VII
Kiedy słońce pojawiło się na horyzoncie, jego jasne promienie zaczęły przebijać się przez żaluzje. To właśnie one obudziły Samanthę. Kiedy kobieta otworzyła oczy, zaczęła podnosić się do pozycji siedzącej. Po chwili rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na wciąż śpiącym Syriuszu. Jego klatka piersiowa rytmicznie unosiła się w górę i w dół. W tym widoku nie było nic nadzwyczajnego, a jednak on urzekł Samanthę. Może przez to, że ponad 16 lat była odseparowana od takiej bliskości?
Z cichym westchnieniem, wstała z łóżka. Nie miała innego wyjścia. Czuła spokój i harmonię leżąc w łóżku z Syriuszem, ale wiedziała, że muszą przenieść się do innego, bezpiecznego miejsca. Nie było wiadomo, kiedy w okolicy pojawią się aurorzy.
Samantha chwyciła różdżkę i zaczęła budzić Syriusza. Musieli poszukać nowych ubrań i jedzenia, ponieważ w opuszczonym domu nic nie znaleźli. Zresztą i tak nie mogli przesiadywać w nim zbyt długo.
Mężczyzna westchnął ze zrezygnowaniem.
Dopiero tutaj przyszli i już musieli się wynosić. Nie podobało się to Syriuszowi, ale odkąd znalazł się na wolności, wiedział, że tak będzie. Mimo to był bardzo szczęśliwy. Będąc na wolności mógł udowodnić zbrodnię Petera i mieć przy sobie Samanthę.
~
– Rozdzielamy się. Ty idziesz po ubrania, a ja po prowiant. – Powiedział mężczyzna twardym tonem głosu do Sammie. Kobieta przytaknęła i rzuciła się do biegu. Syriusz przemienił się w czarnego psa i już po chwili skręcił w jakąś wąską uliczkę.
Samantha czuła się cudownie. Była szczęśliwa, pełna życia i energii. Biegła bardzo szybko i dokładnie czuła otaczającą ją wolność. Adrenalina buzowała w jej ciele i nie chciała przestać. Po raz pierwszy od 16 lat, czuła że żyje. Dopiero teraz jej prawdziwe "ja" uwolniło się.
Przeskoczyła przez niski płot od czyjejś posiadłości i pobiegła w kierunku sznurków na pranie. Brała wszystko to, co miała pod ręką. Miała gdzieś czy to były zwykłe szmatki, ubrania dziecięce, lub coś zupełnie innego. Wszystko mogło im się przydać, a nawet jeśli nie, to zawsze mogła się tego pozbyć. Kiedy zebrała ponad połowę ubrań, spostrzegła czarną torbę na ramię. Szeroko się uśmiechnęła do niej, po czym szarpnęła za nią. Zrobiła to z taką siłą, że klamerki, na których wisiała, poleciały w różnych kierunkach. Torba nie była jakaś bardzo duża, ale wystarczająca. Niestety, była za mała żeby pomieścić wszystkie ubrania. Kiedy, zaczynała wybierać tylko te niezbędne części garderoby, wpadła na pomysł, żeby użyć zaklęcia zwiększająco-zmniejszającego. Z punktu widzenia był to dobry plan. Niestety, nie powiódł się sukcesem.
Z różdżki Samanthy wydobył się jasny promyk światła, który zwabił małe dzieci do okna. Zobaczyły ją. Przez chwilę stała nieruchomo, a kiedy spostrzegła, że przerażone bachory odeszły od okna, kobieta zaczęła uciekać. Najpewniej poszły zawołać swoich rodziców, a każda konfrontacja z kimkolwiek mogła się źle skończyć.
– Kim jesteś? – Usłyszała męski głos za plecami. Była w trakcie przechodzenia przez płot, więc nie wiedziała, czy się odwrócić, czy też uciekać. Pierwszy raz była w takiej sytuacji i z pewnością nie chciała znaleźć się i drugi.
– Nikim – odpowiedziała chłodnym tonem głosu. Następnie szybko wzięła nogi za pas. Jak najdalej od ludzi, to jak najdalej od problemów i niebezpieczeństw. Niestety, mężczyzna nie odpuszczał, pobiegł za nią i rzucił jakimś czarem, które ją prawie trafiło.
– To ostrzeżenie, za drugim razem trafię w ciebie – powiedział hardo. – Kim jesteś?
Dziewczyna zaczęła kipieć ze złości. To miała być pokojowa wycieczka, ale niestety mężczyzna pokrzyżował jej plany. Czuła jak gniew przechodzi przez całe jej ciało. Miała ochotę na mord.
– Jestem Samantha, twoja przyszła morderczyni – powiedziała beztrosko i z radością, a mężczyznę przeszły ciarki. Brzmiała nieludzko, wzrok miała rozbiegany, wyglądała jakby była opętana. W dodatku przez to, że trwała noc, kobieta wyglądała jeszcze bardziej przerażająco.
Dziewczyna nie czekając ani chwili dłużej, zaczęła torturować swoją ofiarę. Czerwony płomień wydobywał się z jej różdżki, a mężczyzna pod jego wpływem z bólu wił się jak dżdżownica. Na ten widok dziewczyna jeszcze szerzej się uśmiechnęła. Czuła jak satysfakcja rozchodzi się po całym jej ciele. Jakim cudem cierpienie innych sprawiało jej tak dużo radości?
– Proszę... przestań – powiedział błagalnym tonem głosu żywiciel rodziny. Dziewczyna spojrzała się na niego z pobłażaniem, po czym mrocznie się roześmiała.
– Mam przestać? Okej, jak wolisz – powiedziała z powagą, po czym przerwała zaklęcie torturujące. Mężczyzna z ulgą odetchnął. Myślał, że to już jego koniec i Samantha nie okaże mu litości. Na szczęście się mylił.
– Dzię- – Mężczyzna nie zdążył dokończyć słowa, ponieważ padł nieżywy na ziemię.
– Miałam przestać? To przestałam. – pomyślała z uśmiechem dziewczyna. Dosłownie kilka sekund temu Samantha wypowiedziała zaklęcie uśmiercające, w skutek czego mężczyzna padł nieżywy na ziemię. Szeroko uśmiechała się widząc nieboszczyka u swoich stóp. Czuła się silna, niezwyciężona. Ani trochę nie przeraziło ją to, że kogoś zamordowała. Co to, to nie. Czuła niedosyt. Wystarczyły dwa magiczne słowa, aby czarodziej wyzionął ducha? To kpina!
Zaczęła rozglądać się wokół siebie. Kiedy zobaczyła leżącą nieopodal siekierę do rąbania drewna, oczy jej zabłysnęły. To było coś na co czekała. Chciała mu poodcinać kończyny, lub zabawić się jego ciałem w brutalniejszy sposób. Jej głowa była pełna wielu ciekawych pomysłów.
Czasu dużo nie miała, więc błyskawicznym ruchem zamachnęła się prosto w jego genitalia. Natychmiastowo rozlała się krew tworząc bordową rzekę. To było coś fascynującego dla dziewczyny. dopiero teraz czuła się spełniona. Widok krwi swoich ofiar uspokajał ją. Sama nie wiedziała ile ich było. Do Azkabanu trafiła za jedno, które jej udowodniono. Mordując tego mężczyznę czuła się tak dobrze jakby robiła to od zawsze. Nawet zaskoczyło ją to, że miała takie płynne ruchy; jakby miała kilkuletni staż w mordowaniu innych osób.
Nie przedłużając już dłużej, zwędziła jego różdżkę. Zaklęciem wyeliminowała odciski swoich palców ze siekiery i uciekła z miejsca zbrodni. Biegła prosto do jaskini, w której miała spędzić jedną noc z Syriuszem. Niestety, nie było lepszego miejsca od niej, ale nie marudziła. Wszystko było lepsze od Azkabanu.
Biegła tyle ile miała sił w nogach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego co się stało. Ona była brutalna. Bardzo. Najgorsze było w tym to, że wcale nie była tym przerażona.
Chwyciła się za głowę. Syriusz nie mógł się o tym dowiedzieć. Bała się jego reakcji, a najbardziej tego, że się przestraszy i zostawi ją samą. To była straszna wizja, prawie tak jak jej makabryczne morderstwa. Wzdrygnęła się na samą myśl o nich. Kilka metrów przed jaskinią zatrzymała się i spojrzała się na swoje dłonie. Trzęsły się nie miłosiernie, w dodatku było całe we krwi martwego mężczyzny. Wtem ujrzała, że spodnie również były bordowe. Spojrzała na nie zdegustowana. Może jednak trzeba było zostawić w spokoju jego ciało?
– Nie, stop – pomyślała kręcąc głową. Tak nie powinno być, nie powinna czerpać radości z morderstw. Ale tak cholernie dobrze się czuła z jakimś ostrym narzędziem w ręku. Ten dreszczyk emocji, wbijając przedmiot w swoją ofiarę i rozrywając jej ciało. To było coś co uwielbiała, jakby hobby. Oblizała usta na samą myśl o tym mężczyźnie. O tej krwi, w której pływał.
– Sammie? – Usłyszała głos za sobą, więc się odwróciła. Ujrzała Syriusza zmierzającego w jej kierunku z rękami zapełnionymi świeżym jedzeniem. – Czemu nie wejdziesz do jaskini? – Zapytał ze zdziwieniem i spojrzał się na nią przenikliwym wzrokiem. Przecież w niej było bezpiecznie. – Chwila, czemu ty jesteś we krwi? Co ci się stało. – Zaczął mówić przerażonym głosem.
– Jestem w dupie – pomyślała bez krzty jakiegokolwiek uśmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top