LXVI. W Rodzinnym Gronie, cz. 2
Zahir przygotował się w myślach na to, że jego brat po torturach nie będzie wyglądać tak samo, ale i tak z trudem powstrzymał odruch wymiotny, gdy ujrzał krwiste wnętrze pustego oczodołu otoczonego siateczką fioletowych żył. Blednąc śmiertelnie, przemógł się i podszedł do łóżka, a następnie usiadł na pufie skwapliwie przysuniętej mu przez gospodynię.
- Mężniejesz - stwierdził Karim ironicznie, kiedy Tamara wyszła, cała w ukłonach, by zostawić ich samych.
- Po czym wnioskujesz?
- Widziałem, że prawie uciekłeś na mój widok. Kiedyś po prostu byś się zawinął.
Starał się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton, ale nawet to nie ukryło jego wszechogarniającej słabości. Ledwo mówił, ledwo się ruszał. Wydawało się, że każdy dźwięk dobywający się z jego krtani był owocem nadludzkiego wysiłku.
- Ty byś się kiedyś nie dał tak poturbować - odgryzł się Zahir. Na wymizerowaną twarz Karima wypłynął uśmiech, upiorny w zestawieniu z wyłupionym okiem.
- Odezwał się ten, którego strzała położyła na kilka tygodni...
Młodszy książę wzdrygnął się na wspomnienie koszmarnego bólu rozsadzającego mu plecy i późniejszych dni męki w gorączce i brudzie.
- Obaj wyglądaliśmy lepiej - westchnął. - Co ci zrobili poza okiem?
- Dużo powierzchownych ran, zakażonych... Wybite biodro, prawdopodobnie konieczna amputacja...
Zahir aż się cofnął z zaskoczenia. Gdyby on miał stracić całą nogę, z pewnością nie mówiłby o tym tak spokojnie.
- A co się z tobą działo? - spytał starszy z braci. - Udało się z Nakhlą?
- Tak. - Zahir opowiedział mu o podróży i pobycie w Nakhli, pomijając oczywiście wszystko na temat ostatnich słów Aldony i swojej zwady z Anielą.
- Chwila - mruknął Karim, gdy opowieść się skończyła. - Więc gdzie jest Aisha?
- Nie wiem. Odjechała i nie wróciła, więc...
- ODJECHAŁA I NIE WRÓCIŁA? - Karim mimo osłabienia uniósł się do siadu. - I nie szukaliście jej? Tak po prostu odjechaliście?
- Wybacz, ale uznaliśmy sprawy państwa za ważniejsze od niej. Sam byś tak zrobił.
Głos Zahira był chłodny i spokojny. Brat patrzył na niego z niedowierzaniem; to nie był ten niedorajda, którego znał przez całe życie. Po kilku sekundach ciszy opadł bezsilnie na poduszki, oddychając chrapliwie.
- Dorosłeś - wycharczał. - Niedługo będziesz tak samo bezwzględny jak ojciec i Salah.
"Ale nigdy nie będę tak bezwzględny jak ty" - odpowiedział mu Zahir w myślach. Na głos powiedział jedynie:
- Módlmy się, żeby do tego nie doszło.
- Tak... Módlmy się...
Zmęczony rozmową i gwałtownym zrywem, Karim przymknął powieki i zwiotczał. Po chwili jego oddech pogłębił się i wyrównał, zdradzając, że książę zapadł w sen. Zahir spojrzał na niego i... zebrało mu się na mdłości, gdy przeanalizował swoje myśli.
Tak łatwo byłoby się go pozbyć, chociażby zadusić poduszką. Wszyscy by sądzili, że organizm po prostu nie podołał i się poddał po torturach. Tak łatwo...
Ale tak niegodnie i zdradziecko. Cóż z tego, że pozbawiłby Fajr jednego tyrana i drugiego potencjalnego, skoro sam stałby się trzecim? Zasiadłby wtedy na tronie i nikt by go nie niepokoił, ale nie o taki sukces mu chodziło. Nie był, nie mógł być taki, jak jego ojciec i bracia. Łączyły go z nimi więzy pokrewieństwa, ale nic poza tym. Musiał walczyć z zewem zatrutej krwi Ibrahima, która podsyłała mu do głowy te mordercze myśli.
Aż się wzdrygnął, jak przyłapany na gorącym uczynku, kiedy zaskrzypiały drzwi wejściowe do sypialni. Obrócił głowę; na progu stał wychudły, pożółkły starzec z bielmem na oczach. Książę potrzebował długich kilku sekund, by się zorientować, kogo widzi.
- Pan Hubert?...
Bezkrwiste usta starca rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
- Dawno się nie spotykaliśmy, mój książę.
Jego głos był drżący i słaby, choć we wspomnieniach Zahira zawsze grzmiał basem. Ciało też nie przypominało tego krzepkiego, zażywnego nauczyciela, który opowiadał mu o dalekich krainach europejskich i o truciznie, jaką w duszy zasiewa źle rozumiana religijność, będąca źródłem grzechu, a nie cnoty. Z tamtego człowieka pozostał ledwie strzęp, lecz był to strzęp pełen charakteru i dziwnej mocy, która emanowała od niego niby ciepło od wiązki ognia.
- Dawno... - powtórzył Zahir ze wzruszeniem i powoli podniósł się z pufy. - Zbyt dawno.
Hubert wszedł do pokoju, wspierając się na drewnianej lasce. Z trudem stawiał kroki, ale nie prosił o pomoc, ani nie zamierzał się poddać. Książę podszedł to niego powoli i bardzo delikatnie podał mu rękę, by staruszek miał podporę z obu stron. Następnie doprowadził go do pufy, na której wcześniej siedział.
- Powiedz mi, proszę, jak teraz wyglądasz, mój chłopcze? - zapytał Hubert. - Niestety moje oczy widzą już tylko plamy światła i ciemności...
- Jestem wyższy niż ostatnim razem, kiedy mnie pan widział - odpowiedział młodzieniec ze ściśniętym gardłem. - Tak, na pewno jestem wyższy... I szczuplejszy.
- Nie jesteś już taką okrągłą beczusią?
- Nie... - Zahir spłonął rumieńcem.
- To dobrze, to dobrze... A włosy? Dalej masz takie gęste, miękkie kosmyki do pasa?
- Tylko do ramion, panie Hubercie. Ale w dotyku takie same.
- A buźka nadal pyzata, czy wyładniałeś cokolwiek?
Książę westchnął z rezygnacją.
- Nadal pyzata - mruknął. Odpowiedział mu z głębi piersi Huberta rzężący śmiech.
- To wspaniale, bo bez tych pyz nie miałbyś nic uroku - stwierdził nauczyciel.
- Miło słyszeć...
- Powiedz mi no, Zahirze, ożenili cię już z jakąś księżniczką?
- Jestem nadal kawalerem, panie Hubercie.
- Wspaniale! To znaczy, że może jeszcze zakosztujesz trochę miłości. A panna się jakaś wokół ciebie kręci?
Zahir zdębiał i uciekł spojrzeniem, na moment zapominając, że jego rozmówca jest niewidomy. Hubert skwitował jego długie milczenie kolejną salwą rzężącego śmiechu.
- Wnioskuję, że jakaś sie kręci, ale pewnie sytuacja jest trudna, inaczej byś się chwalił... Nie przejmuj się dziewczynami, mój książę. Choćby twoje serce miało pękać dziesięć razy, warto wycofać się, jeśli nie jesteś w pełni szczęśliwy. W końcu znajdziesz tę właściwą, choćby za jedenastym razem, a wtedy trzymaj jej się i nie puszczaj, nawet gdybyś miał dla niej spalić cały świat. Najsłodszy smak ma miłość, o którą toczyło się wojnę.
- Teraz mam do wygrania zupełnie inną wojnę - westchnął Zahir. - Miłość mi nie po drodze.
- Żebyś się, mój chłopcze, nie zdziwił. Być może, ze swoją szlachetnością i czystym sercem, w tej samej bitwie wygrasz nie tylko należny ci tron, ale i serce tej dziewczyny, która tak zaprząta ci myśli.
Książę zacisnął zęby. Chciał powiedzieć swojemu nauczycielowi, że wcale nie jest szlachetny ani czysty, bo porzucił swoją bratową w pustyni i rozważał uduszenie brata we śnie, lecz nie mógł się na to zdobyć. Pamiętał moc karcącego spojrzenia Huberta, którym często obrywał w dzieciństwie, i wiedział, że jeśli teraz zostanie obrzucony takim wzrokiem, choćby ślepym, to się podda.
Tymczasem ciałem Huberta wstrząsnął atak kaszlu. Książę podszedł do niego, niepewny, co robić, i nieporadnie objął go ramieniem. Po długiej chwili starzec przestał kaszleć i zacisnął swoją bladą, pomarszczoną dłoń na dłoni Zahira.
- Pomóż mi wstać, chłopcze - poprosił głosem jeszcze słabszym niż wcześniej. Zahir bez słowa podał mu rękę i postawił go do pionu. - A teraz sprowadź mnie na parter.
- Na parter? Powinien pan wracać do łóżka!
- Mój książę, w moim wieku tak wygląda dobre samopoczucie. Rzadko mi się zdarza w ogóle wstać, więc zawsze wtedy staram się korzystać i zjeść obiad z rodziną. Mój żołądek mi mówi, że pora obiadowa będzie za jakieś piętnaście minut. Czy się mylę?
Książę uśmiechnął się lekko.
- Nie myli się pan - odpowiedział, po czym ujął go, jak wcześniej, pod rękę i wyprowadził z izby na korytarz. - Szkoda, że Karim nie zje z nami.
- Dajmy mu spać. Jak się obudzi, Tamara mu przyniesie tyle jedzenia, ile będzie chciał.
Rzeczoną Tamarę spotkali na schodach, gdy wbiegała po nich z podkasanym fartuchem. Na widok swojego męża wspartego na ramieniu księcia omal się nie przewróciła.
- Co ty wyrabiasz, stary? - jęknęła. - Tak młodego panicza traktować? Co za wstyd! Effendi, proszę o wybaczenie...
- Nic się nie dzieje, pani Tamaro - przerwał jej Zahir pospiesznie, zanim zdążyła wyszarpnąć mu ramię Huberta. - Chcę mu pomóc. Proszę mi na to pozwolić.
- Nie trzeba się przed nim płaszczyć, kochana - wsparł go Hubert. - Sam wychowałem tego dzieciaka. Nie psuj mojej roboty niepotrzebną służalczością.
- Ale to nasz przyszły pan!...
- Tym bardziej nie powinnaś go przyzwyczajać do unikania pomocy słabszym od siebie. No, chłopcze, idziemy!
Zahir uśmiechnął się ciepło, widząc, że dawny nauczyciel nie stracił nic ze swojego temperamentu. Wyminął zdumioną i na poły przerażoną Tamarę na schodach i zaprowadził Huberta do kuchni, gdzie wokół stołu zebrali się już Aniela, Jerzy, Alosza i Radek. Usadził go u szczytu stołu, a sam siadł na wprost swojej niewolnicy, starannie unikając jej wściekłego jak osa spojrzenia.
Kuchnię wypełniał zapach jagnięcego gulaszu i gotującej się kaszy. Po dłuższej chwili Tamara nałożyła parujący obiad na talerze i rozstawiła je po stole. Zahir uśmiechnął się, czując, jak burczy mu w brzuchu, gdy zauważył, że dostał największą porcję.
- Wstyd mi, że nie mogę cię ugościć niczym wystawniejszym, mój panie - powiedziała kobieta ze skruchą. - Ale nie jesteśmy bogaczami...
- Tamaro! - skarcił ją Hubert.
- Taka strawa w zupełności wystarczy - odpowiedział jej Zahir z wdzięcznością. Następnie zmarszczył brwi, bo zorientował się, że kogoś brakuje przy stole. - Wasza córka nie zje z nami?
- Ach, posłałam Sarę do pałacu po twoją matkę, Effendi - wyjaśniła Tamara. - Powinna niedługo wrócić.
- Uważajcie z wysyłaniem jej do pałacu - odezwał się Jerzy z wyczuwalnym niepokojem w głosie.
- Dlaczego? Ja nie mogę opuścić mojego męża, on sam jest za słaby, żeby wychodzić, a wy wszyscy jesteście spaleni.
- Ale ona też może być - wyjaśnił starościc. - Kiedy sprzedawałem bursztyn Hassanowi, wspomniałem, że okradła mnie niebieskooka niema dziewczyna. Ktoś może połączyć fakty.
Tamara potarła kark z zafrasowanym wyrazem twarzy, ale Hubert tylko się zaśmiał:
- Moja dziewczynka da sobie radę.
- Twoja dziewczynka, twoja dziewczynka... - gderała gospodyni. - Przez ciebie to dziecko nie ma żadnej ogłady! Na łotrzyka ją wychowałeś, nie na pannę!
Zahir gwizdnął cicho i spojrzał wesoło na Anielę.
- Ten lichwiarz miał rację, pewnie się polubicie - stwierdził. Dziewczyna skrzywiła się, jakby zjadła cytrynę.
- Albo pozabijamy - westchnęła. Następnie zwróciła się do Jerzego: - A ty byś się wstydził. Z kościoła zabrać bursztyn! I jeszcze go sprzedać łowcy niewolników!
Podczas gdy Zahir przebywał na piętrze, rozmawiając z Karimem, a później z Hubertem, ona dowiedziała się wszystkiego o perypetiach swojego brata i jego towarzyszy. Wyraziła szczery żal z powodu śmierci Nikity, którego pamiętała wprawdzie jak przez mgłę, ale nadal uważała za porządnego człowieka, nie mogła za to darować im tego, jak postąpili z bogactwem z Czerwonych Skałek.
- Nie miałem innego wyjścia! - burknął Jerzy. - Poza tym robiłem to dla ciebie.
- I bardzo dobrze, że pan to sprzedał do pałacu - wtrącił Zahir, by przerwać rodzącą się już kolejną kłótnię. - Jak tylko obejmę władzę, zwrócę wam to wszystko.
- Naprawdę?! - wyrwał się Radek. - Dziękujemy!
- Lepiej, żebyś tak zrobił, mahometaninie - warknął starościc. - Nie pomagamy ci z sympatii.
- Jurek! - zasyczała Aniela.
- No co? - Jerzy rozejrzał się i dojrzał pełne potępienia spojrzenia krzyżujące się na nim ze wszystkich stron stołu. - Dobra, przepraszam. Jedzmy po prostu.
Skupił się na potrawce. Pozostali poszli jego śladem z kilkusekundowym opóźnieniem. Obiad dobiegł końca w ciszy i lekko napiętej atmosferze.
Zahir spałaszował swoją porcję z apetytem i skwapliwie przyjął oferowaną przez Tamarę dokładkę. Aniela za to nie była głodna - nie udało jej się zmieścić wszystkiego, co dostała na talerzu, do tego znów zrobiła się blada, jakby coś jej dolegało. Po jedzeniu, kiedy Tamara zaniosła do balii wszystkie brudne talerze i zajęła się ich myciem, tłumacząc się bólem głowy, wyszła przed dom, zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaraz potem wróciła, prowadząc ze sobą dwie inne osoby: jedną z nich była Sara, zarumieniona i unikająca wzroku księcia, a drugą wysoka Arabka w białym hidżabie.
- Mamo... - wyszeptał Zahir, po czym rzucił się ku niej biegiem i zatonął w jej objęciach.
- Mój syn! - Z oczu Fatimy wypłynęły łzy. - Mój najdroższy syn! Tak się cieszę, że cię widzę!
- Już cię więcej na tak długo nie opuszczę, mamo - obiecał książę, po czym zniżył głos do szeptu: - Zamierzam objąć rządy nad tym krajem.
Wiedział, że może jej zaufać. Twarz Fatimy rozjaśniła się, gdy usłyszała te słowa, po czym chwyciła głowę syna w obie ręce.
- Wiedziałam, że zmądrzejesz! - wyszeptała z dumą. - Ten tron jest ci pisany, ale co z Karimem? On nie stanie ci na drodze?
- To... problem na później, mamo. Wszystko ci wytłumaczę, jak zostaniemy sami. Wejdź do środka.
Ustąpił jej miejsca w progu. Tamara oderwała się na moment od naczyń, żeby przeprosić przybyłą, że nie odłożyła dla niej porcji jedzenia, ale Fatima zbyła ją, mówiąc z uśmiechem, że zjadła już w pałacu. Następnie przeniosła się wraz z Zahirem do salonu, gdzie w cztery oczy opowiedzieli sobie o wszystkim, co się działo, odkąd się rozdzielili.
- Nie wiedziałam, że cię raniono - powiedziała kobieta głosem drżącym z emocji. - Jak kiedyś znajdę tego łucznika...
- Ja nie wiedziałem, że zrobili z ciebie służącą. - Książę zgrzytnął zębami. - Salah i Hassan mi za to zapłacą.
- Praca nie hańbi, mój synu. Oni popełnili znacznie gorsze zbrodnie.
Zahir przytaknął. Nie mógł się z tym nie zgodzić. Miał jednak w pamięci, że prawdziwym sprawcą tych zbrodni był Karim. Nadszedł czas, by powiedzieć matce prawdę o testamencie Ibrahima i roli najstarszego z książąt w katastrofie, jaka pogrążyła Fajr w chaosie.
- A to podła żmija! - wykrzyknęła Fatima, gdy skończył mówić. - Gdzie on jest? Trzeba go zlikwidować, zanim znowu coś uknuje!
- Mamo, Karim jest słaby, ledwo żyje. Nic mi nie zrobi, a mordercą nie jestem. Muszę się najpierw skupić na pokonaniu Salaha.
- Masz rację, kochanie, masz rację... Jak mogę ci pomóc?
- Słyszałem, że wyjechał razem z nową żoną - odparł Zahir z dziwnym uśmieszkiem na ustach. W głowie zaczął mu się krystalizować plan. - Wiesz może, dokąd?
Fatima pokręciła głową, ale po chwili jej oczy rozbłysły, a na usta wypełzł identyczny jak u syna uśmieszek.
- Znam kogoś, kto będzie wiedział - odparła.
***
Na rozkaz Yusufa Fatmę zapakowano na wóz i umoszczono wygodnie, by nie ucierpiała w podróży. Pozostali dwaj niewolnicy odrzuceni przez Anizah i Banu Hilal zmarli jeszcze tej nocy, gdy zdobyto pieczarę.
Nadszedł czas odjazdu z powrotem do Fajr. Beduini rozjechali się już w swoje strony, a wojsko było przemęczone i zabiedzone. Yusuf zarządził dzień odpoczynku w pieczarze. Kolejnego ranka mieli opuścić to miejsce i po dalekiej tułaczce powrócić do domu. Tymczasem kapitan posłał do Fajr gołębia z informacjami, które wyciągnął od Fatmy.
- Nie znaleźliśmy wprawdzie księcia Zahira, ale zdobyliśmy coś jeszcze cenniejszego - mówił wieczorem w rozmowie z Ahmedem, jaką prowadzili w dawnym gabinecie Rafiego. Obecnie zajęli to pomieszczenie jako swoją komnatę. - Poznaliśmy jego plany i mogliśmy na czas ostrzec stolicę, czego mogą się spodziewać. No i pozbyliśmy się jedynej bezpiecznej kryjówki Zahira na terenie Fajr. Myślę, że to dostateczna zasługa, żebyś został zrehabilitowany.
- Dziękuję, przyjacielu - odpowiedział z uśmiechem Ahmed. - Zrobiłeś dla mnie naprawdę wiele.
- Miałem w tym dużo korzyści, bez ciebie nie udałoby mi się zdobyć tej pieczary - odrzekł Yusuf wesoło.
- Twój sukces byłby jeszcze większy, gdybyś zastosował się do wszystkich moich rad...
Żołnierz uniósł rękę, przerywając mu w pół zdania. Nie chciał o tym słuchać. Po prostu nie mógł patrzeć na cierpienie i śmierć Rafiego.
- Jeśli ktoś go zabije, będę to ja - powiedział cicho. Wiedział, że nie mówi prawdy. Miał szansę dobić go wtedy, gdy go pokonał, ale nie mógł się na to zdobyć. Tak samo, jak nie zdołał do niego strzelić w Almutahar.
- Dlaczego tak ci na tym zależy?
Yusuf westchnął i wstał od stołu, przy którym siedzieli. Obróciwszy się plecami do Ahmeda, wbił spojrzenie w haftowany arabeskami gobelin wiszący nad drzwiami gabinetu, jedyną chyba ozdobę, jaka tu została po splądrowaniu pieczary przez Banu Hilal. Dokładnie na jego środku wyszyto złotą nicią cytat z Koranu: "Prześladowanie jest gorsze niż zabicie". Uśmiechnął się krzywo, rozpoznając pokojową narrację sury Al-Bakara; sam w swoich koszarach ustawił sobie nad łóżkiem zupełnie inny cytat, pochodzący ze znacznie krótszej i mniej znanej sury An-Naml: "Czyż będziecie popełniać szpetotę, skoro jasno widzicie? Czy będziecie zwracać się do mężczyzn pod wpływem namiętności, zamiast do kobiet?".
- Bo on kiedyś zrujnował mi życie - wyszeptał.
- Zrujnował? Co takiego zrobił?
- Nie zrozumiesz...
- Och, myślę, że zrozumiem doskonale. - Ahmed również wstał od biurka i podszedł do przyjaciela. - "Powinieneś pokochać kogoś innego". Poszło o aferę miłosną, tak?
Kapitan zacisnął zęby.
- Tak, rywalizowaliśmy o kobietę, która umarła - odpowiedział, unikając wzroku Ahmeda. - Dlatego do tej pory nikogo nie mam. Wciąż trzymam ją w sercu.
- Kłamiesz.
- Co takiego?
- Kłamiesz. Widzę to w twoich oczach. Yusuf... - Ahmed zbliżył się do niego i musnął dłonią jego ramię. - Czemu nie chcesz mi zaufać?
- Nie kłamię. Czemu miałbym? - Żołnierz z trudem odgonił od siebie nagłą gorączkę uczuć, która opanowała go, gdy Ahmed znalazł się tak blisko.
- Nie było żadnej kobiety. - Dowódca powiódł dłonią w górę ramienia Yusufa. - Tylko wy dwoje.
- Ahmed...
- Kochałeś go, a on kochał ciebie. Ale ktoś się o tym dowiedział.
Yusuf zamknął oczy i zacisnął usta. Dłoń Ahmeda dotarła już do barku, nie pozwalając mu się skoncentrować.
- Dlaczego mi to robisz? - wyszeptał niemal płaczliwie. - To takie stare dzieje, nawróciłem się już! Czy musi mnie to prześladować do końca życia?
- Yusufie, chcę tylko, żebyś powiedział mi prawdę.
- Tak. Kochałem go, a on kochał mnie - odpowiedział żołnierz bez tchu. - Allah nie przyjmie mnie do nieba przez niego. Nigdy mu tego nie wybaczę.
Palce Ahmeda przesunęły się po jego barku w stronę szyi i musnęły nagą skórę przy kołnierzu, śląc przyjemne ciarki po całych jego plecach. Choć bardzo się przed tym wzdragał, zapragnął, by ten diablo inteligentny, przebiegły i pełen tajemnic człowiek chwycił go i uczynił swoim, choćby to ich miało wysłać na samo dno piekła.
- Gdyby każdy grzeszny szedł do piekła, raj świeciłby pustkami. - Ahmed znajdował się już tak blisko, że twarz Yusufa owionęło ciepło jego bezwonnego oddechu. - Każdy z nas ma jakieś sekrety, jedni słodkie, a inni gorzkie. Ja na przykład mam w Fajr cztery żony i dzieci tyle, że nie mogę ich spamiętać. A tutaj...
Pocałował go w usta, lekko, jakby nieśmiało, ale gdy Yusuf nie cofnął się ani go nie odepchnął, wpił się w niego mocniej. Ręce żołnierza same powędrowały na jego biodra, a jedyna dłoń Ahmeda zanurzyła się w jego krótkich, teraz odrośniętych na jakiś centymert włosach...
- Nie! - krzyknął Yusuf i wyrwał się z podstępnego uścisku, w który już zaczęła wkradać się żądza. - Nie skusisz mnie drugi raz, szatanie!
- Uspokój się. Nie jestem szatanem, tylko twoim przyjacielem.
- Nie, w tym momencie nie jesteś moim przyjacielem. - Yusuf pokręcił głową. - Ale ja za to jestem twoim. Udało mi się pokonać w sobie ten grzech, więc skoro i ty nosisz go w duszy, moją misją jest pokazać ci, jak się go pozbyć. Nie odrzucaj mojej pomocy...
- Nie zamierzam odrzucić niczego, co pochodzi od ciebie - wtrącił Ahmed.
- ...ale i nie rób tego więcej. Nie godzi się, żeby mężczyzna żył z mężczyzną. Pomogę ci wrócić na łono Allaha. Nie bądź uparty jak Rafi i pozwól mi na to.
Kaleka wzruszył ramionami.
- Jak sobie chcesz - powiedział. - Rozumiem, że w takim razie już nie chcesz mnie w swojej komnacie?
- Ależ skąd! Tym bardziej nie powinniśmy się rozdzielać. Zostań, a ja nauczę cię, jak pokonać w sobie grzech.
Ahmed uniósł jedną brew, ale nic nie odpowiedział. Pokiwał głową jedynie i odszedł w kąt, gdzie rozstawił swoje posłanie. Był już późny wieczór, a rankiem mieli wyruszyć w daleką drogę. Należało położyć się spać.
Yusuf pomyślał podobnie i pogasił świece, po czym położył się w łożu Rafiego. Było ono ogromne, szerokie, przystosowane do dwóch, może i trzech osób, oraz... chłodne, a usta żołnierza wciąż płonęły od pocałunków Ahmeda. Zapowiadała się długa i trudna noc, pełna żalu i wyrzutów sumienia. Od dawna już Yusuf nie czuł takiej potrzeby, by znów, jak kiedyś pod okiem Al-Qasimiego, chwycić za bicz i zamachnąć się nim na swoje własne plecy. Tymczasem trzewia nadal wykręcało mu pragnienie, by ten upiorny kusiciel znalazł się obok i użył go, jak mu by się żywnie podobało, wymazując do reszty wspomnienie straconej przed ośmioma laty miłości.
- Hej, Yusuf, śpisz? - rozbrzmiał nagle wśród ciemności głos Ahmeda.
- Nie...
- Dziękuję, że nie wyrzuciłeś mnie za drzwi.
- Nie ma za co. Nie mógłbym - odpowiedział Yusuf. "Bo za bardzo mi na tobie zależy", dodał w myślach, lecz nie odważył się tego już powiedzieć.
- Miłych snów, żołnierzu.
- Tobie również, wojowniku.
Odwrócili się twarzami do ścian, pod którymi stały ich posłania, obaj tając delikatne uśmiechy. Wkrótce później w pieczarze zapadła całkowita cisza.
***
Przed wieczorem Fatima wróciła do pałacu, zostawiając Zahira pod opieką państwa Kowalewskich. Pani Tamara załamywała ręce, zastanawiając się, gdzie pomieści kolejnych gości, skoro sypialnię gościnną zajmował Karim, ale z pomocą przyszła jej Sara, która zaproponowała, że zwolni dla Zahira i jego niewolnicy własny pokój, a sama prześpi się w salonie razem z trójką przybyszów z Polski. Gospodyni upewniała się cztery razy, czy jej córka naprawdę jest na to gotowa, aż wreszcie, choć z niesmakiem, przystała na ten układ i zaprowadziła Zahira wraz z Anielą do świeżo wysprzątanej sypialni.
- Niestety jest tylko jedno łóżko... - powiedziała przepraszającym tonem.
- Nie szkodzi - odrzekł Zahir.
- I tak śpię na ziemi - dokończyła Aniela.
- No dobrze. - Tamara cofnęła się z lekkim ukłonem. - W razie potrzeby proszę nas budzić. Pomożemy ze wszystkim, z czym będzie trzeba.
- Śpijcie spokojnie, nie trzeba mnie niańczyć - odparł książę żartobliwie. - Dobrej nocy.
- Dobrej nocy, Effendi.
Tamara odeszła, a Aniela i Zahir ułożyli się do spania - on na łóżku, ona na kocu rozesłanym na dywanie. Książę dmuchnięciem zgasił ostatnią świecę, po czym otulił się pierzyną i odwrócił twarzą do ściany, czekając na miękkie objęcia snu. Te jednak nie nadchodziły, ponieważ coś gryzło go pod czaszką. Zorientował się, co to takiego, dopiero po wielu minutach wiercenia się i to odrzucania, to naciągania kołdry.
- Anielo - szepnął głośno - śpisz?
- Nie, za głośno się wiercisz.
- Przepraszam za to. Chciałem cię zapytać, kim jest ten blondyn z pobliźnioną twarzą?
Cisza.
- Anielo?
- Dlaczego pytasz? - W głosie dziewczyny dało się słyszeć nutkę złości.
- Nie wiem. Po prostu zauważyłem, że cały czas wodzi za tobą lepkim wzrokiem i nie podoba mi się to.
- Zazdrosny?
- Raczej zaniepokojony. Odpowiesz mi?
Znów nastąpiło długie milczenie.
- Pamiętasz, jak szliśmy na targ? - odezwała się Aniela po chwili.
- Pamiętam...
- Wypytywałam cię wtedy o dziewczyny. Ty mi nie chciałeś mówić o Amirze, a ja... A ja nie chciałam mówić ci o nim. To Alosza, moja wielka i skrajnie głupia miłość z dawnych czasów.
Zahir prychnął pod nosem.
- Naprawdę byłaś w nim zakochana?
- Miałam siedemnaście lat! - broniła się dziewczyna. - Poza tym wtedy jeszcze nie miał blizn. I nie był pijakiem.
- To co mu się stało?
- Mój brat się stał. Dowiedział się, że ktoś naruszył jego siostrzyczkę i złamał jej serce, więc poleciał na niego z pięściami. Od tamtej pory Alosza pije, bo nie może przeboleć utraty swojej pięknej twarzy.
- Naruszył? On... zaciągnął cię do łóżka? - Zahir aż się wzdrygnął.
- Byłam głupia - westchnęła Aniela w odpowiedzi. - No i zakochana.
- Przecież tak się nie godzi!
- Przyganiał kocioł garnkowi! A co się w pieczarze u Rafiego wyprawiało z Amirą, co?
- To nie tak! - Książę poczuł gorąco na policzkach. - Zresztą nasza kultura jest inna.
Aniela roześmiała się szczerze.
- Lepiej idźmy spać, mój drogi książę - powiedziała. - Jeszcze się znowu pokłócimy.
- Mądrze mówisz - stwierdził Zahir. - Tylko że jakoś nie mogę zasnąć.
- Przytulić cię?
Zacisnął usta. Wizja była kusząca, lecz propozycję złożono tak ironicznym tonem, że nie można jej było traktować poważnie.
- Dziękuję, i bez tego mam dostatecznie dużo koszmarów - burknął.
- Zatem miłych snów tym razem, drogi książę - zaśmiała się Aniela.
- Miłych snów, cholerna Saqalibo - odpowiedział jej Zahir. - Tylko mnie w nich nie nawiedzaj.
- Nie mogę obiecać...
Wkrótce zasnęli, oboje w dobrym humorze. Zupełnie jakby słowa Zahira tuż przed snem poruszyły jakąś dźwignię w mechanizmie wszechświata, oboje tej nocy śnili o sobie nawzajem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top