IX

– Syriuszu, przypomnij mi, co my tu w ogóle robimy? – Zapytała Samantha, siedząc z czarnowłosym od ponad godziny w krzakach. Nudziło jej się niemiłosiernie, ponieważ okolica, w której się znajdowali, była bardzo spokojna. Nie było żadnej żywej duszy. Kiedy przyszli na osiedle, było bardzo jasno; a teraz wyglądało jakby trwał środek nocy. Na ich szczęście nie padało i było stosunkowo ciepło. Bardzo nie chcieli zmoknąć, ponieważ wtedy przypominaliby szczury, tak samo obrzydliwe jak Peter Pettigrew.

Jedyne co zaobserwowali przez tak długi czas to, to, że do jego chrześniaka (nawet nie pamiętała imienia chłopaka) przyjechała jakaś spasiona krowa. Wyglądała nieprzyjemnie, a jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Samantha zaczęła sobie myśleć w jaki sposób ( gdyby mogła) zamordowałaby ją. Miała bardzo wybujałą wyobraźnię, w której już po chwili, widziała tego babsztyla z odciętymi kończynami, w kałuży swojej, własnej krwi. Następnie zszyłaby jej te grube ręce i nogi z powrotem, przez co wyglądem przypominałaby żonę Frankenstein'a.

– Obserwujemy – szepnął, po czym znowu przemienił się w postać psa. Kobieta westchnęła. Kiedy był w postaci animaga, Sammie mogła mówić do niego, tyle ile chciała, a Black na nic nie odpowiedziałby jej. Jedyny odgłos do jakiego mężczyzna mógł się posunąć to szczekanie, lub warczenie. Na szczęście, dziewczyna niedługo miała rozpocząć naukę animagii, więc za jakieś kilka lat będzie mogła się z nim porozumiewać w zwierzęcej postaci. Musieli tylko zdobyć liść mandragory i poczekać z nim do pełni księżyca, która musiała niedługo nastąpić.

Przydrożne latarnie zaczęły migać światłem, co chwilę zapalając się i gasnąć. Huśtawki na placu zabaw kołysały się jak gdyby były tam niewidzialne dzieci, ponieważ wiatr nie rozbujałby ich tak bardzo. Zardzewiała, stara karuzela z głośnym zgrzytem zaczęła się kręcić. Kobietę oblała fala gorąca. Wiedziała, że zbliża się w ich kierunku jakiś czarodziej.

Uciekinierzy jeszcze przez jakiś czas siedzieli w krzakach, nawet nie odzywając się do siebie. Kobiecie bardzo się nudziło i rozmyślała o swoich przyszłych ofiarach; kto by to był i w jaki sposób umarłby. Lubiła spędzać czas w ten sposób, ponieważ czuła swego rodzaju podniecenie.

Nagle, Syriusz zaczął poruszać swoimi psimi uszami. Następnie mężczyzna wstał i poszedł delikatnie wysunął swój łebek zza krzaków. Samanthę niezbyt interesowały poczynania swojego przyjaciela, do czasu, kiedy ten zaczął głośno szczekać.

– Syriusz! – Krzyknęła szeptem szatynka. Była na niego zła. Zawsze jej powtarzał, że nie mogą rzucać się w oczy i że nikt nie może ich zauważyć, ponieważ mogą wyjść z tego duże nieprzyjemności, przez co z powrotem mogli znaleźć się w Azkabanie; a tym czasem mężczyzna zaczął szczekać na przypadkowego chłopaka.

Samantha rozchyliła na tyle liście i gałęzie od krzaka, tak, żeby ona mogła obserwować młodzieńca, a on jej nie widział. Chłopak leżał przerażony na środku drogi i starał się cofać do krawężnika. Bardzo strach go sparaliżował, więc słabo mu to wychodziło. Chłopak z pewnością chciał się znaleźć jak najdalej od Syriusza. Dziewczyna westchnęła. Czy w każdym miejscu, w którym się pojawiają muszą tworzyć się zbędne komplikacje?

Po krótkiej chwili przyjechał niebieski autobus. Wyszedł z niego dorosły mężczyzna, niestety kobieta nie zobaczyła żadnych szczegółów.

– Witam w Błędnym Rycerzu! Nadzwyczajnym środku transportu dla zagubionych czarodziejów i czarownic. Ja nazywam się Stan Shunpike i dzisiaj będę pańskim przewodnikiem. – Powiedział mężczyzna na tyle głośno, że dziewczyna zdołała go dobrze usłyszeć. Samantha skądś kojarzyła jego głos, ale nie była pewna skąd. Może znała go ze szkoły?

Dziewczyna zmrużyła oczy i przysunęła się bliżej krzaków, aby lepiej słyszeć. Niestety, szatynka usłyszała jedynie skrawek rozmowy, ponieważ byli za daleko.

– Wskakuj, no już! – Krzyknął mężczyzna. Jeszcze później coś mówił, ale kobieta reszty nie dosłyszała.

– Widać tam co? – Zapytał Stan chrześniaka Syriusza, a kobietę oblała fala gorąca. Miała nadzieję, że ani jej, ani jej przyjaciela nie zobaczą. Dopiero wyszli na wolność, nie chcieli znowu trafić do więzienia.

– N-nie nic – wyjąkał nastolatek. Syriusz go najwidoczniej za bardzo przestraszył. Samantha chciała mu przywalić za to co zrobił, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak tak szybko nie zapomni tego specyficznego, czarnego psa. Miała tylko nadzieję, że jej nie zobaczył. Wtedy mógłby ją rozpoznać na gazetach, które swoją drogą walały się wszędzie, a następnie zawiadomić aurorów. Zapowiadałaby się niezbyt świetlana przyszłość.

– To się nie gap. Właź! – Kobieta słysząc to, odetchnęła z wyraźną ulgą. Całe szczęście chłopak za kilka sekund odjedzie stąd daleko i już go więcej (przynajmniej przez dłuższy czas) nie zobaczy.

Opierając się o drzewo, spojrzała na Syriusza w postaci animaga. Pies patrzył na nią z miłością w oczach. Pogłaskała go za uchem i cicho zachichotała. Nigdy nie mogła mieć swojego zwierzęcia, ponieważ rodzice jej nie pozwalali. Byli surowi, a kiedy jakaś przybłęda przypałętała się do ich posiadłości, ukręcili jej kark na oczach małej Sammie. Mimo upływu lat nadal miała ten widok przed oczami. Za bardzo był dla niej wstrząsający.

– Kocham cię – wyszeptała do niego uśmiechając się szeroko. Po chwili ciszy dodała: – Musimy już iść, pełnia będzie za kilka nocy, a trzeba jeszcze jakoś zdobyć liść mandragory. Chodź. – Samantha wstała i ruszyła przed siebie, a Syriusz w postaci animaga podążał obok niej. Mając siebie mieli wszystko - szczęście, radość i miłość. Czuli, że świat był u ich kolan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top