XIII

– Zostaw mojego chrzestnego syna – powiedział Syriusz lodowatym głosem. 

Samantha musiała mu przyznać, że całkiem groźnie to zabrzmiało. Dotychczas uważała go za osobę, która nie skrzywdziłaby muchy. Zresztą, na takiego właśnie wyglądał. Samantha zrozumiała wtedy, że Harry dla Syriusza był bardzo ważny, jak nie najważniejszy.

Szkoda, że nie ja – pomyślała i westchnęła. Musiała pogodzić się ze stratą mężczyzny i przestać o nim myśleć, ponieważ niepotrzebnie traciła humor. Już i tak nie mogła nic zrobić. Nie dało się naprawić błędów z przeszłości i kobiecie pozostało pogodzić się z nimi. Zawsze chciała być dla niego najlepsza, ale niestety była najgorsza. Zawiodła zarówno jego jak i siebie, ale pozostało jej tylko żyć z tym dalej.

Już po chwili Black wziął rozmach i uderzył ze swojej prawej pięści twarz Lucjusza. Zrobił to z tak dużą siłą, że słychać było szczęk łamanej kości, lub wybitego zęba. Lucjusz, na skutek ciosu, zatoczył się do tyłu. Samantha była zaskoczona, nie sądziła, że mężczyzna zdecyduje się na ten czyn.

Na twarzy Blacka pojawił się triumfalny uśmiech. Już od dawna chciał to zrobić. Wraz z uderzeniem, poczuł się jak za starych, dobrych czasów, kiedy był jednym z Huncwotów. Obudziło się w nim to dziecko, które zasnęło przez problemy i kotłujące się myśli w jego głowie. Mężczyzna poczuł dużą chęć zrobienia dowcipu ślizgonom.

Samantha przyglądała się całej sytuacji z ukrycia. Musiała przyznać, że zrobiła na niej duże wrażenie. Jeszcze nigdy dotąd nie miała zaszczytu poznać "agresywnego Syriusza". Było to dla niej coś nowego i fascynującego. Zwykle mężczyzna ociekał spokojem i zdrowym rozsądkiem, czego kobiecie na co dzień brakowało. Byli przeciwieństwami jak ying i yang, ale uzupełniali się doskonale.

Nagle w pomieszczeniu pojawiły się białe, materialne kłęby dymów, które poleciały w stronę śmierciożerców. Słudzy Czarnego Pana, również się przemienili, lecz w gęstą mgłę o kolorze smoły. Byli jedynie tchórzami, którzy bali się złapania, więc natychmiast zaczęli uciekać. Mimo to, było już za późno i musieli stanąć do walki. Po chwili, rozpętała się bitwa. Zakon walczył ze śmierciożercami, a w powietrzu unosiły się kolorowe zaklęcia, które powodowały, że w pomieszczeniu zrobiło się dużo jaśniej.

Kobieta uważnie obserwowała cały teren z daleka. Niestety, mogła jedynie osłaniać przed niebezpiecznymi atakami dzieciaki i członków Zakonu Feniksa, ponieważ zabijanie nie wchodziło w grę, a przynajmniej nie tym razem. Morderczyni bardzo się to nie podobało, ale w końcu dała słowo Syriuszowi. Jak na ironię losu, morderczyni dotrzymywała obietnic, lub przynajmniej starała się to robić. Czasami miała wrażenie, że była bardziej uczciwa od tych "dobrych" ludzi i czarodziei.

Szatynka nerwowo przekładała swoją różdżkę między palcami. Tuż przed samym wejściem do tego miejsca, Syriusz oddał kobiecie cały dobytek, który wcześniej jej odebrał. Szczerze, to myślała, że już go nie odzyska i będzie musiała sobie skołować nowy.

Sammie uważnie rozglądała się na boki, aby zainterweniować w odpowiednim momencie. Kobietę tak naprawdę nie obchodziło życie tych rozpieszczonych dzieciaków, ani członków Zakonu Feniksa. Oczywiście wyjątkiem był Syriusz, który nadal był dla niej najważniejszy. Mimo tego, że Sam nie obchodziło życie większości osób w tym pomieszczeniu, musiała udawać, że coś robiła. W ten sposób chciała uniknąć m.in. niepotrzebnego darcia mordy na jej osobę po misji. Powiedzmy sobie szczerze, ten człowiek tylko zdarłby sobie gardło, a morderczyni dalej robiłaby to, co czyniła wcześniej.

Uciekinierka trzymała różdżkę przed sobą na wszelki wypadek, gdyby ktoś zaczął w nią ciskać zaklęciami. Nie miała już sojuszników, tylko samych wrogów. Była już na 100% pewna, że to są jej ostatnie chwile w świecie czarodziei. Nie miała tu już czego szukać. Wszyscy chcieli ją zabić.

Samantha westchnęła ze zrezygnowaniem. Wiedziała, że gdyby rzuciła się w wir walki to każdy chciałby ją zabić. To była przykra prawda, do której musiała przywyknąć. Ludzie nienawidzili ją za to kim była. Problem tkwił w tym, że nie znali Samanthy, jedynie przez decyzje, które podjęła, pochopnie ją oceniali.

– Posłuchaj Harry, zbierz wszystkich swoich przyjaciół i uciekajcie stąd. – Powiedział wolno, ale poważnie Syriusz do nastolatka. Za wszelką cenę nie mógł pozwolić, żeby coś mu się stało. Mężczyzna nie wybaczyłby sobie tego.

– Co? Nie, nie zostawię cię tu. – Powiedział chłopak lekko przerażony wizją zostawienia Blacka samego. Według Pottera, mężczyzna zdecydowanie za dużo ryzykował i chciał mu dać więcej niż sam posiadał. Bardzo go za to cenił, ale uważał, że często przesadzał. Mimo to, nadal go uwielbiał i nigdy nie zamierzał przestawać.

– Harry, świetnie sobie poradziłeś, resztą zajmie się Zakon. – Powiedział Syriusz, a obok miejsca w którym się chowali, jakiś śmierciożerca rzucił zaklęcie, co spowodowało, że wielki kamień, który stał obok nich, wybuchł, tworząc wielki hałas.

– Protego! – Krzyknęła Samantha, która obserwowała całe zdarzenie z daleka. Nie mogła pozwolić, żeby coś im się stało. Mimo wszystko, nadal kochała Syriusza i zamierzała troszczyć się o niego tak bardzo jak tylko mogła.

Kiedy mężczyzna usłyszał jej głos, natychmiast spojrzał w kierunku kobiety i posłał jej delikatny uśmiech. Samantha odwzajemniła jego gest. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić. To dzięki niemu jej skóra poczuła po szesnastu, długich latach promienie słońca i krople deszczu. To on sprawił, że wydostała się dwa razy na wolność. Mimo że Syriusz nie chciał utrzymywać z nią kontaktu, to była szczęśliwa, że w ogóle dane jej było go poznać. Black już zawsze będzie w jej sercu i zamierzała zapamiętać go jako wspaniałego czarodzieja, czyli takim, jakim był naprawdę.

– Sprowadziłeś ją tutaj? – Zapytał w panice Harry. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co zrobiła i jak bardzo była niebezpieczna. Nie ufał jej i miał nadzieję, że Syriusz nie będzie już z nią utrzymywał żadnego kontaktu. Uważał ją za złe towarzystwo dla swojego ojca chrzestnego. Harry cały czas z tyłu głowy miał myśl, że morderczyni mogłaby go nakłaniać do złych rzeczy i decyzji. – Dobrze wiesz, że ona jest niebezpieczna. – Powiedział z pretensją w głosie.

Syriusz nic nie odpowiedział mu na to, ponieważ dwóch śmierciożerców zaczęło rzucać w nich zaklęciami i musiał się bronić.

Samantha natychmiast wstrzymała swój oddech i z lekkim strachem przyglądała się zaistniałej sytuacji. Nie mogła już dłużej zwlekać, więc już po chwili rzuciła "drętwotę" na jakiegoś śmierciożercę, który krążył w pobliżu, a następnie zaatakowała Lucjusza. Tego mężczyzny to ona wręcz nienawidziła. To przez niego stała się śmierciożercą. Okłamał ją i zmanipulował jej umysłem. Miała mu za złe wszystkie krzywdy, które jej wyrządził i zamierzała się zemścić.

Po jakimś czasie, kiedy morderczyni rozbroiła i wykończyła Malfoya, usłyszała za sobą mrożący krew w żyłach, śmiech Bellatrix Lestrange. Tylko ona tak specyficznie rechotała. Samantha poczuła przepływ silnej energii wewnątrz siebie, którą uwielbiała od zawsze. W końcu poczuła tzw. adrenalinę. Ostatnimi czasy bardzo jej Samie brakowało. Teraz kobieta miała wrażenie, że jest dużo silniejsza od Bellatrix. W końcu to uciekinierka była postrachem świata czarodziei. W pewnym sensie ten fakt sprawiał, że była dużo lepsza od niej. W końcu Trixie była tylko zwykłym pionkiem w grze Czarnego Pana.

– O Sam! – Krzyknęła śmierciożerczyni do Smith. Bellatrix stała za jej plecami, więc Samantha niemal natychmiast odwróciła się w jej stronę. – Siostro moja! Jak ja dawno cię nie widziałam! Czarny Pan byłby zadowolony, gdybyś wróciła do jego szeregów. Bardzo spodobało mu się to, że udało ci się uciec z Azkabanu! – Zapiszczała ze sztuczną radością kuzynka Syriusza.

– Czego chcesz? – Zapytała bez ogródek Samantha. Nie zamierzała wchodzić w żadne, większe konwersacje z jakimkolwiek śmierciożercą, ponieważ to było nic innego jak igranie ze śmiercią. Wiedziała, że to mogło się źle dla niej skończyć, lub dla kogoś wewnątrz tego pomieszczenia.

– Powiedzieć ci prawdę – roześmiała się psychopatycznym głosem Bellatrix, takim jakim Samantha często wybuchała. Szatynka lekko się tym zaciekawiła. – Pamiętasz jeszcze tą puchonkę, którą brutalnie zabiłaś w Hogwarcie? – Zapytała z chytrym uśmiechem na ustach Bellatrix.

Samantha nie czekając ani chwili dłużej, szybko doskoczyła do Trixie i lekko wbiła swoją różdżkę w jej krtań. Straciła nad sobą kontrolę. Dla niej liczyła się tylko ta chwila, a reszta świata przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

– Gadaj. – Odrzekła. – No gadaj! – Krzyknęła tracąc cierpliwość. Samantha znała te sztuczki bardzo dobrze, Bellatrix tylko grała na czas. Nic więcej.

Śmierciożerczyni jedynie roześmiała się głośno. Bardzo podobała jej się ta cała sytuacja. Wiedziała, że dopóki nie powie prawdy morderczyni, ta jej nie zabije.

– Niedługo przed morderstwem rzuciłam na ciebie imperiusa. – Powiedziała uśmiechając się szeroko Lestrange, a nogi Samanthy zrobiły się jak z waty. – To dzięki mnie ona nie żyje, a ty stałaś się tym, kim jesteś teraz! – Krzyknęła głośno Bellatrix po czym znowu zaczęła się śmiać.

Przez ciało Samanthy przeszła fala gorąca. Samie musiała przez chwilę przyswoić do siebie tą informację, ale kiedy to zrobiła, bardzo się wkurzyła. Czuła jak z każdą sekundą jej gniew narasta i wypala jej duszę. Zrozumiała, że to przez Trixie trafiła do Azkabanu.

Bez chwili najmniejszego zawahania dała jej lewego sierpowego, po czym uderzyła ją w przeponę. Kobieta zgięła się w pół i lekko zatoczyła do tyłu. Następnie Samantha wskoczyła na nią wyrzucając swoją różdżkę. Na tamtą chwilę nie była jej potrzebna, a problemami zamierzała się zająć później. Pod wpływem siły, Bellatrix runęła na ziemię, przygnieciona ciałem Samanthy. Morderczyni chwyciła jej głowę, po czym zaczęła uderzać nią w brudną ziemię. Teren nie był równy, a kamienie znajdowały się niemal wszędzie, co ucieszyło Samanthę. Szatynka uderzała jej głową przez długi czas. Było widać, że Bellatrix jest mocno poturbowana i niewiele brakuje jej do śmierci. Kiedy Samantha patrzyła na jej krew płynącą z nosa i ust, natychmiastowo ją puściła. Przecież obiecała Syriuszowi, że nikogo nie zabije. Na szczęście, opamiętała się w ostatnim momencie.

– Widzisz dziecko, ty nawet zabić nie potrafisz! – Krzyknęła do niej słabo Bellatrix.

W Syriuszu momentalnie się coś zagotowało. Nienawidził swojej kuzynki, a ta ewidentnie prowokowała kobietę, tym samym ciągnąc ją do złego. Mimo że Samantha była zła, to wcale nie musiała być jeszcze gorsza.

– Avada Kedavra! – Krzyknęła po chwili Bellatrix. Zaklęcie nie poleciało w stronę Samanthy, lecz Syriusza.

Morderczyni szybko odwróciła się w stronę, gdzie stał mężczyzna. Miała nadzieję na to, że zrobił unik, niestety, promień trafił prosto w niego. Nie był przygotowany na ten cios. Mężczyzna jeszcze przez chwilę stał na swoich nogach, ale był już martwy. Po chwili wpadł w Zasłonę Śmierci.

– Nie! – Krzyknęła zrozpaczona kobieta, patrząc jak ciało Syriusza zaczęło dryfować w barierze. Straciła swojego ukochanego, a łzy smutku powoli zaczęły kapać na ziemię.

Samantha wzięła głęboki wdech. Musiała działać szybko. Niemal błyskawicznie wsadziła swoją dłoń do kieszeni i wyciągnęła z niej pierścionek zaręczynowy, który dostała od mężczyzny. Bez chwili zastanowienia podbiegła do Zasłony i rzuciła w nią tą biżuterią. W momencie, w którym pierścionek przekroczył świat żywych, pociągnęła Syriusza za jego koszulę, tym samym wydostając go z tego dziwnego miejsca. To było coś w rodzaju wymiany; aby jeden mógł żyć, drugi musiał umrzeć.

Samancie zrobiło się słabo, ale nie przejęła się tym. W ostatnim czasie miała wrażenie, że cały czas źle się czuła. Po chwili nachyliła się nad mężczyzną, żeby sprawdzić, czy oddychał. Niestety tego nie robił.

Samantha nikomu nie powiedziała o tym, że z pierścionka, którego dostała od Syriusza zrobiła sobie horkruksa. Mimo że kobieta starała się unikać czarnej magii, to nie chciała umierać i chwyciła się ostatniej deski ratunku. Zrobiła sobie tego horkruksa kilka miesięcy temu, ponieważ wiele osób próbowało ją zabić i nie raz po walce ledwo uchodziła z życiem.

- Szlak, pomyślała kobieta, po czym delikatnie położyła Blacka na zimną posadzkę i zaczęła się rozglądać za swoją różdżką. Na początku nie mogła jej znaleźć, ale w końcu ujrzała ją, więc podeszła do niej i chwyciła ją.

Morderczyni nachyliła się nad mężczyzną, po czym go pocałowała. W tym samym czasie rzucała czarno magiczne zaklęcia. To był jedyny sposób, aby go ocalić i miała nadzieję na to, że się powiedzie. Nigdy wcześniej tego nie robiła, więc nie wiedziała, jak to wszystko się skończy.

Kobieta z każdą sekundą czuła się coraz gorzej. Nawet najmniejszy ruch sprawiał jej trud. Zaczęły pojawiać się jej mroczki przed oczami, a dłoń coraz bardziej krwawiła. Po chwili kobieta przewróciła się i zamknęła swoje oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top