LIX. Intruzi w Pałacu, cz. 2
Świeca zgasła nagle, bez ostrzeżenia. Knot, najwyraźniej źle skonstruowany, wypalił się aż do wosku, nim ten zdążył się stopić i spłynąć po bokach. Pokój pogrążył się w kompletnej ciemności i rozszedł się po nim zapach rozgrzanego wosku.
Rasha, która nie zdążyła jeszcze zasnąć, zerwała się z loża. Brała szybkie, paniczne wdechy, a jej serce dudniło jak oszalałe. Wielokrotnie musiała mierzyć się ze swoim lękiem podczas misji, ale to było coś zupełnie innego - w domu, we własnym łóżku, pragnęła tylko czuć się bezpiecznie. Nagła ciemność rozstroiła ją nerwowo i wprawiła całe ciało w delikatne, lecz nieustępliwe drżenie.
Z najwyższym trudem wstała z łóżka i po omacku dotarła do okna, zakrytego grubą kotarą. Odsunęła ją szybkim ruchem, po czym odetchnęła z ulgą, gdy zalało ją srebrne światło gwiazd i księżyca. Musiała się uspokoić, a wtedy zawołać jakiegoś sługę, żeby zapalił inną świecę.
Wtem, coś śmignęło przed jej oczami. Postać, która jakoby spadła z nieba i rozbiła się o ścianę tuż obok jej okna. Zdezorientowana Rasha spojrzała w bok i zobaczyła ze swojej pozycji zaledwie skrawek - ale jednak - futryny okiennej, która następnie cofnęła się, jakby ktoś zamknął okno. W ciągu kilku sekund przypomniała sobie, że to okno Maliki.
W pierwszej chwili księżniczka chciała natychmiast biec na pomoc siostrze, ale powstrzymała się - nie mogła pozwolić, żeby ktoś dowiedział się o jej umiejętnościach. Już dość, że wiedział o nich Karim. Musiała rozegrać to sprytnie. Tymczasem przez powietrze śmignęła kolejna postać; tym razem Rasha bez trudu zauważyła, że spuszczali się na linie z dachu sąsiedniego budynku.
Spojrzała na dach i zauważyła na tle jasnego od gwiazd nieba jeszcze jedną sylwetkę. Człowiek ten wpatrywał się jakoby prosto w nią, prawdopodobnie patrzył na okno Maliki i czekał na sygnał. Po kilku minutach przerzucił pasek przez linę i śmignął w stronę pałacu, a wówczas na dachu nie został już nikt.
Wkrótce później, wygladając przez dziurkę od klucza, Rasha zobaczyła, jak do komnaty Maliki wchodzą na jej głośne wezwanie dwaj funkcjonariusze Najwyższej Straży, a później jeden służący. Chwilę potem Malika wyszła na korytarz w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy - Rasha zauważyła jednak, że wydawali się była pomiędzy nimi znacznie większa różnica wzrostu niż pomiędzy tymi, którzy wcześniej weszli do komnaty. To nie mogły być te same osoby.
Odczekała, aż ich kroki umilkną na schodach, i nacisnęła klamkę, chcąc wyjść na korytarz. Zatrzymała się jednak - gdzie podział się służący i trzeci z mężczyzn, którzy wjechali przez okno? Najwyraźniej obaj znajdowali się jeszcze w komnacie, pewnie stali na straży ogłuszonych Strażników. Albo tylko intruz stał nad trzema ciałami, przebrany za służącego.
Księżniczka zacisnęła usta. Nurtowało ją jedno pytanie: czy Malika była zakładnikiem intruzów, czy pomagała im dobrowolnie? Przeraziła ją myśl, że jej siostra mogła zaplątać się w politykę. Rasha nadal była członkiem Krwawych Hien, a co za tym idzie, musiałaby uznać ją za wroga.
Na tę chwilę postanowiła założyć, że Malika została zmuszona do współpracy przez dziwnych intruzów. Domyślała się, że stróżujący w komnacie jej siostry mężczyzna zapewne patrzył na drzwi, toteż zdecydowała się użyć innej drogi i otwarła na oścież swoje okno, pozwalając, by nocny chłód wywiał z jej pokoju zapach wosku.
Ostrożnie przestąpiła przez ramę okienną i postawiła stopę na wąskim, góra piętnastocentymetrowym parapecie. Kurczowo trzymając się futryn, dołączyła drugą nogę do pierwszej, twarzą zwrócona do środka komnaty. Zaraz za nią otwierała się przepaść.
Spojrzała w lewo; parapety okienne jej i Maliki dzieliło nieco ponad metr odległości, obydwa były zbyt wąskie, by dało się ją pokonać skokiem. Rasha podziękowała w duchu Khouriemu, że kładł taki nacisk na wyćwiczenie w niej zręczności. Następnie wychyliła się w lewo, uchwyciła mocno szczeliny pomiędzy cegłami pośrodku ściany pomiędzy oknami, po czym wyrzuciła w bok z całej siły swoją lewą nogę. Przez swoją drobną posturę musiała zrobić niemalże pełen szpagat, by dosięgnąć nogami jednocześnie obu parapetów.
Lewa pięta księżniczki uderzyła o parapet Maliki, który okazał się nieco mniej prosty niż jej własny. Stopa ześlizgnęła się, a gwałtowne szarpnięcie w dół, które omal nie wydusiło pisku z jej płuc, sprawiło, że i prawa noga straciła oparcie. W jednej sekundzie cały ciężar Rashy zawisł na jej dłoniach, kurczowo ściskających kanciasty brzeg cegły.
Wciągnęła powietrze i wstrzymała oddech, modląc się do Allaha, by z przerażenia nie zrobiło jej się czarno w oczach. Powoli, ostrożnie spojrzała w dół; wisiała nad co najmniej piętnastometrową przepaścią, grunt dokładnie pod nią był ubity i gładki, bez szans na miękkie lądowanie. Co gorsza, strażnik, który właśnie robił obchód po wewnętrznej stronie muru okalającego pałac, zatrzymał się jakieś trzy metry na prawo od pionu, do którego należało jej okno, i zaczął się rozglądać, prawdopodobnie zaalarmowany jakimś dźwiękiem, który nieświadomie wydała. Póki co nie patrzył w górę, ale to mogło zmienić się w każdej chwili.
Rasha powoli unormowała oddech. Była Krwawym Skorpionem. Nie mogła teraz spanikować. Kiedy jednak udało jej się opanować psychikę, ciało zaczęło ją zdradzać, zmęczone ręce drżały, a palce popadały w odrętwienie. Strażnik tymczasem wciąż stał i szukał źródła nietypowego dźwięku, nie pozwalając jej zmienić pozycji.
Kiedy wreszcie ruszył dalej, powolnym krokiem, zniechęcony do dalszych poszukiwań, księżniczka była już cała mokra od potu ze strachu i zmęczenia. Odprowadziła go wzrokiem, aż zniknął z jej pola widzenia, szepcząc bezgłośnie błagania, by ruszał się nieco szybciej. Kiedy wreszcie odszedł, zaczęła kołysać się na boki, aby rozhuśtać ciało i zahaczyć nogą o feralny krzywy parapet.
Zacisnęła oczy i usta, czując, jak zmienny nacisk na jej palce miażdży jej opuszki niczym tłuczek do kotletów, wznoszący się i opadający na kawał rozpłaszczonego mięsa, i z całej siły zrobiła wymach lewą nogą. Pamiętała, że Malika lubi przeciągi - i tym razem się nie zawiodła, jej pięta przeleciała nad ramą okienną i staw skokowy zakotwiczył się w miejscu, dzięki czemu Rasha mogła, krok po kroczku, wciągnąć się, napinając wszystkie mięśnie, do sypialni siostry. Kilkanaście sekund później stała już na wewnętrznym parapecie, znacznie szerszym niż zewnętrzny.
Pierwszym, co zauważyła, był fakt, że okno było jedynie uchylone, a nie otwarte na oścież; strategicznie postawiona doniczka z fikusem powstrzymywała je od rozwarcia się na całą szerokość. Następnie dostrzegła parawan oddzielający fragment tuż przy oknie od reszty pomieszczenia, parawan, który musiał zostać niedawno przemieszczony, gdyż jeszcze kilka godzin wcześniej, gdy siostry rozmawiały w tym pomieszczeniu, stał przy toaletce kilka metrów dalej. Spojrzała w dół - na posadzce pod parapetem kłębiły się trzy odarte z ubrań ciała z rękami zawiązanymi za plecami i kneblami w ustach.
Kimkolwiek był trzeci mężczyzna, który zakradł się do komnaty Maliki, ułożył on pokonanych pracowników pałacu pod oknem i przemieścił parawan, by zasłaniał je od strony drzwi.
Księżniczka przyjrzała się dokładniej trzem związanym. Dwaj byli nieprzytomni, ale trzeci poruszał się i błądził zamglonym wzrokiem po suficie. Wtem, jego spojrzenie padło prosto na nią; zanim zdążyła unieść palec i położyć go na ustach, wydał z siebie piskliwy jęk przestrachu, właściwy eunuchom.
Skrzypnęła podłoga. Trzeci intruz, który znajdował się w komnacie, został zaalarmowany jękiem i teraz szedł sprawdzić, co było jego powodem.
Rasha wślizgnęła się całkiem do komnaty przez uchylone okno, nie zeskakiwała jednak na podłogę, nie chcąc wydać dodatkowo niepotrzebnego dźwięku. Czekała. Pokrótce intruz wyłonił się zza parawanu, ubrany w różową shamlę eunucha, z kordelasem w dłoni. Gdy tylko wychylił się całkiem zza parawanu, skoczyła na niego.
Mężczyzna zdążył unieść na nią swoje niebieskie oczy, ale już w kolejnym ułamku sekundy zderzyli się z impetem. Kordelas, gwałtownie wytrącony z jego ręki, uderzył z brzękiem o parkiet. Następnie oboje potoczyli się w zajadłej potyczce po podłodze, szarpiąc się i bezskutecznie próbując przejąć, jedno nad drugim, dominację. Mężczyzna był cięższy i silniejszy, a Rasha - zwinniejsza i drobniejsza, co jednak omal nie okazało się jej zgubą, gdy została przyparta do kąta, skąd nie było ucieczki.
Intruz przycisnął jej ręce do ściany, by ją unieruchomić. Rasha wpakowała mu kolano w krocze, na co ten jęknął, ale nie poluźnił uścisku. Uderzył ją czołem w nos, przez co na moment ją zamroczyło, a oczy wypełniły się łzami. Oślepiona i obolała, uniosła obie nogi nad posadzkę, zwisając całkowicie na rękach przeciwnika, i kopnęła go jednocześnie w oba kolana. Mężczyzna jęknął i zachwiał się lekko, dzięki czemu udało jej się wyrwać i wymknąć z rogu pomieszczenia.
Napastnik obrócił się ku niej z twarzą wykrzywioną bólem i wściekłością, a ona odpędziła z oczu intensywnym mruganiem ostatnie łzy. Nadal czuła mocny ból i ciepłe, słone krople skapujące jej na usta, lecz mogła się już skupić na walce, więc gdy przeciwnik ruszył na nią, by ją staranować, nie wahała się ani chwili.
Intruz runął na podłogę razem z Rashą, lecz nie zdołał jej przygwoździć - w ostatniej chwili wytoczyła się spod niego i zdołał jedynie chwycić od tyłu jej ramię, gdy przez ułamek sekundy leżała na brzuchu równolegle do niego. Księżniczka, nie zważając na ból nadwyrężanego barku, obróciła się na plecy, tak, by przygniatać swoim ciężarem mężczyznę, który wciąż trzymał jej lewe ramię przyciśnięte do podłogi. Kilkukrotne uderzenia prawym łokciem w tył jego żeber i kręgosłup oraz piętami w dopiero co uszkodzone kolana sprawiły, że mężczyzna z krzykiem wypuścił jej ramię. Wówczas dziewczyna zerwała się i obróciła twarzą do niego. On również zdążył wstać i patrzył na nią, ciężko dysząc.
W kolejnym natarciu zmienił taktykę i zaczął atakować pięściami. Udało mu się zaskoczyć księżniczkę i pierwszy z ciosów, prawy prosty, wylądował centralnie na jej mostku, odpychając ją do tyłu i boleśnie wyduszając z płuc powietrze, a drugi przejechał po jej żebrach. Kolejnych udało jej się już uniknąć, ale została zepchnięta do defensywy, osłabiona bólem i trudnościami w nabraniu powietrza.
Widząc kolejne bezlitosne uderzenia, które mijały ją o włos, Rasha zaczęła się bać. Ostrożnie cofała się w stronę drzwi, ale intruz musiał zrozumieć jej zamiar i stanął jej tanecznym krokiem na drodze.
Umykając w tył przed kolejnym błyskawicznym prawym prostym, trafiła pośladkami w toaletkę Maliki, co wyrwało ją z rytmu. Sekundę później została wychylona w tył i przyciśnięta do blatu stoliczka, lewa ręka napastnika unieruchamiała jej prawą, a lewa zacisnęła się na jej gardle.
Księżniczka desperacko próbowała chwycić powietrze otwartymi ustami, a przed oczami stawały jej mroczki. Desperacko macała powierzchnię stoliczka lewą ręką, aż wreszcie znalazła to, czego szukała - mosiężny świecznik. Zacisnęła na nim palce i uderzyła z całej siły w tył głowy mężczyzny.
Pierwszy cios nie był dość silny, by go zamroczyć, ale wystarczył, aby jego ucisk na gardle dziewczyny nieco się poluzował, dzięki czemu Rasha mogła wziąć haust powietrza. Drugi cios sprawił już, że intruz zamarł na kilka sekund w niemym zdumieniu, a po tym czasie osunął się na podłogę.
Macając się po zgniecionym gardle i pokasłując lekko, dziewczyna odsunęła się od toaletki i otarła krew z twarzy. Dla pewności zdzieliła mamroczącego półprzytomnie na podłodze przeciwnika w głowę po raz trzeci, a następnie odstawiła świecznik na miejsce i chwyciła pokonanego za kołnierz, by go zaciągnąć w głąb pomieszczenia. Teraz pozostawało czekać na pozostałą dwójkę włamywaczy i Malikę.
***
- Którędy uciekniemy? - zapytał Jerzy.
- Tą samą drogą, którą się dostaliście. Wrócicie się razem z księciem i "zakładniczką" do jej komnaty i wyjedziecie z niej na linie. Księcia oczywiście puścicie na początek.
Alosza nachylił się nad mapą z kwaśnym grymasem na twarzy.
- Brzmi zbyt łatwo - mruknął. - Nie zorientują się, którędy weszliśmy, i nie odetną nam drogi?
- Wszystko zależy od was. - Fatima rozłożyła ręce. - Jeśli nie nawalicie, z ucieczką nie powinno być problemów.
- Nie nawalimy - odparł Jerzy. - Nie stać nas na to, żeby umrzeć, póki Aniela wciąż jest na celowniku.
Niezaczepiani przez nikogo, Jerzy, Radek, Karim i Malika dotarli do drzwi komnaty księżniczki.
- Jurek - syknął Radek - on nie da rady zjechać na tej linie.
- Musi - odwarknął Przemyski.
- Nawet jeśli się na niej utrzyma, z tą nogą nie wyląduje.
- Puścimy Aloszę przodem. On go złapie po drugiej stronie.
Radek skinął głową, po czym obrócił się w stronę drzwi i otworzył je zamaszyście, a następnie przekroczył próg. Jego oczom ukazał się Alosza odatry z ubrania, z rękami związanymi jego własnym paskiem i szmatą w ustach, siedzący na otomanie, a obok młode dziewczę o zakrwawionej twarzy, trzymające w dłoni jego kordelas.
Polak puścił w zaskoczeniu Karima, który zatoczył się z jękiem na ścianę, w ostatniej chwili schodząc z drogi Rashy, która rzuciła się na Radka. Temu ledwo udało się uchylić przed ciosem i dobyć szabli, by odbić kolejny.
Tymczasem Malika z krzykiem wyrwała się Jerzemu i pognała w głąb pokoju, jakby chciała skryć się za siostrą. Po drodze strąciła ręką na podłogę jedyny zapalony świecznik i zerwała niby przypadkiem kotarę zasłaniającą łóżko. Materiał opadł na drgające płomienie świeczek i zgasił je momentalnie, przez co sypialnię pochłonęła ciemność.
Gdy Malika przestała być zakładniczką, dwaj wartownicy z lochu, którzy przyszli tu za nimi, wyszczerzyli zęby w uśmiechach i skoczyli z bułatami na Jerzego. Zanim go jednak zdołali dopaść, zapadła ciemność; starościc, który był już w połowie wyciągania bułatu zabranego ogłuszonemu przez siebie wcześniej funkcjonariuszowi, skulił się gwałtownie i pozwolił obu wartownikom przebiec po swoich bokach do środka sypialni. Szukali Karima - rzucili się na postać, która szarpała się jak dzika, lecz kobiecy okrzyk, jaki wydała, zdradził, że zamiast księcia złapali jedną z jego sióstr.
Radek, który w jednej chwili unikał, jak mógł, gwałtownych ciosów Rashy, a już w następnej jego przeciwniczka przepadła w kłębowisku nóg i tułowi, gdy rzucili się na nią wartownicy, po omacku dotarł do otomany i zaczął gorączkowo rozwiązywać Aloszę. Tymczasem Jerzy odnalazł rękami wychudłą postać księcia, przerzucił go sobie przez ramię i ruszył w stronę okna, które Malika właśnie odsłaniała.
- Suka przecięła linę - wyrzęził niespodziewanie dawny watażka, kiedy Radek wyrwał mu knebel z ust. - Ogrody!
- Ogrody! - zakrzyknął po nim Jerzy i ruszył z powrotem ku drzwiom, korzystając z tego, że Rasha i dwaj wartownicy jeszcze nie zdołali zebrać się z podłogi ani rozróżnić, kto jest kim.
Zaraz potem na korytarzu dołączyli do niego Radek i Alosza, drugi z nich w samych pantalonach. Ruszyli pędem po schodach na dół i na dziedziniec.
- Musimy się pospieszyć - syknął po drodze Przemyski. - Nawet jeśli ten rumor w pokoju Maliki nie wszczął alarmu, zaraz nas ktoś zauważy.
- Nie zapominaj, że mamy ich mundury - przypomniał Radek. - Póki będziemy szli zwyczajnie, pomyślą, że odstawiamy księcia z powrotem do celi.
- Dobry pomysł - przyznał Jerzy.
- Ale ja nie mam munduru! - zauważył opryskliwie Alosza. Radek zmierzył go krzywym spojrzeniem, a następnie chwycił go w pół i zarzucił sobie na ramię. - Hej! Co ty wyprawiasz?!
- Złapałem cię przy próbie uwolnienia Karima - odpowiedział Polak wesoło. - Przykro mi, ale w samych gatkach nadajesz się tylko do roli więźnia.
Na dziedzińcu owionął ich podmuch chłodu. Tak jak mówił Jerzy, alarm już został wszczęty i po całym terenie kompleksu pałacowego biegało mnóstwo osób, a większości z nich towarzyszył szczęk broni. Zbrojni mijali ich bez słowa, co najwyżej kiwając głowami z uznaniem na widok złapanego Karima, nawet kiedy Polacy ominęli wejście do więzienia i ruszyli dalej wąskim tylnym dziedzińcem do ogrodów.
Widząc majaczący trzydzieści metrów dalej gąszcz roślin, Jerzy musiał zaciskać z całej siły zęby, by powstrzymać się od przyspieszania kroku. Brakowało jeszcze tak niewiele... Dwadzieścia pięć metrów... Dwadzieścia...
Przy mniej więcej osiemnastu zatrzymał ich gardłowy okrzyk jakiegoś innego człowieka z Najwyższej Straży. Tego nie dało się zbyć kiwaniem głowy; nawet bez znajomości języka arabskiego można było się zorientować, że zostało zadane pytanie, a teraz oczekiwano odpowiedzi. Radek natychmiast podszedł do funkcjonariusza, udając, że chce mu odpowiedzieć, i postawił na ziemi pozornie bezwładnego Aloszę. Kozak natychmiast się ożywił i z całej siły zdzielił mężczyznę pięścią prosto w nos.
Następnie cała trójka wzięła nogi za pas. Karim pojękiwał cicho na ramieniu Jerzego, lecz ten nie zwracał na to uwagi, chcąc tylko jak najszybciej uciec z terenu pałacu, bo oszołomiony uderzeniem funkcjonariusz już się otrząsnął i zaczął wzywać pomoc. Wpadli między drzewa bez tchu, ścigani krzykami i tupotem podbitych metalem butów.
Alosza przeciągnął się i chciał odsunąć od stołu, ale Fatima z żelazną siłą chwyciła go za nadgarstek i przyciągnęła z powrotem, przez co wydał z siebie głośny, krótki pisk.
- To nie koniec - powiedziała. - Nawet po wydostaniu się z pałacu, szczególnie po wydostaniu się z pałacu, nie będziecie bezpieczni. Musimy omówić ostatni etap waszej ucieczki.
- Potrzebujemy jakiegoś środka transportu, konie, wielbłądy, osły... - Zastanawiał się Jerzy.
- Tu będzie na was czekał wóz. - Fatima wskazała punkt na mapie zaraz za tylną ścianą willi imama, przyległy też do bocznej ściany ogrodów pałacowych. - Musi być pełny siana, żebyście się nie połamali przy skoku.
- Skoku?! - jęknął Alosza.
- Zanim zdążycie zejść schodami, cały dom będzie obstawiony - wyjaśniła usłużnie.
- Nawet jeśli się nie połamiemy, nie jestem pewien, czy po takim skoku ktoś będzie w stanie powozić - zauważył Jerzy. - Czy ktoś z nas w ogóle umie powozić? Radek, Alosza? - Spojrzał na towarzyszy, ale ci zgodnie pokręcili głowami. - To niewykonalne.
- Oczywiście, że niewykonalne, zwłaszcza że nie znacie tego miasta i nie macie pojęcia, jak w nim uciekać - prychnęła Arabka. - Potrzebujecie woźnicy, który jest obeznany w terenie i świetnie radzi sobie z ryzykowną jazdą.
- Przecież to szaleństwo, kto by się zgodził na udział w takim przedsięwzięciu... - mruknął Radek sceptycznie. - Jeśli nas złapią, dla nas to śmierć, ale dla takiej osoby? Nazwą ją zdrajcą i zamęczą w najgorszy sposób! Nikt się na to nie zgodzi, chyba że jakiś wariat, który nie widzi różnicy pomiędzy brawurą a głupotą!
- Myślę, że znam kogoś, kto posiada wszystkie te cechy. - Fatima uśmiechnęła się tajemniczo.
Jerzy wyciągał nogi najdalej, jak potrafił, lecz ciężar księcia nie pozwalał mu rozwinąć pełnej prędkości. Zostawał w tyle. Póki co Radek starał się zwalniać, by dotrzymać mu towarzystwa, ale Alosza, świecąc jak pochodnia swoją jasną skórą w mroku nocy, wysforował się daleko naprzód. Starościc gotował się ze złości na myśl, że ten bandyta ucieknie, podczas gdy on zginie za cudzą sprawę.
Ścigający dopadli ogrodów i musieli nieco zwolnić, wkraczając między drzewa. W powietrzu śmignęło kilka bełtów, wszystkie wycelowane w Aloszę, bo był najbardziej widoczny. Większość trafiła w krzewy lub pnie cyprysów, lecz jeden rozorał skórę po zewnętrznej stronie jego uda. Kozak jęknął i chwycił się za ranę; nie przestawał biec, ale teraz lekko utykał, przez co wkrótce zrównali się z nim Radek i Jerzy.
- Pomóż mu - wysyczał Przemyski do przyjaciela, kiedy zamajaczył przed nimi wysoki płot zakańczający ogród.
- Robi się! - Radek chwycił Aloszę za ramię i pociągnął w stronę płotu, ignorując jego bolesne skamlenie. Gdy znaleźli się u celu, podsadził go i podrzucił niezbyt delikatnie. Były watażka przesadził płot, a dudniące uderzenie i rozdzierający jęk zdradziły, że wylądował twardo po drugiej stronie.
Jerzy tymczasem dowlókł się, dysząc ciężko, i odłożył na chwilę półprzytomnego Karima. Bez najmniejszego trudu podsadził przyjaciela; Radek, choć drobniejszy od niego, był silny i wysportowany, dzięki czemu nie potrzebował dużej pomocy. Nie przeskoczył na drugą stronę płotu, tylko stanął w kucki na jego wąskim szczycie, po czym obrócił się w stronę ogrodu.
- Dawaj księcia! - szepnął głośno.
Jerzy spojrzał za siebie. Rozróżniał już sylwetki wbiegających do ogrodu ludzi, niektórzy z nich nieśli pochodnie, których blask momentami ocierał się już o płot. Zacisnął zęby i podniósł Karima, stękając z wysiłku. Radek przejął go sprawnie i z księciem na rękach przeskoczył na drugą stronę.
Jerzy zebrał się do skoku, którym miał dosięgnąć szczytu płotu. Wtedy jednak poczuł mocne uderzenie, które posłało go na chropowate sztachety, omal po drodze nie obracając go wokół własnej osi. Zerknął z przerażeniem na swoją lewą rękę - grot strzały wbił się prosto w ramię, tuż pod barkiem. Nie czuł jeszcze bólu, adrenalina na to nie pozwalała, ale nie był w stanie podnieść tego ramienia.
- Co się dzieje? - zapytał Radek, a jego głowa wychylnęła znad sztachet, na których zaciskał dłonie.
- Dostałem. Uciekajcie...
- Oszalałeś? Podskakuj! Przeciągnę cię!
- Nie mogę ruszyć ręką...
Pomarańczowe światła pochodni zatańczyły na czarnym mundurze Jerzego, odcinającym się od brązowego płotu. Ścigający byli na wyciągnięcie ręki.
- Cholera... - warknął Radek, po czym przeskoczył z powrotem do środka ogrodu. - W górę, Jurek!
Podsadził go, choć nie bez trudu, bo Przemyski ważył prawie dwa razy więcej niż on. Starościc chwycił zdrową ręką szczyt płotu i zaczął się mozolnie wciągać. Ból, który eksplodował w jego napiętych do granic możliwości muskułach, sprawił, że przez chwilę miał wrażenie, jakby jego mięśnie rozrywały się na pół.
Radek tymczasem obrócił się twarzą do nadbiegających i dobył bułata. Najbliższy z Arabów, odległy o ledwie parę metrów, dopadł do niego w trzech skokach i skrzyżował z nim ostrza. Po wymianie trzech ciosów Polak skorzystał z nieuwagi przeciwnika i zanurzył czubek własnego bułata w jego wystającej spod zapięcia hełmu grdyce.
- W górę! - zawołał cicho Jerzy. Siedział już na szczycie płotu, zbyt potężnie zbudowany i niezręczny, by na nim balansować w kucki, i wyciągał do Radka zdrową rękę. Ten bez wahania odrzucił bułat i chwycił dłoń przyjaciela, po czym wyskoczył w górę. Obaj przelecieli przez płot i wylądowali na plecach po przeciwnej stronie.
- Bierz księcia, ja Aloszę - wychrypiał Jerzy, gramoląc się z ziemi. Ramię pulsowało ciepłem, w które powoli wkradał się ból, a rękaw nasiąkał krwią.
- Dasz radę?
- Muszę!
Radek przerzucił sobie Karima przez plecy i ruszył w dół uliczki, gdzie w oddali, przy willi imama, majaczył wóz z sianem. Jerzy objął Aloszę zdrowym ramieniem i na wpół ciągnąc go, na wpół popychając, pospieszył za przyjacielem. W duchu dziękował Fatimie za to, że postanowiła ulokować wóz po tej stronie willi, która sąsiadowała z ogrodami.
Wóz był długi, lecz wąski, przystosowany do mieszczenia się w ciasnych uliczkach. Na kozie siedziała postać w głębokim kapturze, tyłem do uliczki, którą nadbiegali uciekinierzy. Kiedy usłyszała za sobą tupot i jęki, odwróciła się gwałtownie, a podmuch powietrza stracił kaptur z jej głowy. Tarcza księżyca, widoczna w trzech czwartych, która wyłoniła się zza chmur, posrebrzyła bladą skórę, jaka powlekała jej delikatną twarz, i musnęła blaskiem szmaragdowe tęczówki.
- Jedź! Jedź! - krzyknął Radek, gdy przez płot zaczęli przechodzić pierwsi ścigający. Rzucił na kopę siana bezwładnego Karima i sam wskoczył za nim. Już na startujący wóz wciągnął Aloszę, a następnie Jerzego.
- Co się stało?! - zawołała Sara, gwałtownie szarpiąc lejcami dwóch żylastych osiołków. Dwie strzały ze stukotem utkwiły w drewnianej obudowie wozu.
- Mieliśmy pecha, zmykamy! - odpowiedział ochryple Jerzy.
Sarze nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Kolejny belt wkręcił się w siano, nikogo na szczęście nie raniąc, już następne opadły smętnie na bruk za wozem, który gwałtownie przyspieszył. Ścigający zaczęli się wracać, widząc, że na piechotę nie dogonią uciekinierów, lecz zanim pojawili się z powrotem z wierzchowcami, po wozie zaginął wszelki ślad.
Karim i jego wybawcy przepadli w plątaninie ciasnych uliczek Fajr.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top