II
– Jestem niewinna rozumiecie?! Nie-win-na! – Krzyczała dziewczyna ze środkowej celi i szarpała metalowe kraty jakby chciała je wyrwać. Robiła tak odkąd trafiła do Azkabanu, ale nikt już nie zwracał na jej zachowanie uwagi. Jej krzyki były męczące i żałosne. Samo zachowanie dziewczyny nie wyróżniało się niczym od poczynania innych więźniów. Udowodniono jej morderstwo trzy lata temu, a sprawę badano kilkakrotnie. Wszystkie ślady wskazywały na nią, więc dlaczego tak uparcie uważała, że jest niewinna? Niestety, czarodzieje przestali zadręczać się tym pytaniem już dawno.
Odkąd Samantha w brutalny sposób zabiła puchonkę minęły trzy, długie lata, a przynajmniej tak właśnie odczuwała. Siedząc w celi miała wystarczająco dużo czasu na przemyślenia, co się stało tej jednej, makabrycznej nocy. Niestety niewiele rozumiała z tego zdarzenia, a pamiętała jeszcze mniej. Wszystkie swoje ulotne myśli, czy też odczucia rysowała kamieniem na ścianie. Przez lata spędzone w celi zapisała naprawdę niewiele. Nastolatka pamiętała jedynie, że była oparta o umywalkę w łazience i słyszała głos w swojej głowie, który kazał jej zabić akurat tę puchonkę. Zaskakujące było to, że Samantha na co dzień dobrze się z nią dogadywała. Kiedy się dowiedziała, że ją zabiła była w szoku. Nie pamiętała po co i w jaki sposób ją zamordowała. W głowie miała wyżerającą pustkę. Mimo upływu tylu lat, nadal nie potrafiła tego pojąć. Co ją pokierowało do tak brutalnego morderstwa? Czemu akurat padło na nią?
Samie westchnęła przeciągle, odchodząc od krat swojej celi. Wszystko co było dla niej ważne, straciło swój sens. Stała się się jeszcze bardziej obojętna na wszystko niż wcześniej. Była w tym miejscu tak długo, bez żadnej, choćby najmniejszej możliwości ucieczki, bez najmniejszej nadziei. Pobyt w Azkabanie nie byłby taki zły, gdyby nie fakt, że czuła jak samo miejsce wyciąga z niej resztki chęci do życia. Dementorzy doskonale dbali o to, żeby było jej jak najgorzej w tym podłym miejscu. Dziewczyna cały czas czuła smutek, strach, zazdrość i gniew. Chciałaby powiedzieć, że żal i wyrzuty sumienia przejęły jej duszę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Mimo że z jej ręki zginęła dawna przyjaciółka, a przynajmniej tak wszyscy uważali, to nie czuła się z tym źle.
Samantha odczuwała również duży głód. Zarówno ten fizyczny, jak i ten oznaczający ogromną żądzę krwi. Brakowało jej dużej dawki adrenaliny. Mimo że, niewiele pamiętała z morderstwa na puchonce, była pewna, że towarzyszyły jej właśnie te emocje.
W pewnej chwili przypomniała sobie o starym liście gończym. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy. Była to jedyna pamiątka po życiu na wolności. Znalazła go na ulicy kilka dni przed trafieniem do Azkabanu. Mimo że była zmęczona, głodna i zrozpaczona tym jak potoczyły się sprawy, była wolna. Nie doceniła tego, a teraz było już za późno by to zmienić.
Dziewczyna przewracała w dłoniach wymiętoloną kartkę papieru i co jakiś czas szeroko uśmiechała się do niej. Patrząc na swoje stare zdjęcie, zastanawiała się jak wyglądała po tylu latach, ponieważ na chwilę obecną nie posiadała żadnego lustra. Nastolatka była niemalże pewna tego, że bardzo się zmieniła, ponieważ mogła się tego domyślić, a nawet zobaczyć kilka czynników. Samantha swoje ciemnobrązowe włosy miała dłuższe o kilka lub nawet kilkanaście centymetrów. Były również lekko zniszczone i przetłuszczone. Końcówki miała rozdwojone, ale nie miała czym ich ściąć. Poza tym przysięgła sobie, że zetnie je dopiero wtedy, kiedy ucieknie z więzienia. Niestety, traciła nadzieję, że tak się stanie. Jakby tego było mało, dziewczyna stała się bardzo wychudzona i brudna. Wcześniej była szczupła i zadbana, lecz niski, a raczej zerowy poziom higieny we więzieniu dawał o sobie znać. Posiłki były mało kaloryczne i w dodatku obrzydliwe. Dostawała tylko tyle, aby mogła utrzymać się przy życiu, więc w żaden sposób nie mogła przytyć.
Nagle Samie usłyszała głośny huk, który przerwał grobową ciszę panującą w pomieszczeniu. Wielkie, żelazne drzwi zatrzasnęły się. Nic nie widziała, ale była pewna, że to były te, które znajdowały się na jej piętrze.
– Nowy więzień – pomyślała z szerokim uśmiechem. Mimo to, nie było jej wcale do radości.
Z niecierpliwością czekała aż go, lub ją zobaczy. Bardzo brakowało jej towarzystwa drugiego człowieka, ponieważ rzadko zdarzało się, żeby ktokolwiek tędy przechodził. Było to raczej mało odwiedzane miejsce przez innych. Na szczęście Samantha teraz miała szanse na rozmowę, z kimś kto jeszcze nie stracił zmysłów. W tym miejscu to było coś niesamowicie rzadkiego. Przy okazji dowiedziałaby się ciekawych rzeczy, które obecnie działy się w świecie, ponieważ tutaj obieg informacji był nikły. Samantha nawet nie wiedziała, który był dzień, miesiąc, rok, nie mówiąc już o dokładnej godzinie.
Szatynka podeszła do krat i oblizała swoje usta. Spojrzała się na cele, które były w obrębie jej wzroku. Ta, która znajdowała się po jej lewej stronie, jako jedyna była wolna. Po chwili zobaczyła czarnowłosego chłopaka, którego ciągnęli strażnicy. Starał się wyrywać z ich uścisku, ale na nic zdały się jego próby. Mimo że Samie nie widziała jego twarzy, nastolatek wydawał się jej jakiś znajomy. Niestety nie miała pojęcia kim był i skąd go kojarzyła.
– Nie zabiłem ich! Nigdy bym nie zdradził Jamesa i Lily Potterów! Jestem niewinny! Musicie mi uwierzyć! – Krzyczał mężczyzna, który był najprawdopodobniej w jej wieku. Próbował się wyrwać z żelaznego uścisku aurorów, lecz na nic się zdały jego próby, ponieważ już po chwili wylądował na zimnej posadzce. Mężczyźni wrzucili przestępcę do jego nowego lokum jakby był jakimś zwierzęciem.
Fala gorąca oblała ciało dziewczyny. Dawno z nikim o zdrowych zmysłach nie miała kontaktu. Sama Samantha wiedziała, że ona też była zniszczona, ale miała wrażenie, że dobrze się trzymała jak na cały pobyt tutaj.
– Jestem niewinny! – Krzyczał na całe gardło nowy lokator Azkabanu. Szarpał za kraty i zachowywał się jak opętany. Niestety, nikogo nie obchodziło to, co mówił, ani robił. Wszyscy mieli go gdzieś.
Dziewczyna poczuła ukłucie w sercu. Dokładnie tak wyglądała przez większość pobytu tutaj. Każdego dnia szarpała za kraty. Doskonale rozumiała jego ból i brak zrozumienia ze strony innych. W końcu też był "niewinny".
– Gdyby był niewinny, nie byłoby go tutaj - a jednak jest, zupełnie tak jak ja.
Mężczyzna przez chwilę szamotał się z kratami, krzyczał, nawoływał jakiś ludzi, ale nic to nie zmieniło. Nadal był w swojej celi, której zapewne przez długi czas nie opuści. Musiał zrobić jakąś poważniejszą zbrodnię, ponieważ trafił na piętro, gdzie znajdowały się same trudne przypadki - tak przynajmniej uważała Samantha. Większość osób, które się tu znajdowały, albo poumierały z wycieńczenia i chorób, lub zostały skazane na pocałunek dementora. Mimo że, szatynka miała jakiś kontakt z tymi ludźmi, nie wyrażała skruchy, czy też współczucia. Umarli to umarli, co ona miała na to poradzić?
Kiedy mężczyzna trochę się uspokoił i przestał walić w kraty, powoli opadł na posadzkę. Dziewczyna wyraźnie słyszała jego głębokie wdechy i wydechy spowodowane zmęczeniem. Dosyć długo usiłował się wydostać z celi, niestety bez skutku. Samantha odczekała kilka sekund i postanowiła się do niego odezwać:
– Za co siedzisz? – Zapytała głosem wypranym z emocji. Głowę miała opartą o kraty, tak aby mogła chłopaka choć w małym stopniu zobaczyć.
– Za niewinność – powiedział, po czym podniósł się z zimnej podłogi. Spojrzał się na długowłosą dziewczynę, która szeroko się do niego uśmiechała. Lekko go to przeraziło, więc się wzdrygnął. Spojrzał na nią nieufnie, po czym niepewnie wyciągnął swoją dłoń w jej kierunku.
– Jestem Syriusz, Syriusz Black. – Uśmiechnął się do niej kokieteryjnie. Ona odwzajemniła jego gest, po czym przygryzła dolną wargę. Również wyciągnęła w jego stronę swoją prawą dłoń.
– Samantha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top