XXX. Dziecko Wojny
Nasira obserwowała, jak Aniela, Karim i Zahir są prowadzeni do stróżówki na środku placu, siedząc na szczycie rozkołysanej palmy w ogrodzie i balansując na niej swoim ciężarem tak, żeby nie spaść. Drewno trzeszczało pod nią ostrzegawczo, dlatego kiedy żołnierze zamknęli za nimi drzwi, natychmiast zeszła z drzewa i zaszyła się w gaiku oliwnym. Tutaj zaczęła się zastanawiać, co może teraz zrobić.
Ucieczka z miasta nie wchodziła w grę, wszystkie wyjścia były obstawione, a ludność nastawiona wrogo. Mogłaby co najwyżej wykraść swoich przyjaciół i gdzieś się z nimi zaszyć, a potem ewentualnie wysłać gołębia z prośbą o pomoc... Tylko że nie miała do kogo. Książę Karim mógłby coś wymyślić, może posłać wiadomość do innego kraju? Ale który by ich wsparł w takiej sytuacji?
Nawet gdyby taki kraj istniał, wiedzieli o nim tylko książęta, a z nimi nie było jak się skontaktować. Nasira nie chciała ich wykradać w ciemno, nie wiedząc, czy w ogóle mają jakieś szanse uzyskania pomocy, ponieważ gdyby ich złapano - co nastąpiłoby z pewnością bez rzeczonej pomocy - prawdopodobnie nie traktowanoby ich już zbyt łagodnie. Kobieta wzdrygnęła się na myśl o tym, co by zrobiono jej i Anieli.
Po chwili porzuciła całkiem rozważania nad tym, jak uwolnić Karima, Zahira i Anielę. To było niemożliwe, nie z budynku na środku placu. Musiała do nich sprowadzić pomoc, choć nie wiedziała skąd ani jak. Z miasta chwilowo nie miała jak uciec - musiała obmyślić jakiś postęp.
Godziny mijały, a jej wciąż nie przychodziło nic do głowy. Z obserwacji i podsłuchanych rozmów dowiedziała się, że następnego ranka więźniowie zostaną zabrani do Fajr. To na chwilę dało jej nadzieję - wraz z nimi mogłaby się wymknąć z Almutahar i spróbować ich uwolnić po drodze - ale zaraz potem zrozumiała, że nie zdąży sprowadzić żadnej pomocy w krótkim czasie, jaki zajmie jeździe konnej przetransportowanie trójki uwięzionych do Fajr, a ucieczka w bezkresną pustynię z rannym księciem była niepodobieństwem. Czas się kurczył, Nasira musiała wymyślić coś szybko, inaczej wszystkie plany lęgną w gruzach.
Tylko co?
***
- O, nie - powiedział Al-Qasimi na widok Almutahar. Nawet z tak znacznej odległości, jaka dzieliła ich jeszcze od miasta, widać było żołnierzy chodzących po ulicach, do tego z masztu na frontowym donżonie Sępiej Skały zdjęto sztandar. Na szczęście nie było widać śladów walki.
- Poddali się - ocenił Kashif. - W sumie nic dziwnego, w końcu przyjechały siły ich władcy.
- Ich prawowity władca jest w Sępiej Skale. Zapewne uwięziony - odparł Rafi.
- Ale ludzie tego nie wiedzą, prawda?
Nikt mu nie odpowiedział. Cała trójka wpatrywała się, jak niebo ponad miastem pogrąża się w ciemności, a różowawy blask zachodzącego za ich plecami słońca gaśnie na białych murach twierdzy, pozwalając im wejść w odcienie wieczornej szarości. Po chwili dołączyła do nich Aisha i cztery pary oczu obserwowały, jak płonący pomarańczem piaskowiec, z którego zbudowano większość zabudowań, powoli przechodzi w nijaki beż. Po pustyni zaczynał już pełzać nocny chłód.
Rozbili obóz na skarpie, ale wystawili warty również u podnóża urwiska. Rafi, Aisha i namiestnik Al-Qasimi zostali całą trójką zaproszeni na herbatę do namiotu szejka. Tym razem kobieta ugięła się i piła herbatę dopiero z drugiego parzenia.
- Musimy ustalić plan - oznajmił Kashif, gdy raczyli się naparem wokół malutkiego ogniska. - Jeśli tak po prostu zaatakujemy Almutahar, żołnierze wezmą książęta na zakładników.
- Nie, jeśli upozorujecie to na atak łupieżczy i odwrócicie ich uwagę, a w tym czasie ktoś potajemnie wyprowadzi książęta z miasta - odparł Al-Qasimi.
- Niby jak mielibyśmy to zrobić? - prychnął Rafi. Namiestnik uśmiechnął się niebezpiecznie.
- Znam sieć tajnych tuneli pod miastem - wyjaśnił. - Mogę się tamtędy wkraść do środka i wyprowadzić więźniów. O ile ich znajdę.
- Kto jeszcze je zna? - zapytał znów Rafi.
- Moja prawa ręka, Hasini, i księżniczka Halima. Być może paru imamów z medresy. Oprócz Hasiniego żaden z nich nie ma zmysłu strategicznego na tyle, żeby się domyślić, że tunele mogą mieć znaczenie. Dlatego to jego uwagę trzeba będzie odwrócić.
- A w jaki sposób przekonamy żołnierzy, że to napad łupieżczy? - dopytywał się, nadal sceptyczny, brat Aishy. - Jesteście Beduinami, możecie chcieć rabować, ale mogliście też sprzymierzyć się z Zahirem.
- Skrzynie z towarem z przemytu - powiedziała nagle Aisha.
- Słucham? - zdziwił się Al-Qasimi. Kobieta podniosła wzrok, który dotychczas wbijała w wolno tańczący płomień ogniska.
- Macie tu kilkanaście skrzyń z ozdobami z hebanu i kości słoniowej, tak? Jeśli się nimi obwiesicie, najlepiej jeszcze opryskacie alkoholem z tych beczek, nie będzie ulegało wątpliwościom, że jesteście przestępcami.
- Żołnierze powinni się na to nabrać - przyznał niechętnie Rafi. - Dobra, żmijo, zrobimy to po twojemu. Tylko nie zawiedź nas w tych korytarzach.
- Czemu nikt mi nic nie powiedział o przemycie? - warknął namiestnik. - Nie wiedziałem, że układam się z przestępcami.
- Uwierz mi, Abdul, ja też nie byłam zachwycona - przyznała Aisha.
- Pojadę do szturmu razem z tobą i twoimi ludźmi, Effendi - zarządził Rafi. - Chyba że widzisz mnie gdzie indziej.
- To będzie zaszczyt, zobaczyć, jak walczysz - odpowiedział Kashif.
- Ja pójdę z Abdulem - zdecydowała Aisha. Al-Qasimi i Rafi spojrzeli na nią ze zdziwieniem. - Chcę jak najszybciej spotkać się z moim mężem - wyjaśniła.
- Nie jestem pewien, czy powinnaś zostawać sam na sam z tym... - Rafi nie dokończył zdania, ale przesłanie było jasne.
- Przysięgam, że nie skrzywdzę twojej siostry - westchnął namiestnik. - Rafi, rozumiem, że masz do mnie żal, i nie dziwię ci się, ale w tej chwili wszyscy gramy po jednej stronie. Nie musimy się lubić, ale musimy sobie ufać. Inaczej równie dobrze możemy od razu skoczyć na nasze miecze.
Pan na pieczarze zmarszczył brwi i zacisnął usta, ale po dłuższej chwili niechętnie skinął głową.
- Ten jeden raz ci zaufam - powiedział. - Ale potem nie chcę cię już nigdy zobaczyć na oczy.
- I nie zobaczysz. Dopilnuję tego - obiecał Al-Qasimi, a w jego głosie zabrzmiała jakaś chłodna nuta, której zawtórowało potępieńcze wycie przemieszczających się nocą piasków.
Podmuch wiatru wpadł do namiotu i zgasił z sykiem mały płomień pełzający słabo po rozgrzanych węglach. Po plecach wszystkich zgromadzonych przeszły ciarki, ale nikt do końca nie wiedział, czy ich powodem było nagłe obniżenie temperatury, czy dziwnie ponury nastrój, który ni stąd, ni z owąd zapanował w obozie.
Szykowano się na bitwę.
***
Pomysł Nasiry był szaleńczy, głupi i desperacki, do tego miał niemal zerowe szanse powodzenia. Niewolnica czuła jednak, jak czas przecieka jej przez palce, toteż nie zamierzała go marnować na wątpliwości. To był jedyny plan, jaki zdołała wymyślić, więc teraz musiała się go trzymać.
Księżniczka Halima spędziła większość dnia, jak zwykle, w medresie, z której, dla zachowania skromności osoby duchownej, wracała do twierdzy bez obstawy. Zarząd Almutahar mógł się zmienić, ale przyszła ajatollah nie mogła pozwolić na to, by tak przyziemne sprawy zakłóciły jej plan dnia, który wyznaczały godziny modlitw, nabożeństw i medytacji. Imamowie twierdzili, że sztywna i rygorystyczna formuła pomogą jej okiełznać wybuchowy charakter, z którym zmagała się bezskutecznie od urodzenia. Póki co dawało to mierne efekty, ale księżniczka wierzyła imamom i wiernie wypełniała ich polecenia, pewna, że kiedyś poskutkują.
Nasira zaczaiła się na nią w zaułku przy głównej drodze prowadzącej do twierdzy. Co chwilę przechodził po niej patrol żołnierzy, ale liczyła na to, że żaden nie zdąży przybiec Halimie na pomoc, nim zostanie obezwładniona i wzięta na zakładnika. Niewolnica nie była głupia, nie zamierzała próbować wymienić księżniczki na więźniów - wiedziała, że nawet gdyby jakimś cudem dowódca zgodził się na ten układ, zaraz po wymianie zostaliby na nowo schwytani - a jedynie uciec z miasta i wypuścić ją, kiedy już będą daleko poza zasięgiem pogoni. Nie miała pojęcia, dokąd pójść, ale nad tym postanowiła zastanowić się, kiedy już będzie wolna. Sama nie wiedziała, czy bardziej pragnęła sprowadzić pomoc dla swoich przyjaciół, czy po prostu wydostać się z tego koszmarnego miejsca.
Słońce zaszło, a muezzini zaczęli nawoływać do modlitwy. Tym razem Nasira nawet nie kłopotała się szukaniem dywanika - chwilowo miała do roboty coś ważniejszego niż modlitwa. Wyjrzała zza rogu i rozejrzała się po ulicy. Po chwili wśród modlących się postaci dostrzegła tę, której szukała - Halima klęczała na dywaniku ledwie pięćdziesiąt metrów dalej.
Przemykając od jednego zaułka do drugiego, starała się znaleźć jak najbliżej swojej zdobyczy. Modlitwa dobiegła końca, gdy od księżniczki dzieliło ją jakieś piętnaście metrów. Nasira zanurkowała w ciemne przejście pomiędzy budynkami. Z pałającymi żywym ogniem z emocji oczami obserwowała, jak Halima wstaje, składa dywanik i niespiesznie rusza w dalszą drogę. Po chwili miała ją już na wyciągnięcie ręki.
Dłoń od razu ułożona na ustach dziewczynki zdusiła jej pisk, nim ta zdążyła go z siebie wydać, a silne ramię niewolnicy ściągnęło ją z chodnika. Stało się to tak szybko, że nikt z przechodniów nie zauważył, jak jej mała postać znika w ciemnym, pustym przejściu. Halima wiła się jak piskorz i próbowała wyrwać, ale Nasira trzymała ją mocno. Wreszcie udało jej się unieruchomić księżniczkę, a wówczas wyszeptała jej prosto do ucha:
- Jeśli będziesz mi się wyrywać albo narobisz hałasu, zabiję cię, rozumiesz?
Przerażona Halima skinęła głową. Wówczas Nasira powoli odsunęła rękę od jej ust, pozwalając jej odetchnąć, po czym związała jej nadgarstki za plecami wstęgą wyplecioną z warkocza.
- Dlaczego to robisz? - zapytała cicho księżniczka. - Wiesz, kim jestem?
- Och, wiem doskonale, wasza wysokość. - Nasira obróciła ją do siebie, by mogła zobaczyć jej twarz. Dziewczynka zbladła, rozpoznawszy niewolnicę, którą więziła.
- Czego ode mnie chcesz?
- Od ciebie? Niczego. Chcę wyjść z tego miasta. A ty będziesz powodem, dla którego mnie stąd wypuszczą. Idziemy!
Zaułkami, ciasnymi uliczkami, tylnymi przejściami i dachami Nasira poprowadziła swoją zakładniczkę w stronę południowej bramy Almutahar. Udało jej się uniknąć starcia z żołnierzami aż do głównej arterii miasta, na którą wyszła jawnie, szarpiąc księżniczkę za ramię. Do szyi przyłożyła jej dżamblę, którą zachowała po starciu z chutliwym kapitanem.
Po kilkunastu krokach została zauważona i w jej stronę ruszyło biegiem kilku żołnierzy spod bramy, wykrzykując rozkazy dla innych. Ze wszystkich uliczek zaczęły wysypywać się postacie w mundurach, a paru pobiegło co sił w nogach do twierdzy.
- Nie zbliżać się, albo ją zabiję! - krzyknęła Nasira, a żołnierze zamarli. - Wypuścicie mnie za mury. Za trzy godziny wyjedziecie stąd drogą prowadzącą do Fajr. Przy niej znajdziecie księżniczkę.
Mówiąc to, zbliżała się coraz bardziej do bramy. Żołnierze rozstępowali się przed nią, ale nie przestawali w nią mierzyć włóczniami, scimitarami, bułatami i łukami. Poruszała się wolnymi krokami, ciągnąc za sobą sparaliżowaną ze strachu dziewczynkę.
- Co chcesz osiągnąć? Umrzeć sama na tej pustyni? - zapytał jeden z żołnierzy.
- Chcę się tylko wydostać - odpowiedziała Nasira. - Tylko wydostać! Gdzieś mam wasze polityczne zwady i roszady!
- Więc zostaw księżniczkę!
- Nie ma mowy! Wtedy mnie zabijecie.
- Zabijemy cię na pewno. Jeśli ją zostawisz, zrobimy to szybko. Jeśli nie... - Żołnierz uśmiechnął się i poklepał ostrze swojego miecza.
- Nie poważycie się. Jej los jest zależny ode mnie!
Odprowadzana podobnymi pogróżkami, przemierzyła całą arterię i dotarła po niemal dziesięciu minutach powolnego marszu do bramy. Tu dwaj strażnicy w mundurach służb Almutahar i szyszkach na głowie zagrodzili jej przejście.
- Przepuśćcie mnie - zażądała.
- Albo?
- Albo księżniczka Halima zginie.
- Nie zrobisz tego. - Wartownik pokręcił głową. - Straciłabyś swój atut.
- Nie muszę jej zabijać - odpowiedziała Nasira, po czym delikatnie nacięła skórę na ramieniu Halimy. Dziewczynka pisnęła straszliwie, a jej oczy napełniły się łzami. - Wypuścisz mnie, czy mam kontynuować?
Nasira mówiła głośno, wkładając w te słowa całą swoją siłę, by ukryć drżenie głosu. Każdy jęk z gardła księżniczki rozdzierał jej serce - była w jej oczach irytującą smarkulą, ale nadal należało jej się ulgowe traktowanie z racji wieku. Niewolnica nienawidziła siebie za to, że robi krzywdę nieszczęśliwemu dziecku, zmanipulowanemu przez dorosłych i wypaczonemu przez własną żałobę. Choć nacięcie było niewielkie i nie mogło sprawiać zbyt silnego bólu, nie ulegało wątpliwościom, że dziewczynka była przerażona i zrozpaczona, pewna, że za chwilę straci życie. Żadne dziecko nie zasługiwało na przejście przez ten koszmar.
Wartownik pobladł jak ściana, ale nie ruszył się z miejsca. Nasira powoli przesunęła nóż w dół ramienia Halimy i przyłożyła go znów ostrzem do skóry. Wówczas drugi z wartowników spuścił głowę i zacisnął oczy.
- Nie rób tego - odezwał się pierwszy błagalnym tonem. - Wypuścimy cię.
Zgromadzeni ludzie rozejrzeli się po sobie ze zdumieniem. Twarz Nasiry ozdobił uśmiech. Wartownicy tymczasem opuścili broń i zaczęli podnosić olbrzymi rygiel głównej bramy Almutahar.
Przerwało im donośne rżenie konia i stukot podków, z jakim przy bramie pojawiło się czterech jeźdźców. Na ich czele jechał Ahmed, obok niego Nahdi, a pozostali dwaj nosili mundury Najwyższej Straży i trzymali w pogotowiu naładowane kusze.
- Rozejść się! Wszyscy! Już! - zarządził kapitan. Gapie i żołnierze pierzchli w głąb miasta. Pozostali jedynie wartownicy, którzy zamarli przy ryglu, i Nasira ze swoją zakładniczką. Niewolnica obróciła się tyłem do bramy i z trwogą spojrzała na nowoprzybyłych.
- Oddaj księżniczkę - rozkazał Ahmed poważnym, niskim tonem.
- Nigdy! To jakbym oddawała moje życie.
- I tak je oddasz. Wypuść księżniczkę, żeby i ona nie musiała tutaj umrzeć.
- Co?! - jęknęła Halima.
- Przemyśl swoje słowa - warknęła Nasira.
- Przemyślałem je. Jeśli nie oddasz księżniczki, zabijemy ją razem z tobą. Nie zawahamy się.
- To na pewno jakaś sztuczka... - wyszeptała Halima sama do siebie.
- Dowódco - Nahdi nachylił się ku Ahmedowi - to może nie być dobra decyzja. Jeśli ją zabijemy...
- Księżniczka Halima zginie jako bohaterka, poświęcając się po to, żebyśmy mogli powstrzymać sługę zdrajców - przerwał mu Ahmed. - Nie słyszysz, że sama woła, żebyśmy strzelali, nie patrząc na nią?
- Dlaczego chcesz ją zabić?
- Jak długo ona żyje, tak długo ludność Wahah i szyici mają nadzieję. To i tak byłoby prędzej czy później konieczne. - Odwrócił się od kapitana i zawołał znów do Nasiry: - Po raz ostatni cię proszę, wypuść ją, niewolnico!
- Przygotuj się, trzeba będzie wiać - szepnęła kobieta do Halimy. Następnie krzyknęła na głos: - Po raz ostatni odmawiam!
- Strzelać! - rozkazał swoim ludziom Ahmed.
Nasira odrzuciła Halimę w bok, a sama szarpnęła stojącego za nią wartownika i wypchnęła go przed siebie. Jeden z wystrzelonych bełtów trafił w jego udo, a drugi odbił się od bramy, krzywiąc grot. Kobieta rzuciła rannego i krzyczącego z bólu mężczyznę pod kopyta koni, a sama w ślad za Halimą zanurkowała w uliczkę pod strażnicą, w której parę dni wcześniej omal nie została zgwałcona.
Dopadła przerażonej dziewczynki i rozcięła jej dżamblą więzy. Zdobyła chwilę przewagi - kusze wymagały przeładowania, a jeźdźcy nie zmieściliby się w uliczce razem z końmi - i teraz musiała to wykorzystać. Pociągnęła Halimę za nadgarstek i przystanęła przy stosie drewnianych skrzyń piętrzących się pod ścianą.
- Na dach! - rozkazała, podsadzając księżniczkę na pierwszy poziom stosu. Następnie sama się wspięła.
Kiedy Halima chwyciła się rękami za krawędź dachu, do uliczki wpadł, pieszo, Ahmed. Darł się jak obłąkany i wymachiwał bułatem. Nasira pospiesznie pomogła Halimie wejść na dach, po czym sama podskoczyła w górę, by uniknąć cięcia. Ahmed od razu wyprowadził kolejne, ale kobiecie udało się wspiąć jeszcze wyżej i po chwili znalazła się na dachu. Dowódca początkowo chciał się zaraz za nią wspiąć, ale zrezygnował, kiedy zniknęła mu z oczu, i wrócił do wierzchowca.
- Gdzie one są? - zapytał surowo Nahdi.
- Tam! - Ahmed wskazał dach. Dwie sylwetki przebiegały, skulone, po budynku przy ulicy. - Strzelajcie!
Kusznicy zdążyli już przeładować broń i teraz unieśli ją do ramienia. Nasira musiała jednakże zorientować się w ich zamiarach, ponieważ popchnęła Halimę w bok i obie przeskoczyły na dach przyległego od drugiej strony, znacznie niższego budynku. Ściana piaskowca ukryła je przed oczami strzelców.
- Diabli! - syknął Ahmed. - Odetniemy im drogę! Żwawo!
Popędzili konie, ale te zwierzęta niezbyt dobrze sprawdzały się na ciasno zabudowanym terenie. Wkrótce musieli pogodzić się z tym, że mimo kluczenia i szukania stracili Nasirę i Halimę z oczu. Niepocieszeni wrócili do twierdzy, by zarządzić generalne poszukiwania.
Niewolnica tymczasem ciągnęła dziewczynkę za sobą, skacząc z dachu na dach i z kładki na kładkę, czasem schodząc na ulicę i prowadząc ją ciemnymi przejściami, a czasem znów po drabinie w górę i dalej po budynkach. Starała się odtworzyć drogę, którą odbyła przy swojej pierwszej wizycie w mieście.
- Zostaw mnie! - jęknęła Halima. - Jestem ci niepotrzebna!
- Zamknij się, smarlulo! - odparła chłodno Nasira i zmusiła ją do kolejnego ryzykownego skoku.
- To ciebie szukają, nie mnie!
- Zabiją cię!
- Głupia! To była tylko sztuczka! Nigdy by mnie nie zabili!
- Zamknij się i oszczędzaj oddech!
Dotarły do zaułka, w którym przy pierwszej ucieczce Nasiry odbywał się handel haszyszem. Teraz nikogo tu nie było. Niewolnica podeszła do drzwi niskiego magazynu, na dach którego poprzednio wskoczyła przy użyciu włóczni jako tyczki, i spróbowała je otworzyć. Okazały się zamknięte, ale ustąpiły po podważeniu dżamblą zasuwki. Wnętrze było zagracone skrzyniami z towarem spożywczym, ale Halimie i Nasirze udało się wcisnąć.
Kobieta zapaliła świeczkę i postawiła ją na jednej ze skrzyń, po czym zaryglowała drzwi od środka. Wówczas odetchnęła z ulgą i przysiadła po turecku na ziemi.
Gwałtowny ból oszołomił ją i oślepił. Odrzucona do tyłu, wyprostowała się i pomasowała swoją szczękę, w którą trafiła pięść księżniczki.
- Mocny cios - zauważyła. - Jak na rozpieszczoną trzynastolatkę.
- Jestem księżniczką i przyszłą ajatollah i zakazuję ci tak mnie traktować!
- Uspokój się - warknęła Nasira. - Mam cię znowu związać?
- Jeśli nie chcesz, żebym uciekła, będziesz musiała!
- Jeszcze przed chwilą byłaś przerażona. Siadaj, głupia dziewczyno. Jeszcze sobie zrobisz krzywdę.
Halima splunęła jej pod nogi, po czym poderwała się na nogi i podeszła do drzwi. Stanęła przy nich, gdy zauważyła, że Nasira nawet nie próbuje jej powstrzymać.
- Siadaj, głupia dziewczyno - powtórzyła kobieta. - Albo nie, nie chcesz, to nie siadaj. Daj się zastrzelić.
- Moi ludzie mnie nie zastrzelą.
- To nie są twoi ludzie, kochana. To są ludzie z Fajr. Al-Qasimi mógł mieć do ciebie słabość i pozwalał ci żyć, ale oni tego błędu nie popełnią.
- Nie poważyliby się...
Nasira westchnęła ze zniecierpliwieniem.
- Już się poważyli - przypomniała. - Jak myślisz, czemu ten dowódca kazał się wszystkim gapiom i żołnierzom rozejść?
- Chciał uniknąć tumultu?
- Wszyscy zobaczyli, że zostałaś wzięta na zakładniczkę, a to dało mu świetną sposobność, żeby cię sprzątnąć. Teraz jeszcze potrzebował, żeby nikt nie zobaczył, jak to się naprawdę odbędzie. Pewnie zostałabyś bohaterką, która sama kazała strzelać bez względu na własne bezpieczeństwo, albo przypadkową ofiarą. Przynajmniej to uslyszeliby twoi poddani.
Halima usiadła na skrzyni i ukryła twarz w dłoniach.
- Co ja im takiego zrobiłam?
- Dajesz nadzieję swoim ludziom - wyjaśniła ponuro niewolnica. - Póki żyjesz, żyje też krew ich zmarłego emira. A wraz z nią ambicje, by Wahah kiedyś znowu zostało niepodległym krajem. Salah pragnie władzy absolutnej i z całego serca nienawidzi szyitów, więc twoi ludzie kłują go w oczy w dwójnasób. Ty sama reprezentujesz wszystko, czego on nienawidzi, jesteś dumna, nieugięta i wytrwała w wierze. Nawet chcesz zostać ajatollah.
- Przecież go poparłam! Wysłałam mu gołębia, żeby wiedział, gdzie jesteście! Zadeklarowałam, że jestem po jego stronie!
- A on to wykorzystał i już cię nie potrzebuje. Teraz, kiedy spełniłaś swoje zadanie, może cię usunąć, żebyś nie stała mu na drodze przy eksterminacji szyitów i wykorzenieniu pamięci o Wahah.
Halima wybuchnęła płaczem.
- Ciszej - szepnęła Nasira. - Będą nas szukać.
Jękliwe zawodzenie przeszło w ciche łkanie i pociąganie nosem. Niewolnica dała się dziewczynce wypłakać, a kiedy ta się nieco uspokoiła, objęła ją ramieniem.
- Trzeba iść spać - powiedziała. - Jest już prawie północ. Jutro zastanowimy się, co dalej.
- Nie zwiążesz mnie? - zdziwiła się księżniczka.
- Nie... Jeśli chcesz uciekać, droga wolna. Przekonasz się, czy warto było mi ufać.
Halima znów pociągnęła nosem.
- Nie chcę umierać - wyszeptała.
- Więc kładź się do spania. Póki nie będziesz się darła, nic ci tu nie grozi. Jutro spróbujemy się jakoś wymknąć.
- Wiem, którędy można. Tylko dokąd pójdziemy?
- Do Nakhli. Nie myśl o tym teraz, odzyskaj siły przed drogą, która nas czeka.
Nasira zdmuchnęła świeczkę i sama ułożyła się do snu. Choć była zmęczona i kleiły jej się powieki, długo nie mogła zasnąć, słysząc pochlipywanie księżniczki. W końcu, poddała się i przysunęła do niej, by dodać jej otuchy. Halima otoczyła ją ramionami i wkrotce zasnęła, wtulona w jej szatę.
Niewolnica poczuła, że potrzebuje chronić tę dziewczynkę za wszelką cenę i że najchętniej przychyliłaby jej nieba. Halima była tak młoda, bezbronna i niedoświadczona, do tego tak naiwna i łatwa do zmanipulowania. Doznała w swoim życiu niesprawiedliwych krzywd, które powoli zaczynały zatruwać jej czystą naturę. Była niewinną istotą potrzebującą pomocy, zanim będzie dla niej za późno.
Jak Ksenia.
Na wszelki wypadek, jakby ktoś mnie chciał zlinczować prewencyjnie: Nasirze odpaliło się protect and care, nie uczucia romantyczne, jakie żywiła do Kseni. Nie jest pedofilką, a Halima ma trzynaście lat. Można uznać, że to trochę podejrzane, skoro Ksenia miała niecałe szesnaście, ale generalnie w tamtych czasach piętnaście było uznawane według krajów europejskich za wiek dorosły, a to, czy ktoś - fizycznie i psychicznie - dorośnie w wieku lat piętnastu, osiemnastu, czternastu czy dwudziestu pięciu, to zależy od konkretnej osoby. Na potrzeby tej opowieści załóżmy, że Ksenia w wieku szesnastu lat była, wprawdzie bardzo młodą, ale już kobietą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top