym nikt się nie spodziewał morderczych zamiarów i umiejętności. Szybko została zastępcą komendanta, pana Mustafy, który dwa miesiące wcześniej zginął w nieszczęśliwym wypadku. To miała być pierwsza misja Rashy jako nowego komendanta i dziewczyna przysięgła samej sobie, że nie zawiedzie.
W komnacie sypialnej, na jej życzenie, służący pozostawili tylko jedną świecę. Choć była odważna, Rasha wciąż nie mogła pozbyć się swojego dziecinnego lęku przed ciemnością, dlatego zawsze spała przy małym, rozświetlającym najbliższe otoczenie loża płomyku.
Zdarła z siebie nikab, po czym, uwolniona, rozsunęła zasłony zwisające z baldachimu jej loża. Cofnęła się z wrzaskiem, omal nie upadając, gdy dostrzegła siedzącą na poduszce postać.
- Witaj, siostrzyczko - powiedziała Malika.
- Co ty tu robisz?!
- Właśnie chciałam cię o to zapytać. Gdzie łazisz po nocach?
- Co cię to obchodzi?
- Martwię się o ciebie.
Rasha westchnęła i przysiadła obok siostry na łóżku.
- Ja o ciebie też - burknęła. - Ostatnio dzieje się coś, o czym mi nie mówisz.
- U ciebie także.
- Wiesz, że zawsze możesz mi zaufać, Maliko.
- Ty mi też! Powiedz, gdzie byłaś?
Rasha spojrzała jej w oczy.
- Powiem ci to tylko, jeśli ty mi opowiesz o wszystkim, co się działo od śmierci taty - oznajmiła. - Inaczej niczego się nie dowiesz.
- Ja... nie mogę, Rasha - wykrztusiła Malika. - Naprawdę nie mogę.
- Dotąd niczego nie kryłaś...
- Tym razem jest inaczej. Nie wolno mi tego powiedzieć.
- Kto ci zabrania? - Rasha niemal się poderwała, gotowa bronić ukochanej siostrzyczki choćby pięściami i zębami.
- To nie tak... Nie...
- Więc czego nie chcesz powiedzieć? Straciłaś cnotę z Hassanem? Przecież wiesz, że ja cię za to nie przeklnę!
Ku zdziwieniu Rashy, Malika nagle się rozpłakała. Wyła gwałtownie, jakby na nowo przeżywała jakąś tragedię. Po chwili wahania właścicielka komnat zbliżyła się do siostry i objęła ją, a ta wtuliła się w nią z całych sił i pozwoliła, by materiał szaty Rashy stłumił jej szloch.
- Już dobrze - westchnęła Rasha. - Powiedz mi prawdę.
- Ale daj mi słowo, słowo honoru, przysięgnij na wszystko, co kochasz, że nikomu tego nie powtórzysz!
- Przysięgam - odparła młodsza siostra bez wahania. Malika odsunęła się od niej i skierowała na nią zapłakane oczy.
- To Salah zabił naszego ojca - wyszeptała, po czym skrótowo opowiedziała o wydarzeniach z nocy po uczcie na cześć nowej ciąży Leili. Rasha wytrzeszczyła oczy, a w miarę słuchania ten wytrzeszcz tylko się pogłębiał. Ukryła twarz w dłoniach, gdy Malika doszła do momentu, kiedy Hassan zagroził jej, że jeśli powie o czymś swojej siostrze, ta zapłaci głową.
- Niepotrzebnie się bałaś - powiedziała Rasha, gdy opowieść dobiegła końca. - Hassan nigdy by mi nie dał rady.
- Jak to?
- Pytałaś, gdzie byłam. Otóż nocami wymykam się, żeby uczyć się walczyć.
Tym razem to Malika wytrzeszczyła oczy.
- Nie oczekuję, że zrozumiesz - ciągnęła Rasha. - Boję się być bezbronna w tym świecie. Nie chcę, żeby jakiś mężczyzna mógł ze mną robić, co chce. Dlatego uczę się walczyć, a Hassana, gdyby się na mnie rzucił, czekałaby okropna niespodzianka.
Wstała z łóżka i skierowała się dziarskim krokiem do wyjścia na korytarz.
- Dokąd idziesz? - pisnęła starsza z sióstr.
- Coś z tym zrobić, a gdzie? Nie zamierzam mieszkać pod jednym dachem z mordercą mojego ojca.
- Dałaś słowo - przypomniała Malika.
- Poradzę sobie z Hassanem.
- To nie jest tylko Hassan, siostro! - krzyknęła starsza, zrywając się z łóżka i podchodząc do Rashy. - To cały pałac! Ba, cały kraj! A ty przyrzekłaś mi, że nikomu tego nie powtórzysz, bez żadnych warunków do spełnienia!
- Malika, nie możemy...
- Owszem, możemy! Nie wszyscy są tacy wojowniczy jak ty! Jej ty coś wywołasz, ja za to odpowiem, rozumiesz? A ja nie uczyłam się walczyć!
- Obroniłabym cię - bąknęła Rasha.
- Jeśli nie chcesz mieć mnie na sumieniu, nie łam danego mi słowa, siostro - syknęła Malika. - Dobranoc, i zastanów się, czy warto zostawać krzywoprzysięscą.
Wróciła do swoich komnat, pozostawiając Rashę w pełnej zwątpień i rozterek samotności. Świeca za jej plecamk zamrugała i, pod wpływem podmuchu powietrza z korytarza, zgasła. Sypialnia pogrążyła się w ciemnościach, a po plecach młodszej z sióstr przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
***
Choć widać było, że ciężar wiadra z wodą sprawia jej duży dyskomfort, Leila zachowała całkowicie kamienną twarz, przechodząc obok stłoczonych w korytarzu trzech chichoczących niewolnic. Minęła je, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem, i weszła do komnat Naval. Choć kilkukrotnie omal się nie przewróciła pod ciężarem wiadra, udało jej się donieść je na miejsce.
Z wysiłkiem objęła jedną dłonią górną krawędź wiadra, a drugą jego spód, po czym przechyliła je, by wylać wodę wraz z mydlinami na odkrytą podłogę. Zdziwiła się, kiedy oprócz chlustu uslyszała grzechot - gdy wylała wszystko, ujrzała u swoich stóp grudy błota, kamienie i przemokły piach, które ktoś jej napchał na dno wiadra. Błotnista maź, która zmieszała się z wodą, ubrudziła niemal całą podłogę, a jej odpryski pozostawiły brązowe smugi na białej szacie kobiety.
Łzy zakręciły się w oczach Leili, a w gardle stanęła jej gula. Przelknęła ją jednak, po czym z godnością osunęła się na kolana i zaczęła nagarniać gołymi rękami brudną ziemię i kamienie z powrotem do wiadra, tyle, ile dała rady. Zamarła na moment, kiedy usłyszała za swoimi plecami skrzyp otwierających się drzwi - nie odwróciła się jednak, ponieważ doskonale wiedziała, kto ją odwiedził.
Rahma, Saba i Nadia, dawne przyjaciółeczki Naval, które osobiście wplątały ją, emirową, w służenie tej słowiańskiej przechrzcie, a chwilę temu chichotały na jej widok w korytarzu. Kobieta nawet nie musiała zgadywać, kto zanieczyścił jej wiadro.
- Chyba nie powinnaś tak ciężko pracować, kiedy jesteś w ciąży - odezwała się pierwsza z nich. - Co by emir powiedział, jakbyś straciła jego dziecko?
- Chyba nic, bo już nie żyje! - dokończyła Nadia. - Boli bycie nikim, prawda?
- Chyba jeszcze bardziej ją boli to, że jej dziecko też jest nikim - ciągnęła Rahma. - Nie ma nikogo, kto by się przejął, gdyby poroniła.
Leila ostentacyjnie ignorowała zaczepki, zbierając błoto z podłogi.
- Patrzcie, jakie ma brudne ręce - odezwała się Saba. - Od razu bardziej naturalnie wygląda. Założę się, że tak wyglądała przez całe życie, zanim staruch postanowił jej wetknąć nos między uda.
- Ciekawe, czy tylko on wtykał. Wygląda na puszczalską - mruknęła Nadia.
- Ibrahim nie był przypadkiem trochę za stary na porządny seks? Założę się, że tego bachora ona ma z jakimś przystojnym sługą...
Leila poderwała się i uderzyła Rahmę w twarz mokrą szmatą z drobinami błota, którą wcześniej zamierzała umyć podłogę. Wiele mogła znieść, ale nie podejrzenia, że jej dziecko może być nieślubne.
Niewolnica była tak zaskoczona, że nawet się nie cofnęła ani nie zasłoniła. Błoto pozostawiło kilka smużek na jej mokrej twarzy, którą po sekundzie wykrzywił grymas wściekłości.
- Zapłacisz za to - warknęła, po czym popchnęła Leilę tak, że kobieta zatoczyła się w tył na kilka kroków. - Jak śmiesz mnie tym dotykać, hę?!
- Jak śmiesz drwić z mojego dziecka?!
Wdowa znów machnęła szmatą na oślep, ale nie trafiła, a Rahma odepchnęła ją jeszcze dalej.
- Twój śmierdzący bękart zasługuje na to, żeby skończyć w wychodku razem z krwią miesięczną! - odkrzyknęła Rahma, nie przestając jej popychać. Saba i Nadia postępowały za nią, na razie spokojne, ale gotowe do działania. - Tak samo jak ty!
Stopa cofającej się Leili trafiła na grudkę błota, przez co kobieta straciła równowagę i upadła na plecy. Zanim zdążyła się podnieść, Rahma znalazła się tuż obok i kopnęła ją w ramię, co odwróciło ją na bok.
- Nie zasługujesz na życie, które dostałaś! - wrzasnęła niewolnica. - Jesteś taka jak my! Powinnaś żreć gówno, jak my! Nigdy nie powinnaś była zostać księżniczką! Przypomnimy ci, kim jesteś!
Gdy zaczęły na nią spadać kolejne razy, wdowa odruchowo osłoniła rękami brzuch. Na szczęście Rahma miała w sobie jakieś resztki przyzwoitości i nie atakowała tej części jej ciała. Kopniaki w końcu ustały, a wówczas Leila podniosła wzrok na oprawczynię. Ta stała nad nią, zdyszana i rozczochrana, zaczerwieniona na twarzy i z furią w oczach.
- Ty... - wycharczała powalona kobieta. - Ty jesteś zazdrosna.
- Dziwisz się?! Wszystkie chciałybyśmy żyć tak, jak ty żyłaś! Ale nam tego nie dano, choć jesteś taka jak my!!!
- Nie o mnie... - Leila pokręciła głową. - Jesteś zazdrosna o Naval.
Rahma przez moment wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w twarz, ale opamiętała się szybko i syknęła z jeszcze większą wściekłością:
- Nonsens. Naval to nasza kochana przyjaciółka. Służenie jej będzie twoją karą, księżniczko z gówna!
- Jesteś zazdrosna - powtórzyła Leila. - Ale Naval nic nie możesz zrobić, bo będziesz skończona, więc wyżywasz się na mnie.
- Co cię opętało, dziwko?!
- Przestań w to wciągać swoje koleżanki - warknęła Leila, po czym podniosła się w ziemi. Ból obitych ramion, nóg i żeber omal jej nie powalił, ale wykorzystała całą swoją siłę woli, żeby utrzymać się w pionie. - One nie czują takiej zawiści jak ty. Nie kalaj ich sumienia.
- Głupia pizda. - Nadia splunęła. - Jesteśmy w tym z tobą, Rahma.
- Owszem, jesteśmy - potwierdziła Saba, opierając się o niską Rahmę ramieniem. Leila zmierzyła je pogardliwym wzrokiem.
- Żałosne - rzuciła, po czym ruszyła do wyjścia z pomieszczenia.
- Zapomniałaś czegoś - warknęła Rahma, chwytając za pałąk wiadra, ciężkiego od zgromadzonych w nim grud błota. Następnie cisnęła nim w ślad za młodą wdową, która nie zdążyła się odwrócić ani uciec.
Wiadro uderzyło ją w plecy i pchnęło z całej siły naprzód. Po dwóch krokach Leila straciła równowagę i przewróciła się. Na oczach trzech niewolnic jej głowa uderzyła o futrynę z alarmującym trzaskiem, po czym ciało opadło bezwładnie na podłogę. Z białej framugi ściekała powoli kropla szkarłatnej krwi.
***
- Krwawe Skorpiony już wyruszyły - powiedział Malik Khouri.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - Salah poklepał go po ramieniu. - To teraz policzmy...
Przerwało mu wtargnięcie jednego z służących do gabinetu, który zdyszanym głosem zawołał:
- Panie! Jest tu delegacja z Warda Al-Sahra!
Emir niemalże podskoczył w miejscu.
- Zaproś ich do Salonu Kominkowego - zarządził. - Powiedz, że zaraz tam będę. Psiakrew, bez zapowiedzi...
- Oni są tutaj, Effendi.
Ledwo służący wypowiedział te słowa, a przez drzwi przepchnęła się trójka mężczyzn. Na ich czele szedł podstarzały brodacz w zielonej galabiji i biszcie w czerwono-żółte paski, z prostym białym turbanem na głowie, a za nim postępowała dwójka młodych zbrojnych. Ich napierśniki z beżowej skóry zdobiła na środku wytłoczona róża, herb emiratu, z którego pochodzili.
Salah z trudem przełknął ślinę z nerwów. Emirat Warda Al-Sahra szczycił się największą powierzchnią terytorium ze wszystkich okolicznych państewek, do tego zdecydowanie był najbogatszy. Co więcej, jako jedyny był obecnie czynnie zaangażowany w walkę z Imperium Osmańskim, co czyniło go obrońcą i wyzwolicielem ludu arabskiego. Wszystko to sprawiało, że Warda Al-Sahra miało dominującą pozycję na lokalnej arenie międzynarodowej i każde uchybienie, jakiego Salah by się dopuścił, mogło sprowadzić na cały jego kraj straszliwe konsekwencje.
- Witajcie, mili goście - powiedział. - Chcecie usiąść? Mam wiele komnat lepiej przystosowanych do takich okazji, ale jeśli chcecie, możemy się zadowolić tym gabinetem.
- Postoimy - odpowiedział delegat. - Jesteśmy tutaj tylko na chwilę, czas nas goni.
- To tak pilne?
- Musimy jak najszybciej wracać do Khufash Manzil - odparł mężczyzna w zielonej galabii, wymieniając nazwę stolicy Warda Al-Sahra. - Emir Bakri potrzebuje mnie w negocjacjach z Turkami.
- Więc co was sprowadza? Wybaczcie, że tak od razu przejdę do rzeczy, ale skoro się spieszycie...
- Nazywam się Abdullah Sajjad i jestem głównym dyplomatą Zamku Słońca - padła odpowiedź. - Mój władca wysłał mnie tu, żeby rozeznać się w dalszych losach Fajr. Mam na własne oczy zobaczyć, który z braci przejął schedę po Ibrahimie, i zapytać, z jakiego tytułu, jeśli nie będzie to Zahir.
Salah, który już się otrząsnął z zaskoczenia, westchnął i bezbłędnie przybrał na twarz nieszczęśliwą minę.
- Moi bracia dopuścili się zdrady - powiedział ze smutkiem w głosie. - Zahir nie mógł się doczekać śmierci ojca i wysłał swoją niewolnicę, żeby go zabiła. Przebrał ją za pokojową, myśląc, że nikt jej nie pozna.
- A książę Karim?
- Książę Karim wystąpił przeciwko mnie, kiedy osobiście postanowiłem wydać wyrok. Uznał, że próbuję zawłaszczyć sobie tron, choć ja tylko chciałem ukarać mordercę. W efekcie sprzymierzył się z Zahirem i uciekł z nim z Fajr. Teraz są gdzieś na północy kraju, możliwe, że będą się próbowali przedostać do Nakhli i tam znaleźć wsparcie.
- Czemu Nakhla miałaby go im udzielić?
- Książę Karim potrafi przekonać do swoich racji - odparł Salah ponuro. - Zwłaszcza że emir Muhammad mnie nienawidzi i chętnie uwierzy we wszystko, co złe na mój temat. Rozwiodłem się z jego córką.
- Słyszałem o tym - przytaknął Abdullah. - Ale co cię stawia, Effendi, ponad twoimi braćmi? Rodzinne niesnaski to jedno, polityka to inna rzecz. Wedle woli Ibrahima to Zahir miał objąć władzę. Twoje postępowanie czyni cię zdrajcą.
- Zahir jest mordercą...
- Czy jego zbrodnia została udowodniona? Czy odbył się sąd i zapadł wyrok?
- Zahir uciekł z aresztu, zanim doszło do sądu - odrzekł Salah najspokojniej, jak potrafił. - W ten sposób przyznał się do winy. A Karim pomógł mu w tej ucieczce, co związało go z mordercą.
- Co ty na to, Effendi?
Salah omal się nie uniósł, słysząc to pytanie. Zakrawało ono na skrajny brak szacunku.
- Moi ludzie ich tropią - odezwał się nagle milczący dotąd Khouri. - Niedawno zdrajcy w Wahah udzielili książętom schronienia. Wojsko emira Salaha ich osaczyło, ale oni uciekli, wysadzając dla odwrócenia uwagi całe centrum miasta Almutahar. Zabili mnóstwo cywilów, większość Najwyższej Straży, z połowę żołnierzy i prawowitą zarządczynię Wahah, księżniczkę Halimę. Kiedy ich dopadniemy, odpowiedzą za tę zbrodnię krwią!
Na kamiennej twarzy Abdullaha wreszcie odbiło się coś na kształt emocji - wyglądał na wstrząśniętego. Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się nad słowami szyity, aż wreszcie powiedział do Salaha:
- Emir Bakri zamierza wybrać się z wizytą do Fajr, Effendi. Poświadczę przed nim, że nie przejąłeś władzy bezprawnie. Możecie się go spodziewać pod koniec następnego miesiąca. Mam nadzieję, że do tego czasu uporacie się ze schwytaniem i osądzeniem zdrajców, inaczej mój pan uzna cię za niekompetentnego.
Następnie Abdullah odwrócił się i wyszedł, a za nim jego milcząca eskorta. Salah dopiero teraz zauważył, że obaj zbrojni mają na plecach krótkie ciemnozielone peleryny z kapturami opuszczonymi swobodnie na ramiona, wycięte w kształt liścia róży, którego skierowany do dołu czubek sięgał połowy ud.
- Nie pozwoliłem ci się odezwać - zauważył Salah, kiedy drzwi zamknęły się za przybyszami.
- Nie, panie - zgodził się Khouri.
- Ale dziękuję, że to zrobiłeś. Myślałem, że powiedzenie mu o Almutahar zabrzmi jak przyznanie się do klęski, a ty to przedstawiłeś jako dowód winy i bestialstwa moich braci. Jestem ci wdzięczny.
- Przez większość mojego życia byłem dyplomatą, panie.
- I co się stało?
- Zawiodłem - odpowiedział Malik z niewesołym uśmiechem. - Czy potrzeba ci czegoś jeszcze, Effendi? Jeśli nie, chciałbym zajrzeć w papiery mojej gildii.
- Jesteś wolny - zgodził się emir. Khouri ukłonił się, po czym zostawił go samego.
Kiedy jego kroki ucichły, Salah podszedł szybko do zasłoniętego koralikami przejścia na zaplecze. Tak, jak się spodziewał, czekał tam na niego Hassan.
- Co myślisz? - spytał władca.
- Testują cię - odparł Tatar. - Na razie zdobyłeś ich przychylność pod względem moralnym, ale musisz jeszcze udowodnić, że jesteś skuteczny w działaniu. Jeśli temu nie podołasz, mogą się opowiedzieć za Zahirem.
- Nawet po Almutahar?
- Szczególnie po Almutahar. Wysadzając miasto pełne cywilów, Zahir pokazał, że ma żelazną rękę i nie cofnie się przed niczym. Mniej więcej takich ludzi Bakri chciałby widzieć na tronach wszystkich sąsiednich państw.
- Żeby zdobyć wsparcie w walce z Osmanami - dokończył Salah. - Cóż, ja zamierzam ruszyć na tę wojnę, kiedy tylko uporam się z moimi braćmi.
- Jak to w ogóle możliwe, że Zahir wysadził to miasto?
- To pewnie nie był on. Może przypadek, a może ktoś inny tego dokonał. Ważne, że wina spadła na właściwe osoby.
- Ważne, że wybuch zabił szyicką księżniczkę - podkreślił Hassan. - Krwawe Hieny już nigdy cię nie opuszczą, panie.
- Krwawe Hieny przestaną istnieć, kiedy tylko skończę z Zahirem i Karimem - odparł emir twardo. - W moim państwie nie ma miejsca na herezje.
- Co z Mizrahijczykami?
- Są następni - wyjaśnił Salah. - Kiedy oczyszczę mój kraj ze śmieci, będę mógł to samo zrobić ze światem, który go otacza.
- Masz na myśli Turków?
- Tak.
- Uważaj, panie - doradził handlarz niewolników. - Jeszcze się zapędzisz i następnego wroga zobaczysz w Tatarach.
- Tego nie mogę zrobić - odparł wesoło władca. - Obiecałem ludziom rabowane przez was świecidełka.
- Wyślij mnie do mojej ojczyzny - nagabywał Hassan ze słodkim uśmiechem - a przyprowadzę ci tu najlepszych kupców i wytyczę nowe szlaki handlowe. Samodzielnie zbuduję w Fajr rynek zbytu dla najlepszych z naszych łowców!
- O nie, nie dam ci czmychnąć. Ale przydasz mi się w inny sposób. - Salah wcisnął w ręce zmartwiałego Tatara zwitek papirusu. - Napiszesz list do nich, podpisany własnym nazwiskiem, że zapraszasz i zachęcasz do handlu z Fajr, które jest gotowe na wieloletnią współpracę. Moi wysłannicy zawiozą to twoim ludziom.
- Jak sobie życzysz, Effendi - odburknął Hassan, po czym chwycił za papirus i wziął się do pisania.
***
Jasmina, Fatima i Hayfa oddawały się porannemu relaksowi, kiedy do ich izby wparowała Sabina z wieściami.
- Do Salaha przyjechała delegacja z Warda Al-Sahra - ogłosiła na wejściu. - Na razie chcą go sprawdzić, nie jest jeszcze ustalone, po czyjej staną stronie.
- Więc trzeba sprawić, że się od niego odwrócą - stwierdziła Fatima. - Wiemy, jak można to zrobić?
- Delegat, który został wysłany, chwilowo skłania się w jego stronę. Za miesiąc odwiedzi nas emir Bakri. Liczy na to, że do tego czasu Zahir i Karim zostaną już schwytani i osądzeni.
- Więc nie możemy do tego dopuścić - skwitowała Hayfa. - Ale co my możemy zrobić?
- Na razie nic - mruknęła ponuro Jasmina. - Nadal czekamy, aż oni się do nas odezwą.
- Mam dosyć bezczynności! - rzuciła Hayfa. - Siedzimy tu tylko i jeden po drugim tracimy przywileje! Lada chwila zostaniemy wywalone na bruk albo odesłane tam, skąd przyszłyśmy!
- Ja nie mam nawet dokąd wracać. - Fatima pokręciła głową. - Jestem ostatnia z rodu.
- Mój ojciec jest Turkiem - prychnęła Jasmina. - Trwał pokój, kiedy brałam ślub z Ibrahimem. Teraz pewnie jestem tam uważana za zdrajczynię.
- Moja rodzina była szlachtą z Wahah, to chyba mówi samo za siebie - dokończyła Hayfa niewesoło. - Musimy coś zrobić, tylko najpierw trzeba wymyślić, co takiego.
- Lepiej nie podejmować pochopnych decyzji - zaoponowała Sabina. - Naszym celem powinno być jak najszybsze skontaktowanie się z Karimem i Zahirem.
- Tylko że na razie nie wiemy, gdzie są - odparła Fatima.
- Swoją drogą, gdzie jest Leila? - zapytała emirowa, widząc, że w pokoju zastała tylko trzy kobiety, a spodziewana czwarta nadal się nie zjawia.
- Salah zrobił z niej służącą Naval - odpowiedziała Fatima. Sabina z zaskoczenia zapomniała zamknąć szczęki.
- Żartujesz - stwierdziła.
- Nie, nie żartuje - zaprzeczyła Hayfa. - Ale Leili się należało. Wszystko wskazuje na to, że pochodzi z prostego ludu. Nie ma w niej żadnej krwi szlacheckiej, więc nie powinna tu w ogóle mieszkać.
- Czyli Naval nie jest jedyna... - Sabina wybuchła niewesołym śmiechem. Brzmiała, jakby z jej pleców zdjęto ogromny ciężar.
- Co z tobą? - zaniepokoiła się Hayfa.
- Nic, nic... Po prostu to zabawne. Myślałam, że to ja jedna na świecie zostałam upokorzona w taki sposób, ale wygląda na to, że to spotkało nas wszystkie!...
- Chutliwość mężczyzny nigdy nie może upokorzyć kobiety, co najwyżej jego samego - pouczyła ją Jasmina. - Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.
Sabina zamrugała powiekami, by odpędzić nagle nabiegłe do oczu łzy. Nie wiedziała, jak zareagować na te słowa - poruszyły one najskrytszy ból, jaki miała w duszy, i przedstawiły go jej od zupełnie innej perspektywy - od perspektywy, której ona sama nigdy nawet nie uwzględniała. Chyba nawet samodzielnie nie potrafiłaby przyjąć tego punktu widzenia.
- To niezwykłe - wykrztusiła wreszcie. - Wy... Nie sądziłam, że w tym pałacu pozostał jeszcze ktoś, kto potrafi być... serdeczny.
Fatima uśmiechnęła się blado.
- Ci, którzy nie mają nikogo prócz siebie nawzajem, muszą trzymać się razem - powiedziała. - Zawsze znajdzie się tu dla ciebie miejsce. - Odwróciła głowę i z melancholią zapatrzyła się w okno. - Mam nadzieję, że Leila kiedyś to zrozumie i pozwoli sobie pomóc.
Hayfa machnęła ręką.
- Nie ma co się przejmować Leilą - odezwała się. - Tylko się szarogęsiła i...
Przerwało jej gwałtowne otwarcie drzwi, przez które dwójka eunuchów wniosła leżącą na noszach, przykrytą kocem postać.
- Miejsce! - krzyknął idący na czele. Kobiety odsunęły się posłusznie, a oni postawili nosze na ziemi obok łóżek. Teraz dało się zobaczyć, że leży na nich blada jak porcelana Leila z krwawym rozcięciem na czole.
- Co się stało?! - wykrzyknęły naraz Sabina i Hayfa. Jasmina zachowała bezpieczną odległość, podczas gdy Fatima przypadła do młodej kobiety i sprawdziła jej puls.
- Upadła i uderzyła się głową w futrynę - wyjaśnił jeden z eunuchów. - Idziemy po medyka. Pilnujcie jej!
Następnie wyszli, a Hayfa, Jasmina i Sabina stłoczyły się wokół noszy, przy których klęczała Fatima.
- Żyje - oceniła matka Zahira. - Raczej się z tego wyliże. Tylko nie wiadomo, co z dzieckiem.
Sabina przyłożyła dłoń do czoła i pokręciła głową.
- Jak to się mogło stać? - zastanawiała się.
- Jak odzyska przytomność, to nam powie - odparła Hayfa. - Pewnie nieszczęśliwy wypadek.
- Będzie bardzo nieszczęśliwy, jeśli już się nie obudzi - mruknęła Sabina.
- Ot, efekty brania ciężarnej kobiety na służkę - zadrwiła Jasmina. Hayfa spojrzała na nią wilkiem.
- Zasłużyła sobie, udając wielką panią przez tyle czasu - warknęła.
- Mnie tam nie obchodzi, skąd ona jest. - Najstarsza z wdów wzruszyła ramionami. - Tak czy siak każde życie nienarodzone powinno być święte.
- Pozostaje poczekać na medyka - odpowiedziała Sabina. - Ja sobie pójdę, żeby nikt się nie zastanawiał, co tu właściwie robię. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odpowiedziały jej wdowy.
Chwilę później drzwi zamknęły się za Sabiną, a jedynym dźwiękiem w komnacie pozostały cztery pełne napięcia oddechy. Trzy z nich były przyspieszone ciekawością, czwarty zaś ciężki, świszczący, właściwy organizmom na skraju życia i śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top