LXXIV. Zdrada

Aaron Shamun powrócił do swojego domu podenerwowany, w nadziei, że klient, którego musiał zostawić w środku konwersacji, by ratować Huberta, nadal na niego czeka. Zawsze kierował się zasadą wyższości zysku i patriotyzmu ponad innymi czynnikami - nie lubił jednak, kiedy jedno wchodziło w drogę drugiemu. Gdyby nie książę Zahir, nigdy nie próbowałby ratować Huberta kosztem własnego zarobku.

Gdy zastał swoje biuro puste, a odźwierny poinformował go, że klient odszedł, zniecierpliwiony, zaklął głośno i kopnął najbliższe krzesło. Zaraz potem się uspokoił i przybrał na twarz najserdeczniejszy uśmiech, gdyż dzwonek w drzwiach odezwał się czystym, lśniącym dźwiękiem, oznajmiającym przybycie kolejnego klienta.

Może jednak ten dzień nie był do końca stracony.

Profesjonalny uśmiech zgasł na jego ustach, gdy zamiast kolejnego otyłego kupca lub biedaka w podziurawionych łachach zobaczył wchodzących do środka śmiałym krokiem mundurowych. Dwóch strażników z włóczniami podeszło do niego i chwyciło go za ramiona, podczas gdy trzeci przyłożył ostrze do torsu odźwiernego.

- Co się dzieje?! - krzyknął lichwiarz z przerażeniem.

- Proszę nie stawiać oporu.

Strażnik po jego lewej przyłożył mu włócznię do gardła, a ten po prawej puścił go i zaczął przeszukiwać jego sekretarzyk. Papiery z szelestem spadały na ziemię, czasem rozdzierane z trzaskiem w połowie. Aaron skrzywił się, widząc tworzący się bałagan, i oblizał schnące ze strachu wargi.

- Panowie, jestem pewien, że doszło do nieporozumienia - rzucił nieco podwyższonym głosem.

- O tym my zdecydujemy - odrzekł chłodno strażnik trzymający go na końcu włóczni.

- Chłopcze, spokojnie, nie zrobią ci krzywdy - powiedział Aaron się do swojego odźwiernego, który zrobił się szarozielony, wpatrując się zezem w koniec wycelowanego w niego ostrza, po czym z powrotem zwrócił się do strażników: - Czy mogę wiedzieć chociaż, o co się mnie oskarża?

Odpowiedziała mu cisza przerywana szelestem papieru.

- Znalazłem - odezwał się strażnik, który robił przeszukanie. - Stawka potrojona względem zwyczajnej. Kolejny kupiec tatarski... ta sama sytuacja.

- Aaronie Shamunie, jesteś oskarżony o celowe i świadome sabotowanie polityki ekonomicznej naszego emira Salaha ibn Ibrahima poprzez podwyższanie oprocentowania pożyczek dla kupców tatarskich - wyjaśnił beznamiętnie strażnik trzymający lichwiarza pod włócznią. - Zostało ustalone, że z pięciu twoich klientów czterech musiało zamknąć interes i wyjechać z powrotem na Krym. Twój majątek zostanie zarekwirowany w ramach pokrycia szkody, jaką twoje działanie wyrządziło państwu. Emir zdecyduje, jaka kara spotka ciebie. Proszę iść z nami i nie stawiać oporu.

Shamun zmartwiał i przez całą tę wypowiedź nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Jego wargi drżały, a skóra zmieniała się w gładki popiół. Dopiero kiedy strażnicy ponownie chwycili go pod ręce i szarpnęli w stronę wyjścia, odzyskał język i krzyknął:

- Panowie, to nieporozumienie! Podniosłem stawkę dla wszystkich, bo bieda przycisnęła! Dla wszystkich! Po prostu w ostatnim czasie zachodzą do mnie sami Tatarzy! Panowie!

Strażnik po prawej podsunął mu pod nos umowę zawartą trzy dni wcześniej z mizrahijskim studentem, gdzie nadal widniało stare, niższe oprocentowanie.

- To student, panowie! Studentom liczę mniej, bo są biedniejsi! Proszę, panowie, zapłacę, mogę większy procent odprowadzać do skarbu państwa, tylko zostawcie mi cokolwiek! Cokolwiek!

Tym razem nie odpowiedzieli. Wywlekli go na ulicę i pociągnęli w stronę pałacu przez tłum, ściągając na niego kilka ciekawskich spojrzeń i nieprzychylnych komentarzy. Trzeci strażnik potrząsnął groźnie włócznią przed twarzą przerażonego odźwiernego, po czym opuścił biuro i zamknął drzwi. Dołączył następnie w paru krokach do towarzyszy wlokących Shamuna, który wciąż wykrzykiwał tłumaczenia.

- Nie chciałem, żeby to się stało! To byli klienci, dlaczego miałbym chcieć ich bankructwa? Zapłacę, panowie, i przywrócę stare oprocentowanie, tylko dajcie mi szansę! Jedną, ostatnią!

Biadolenie nieco przycichło, gdy lichwiarz wraz ze strażą znalazł się już w bogatej dzielnicy Fajr, a całkowicie umilkło, kiedy wprowadzono go do pałacu. Strażnicy wrzucili go do jakiejś ciasnej celi w areszcie i pozostawili samego, niepewnego swego losu. Aaron zwinął się w kłębek na zimnej, wilgotnej podłodze i załkał cicho, bez łez, wpadając w czarną rozpacz.

Ot, tu go zawiódł patriotyczny obowiązek. Słuchał Huberta i na złość bezprawnemu władcy podwyższył oprocentowanie dla Tatarów, i oto, gdzie skończył. W celi, z niczym. Tego ranka dla Zahira i Huberta stracił klienta, już wtedy czuł się fatalnie. A teraz? Przez swoje głupie sentymenty i wierność staremu przyjacielowi stracił zupełnie wszystko. Najchętniej rozszarpałby obydwu winnych własnymi rękami.

Czas mijał, a gniew Aarona zwiększał się z każdą upływającą w bezdennej ciszy sekundą. Z początku płonął niczym pożar, ale po godzinie zaczął zmieniać się w zimną i ostrą jak stal nienawiść. Nie był im tak naprawdę niczego winny, polityka go nie obchodziła, a pod Salahem miał taką samą szansę rozwoju finansowego jak pod Zahirem. Po co się w to wpakował? Z czystej głupoty, którą teraz trzeba było naprawić.

Kiedy drzwi do celi wreszcie się otworzyli i do środka wszedł strażnik, Aaron zerwał się i spojrzał mu zdecydowanie w oczy. Tego ranka przedłożył patriotyzm nad biznes, teraz przyszła kolej na zadbanie o biznes.

- Wiem, gdzie jest książę Zahir - oznajmił. - Prowadźcie mnie do emira. Jeśli obieca zostawić w spokoju mój majątek i pozwolić mi dalej prowadzić interes, powiem mu, gdzie go szukać.

***

- Sabino - jęknęła Fatima - jesteś wspaniała. Nie wiem, jak ci dziękować.

Chwyciła czarkę z ajranem w swoje przesuszone od codziennego zmywania naczyń dłonie i zdjęła ją z tacki trzymanej przez Fatmę. Służąca ukłoniła się, a następnie podeszła do Jasminy, która sięgnęła po swój ajran z podobnym wzruszeniem.

- Częstujcie się - powiedziała ciepło Sabina, pociągając łyk z czarki. Obok niej Hayfa robiła to samo, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Przynajmniej tyle mogę dla was zrobić.

- To dużo - westchnęła Jasmina. - Już sądziłam, że nigdy więcej nie zostanę ugoszczona jak należy.

- Nigdy? Nie wierzysz w zwycięstwo Zahira? - zapytała wesoło Fatima. - Niech on się tu pojawi, a raz-dwa wrócimy do najlepszych komnat.

- Odnośnie Zahira i Salaha - wtrąciła Hayfa, poważniejąc. - Powiedz im, Sabi.

Emirowa spuściła wzrok. Nie miała ochoty wracać myślami do tematu, który skłonił ją do zorganizowania tego wielce niestosownego spotkania.

- Poczekajmy na Leilę - zdecydowała. - Gdzie ona jest?

- Bo ja wiem? Nie widziałam jej, odkąd się obudziła. - Jasmina wzruszyła ramionami.

- To prawda, gdzieś się szlaja z dala od nas - potwierdziła Fatima. - Może jej odpuścili po tym wypadku, zwłaszcza że nosi dziecko.

Hayfa prychnęła.

- Pewnie się wielka pani nawet nie pofatyguje - burknęła.

Wówczas jednak drzwi się otworzyły i wpadła przez nie zdyszana Leila z rozwianymi włosami.

- Wybaczcie, dopiero teraz się dowiedziałam, że jest spotkanie - rzuciła na wejściu. - Co omawiamy?

- Siadaj. - Sabina wskazała jej poduszkę obok siebie. Wszystkie cztery zebrane kobiety siedziały na podobnych. - Zaraz wszystko wytłumaczę.

Leila minęła Fatmę jak powietrze, machinalnie ściągając z tacy swoją czarkę z ajranem. Niemal odruchowo i bez głębszej myśli rzuciła do niej:

- Przynieś mi coś słodkiego.

Następnie siadła i wychyliła duszkiem zawartość czarki. Pozostałe wdowy zmierzyły ją spojrzeniami pełnymi wzgardy, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Tymczasem Fatma dygnęła nisko i wyszła cicho z pomieszczenia, by po dłuższej chwili powrócić do niego z talerzem smażonych ciastek tulumba, unurzanych w syropie cukrowym.

- No dobrze - westchnęła Sabina. Nie mogła się dłużej wykręcać. - To bardziej prywatna sprawa niż państwowa, ale może nam narobić trochę kłopotów.

- No, mówże! - zachęciła ją niecierpliwie Leila. Trzecie z kolei ciastko zniknęło w jej ustach i natychmiast sięgnęła po czwarte.

- Wygląda na to, że jestem w ciąży z Salahem.

Cisza, która zapadła po tych słowach, przypominała milczenie morskich głębin. Cztery pary oczu spojrzały na nią z mieszaniną współczucia, strachu i niedowierzania.

- Jak to się stało? - zapytała ostrożnie Jasmina. - Ostatnio podobno był zainteresowany kimś innym.

- Stwierdził, że chce mieć potomka, ale ciało Naval jest dla niego zbyt cenne, żeby je szargać ciążą - wyjaśniła sucho emirowa. - Nawiedził dwa razy moją komnatę i, cóż... miał szczęście. - Parsknęła niewesołym śmiechem. - Nikt o tym nie wie, nie dałam się jeszcze przebadać. Musimy utrzymać to w tajemnicy, póki Zahir nie obejmie władzy. Oby się pospieszył.

- A co potem? - zapytała chłodno Fatima. - Urodzisz dziecko, które usłyszy, że mogło być emirem, gdyby Zahir nie zdetronizował jego ojca? Chcesz kolejnej rebelii?

- A co mam zrobić? Rzucić się ze schodów w nadziei, że poronię?

Leila zapakowała sobie do ust dwa ciastka naraz i przeżuwała je obojętnie. Tylko bladość twarzy zdradzała, że temat poronień nie był dla niej przyjemny.

- Jest inny sposób. - odezwała się Hayfa, drapiąc podbródek. - Z pewnością którejś z nas uda się dostać do jakiejś zielarki, żeby załatwiła ci ziółka poronne.

- Więc teraz co, na chwałę księcia Zahira będziemy zabijać nienarodzone dzieci? - spytała jadowicie Jasmina.

- To nie będzie potrzebne - odezwał się nagle męski głos, na dźwięk którego wszystkie kobiety prócz Leili podskoczyły. - Nie zamierzam mieć syna ze zdradziecką żmiją.

Salah wyłonił się z bocznych drzwi używanych przez służbę, a zaraz za nim wybiegło z korytarza kilkunastu funkcjonariuszy Najwyższej Straży. Wszystkie prócz Leili kobiety poderwały się i zaczęły uciekać z krzykiem, lecz żadnej nie udało się nawet dobiec do drzwi. Pochwycone przez strażników, trzy wdowy i Sabina zostały zawleczone do Salaha i rzucone na kolana przed jego obliczem.

- Nie kłamałaś - powiedział emir z uznaniem do jedynej siedzącej wciąż spokojnie osoby. - Od dziś zamieszkasz w komnacie Sabiny i przywrócę ci służbę.

- Leila? - wyszeptała Sabina. - Jak mogłaś?!

Wspomniana w odpowiedzi ugryzła kolejne ciastko. Wyglądała na całkowicie rozluźnioną, ale nie odważyła się podnieść wzroku na zdradzone koleżanki.

- Ty szmato! - wrzasnęła Hayfa, próbując się szarpać. - Ty podła, chciwa zdziro!

- Nie jestem chciwa - odpowiedziała Leila cicho.

- Ale sprzedałaś nas za własny pokój i służbę?! Niech no cię dopadnę, ty...

Hayfa zerwała się z ziemi, ale strażnicy natychmiast pchnęli ją z powrotem na kolana, a wówczas zaniosła się płaczem.

- Dlaczego? - zapytała beznamiętnie Fatima.

- To już was nie interesuje - przerwał rozmowę Salah. - Strażnicy, odprowadźcie te trzy stare hieny do lochów, niech się spotkają z naszym ulubionym obiektem przesłuchań. Leilo, czy mogłabyś na chwilę zostawić mnie z moją żoną?

Kobieta zgarnęła leniwym ruchem talerz z tulumbą i wyszła w ślad za strażnikami, którzy wyprowadzili Hayfę, Fatimę i Jasminę. Salah i Sabina zostali sami.

Sabina podniosła się z klęczek i przyjęła pozycję obronną. Salah patrzył na nią jak wilk na swoją ofiarę, spokojny i stabilny, podczas gdy ona drżała i przestępowała z nogi na nogę.

- Nie powinieneś tego robić - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Jestem twoim atutem politycznym. Masz zapewnionego potomka i ciągłość rodu. Jeśli Zahir wyjdzie z nory, będziesz miał przewagę...

- Powiedziałem, że nie potrzeba mi potomka z podłej, zdradzieckiej żmii. - Salah podszedł do niej powolnym krokiem. - Skoro o tym mowa, samej żmii też nie potrzebuję.

- I co? Rozwiedziesz się ze mną?

- Rozwiodłem się z Nur i teraz mam Nakhlę na głowie. - Niespodziewanie chwycił ją oburącz za gardło. - Wolę bardziej ostateczne rozwiązania.

Twarz Sabiny spurpurowiała, gdy próbowała palcami odgiąć dłonie Salaha od swojej szyi - bezskutecznie. W oczach robiło jej się czarno, a płuca paliły, błagając o tlen. Tętnienie w uszach przypominało huk wodospadu. Wargami bezustannie powtarzała nieme "proszę", ale jej mąż był niewzruszony.

Uderzyła go raz i drugi w twarz, lecz to również nie sprawiło, żeby poluzował uścisk. Wtem jednak otwarły się główne drzwi i do środka wpadł zdyszany eunuch.

- Panie! Ważne wieści!

Salah ze złością wypuścił Sabinę, która upadła na podłogę, kaszląc i biorąc raptowne wdechy.

- Musiałeś przez nie wpaść do komnaty, w której przebywam z kobietą? - warknął. - Oby te wieści były rzeczywiście ważne, inaczej skrócę cię o głowę.

- Panie, aresztowano dziś lichwiarza, któremu udowodniono, że podwyższał procent tatarskim kupcom. Straty zamierzaliśmy pokryć z jego majątku, a on sam miał stanąć przed sądem, Effendi...

- I to mają być te ważne wieści?!

- Sęk w tym, że ten lichwiarz zeznał, że wie, gdzie jest książę Zahir! Prosi, żeby mu odpuścić to przestępstwo, a w zamian zdradzi, gdzie schował się nasz wróg.

Wściekłość na obliczu Salaha natychmiast została wyparta przez triumf.

- Gdzie jest ten lichwa? - zapytał.

- Trzymamy go w areszcie...

- Idę tam - przerwał mu emir. Pogroził palcem Sabinie i rzucił: - Jeszcze się z tobą policzę! - Po czym krzyknął w stronę widocznego przez otwarte na oścież drzwi korytarza, po którym kręciło się paru mundurowych: - Zabierzcie ją do lochów!

Następnie wymaszerował z komnaty tak energicznie, że jego saub nadął się jak żagiel i furkotał za nim niby chorągiewka na wietrze.

***

Wchodząc po schodach, Sara czuła się tak zmęczona, że ledwo była w stanie stawiać kolejne kroki. To był chyba najgorszy tydzień w jej życiu, ciągła obawa o zdrowie Anieli, później niedoszły gwałt, a teraz na dodatek życie jej ojca stanęło na włosku. W szpitalu spędziła wraz z matką i Jerzym, który uparł się, by im towarzyszyć, cały dzień, aż do wieczora. Była wyczerpana i marzyła o kąpieli i świeżych ubraniach. Po nie właśnie wspinała się mozolnie po stopniach wewnątrz rodzinnego domu.

Już z ręką na klamce zamarła, przypomniawszy sobie, że przecież w jej pokoju mieszkają teraz Aniela i Zahir. Przyklęknęła więc i zerknęła przez dziurkę od klucza, żeby zobaczyć, czy im w czymś nie przeszkodzi.

Delikatny uśmiech wystąpił na jej usta, gdy zobaczyła, że leżą obok siebie przytuleni. Dziewczyna wpatrywała się w księcia z najszczerszą miłością, a on przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło, jak najdroższy skarb. Sarę cieszył ten widok, ponieważ wyczuwała niedopowiedziane uczucia pomiędzy tą dwójką od momentu, kiedy pojawili się na progu jej domu. Odsunęła się od drzwi, nie chcąc zakłócać im prywatności.

Zawsze mogła wziąć tę kąpiel trochę później.

Odchodząc, zatopiła się w niewesołych myślach. Zahir i Aniela mieli to, o czym ona sama marzyła od zawsze. Tak powinny wyglądać romantyczne relacje, ją zaś spotkało to, co najgorsze. Dreszcze przechodziły po jej plecach na samo wspomnienie nachalnego dotyku Jerzego. Rodzice uczyli ją wprawdzie, że nie wolno hodować w sercu nienawiści, ale ona nie potrafiła przestać pragnąć jego śmierci. Najchętniej sama by mu ją zadała; czuła się brudna, wewnętrznie i zewnętrznie, i miała wrażenie, że tylko zaszlachtowanie przyczyny tego brudu pozwoliłoby jej odzyskać poczucie czystości.

Ogień namiętności potrafił ogrzewać, ale także palić, o czym musiała się przekonać tak boleśnie na własnej skórze.

Gdy schodziła po schodach, przed jej oczami zaczęły stawać mroczki ze zmęczenia. Zdecydowanie potrzebowała się położyć, chociaż na chwilkę... Ale to musiało poczekać, bowiem usłyszała hałas w sieni. Z westchnieniem skierowała chwiejne kroki w tamtą stronę, by zobaczyć, co się dzieje.

Zbyt wyczerpana, by pomyśleć, że niezapowiedziani goście mogą zwiastować kłopoty, wkroczyła śmiało do sieni, przykrywając dłonią usta rozwarte do ziewnięcia. Zamarła nagle, gdy otoczyło ją trzech żołnierzy, wyciągając ku niej ostrza bułatów. Nabrała w płuca powietrza, ale nim zdążyła krzyknąć, inny żołnierz zasłonił jej usta ręką.

Sara szarpnęła się, ale było ich zbyt wielu. Zakneblowali ją i związali jej ręce za plecami, po czym ją wyprowadzili na ulicę ogarniętą szafirową ciemnością wieczoru. Pod domem Kowalewskich stał cały oddział żołnierzy, otaczający wóz z dużą klatką, zamykaną od tyłu. Właśnie jeden ze zbrojnych odemknął drzwiczki, żeby pozostali mogli wrzucić do środka schwytaną dziewczynę.

Drzwiczki zamknęły się z powrotem, a dom rozbrzmiał krzykami i odgłosami walki. Po krótkiej chwili wyprowadzono z niego Tamarę, związaną i zakneblowaną tak jak córka, i również wrzucono ją do klatki. Tymczasem ze środka dobiegał brzęk stali - Jerzy, Radek i Alosza stawiali opór.

Jednakże pomimo ich heroicznej postawy po paru minutach z budynku wyprowadzono, a właściwie wyszarpano wrzeszczącą mimo knebla i wyrywającą się Anielę. Osłabiona po chorobie, zataczała się co krok, ale i tak próbowała walczyć. Sara zauważyła mimowolnie, że Polka nie miała na sobie nic oprócz krzywo zapiętej koszuli brata, szczęśliwie sięgającej jej do połowy ud. Gdy doprowadzono ją wreszcie do klatki, jej nagie stopy były zakrwawione od licznych kamyczków, po których musiała przejść.

Walka dobiegła końca chwilę później, gdy do klatki wniesiono nieprzytomnego Aloszę i słaniającego się na nogach Jerzego, któremu krew z rozcięcia na czole zalała całą twarz. Radek, idący za nimi, jako jedyny miał jeszcze energię, by się szarpać i stawiać, jednak nie zdało mu się to na wiele. Potem wyszedł Karim, utykający mocno, lecz wsparty na ramionach dwóch żołnierzy. Na samym końcu wyprowadzono Zahira.

Książę szedł spokojnie, nie stawiając oporu, ale z dumnie uniesioną głową. O własnych siłach wszedł do klatki i usiadł ze skrzyżowanymi nogami, ani na moment nie tracąc równowagi mimo wyłamanych do tyłu rąk. Jego spojrzenie, choć rzucane znad knebla, miało w sobie tyle siły, że zdawało się przecinać żołnierzy w pół; niejeden umknął przed nim wzrokiem i odchodził, by zająć inne miejsce w formacji, nieco dalej od klatki.

Aniela podniosła na niego zapłakane oczy, na co on odpowiedział spojrzeniem łagodnym i pełnym stoicyzmu. "Umrzemy z godnością - zdawał się mówić. - Nie pozwól, żeby cię złamali". Dziewczyna skinęła głową, po czym opuściła powieki i oparła głowę o bok klatki. Chwilę później wóz ruszył i potoczył się w stronę Słowiczego Pałacu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top