Prolog
- Psiakrew! - zaklął starosta Przemyski, pan na Ostrogach, zrzucając swą potężną ręką z blatu biurka wszystkie dokumenty, przycisk do papieru, pióro i kałamarz, z którego wylał się czarny atrament. - Pół roku, Jerzy, pół roku! A ty nadal nic mi nie przynosisz?
Jerzy, ogromny wojak z czarnymi dredami i brodą drwala, cofnął się o krok i pokornie spuścił głowę.
- Nie ma po nich śladu, ojcze.
- Codziennie mi do dworu przychodzą jacyś chłopi, że im córki i narzeczone znikają. Co ze mnie za pan, skoro nie umiem im zapewnić bezpieczeństwa?
- Ludzie po wsiach sympatyzują z porywaczami, ojcze, i kryją ich - westchnął Jerzy. - Wielu skrycie wyznaje wiarę mahometan.
- Bzdura! Na mojej ziemi mieszkają sami dobrzy chrześcijanie. I tym chrześcijanom musimy ruszyć natychmiast z pomocą, rozumiesz?!
Ściany skromnie urządzonego gabinetu odbiły echem krzyki gospodarza. Choć rodzina Przemyskich nosiła tytuł szlachecki od trzech pokoleń, obecna głowa rodu, Gniewomir Michał Przemyski, nadal miał nietypowe upodobanie w prostocie i funkcjonalności. Dwór w Ostrogach, który wybudował na ziemi otrzymanej za zasługi wojenne w starciu z Chmielnickim, był urządzony w niezwykle oszczędnym, pozbawionym ozdób stylu. Jedyne prawdziwie barokowe, olśniewające zbytkiem przedmioty znajdowały się w komnatach pani Jadwigi z Czaplińskich Przemyskiej, od czternastu lat ukochanej małżonki Gniewomira.
- Mieszkamy niedaleko Siczy - odparł Jerzy. - Wielu naszych poddanych ma tatarskie korzenie. Nie dziwota, że niektórzy chcą kultywować zwyczaje i wiarę przodków.
- Więc wyplenimy tę wiarę, żeby ci z naszych poddanych, którzy nie oddają się szatańskim wpływom Allaha, nie musieli cierpieć. Wyruszysz jutro raz jeszcze, ale tym razem nie wracaj, póki nie przyprowadzisz mi tu herszta tej bandy!
Jerzy pokłonił się, choć miał świadomość, że to bezcelowe - usiłował znaleźć porywaczy od niemal sześciu miesięcy i wciąż nie wpadł na ich ślad. Wiedział jedynie, że porywają dziewczęta na sprzedaż do krajów Bliskiego Wschodu, tłumacząc, że chcą je nawrócić na jedyną prawdziwą wiarę. Jerzy przypuszczał, że gang składał się z potomków ukraińskich Tatarów, których po zadnieprzańskich wsiach niestety było zbyt wielu, by ich znaleźć bez pomocy mieszkańców. Jego zadanie przypominało szukanie igły w stogu siana.
Już miał opuścić gabinet ojca, kiedy nagle jedna z krokwi pod sufitem zatrzeszczała złowieszczo. Obaj mężczyźni zadarli wzrok do góry i ujrzeli smukłą postać, która zeskoczyła z krokwi saltem i wylądowała twardo na dywanie, podpierając się ręką.
- Fuj - odezwała się, patrząc na wnętrze swojej dłoni. Trafiła nią prosto w plamę atramentu. - Masz tu bałagan, panie.
Postać nosiła męskie ubranie, składające się z krótkiego kaftana i nogawic, ale sylwetkę i twarz miała zdecydowanie kobiece. Długie po pas, falowane, rude włosy oplatały ją niczym welon, a blade policzki pokrywało zatrzęsienie piegów w podobnym kolorze. Prosty, zgrabny nos, usta wykrojone na kształt serca i trójkątny podbródek mogłyby z niej uczynić nadzwyczajną piękność, ale wrażenie psuły wyłupiaste, lekko zezowate szare oczy. Przy pasie nosiła turecki kindżał i mizerykordię, a dłonie ozdabiała jej niemodna opalenizna.
- Aniela - skomentował sucho Gniewomir. - Po pierwsze, wiesz, że powinnaś nazywać mnie ojcem. Po drugie, ile razy ci mówiłem, że masz przestać podsłuchiwać moje rozmowy?
- To chyba nie sekret, że Jerzy znowu spartaczył robotę. - Dziewczyna puściła wojakowi oko, na co ten poczerwieniał z oburzenia. - Źle do tego podchodzisz, panie.
- A jak miałbym do tego podejść? - spytał ze zniecierpliwieniem gospodarz.
- Podstępem. Pozwól mi się tym zająć! Ubiorę się w te babskie fatałaszki, wyjadę bez eskorty, wezmą mnie, a ja wybadam ich szajkę od środka.
- Nie ma mowy! - krzyknął Gniewomir. - Obiecałem twojemu ojcu, że dobrze się tobą zaopiekuję. To zbyt niebezpieczne.
- Wolisz zapewnić bezpieczeństwo jednej osobie, która da sobie radę bez ciebie, czy całym rzeszom swoich bezbronnych poddanych?
Starosta załamał ręce. Każdego dnia, odkąd czternastoletnia wówczas Aniela znalazła się pod jego dachem, żałował, że jej ojciec, a bliski przyjaciel Gniewomira, kazał mu się nią zaopiekować po swojej śmierci. Kazimierz Wójtowicz nigdy nie miał syna, dlatego usiłował go sobie zastąpić jedyną córką. Kiedy konał po bitwie pod Żółtymi Wodami, w której przyjął na siebie cios przeznaczony dla Gniewomira, raz jeszcze poprosił przyszłego starostę o opiekę nad ukochanym dzieckiem. Gniewomir wychował już czterech synów, ale nie miał pojęcia o wychowywaniu dziewczyn, toteż Aniela wyrosła na butną i krnąbrną pannicę. Od sześciu lat pani Jadwiga bezskutecznie usiłowała zrobić z niej damę, ale jej mąż poddał się już dawno i pozwolił jej razem z jego synami cwałować przez wertepy na półdzikich rumakach odkupionych od dezerterów Złotej Ordy, wspinać się na drzewa i wprawiać w użytkowaniu wszelakiej broni. Dziewczyna okazała się wyjątkowo zdolnym szermierzem i z całej czwórki przybranych braci tylko najstarszy Jerzy potrafił pokonać ją w pojedynku, a to i tak jedynie dlatego, że od delikatnego ostrza szabli wolał ciężką głownię topora. Teraz Aniela miała dwadzieścia lat, i choć była całkiem urodziwą i bogatą młodą kobietą, wciąż nie pojawiali się zalotnicy, co przyprawiało Jadwigę o bezsenność.
- Co ja mam z tobą zrobić, kobieto? - zapytał starosta.
- Pozwolić mi robić to, w czym jestem najlepsza, panie - odpowiedziała. - Wiesz, że mój ojciec by tego chciał. Wychowywał mnie na wojownika.
Gniewomir uniósł ręce do głowy i przeczesał nimi rzadkie, siwe włosy, stanowiące jedyną oznakę starości w jego energicznym, silnym ciele. Choć niższy od Jerzego, był podobnie jak on zwalisty i muskularny, do tego jego dłonie przypominały imadła. W czasach młodości uchodził za jednego z najprzedniejszych rycerzy Rzeczypospolitej, o czym przypominały rozliczne trofea rozwieszone na ścianach korytarzy we dworze - jatagany i buzdygany tureckie, kozackie chorągwie, skóry dzikich zwierząt i jedna pruska zbroja, która stała na stojaku w kącie gabinetu. Aniela opierała się o nią nonszalancko, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem, podczas gdy stojący pośrodku Jerzy przerzucał spojrzenie z jednego na drugie i z powrotem.
- Zacznij mnie wreszcie nazywać ojcem, młoda damo, albo zamknę cię w twojej komnacie na klucz, postawie strażnika pod oknem i tyle będzie z twoich eskapad na stepy - powiedział wreszcie.
- Jeśli zacznę, pozwolisz mi wyjechać... ojcze?
- Pozwolę, moje utrapienie - odparł zgryźliwie. - Ale jeśli dasz się sprzedać w niewolę, przysięgam, że spalę cały świat, żeby cię z niej wydostać, a potem własnoręcznie skrócić o głowę.
Aniela odepchnęła się lekko od zbroi, podbiegła do starosty i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Dziękuję, ojcze! - zawołała i pocałowała go w policzek. - Kocham cię!
- Ja ciebie też, lisico, dlatego proszę, żebyś na siebie uważała. Nie chcemy, żebyś skończyła w haremie jakiegoś arabskiego księcia, nieprawdaż?
Dziewczyna zarumieniła się, słysząc aluzję do koloru swoich włosów. Ukłoniła się Gniewomirowi na pożegnanie, zmierzyła Jerzego krzywym spojrzeniem, po czym wybiegła z gabinetu, gwiżdżąc pod nosem melodię jednej z najbardziej wulgarnych pijackich przyśpiewek. Przybrany brat z zaciśniętymi ustami odprowadził ją wzrokiem.
- Co myślisz? - zapytał gospodarz.
- Myślę, że ona nie wie, co robi - odrzekł Jerzy. - Wpakuje się w kłopoty, o jakich nie marzyła, i dostanie w końcu za swoje. Szkoda, że pewnie będzie już wtedy za późno na naukę.
W przeciwieństwie do pozostałych trzech synów starosty nie lubił Anieli. Uważał, że jej zachowanie wynika z rozpieszczenia i nieznajomości prawdziwego świata, i choć cenił jej umiejętności w walce wręcz, nadal widział w niej głupią, słabą kobietę. Według niego jej jedynym zadaniem powinno być znalezienie sobie wysoko urodzonego męża i urodzenie Polsce kolejnych wojowników, tymczasem ona jedynie flirtowała z kozackimi pacholętami i sama próbowała stać się wojownikiem. Takie wystąpienie przeciwko ustalonym konwenansom w oczach Jerzego zakrawało na bluźnierstwo.
- Dlatego kiedy tylko wyjedzie, weźmiesz dziesięciu chłopców z garnizonu i ruszysz po jej śladach - powiedział na to Gniewomir. - Będziecie z daleka pilnować, żeby jej nikt nie wykorzystał ani nie sprzedał. Może dzięki temu rzeczywiście w końcu uda wam się wyśledzić, gdzie te diabły się kryją. Na wszelki wypadek weźmiecie Borysa.
- Twoja wola, ojcze - skinął głową Jerzy.
- Zatem udanych łowów, synu. Powodzenia i nie wracaj mi bez zdobyczy.
- Nie zawiodę, ojcze.
***
Jędruś Przemyski, najmłodszy z całej gromady, liczący sobie trzynaście lat, jedyny rodzony syn Jadwigi, wylegiwał się na kopie siana w stodole, bujając w obłokach, kiedy przez otwarte wrota wpadł, zdyszany, jego starszy brat, Janek - piętnastolatek, ostatni syn pierwszej żony Gniewomira, Albertyny, która zmarła miesiąc po jego narodzinach.
- Przeszkadzasz - fuknął młodszy. Właśnie wyobrażał sobie bójkę miniaturowych, latających Kozaków nad jego głową, ale hałas robiony przez Janka rozproszył go.
- Jędruś, wstawaj - odparł starszy - jeśli chcesz zobaczyć Anielkę w sukience!
- Cooo? - Jędruś momentalnie się ożywił. - Gdzie? Pokaż mi!
Przyzwyczaili się do tego, że nie było na świecie siły, która zmusiłaby Anielę do noszenia kobiecych ciuchów. Często z tego powodu wybuchały awantury pomiędzy nią a Jadwigą, w których to pierwsza zostawała zazwyczaj zwycięzcą. Bracia wylegli więc przed stodołę i wlepili okrągłe ze zdumienia oczy w postać dziewczyny, która przemierzała dziedziniec dworu w rozkloszowanej błękitnej sukni, prowadząc swojego gniadego rumaka za uzdę. Szła jak zwykle, pewnym i szybkim krokiem, bez oczekiwanych u damy powłóczystych ruchów, ale i tak w oczach chłopców przyzwyczajonych do kaftana i nogawic wyglądała jak księżniczka. Na głowie miała czepek z siateczką, na dłoniach koronkowe rękawiczki, a jej twarz i ramiona ocieniał biały parasol z falbanami.
- Anielka, bierzesz ślub? - zawołał Jędruś.
- Anielka, jedziesz na bal? - zapytał Janek. Dziewczyna odwróciła się do nich i pomachała na pożegnanie.
- Na przejażdżkę tylko! - odkrzyknęła. - Ale ani słowa mamie!
- Ani słowa! - odpowiedzieli chórem.
Chwilę później Aniela zniknęła za bramą, a chłopcy weszli z powrotem do stajni. Tu chwycili za dwa długie kije, do których przymocowywano grabie, i zaczęli pojedynek, udając skłóconych kozackich watażków.
***
Jerzy wyglądał znad drewnianej palisady otaczającej Ostrogi dla ewentualnej obrony przed najeźdźcą. Takie umocnienia mogły powstrzymać co najwyżej niewielką bandę, dlatego Gniewomir miał szczerą nadzieję, że póki nie zaoszczędzi dostatecznie dużo pieniędzy, by wybudować kamienną fortecę, tych okolic nie nawiedzi żadna kolejna wojna.
- Odjechała - powiedział najstarszy z młodego pokolenia Przemyskich. - Na koń! Zaraz wyruszamy.
Trzech z jego towarzyszy było czystej krwi Kozakami, czterej mieli kozackie korzenie. Jeden był w jednej czwartej Turkiem, a pozostali dwaj szczycili się czystym polskim pochodzeniem, co jednak w tym rejonie było raczej wątpliwe. Cała dziesiątka podeszła do koni, tupiących z niecierpliwością na dziedzińcu. Kiedy wskoczyli na siodła, brama przed nimi otwarła się i runęli w przód, poganiając co sił rącze wierzchowce. Towarzyszył im Borys, potężny wilczur Gniewomira, przyuczony do tropienia zwierzyny na polowaniach. Wokół nich wyrastał bezkresny, zielono-rudy step, upstrzony kępami oczeretu i nielicznymi kwiatami, które przetrwały aż do sierpniowej pory. Na odległych polach uprawnych dało się zobaczyć chłopów ścinających dojrzałe zboże.
Słońce minęło już zenit, kiedy opuścili Ostrogi, i jechali za Anielą aż do późnego wieczora. Przez cały ten czas ona i jej koń stanowili niewielką plamkę na horyzoncie, czasem ginącą wśród falistych wzgórz, a czasem rysującą się wyraźnie na tle bezchmurnego nieba. Kiedy słońce zabarwiło zachodnią stronę nieboskłonu złotem i czerwienią, skrócili dystans, ponieważ głębokie cienie i wkradająca się w krajobraz szarość mogły ją skutecznie ukryć przed ich oczami. Wreszcie nadeszła noc i w górze, na podobieństwo zniczy na wielkim cmentarzu w dzień Wszystkich Świętych, błysnęły tysiace gwiazd. Wówczas Aniela rozpaliła ognisko, a Jerzy i jego ludzie zatrzymali się na noc tak daleko, by widzieć jego blask ledwie na horyzoncie. Sami nie rozpalali ognia; zadowolili się kolacją złożoną z paru sucharów i zimnej wody, po czym pokładli się do snu na gołej ziemi. Trzymali warty po dwie osoby, każda para po półtorej godziny.
Ranek wstał omglony i chłodny, wiatr przyniósł zapowiedź pierwszych dni jesieni. Błękit nieba wstydliwie schował się za srebrnym zwierciadłem chmur, w których zdawała się odbijać mleczna powłoka mgły. Opary pochłaniały dźwięki, przez co mimo lodowatych powiewów wiatru, które potrząsały łodygami i źdźbłami wysokich bylin, na stepie panowała upiorna cisza.
Przeciągając się i ziewając hałaśliwie, Jerzy podszedł do wartownika.
- Widać ją? - spytał.
- Ledwo, ledwo. - Wartownik pokazał mu ręką południowo-wschodni horyzont. Gdzieś tam, gdzie powinna się znajdować jego linia, majaczył we mgle ledwie widoczny blask płomienia.
- Musimy podjechać bliżej - zadecydował dowódca. - Chłopcy, na koń! Śniadanie zjemy już w drodze.
Znów wskoczyli na siodła i ruszyli przez step, który tym razem wygłuszał odgłosy wydawane przez kopyta ich koni. W niecałe pół godziny zbliżyli się na tyle, by zobaczyć nie tylko ognisko, ale i kępę niskorosłych drzewek, obok których Aniela zatrzymała się na noc.
- Chyba lubi długo spać, skoro jeszcze nie wyruszyła - zauważył Nikita.
- Albo zorientowała się, że jest śledzona, i zwiała nam w nocy - odparł Jerzy grobowym tonem. - Radek, podkradnij no się tam i sprawdź, czy głupia siedzi przy ogniu.
Wezwany skinął głową, zsiadł z konia i truchtem pobiegł w stronę obozowiska Anieli. Jerzy wybrał go nie bez powodu, Radosław Mak był najlepszym w grupie myśliwym, co sprawdzało się też przy polowaniu na ludzi. Umiał rozpoznać każdy ślad, jeszcze lepiej potrafił każdy zatrzeć, poruszał się niemal całkowicie bezszelestnie, a jeśli tego sobie życzył, nie dało się go zobaczyć choćby na otwartej przestrzeni. W rodzinnym powiecie Krakowskim, gdzie wyuczył się tej sztuki, jego umiejętności tak zadziwiły ludzi, że oskarżono go o czarnoksięstwo i musiał uciekać. Na szczęście znalazł schronienie na dworze Gniewomira, który wówczas potrzebował silnych i pomysłowych ludzi, budując od podstaw swoje starostwo.
Radosław powrócił po dłuższej chwili. Nie musiał nic mówić; jego wyraz twarzy zdradził Jerzemu, że stało się najgorsze.
- Nie ma jej - zameldował. - Znalazłem ślady kopyt wielu koni. I chyba jakiejś szarpaniny. Wzięli ją w nocy.
- Dopięłaś swego, siostrzyczko - wycedził przez zęby dowódca.
- Co takiego?
- Na koń! Musimy ich doścignąć, zanim coś jej zrobią. Radek, jedziesz na przedzie. Będziesz szukać śladów.
Niestety, nie mogli jechać tak szybko, jak Jerzy sobie życzył, ponieważ mgła znacznie utrudniała czytanie śladów. Opadła dopiero późnym popołudniem, a wtedy pomknęli galopem. Wieczorem dotarli na brzeg jednego z odpływów Dniepru, w miejscu, gdzie niewielką plażę zasłały liczne bale z nieociosanego drewna.
- Tu wskoczyli na tratwę - skonstatował Jerzy. - Radek! Czy któryś z ich śladów miał coś rozpoznawalnego, po czym byś go odróżnił od innych?
- Tak, panie! Jeden koń miał wszystkie cztery podkowy w różnych rozmiarach.
- Świetnie! W takim razie czas na nocleg. Z samego rana ruszamy. Na pewno płynęli na południe, bliżej swojej klienteli, więc też pojedziemy na południe. Będziemy badać teren po obu brzegach w poszukiwaniu śladów dużej grupy ludzi, wśród których był jeździec z koniem o niewymiarowych podkowach. Czy to jasne?
Wszyscy przytaknęli bez szemrania, choć agresja w głosie Jerzego zdradzała, że nie jest on pewny tego planu. Tak naprawdę łudził się nadzieją, że jeszcze zdoła uratować nierozważną dziewczynę, ale w głębi duszy wiedział, że jest za późno. Czuł, że zawiódł; zarówno ją, jak i swojego ojca, dlatego, mimo najszczerszych chęci, przez całą noc nie zmrużył oka.
Rankiem podzielili się na dwie grupy. Jedna, z Radkiem na czele, przeprawiła się przez bród i sprawdzała wschodni brzeg, podczas gdy druga, prowadzona przez Jerzego, szła zachodnim. Mieli duże nadzieje, ponieważ brzegi rzeki były podmokłe i kopyta odciskały na nich wyraźny ślad. Jerzy prowadził dodatkowo Borysa na smyczy, z nadzieją, że pies znajdzie znany zapach.
Koło południa los Anieli został przypieczętowany - chmury, które od poprzedniego dnia napęczniały i ściemiały, siknęły rzęsistym deszczem. Już po godzinie ulewy obydwa brzegi rzeki były całkowicie gładkie, bez jakichkolwiek odcisków kopyt. Nawet ich własne ślady zacierały się za nimi w przerażającym tempie.
Jerzy wydał z siebie wściekły ryk i rozbił toporem grudę rozmiękłej ziemi. Kolejny raz musiał powrócić z pustymi rękami, do tego tym razem utraciwszy nie tylko honor, ale i powierzoną jego opiece przybraną siostrę. Mógł jej nie lubić, ale czuł się za nią odpowiedzialny, poza tym nawet w chwilach największej złości nie życzył jej tak okrutnego losu. Podczas drogi powrotnej do Ostrogów, która zajęła trzy dni, nie odezwał się ani jednym słowem.
***
Wieczorem tego dnia, kiedy Wójtowiczówna wyjechała z Ostrogów, Przemyscy zasiedli, jak zwykle, do kolacji. Słudzy wnieśli na stół jadło i napoje, a następnie oddalili się. Gniewomir tymczasem złożył ręce, przymknął oczy i rzekł:
- Dziękujemy ci, Panie, za ten posiłek, którym nas darzysz. Spraw, aby był smaczny i pożywny, aby dodał nam sił i pozwolił cieszyć się tym życiem, które w nas tchnąłeś. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Wskazał ręką specjały znajdujące się na stole, a wówczas zaczęto jeść. Słudzy postarali się na ten wieczór; głównym daniem była pieczona kaczka z żurawiną, na pozostałych półmiskach znajdowały się marynowane śledzie z cebulą, sałatka z octem, królicze paszteciki, ciastka z owocami dzikiej róży i cały ogromny sękacz. Do popicia przygotowano grzańca z miodem, sok z pomarańczy dla Jędrusia i Janka, wodę schłodzoną lodem i najlepszej jakości herbatę. Przez długich kilka minut w jadalni słychać było jedynie intensywne mlaskanie, nieprzerywane żadnym słowem.
- Gdzie się podziewa Aniela? - zapytała wreszcie Jadwiga.
- Nie wiem - odparł Gniewomir.
- Pojechała na przejażdżkę! - odezwał się Jędruś. - Była wystrojona jak na bal! W prawdziwą sukienkę!
Jadwiga, postawna czarnowłosa dama lat niespełna czterdziestu, zmrużyła oczy, gdy to usłyszała.
- Aniela w sukience? - upewniła się.
- Tak! - poparł brata Janek. - Miała też rękawiczki i parasol!
Kobieta ponownie przesunęła wzrokiem po otaczającej ją rodzinie. Oprócz Gniewomira siedziała tu trójka synów, Jędruś, Janek i dziewiętnastoletni Kacper, oraz młodszy brat Gniewomira, Władysław. Władyś w swojej pierwszej wojnie został okaleczony, przez co stał się niemy i zamknięty w sobie, prawdopodobnie również nieco szalony. Całymi dniami siedział sam we własnej komnacie i nie reagował na żadne bodźce, schodził jedynie na posiłki, podczas których nie odzywał się ani słowem. Domownicy zazwyczaj grzecznie ignorowali jego obecność, lecz kiedy przyjeżdżali goście, udawali, że wciąż próbują wciągnąć go w jakąś rozmowę, by usprawiedliwić jego obecność przy stole.
- A gdzie Jerzy? - spytała, marszcząc brwi.
- Wyjechał z dziesiątką zuchów - odpowiedział Jędruś. - Wyglądali, jakby szli na wojnę!
Jadwiga zmierzyła męża surowym spojrzeniem. Ten skulił się w sobie i, chcąc nie chcąc, opowiedział jej o ryzykownym planie rozprawienia się z bandą łowców niewolników. Pani Przemyska omal nie zemdlała; trzeba jej było przynieść sole trzeźwiące i podtrzymać ją, by nie spadła z krzesła.
- Jak mogłeś... - wyszeptała po wszystkim oskarżycielsko. - Jak mogłeś... Naszej jedynej córce kazać jechać do ordyńców...
- Ona sama chciała! - bronił się starosta. - Poza tym ma rację. Tu chodzi o wszystkich naszych poddanych, moja kochana.
- Synów też wydasz na zatracenie?!
- Jadwiga, uspokój się. Wysłałem za nią Jerzego, wszystko będzie dobrze. Sprowadzi nam ją tu całą i zdrową.
- Obyś miał rację.
- Jestem pewien, że ją przywiezie. - Gniewomir objął słabującą małżonkę i spojrzał tęsknię w okno, za którym lśniły gwiazdy. - Obiecał.
Dzień doberek, potencjalni czytelnicy.
Rzecz, którą chciałam zaznaczyć na wstępie: jestem grammar nazi. Wiem, że myślnik to co innego niż półpauza, niestety wattpad mimo najszczerszych moich starań zmienia mi wszystkie myślniki na półpauzy.
Druga rzecz, jaką chciałam zaznaczyć na wstępie: nawet najgorsza grammar nazi, będąca największą perfekcjonistką, nie jest w stanie wyłapać wszystkich błędów we własnym tekście. Przyczyna jest prosta: własny tekst się pamięta, więc często widzi się to, co się chciało napisać, nie to, co się napisało. Jeśli ktoś zauważy błędy, będę dozgonnie wdzięczna za wytknięcie mi ich. Innymi słowy, serdecznie zapraszam do konstruktywnej krytyki ;)
Trzecia rzecz, jaką chciałam zaznaczyć na wstępie: nie znam się zbytnio na historii Arabii, dlatego proszę traktować tę opowieść z przymrużeniem oka. Ojczyzna Zahira to fikcyjne miejsce, ponieważ nie chciałam popełnić gwałtu na historii Półwyspu Arabskiego, próbując się wpisać w jakieś faktyczne miasta i wydarzenia historyczne. Zbyt mało jest wiarygodnych i dostępnych za darmo źródeł w języku polskim lub angielskim, żebym ryzykowała pisanie opowieści historycznej. Dlatego jest to romans.
Czwarta rzecz, jaką chciałam zaznaczyć na wstępie: ze względu na tematykę tej opowieści, jaką jest los niewolnic na bliskim wschodzie, będą się pojawiać liczne sceny seksu i molestowania, ponieważ takie były realia życia tych dziewczyn. Jeśli kogoś to odstrasza, z bólem serca muszę odradzić zagłębianie się w lekturę - dla wahających się jednak dodam, że nie będę wprost opisywać brutalności, ponieważ jestem miłośnikiem metody "fade to black", jeśli chodzi o opisywanie scen erotycznych.
Piąta rzecz, jaką chciałam zaznaczyć na wstępie: nie umiem pisać romansów. Nie lubię romansów. Czemu to zaczynam? Nie mam pojęcia xD. Tak czy siak zapraszam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top