40. "Czy zawsze wszystko musi się walić?!"
Wpierdzielam płatki. Płatki to jedyny przyjaciel, który nigdy cię nie zdradzi bo zawsze tak samo smakuję. Jedząc moje śniadanie oglądam wiadomości. W domu jest tylko Pepper. Peter pojechał na wycieczkę, ale ja nie chciałam się nigdzie ruszać. Tata przed chwilą był tutaj, ale podobno zabrał go jakiś czarodziej z randki. Przynajmniej tak powiedziała Pepper. Jestem ciekawa czego ten... Jak mu tam? Strange? Nie ważne... Czego chce od mojego ojca? Nadchodzi znowu wojna? Która to już? I wojna światowa, II wojna światowa, Ultron i Loki to taka mini wojna czyli to będzie V wojna światowa? Wolne żarty. Jeżeli cokolwiek się stanie zmiotę to coś z powieszchni ziemi. Czy ja kiedykolwiek doznam szczęścia? To boli. Zabrałam swoją skurzaną kurtkę i wyszłam z nowej siedziby Avengers, wcześniej żegnając się z Pepper. Muszę pojechać na lotnisko, żeby się pożegnać z przyjaciółmi... Strasznie nie chcę się żegnać, ale moje zdanie się nie liczy... Usiadłam na moim kochanym motorze i odpaliłem silnik. Po 20 min byłam na miejscu. To cudeńko to marzenie! Zeszłam z motoru i szybko pobiegłam do budynku. Mam 10 min i boję się, że nie zdążę.
- Samolot lecący do Londynu startuję za 10 minut - odzywa się mechaniczny głos.
(Nigdy nie byłam na lotnisku więc nie wiem czy w ogóle tak to ogłaszają XD)
Szukałam wzrokiem moich przyjaciół, aż w końcu zauważyłam ich jak wstają z miejsca i kierują się do strażnika, żeby skasował im bilet. Co to to nie. Jeszcze się nie pożegnałam! Zaczęłam biec w ich stronę i na szczęście Lily mnie zauważyła. Wbiegłam prosto w jej ramiona i mocno ścisnęłam jej włosy. Schowałam się w jej szyję i głośno szlochałam.
- Będzie dobrze... Wrócimy tu. Obiecuję... - mówi Lily również głośno wyjąc. Nie puszczam... Nie ma opcji.
- Wiesz, że teraz cię nie puszczę? - odzywam się cicho i chichocze razem z nią.
- Musisz bo nam samolot odleci...
- W dupie mam samolot i Londyn. Mogę wam dać taty prywatny - odrywam się od niej i trzymam ją za policzki ocierając jej łzy - Jesteś najlepszą przyjaciółką jaka kiedykolwiek miałam. Oczywiście razem z Ash i Oli - spoglądam na dziewczyny odsuwając się od Lily. Rozkładam ręce do Ash a twardzielka wypuszcza w końcu łzy i wtula się we mnie - Kocham was... - odzywam się i mocno obojemuje różowowłosą wokół szyi. Odsuwam się od niej i podchodzę do Olivii również ją przytulając mocno. Następnie podchodzę do Harrego i Alexa.
- Dwaj dżentelmeny - uśmiecham się delikatnie i podskakuje, żeby ich objąć wokół szyi. Co z tego, że i tak musieli się schylić... Całuje obu w policzki i podchodzę do Mike'a.
- A ty kochany, tylko spróbuj mi nie wrócić. Chodźby nie wiem co... Będę tu czekała... - znowu podskakuję tylko tym razem Mike mnie w locie złapał przez co jestem wyżej od niego. Jego chyba najbardziej ściskam. Postaram się zaczekać na niego... Na nich wszystkich... - Kocham cię...
- Ja ciebie też mała... Ja ciebie też - przytula mnie dopóki nie słyszymy mechanicznego głosu.
- Za 5 min startuje samolot do Londynu - zamknij jape i nie dobijaj. Mike mnie wypuszcza z przytulasa i składa na moim czole czuły i długi pocałunek. W jego oczach widzę szklanki przez co jeszcze bardziej wypuszczam łzy. Mikey ma łzy w oczach. Zaraz nie wytrzymam.
- Do zobaczenia niska kobieto - uśmiecha się do mnie z łzami w oczach. I pomyśleć, że ja go spotkałam przez przypadek w galerii... Na początku był takim sukinsynem, że go od razu odpychałam a tu proszę, mój twardziel.
- Do zobaczenia Mikey... - mówię lekko się uśmiechając. Warga cały czas mi drży od płaczu. Wszyscy pokazują bilet Panu strażnikowi, a on je kasuję. Ostatni raz się odwracają i machają mi na pożegnanie. Od razu odmachuje ręką a potem po prostu znikają mi z oczu... Na rok. Na walony rok. Ale co się nie wydarzy to i tak poczekam. Wolnym krokiem zaczynam kierować się na parking. Gorzej być nie może. Wskoczyłam na motor i ruszyłam do domu. Zaparkowałam na parkingu i weszłam do budynku. W środku weszłam od razu do salonu i spotkałam Pepper wpatrzoną z przerażeniem w telewizor.
- Pep? Co się stało? - spytałam przestraszona i podeszłam do niej. Cała się trzęsła, a ja z szokiem spojrzałam na telewizor. Tata?!
- Właśnie na żywo filmujemy wielkie koło z kosmosu. Na miejscu jest już Tony Stark z dwoma... Chyba czarodziejami? Bob daj zbliżenie! - mówi reporterka do kamerzysty i już po chwili kamerzysta pokazuję walkę taty z jakimś potworem.
- Pepper... Wszystko będzie dobrze... Tata da sobie radę, zawsze daję... - mówię do niej przytulając ją. Te słowa mówię sama już nie wiem czy do niej czy do mnie. Pepper cała się trzęsie i nie zwraca na mnie uwagi - Pep? Pepper? Mamo, wszystko będzie dobrze! Da radę! - odzywam się podniesionym głosem a ona wybudza się z transu po usłyszeniu jak do niej powiedziałam... Sama jestem w szoku. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Wyjmuję go z kieszeni i odbieram widząc, że dzwoni Max. Dawno z nim nie gadałam.
- Viveka widzisz to czy to tylko nasze zwidy?! - odzywa się pierwszy a w tle słyszę głos załamanej Agathy mówiący coś w stylu "zginiemy..." I tak w kółko. Nikt z mojej rodziny nie zginie!
- Widzę... Jeżeli chcecie to lepiej przyjedźcie do nas. Pepper również się boi, a ja muszę pomóc tacie i nie zostawię jej samej.
- Słyszysz siebie?! Nigdzie nie idziesz, siedź gdzie siedzisz! - odzywa się Max podenerwowany.
- Przepraszam Max, ale raz w życiu cię nie posłucham. Jazda tu do nas i uważajcie na siebie. Muszę kończyć, czas zmierzyć się z kolejną przeszkodą.
- Zwariowałaś?!
- Już dawno - rozłączam się od razu i podbiegłam do Pepper.
- Pepper... Muszę im pomóc. Zaraz przyjedzie Max i Agatha więc nie będziesz sama okej? Nie ruszajcie się stąd. Jasne? - kiwa głową, ale później marszczy brwi.
- Ch-Chcesz tam iść? N-nie! Nie pozwolą ci - odzywa się zacinając - Ja ci nie pozwolę, nie mogę cię stracić... Nie ciebie.
- Mamo... Wszystko będzie dobrze... Muszę im pomóc. Dam radę. Damy radę, wszyscy razem... Tak? - znowu kiwa głową, a ja wstaję i biegnę do pracowni taty.
- Friday? Dawaj mi tu mój kostium! - krzyknęłam na wejściu.
- Już się robi - odpowiada i już po chwili otacza mnie czarny kostium. Na nos i usta zamiast zwykłej chusty założyłam metalową maskę a na ręce skórzane rękawiczki bez palców. To coś w telewizji jest ogromne, teraz jest czas aby skorzystać z zabawek taty. Aż mam ochotę nawet zabić parę kosmitów... Robię sobie jeszcze szybko warkocz i wychodzę z pokoju. Idę znowu do salonu. Tam jest balkon więc łatwo dojdę na pole walki. Wchodzę do salonu i widzę Maxa, który przytula dwie kobiety. Wszyscy się odwracają w moją stronę a Max podchodzi do mnie i mnie przytula.
- Nie możesz tam iść, a jak ciebie stracę? - odzywa się cicho tak aby Pepper i Agatha nie usłyszały jego słów. Nie chciał wzbudzić w nich większej paniki.
- Nie stracisz... Wrócę. Postaram się - odzywam się lekko stłumionych głosem przez maskę i go wymijam podchodząc do dwóch... Mam?
- Kocham was... - przytulam je szybko i odchodzę zanim mnie zmuszą do zostania. Otwieram balkon od razu wyskakując za barierkę. Lecimy na latające kółeczko, drodzy widzowie. Teleportuje się z budynku na budynek aż w końcu z daleka zauważam wielkie koło, które stoi sobie na środku ulicy jak drogie autko. Zeskakuje z budynku i biegnę przez park. W końcu zauważam tatę, który jest przygniatany przez jakiegoś stwora. Łapska precz od mojego taty bo z dyńki! Wbiegam w stwora kopniakiem przez co upada na bok i turlamy się tak przez chwilę po trawie.
- Viveka! Co ty tu do jasnej cholery robisz?! - krzyczy tata i pomaga mi w walce z tym czymś.
- A no wiesz... Chodziłam sobie spokojnie po parku, kiedy nagle widzę mojego tatę przygniatanego przez kosmitę więc postanowiłam wejść na parkiet - mówię sarkastycznie i wbijam sztylet w stwora. Ten sztylet prawię się złamał... Co to za góra mięsa?! Chyba mu się to nie spodobało bo złapał mnie za gardło i rzucił mną jak szmacianą lalką. Zanim upadłam na ziemię złapał mnie pewien pająk. Mój bohater! Zabrzmiałam jak w tandetnym filmie?
- Peter a ty co tutaj robisz? - krzyczy tata jednocześnie walcząc ze stworem.
- Wycieczka szkolnaaa! - przedłużył słowo kiedy poleciał na drugi koniec parku przez stwora.
- Nieważne. Zabierz ją daleko stąd! - krzyczy tata a Pet nagle pojawia się obok mnie i mimo moich kopniaków i krzyków zabiera mnie z pola walki wskakując na jakiś budynek. Puszcza mnie, a ja wkurzona patrzę na to wszystko z góry. Poczułam nagłe szarpnięcie mojej dłoni więc spoglądam na nią. Jak się okazuję Peter przykleił swoją siecią moją dłoń i kiedy on ma już skoczyć w dół zatrzymuję go łapiąc za ramię.
- Wiesz, że i tak tam zejdę? Muszę mu pomóc! - odzywam się do niego a on zdejmuję maskę.
- Vivi nie mogę cię stracić. Dla mnie i dla Pana Starka jesteś strasznie ważna. Nie może ci spaść nawet włos z głowy. Kocham cię... Nie ruszaj się stąd, błagam - mówi i zbliża się do mnie a potem zajmując mi maskę delikatnie całuję moje usta, przytrzymując moją brodę. Czy on to robi bo serio się martwi czy zrobił to, żebym po prostu mu uległa i się nie ruszała z miejsca?
- Peter... Nie mogę. Po pierwsze miało być bez całusów, ale rozumiem, że cię poniosło. Po drugie będę walczyła u twojego boku. Jak mam zginąć to przynajmniej będę koło ciebie - mówię i znowu tylko tym razem zachłanniej go całuję - Po trzecie jak już ma ktoś z nas całować to będę to ja. Nadal jestem smutna za to jak mnie szybko skreśliłeś - szybko się odsuwam i zamrażam pajęczynę a następnie skaczę z budynku - Nie ma tak łatwo ze mną pajączku! - krzyczę lądujac na ziemi.
- Peter, goń za czarodziejem! - słyszę krzyk taty a potem odkrzyknięcie Petera.
- Gonię!
Wskakuję na barki potwora i przykładam palce do jego głowy a potem wpuszczam zimno do jego mózgu. Jego oczy stają się białe a z jego ust wydobywa się krzyk i para. Niestety nie udaję mi się utrzymać zbyt długo ponieważ potwór mnie spycha z jego ramion. Auć... Mój brzuszek.
- Viveka! Miałaś uciekać! - znowu odzywa się tata.
- Naprawdę? Nie słyszałam. Razem albo wcale! - krzyczę do niego, a on chyba się zastanawia nad moją propozycją.
- Łap! - nagle krzyczy, a ja od razu reaguję. Robię salto w tył unikając ciosu i łapię słuchawkę od taty. Wkładam ją do ucha i słyszę od razu Petera.
- Eee Panie Stark? To coś mnie wciąga!
- Trzymaj się młody! - mówi tata i strzela do potwora - Jest zaproszony na mój ślub - odzywa się i wlatuje w powietrze. Przez moją nie uwagę dostaje w brzuch i turlam się przez chwilę po ziemi. Kiedy podnoszę wzrok kosmita biegnie do mnie, ale nagle pod nim pojawia się pomarańczowe kółko w iskierkach. Nagle Bruce podchodzi do mnie i wyciąga rękę... Zaraz kto?!
- B-Bruce? Mam już omamy czy to naprawdę ty? - mówię głośno oddychając.
- To ja, spokojnie - podaję mu dłoń a on mnie podciąga.
- Nie wierzę ci! Co dostałam od ciebie na moje siedemnaste urodziny?
- Czarną koszulę z napisem "nie denerwuje się bo będzie źle" - odpowiedział bez zawahania.
Przytulam szybko Bruca i mówię, że rada się przydała a potem szybko podbiegamy do jakiegoś czarodzieja, który był w telewizji. Podchodzę do kółka i widzę stwora, który dopiero co wstaję. Patrzy się w górę i podskakuję, ale czarodziej robi kółko dłonią i zamyka chyba portal. Na trawę spada kosmiczna dłoń ucięta przez portal a Bruce kopię ją z mruknięciem obrzydzenia.
- Tata... - mówię cicho i zaczynam biec w stronę odlatującego statku. Nie na mojej warcie... - Miło było cię spotkać Bruce!
Teleportuje się na statek i w głowie układam sobie już krzyki taty. Nie zostawię go... Zawsze chciałam polecieć w kosmos, ale nie wiedziałam, że serio polecę. Drzwi zamykają się, a ja z przyśpieszonym sercem zaczynam krążyć po statku. Nagle czuję rękę na moim ramieniu i odruchowo się odwracam a moja dłoń już jest cała w bryłce lodu. Nie ma to jak oberwać z pięści lodowej.
- To ja, Peter! - mówi i odkrywa swoją twarz. Widzę, że tata dał mu swoją zbroję, nad którą pracował kilka miesięcy temu. Pomagałam mu! Wygląda w nim ekstra! - Co ty tu robisz Viveka?!
- Nie widzisz? Jestem pasażerem na gapę a ty?
- To samo... - mówi z kwaśną miną - Ale ja to jeszcze nic! Ty w ogóle nie powinnaś tu być!
- Ty też nie, nie histeryzuj. Tata tu jest?
- Tak, nie chciał, żebym tu został więc włączył mi spadochron, ale złapałem się statku i weszłam do jakiś drzwi...
- Super. Czyli jak mnie tu zobaczy to zginę na statku... - odzywam się sama do siebie - Dobra chodź, musimy go znaleźć. Tylko pamiętaj, żadnych gwałtownych ruchów bo nie jesteśmy tu sami.
- Jasne... - mówi kiwając głową, a ja schodzę z podwyższenia. Jak za dawnych starych czasów. Partnerzy! Hip hip hura!Krążymy po tym statku, aż w końcu widzę jak tata kuca na ziemi. Nagle podlatuje do niego jakaś peleryna przez co tata już ma go zastrzelić ale wzdycha z ulgą kiedy okazuje się, że to nic strasznego.
- No, takiej wiernej odzieży to ze świecą szukać - mruknął tata widząc pelerynę.
- To my też chętnie się przydamy... - mówi Pet i podchodzi do taty, a ja za nim - Tak, wiem co Pan powie.
- Nie powinno was tu być! A zwłaszcza ciebie! - ostatnie zdanie kieruję do mnie.
- Już wracałem do domu...
- Nie chce tego słuchać - powiedział groźnie, ale Peter dalej mówił.
- Było strasznie wysoko, w drodze pomyślałem o Panu...
- Ale i tak mi powiesz - mruknął tata.
- Przyczepiłem się do statku a ten kostium jest... On mi normalnie czyta w myślach więc w pewnym sensie to Pana wina...
- Co ty powiedziałeś? - warknął tata.
- O-odszczekuje to... A teraz jestem w kosmosie...
- Tak dokładnie tam gdzie miało cię nie być. To nie jest wesołe miasteczko ani wycieczka szkolna to bilet w jedną stronę. Tak samo ty, jakie ty masz argumenty? - zwrócił się do mnie.
- Nie mogłam cię zostawić! - mówię pierwsze lepsze zdanie.
- To nie jest wytłumaczenie Viveka! I nie mówcie mi, że to przemyśleliście...
- Tak, dość gwałtownie... - zaczął Peter.
- Nie! Nie miałeś czasu tego przemyśleć - warknął tata.
- Na co komu Super Bohaterowie jak nie będzie komu pomagać - powiedział i szybko dodał - Znaczy wiem to trochę nie teges, ale wie Pan o co mi biega - dokończył a tata ucichł. Spojrzał na mnie, a ja się delikatnie uśmiechnęłam.
- Jego jeszcze zrozumiem, ale po jakiego ty za mną poleciałaś? - pyta nadal dość groźnie.
- Nie no coś ty... Ja tylko zwiedzam tutejsze planety - powiedziałam żeby rozluźnić atmosferę, ale spojrzał na mnie z tym swoim niebezpiecznych błyskiem w oku więc spuściłam wzrok - Okej wiem, że nie powinno mnie tu być, ale nic tego nie zmieni. Teraz przynajmniej wiesz, że nic mi nie jest. Po za tym, nie uwierzysz! Ale martwię się o ciebie tak samo jak ty o mnie.
- Nie myśl, że ci to ujdzie na sucho moja droga Panno - mówi wyraźnie zdenerwowany, tak jakby nie usłyszał mojego ostatniego zdania. Ale ja przecież chciałam dobrze! Spuszczam głowę, ale szybko podnoszę ją kiedy słyszę kolejny krzyk czarodzieja - Dobra skoro już tu jesteście to może się przydacie. Widzicie go? Ma kłopoty, jak go ratujecie? - odzywa się znowu tata. Przez chwilę się zastanawiam, aż w końcu uśmiecham się szeroko do taty.
- Masz przed sobą genialną córeczkę i mego chłopaka, który kocha filmy. Kojarzysz tato obcy dwa? - mówię im plan jak ocalić czarodzieja a oni uważnie mnie słuchają. Oczywiście Peter był strasznie ze mnie dumny, że obejrzałam film który polecił. Po chwili nasz plan zostaję wcielony w życie. Tata schodzi na dół i zwraca na siebie uwagę tego małego... Śmiesznego... Ktosia. W tym samym czasie Peter stoi już na swoim miejscu, a ja na swoim.
- Zabiję twojego przyjaciela w sekundę - odzywa się to coś.
- Tak na prawdę nie jesteśmy przyjaciółmi. Ratuję go tylko w ramach zawodowej uprzejmości.
- Nikogo nie ratujesz... Twoje moce są żałosne w porównaniu z moimi.
- Och szkoda, że nie poznasz mojej córki - powiedział i swoim laserem zrobił dziurę w statku. Uziemiłam swoje nogi lodem aby przypadkiem nie wypaść. Kosmita wyleciał ze statku prawię od razu a za nim o mały włos czarodziej. Jednak Peter w porę go złapał siecią i podciągnął się na mechanicznych nogach z okrzykiem zdziwienia, że ma takie coś. Odbił się od ściany, a ja uwolniłam swoje nogi. Tata złapał mnie w locie abym nie wypadła i szybko zamroziłam dziurę przez co Peter i Strange upadli na ziemię. Kosmita używał magi na czarodzieju więc kiedy tylko został grzecznie wyproszony ze statku przezroczyste igły puściły go. Tata odstawił mnie na ziemie, a ja podeszłam do czarodzieja i podałam mu rękę. Kiedy przyjął moją pomoc zauważyłam, że jego dłoń cała się trzęsie. Przestraszył się?
- Z kim mam do czynienia? Córką Starka? - odzywa się, a ja odpowiadam grzecznie.
- Miło być rozpoznawalnym. Viveka Stark - lekko potrząsnął moją dłoń.
- Doktor Strange - Ha! Miałam rację!
- Czuję, że to zaszczyt cię poznać szkoda, że w takich okolicznościach - mruknęłam.
- A ty? - mówi do Petera.
- Peter jestem. Peter Parker - mówi lekko speszony. Słodziak.
- Musimy zawrócić statek - odezwał się znowu Strange. Jego magiczna peleryna zawiesiła się na nim przez co zrobiłam zdziwioną minę. Magia. Co z tego, że ja też ją mam. Latająca odzież, też mi coś.
- Ta, teraz to chce do mamusi. Ekstra - powiedział tata.
- Przede wszystkim chce chronić kryształ - odpowiedział mu czarodziej. Jaki kryształ, o co chodzi?
- A ja chce, żebyś mi podziękował. Już, dajesz - ich rozmowa jest dość burzliwa. Chyba się nie polubili.
- Za co? Za wystrzelenie mnie w próżnie?
- Kto ci ocalił ten czarodziejski tyłek? Ja - warknął tata odwracając się do niego. Wcześniej był odwrócony do szyby.
- Pojęcia nie mam jak ty i twoje ego mieścicie się w jednym skafandrze - powiedział Strange.
- Sam go zbudował więc wszystko się zmieści - odezwałam się, ale tata od razu mnie zrugał.
- Nie wtrącaj mi się tu, dorośli rozmawiają - powiedział, a ja ucichłam - Przyznaj, trzeba było zrobić tak jak ci powiedziałem. Kazałem ci się wycofać a ty odmówiłeś - zwrócił się do czarodzieja.
- Wiem, że to może być szokujące, ale nie pracuje dla ciebie - odpowiedział mu, a ja ledwo się powstrzymałam, żeby nie parsknąć śmiechem.
- I dlatego jesteśmy miliardy kilometrów od ziemi w latającej oponie bez wsparcia - powiedział tata.
- Ja jestem wsparciem! - odezwał się pierwszy raz Pet.
- Nie! Wagarowiczem. I co ja mówiłem o nie wtrącaniu się? - powiedział a Peterowi zrzędła mina.
- Nie rozumiem w ogóle waszej relacji. Kto to jest? Jakiś twój pociotek? - zapytał zdziwiony Strange.
- Nie. Chłopak Viveki - powiedział bez wahania.
- Tak ściślej mówiąc to mamy lekko teraz na pieńku, ale jest też moim partnerem w misjach - powiedziałam a Strange nic już nie powiedział.
- Ten statek sam koreguje kurs. Jesteśmy na autopilocie - powiedział tata.
- Da się przejąć stery? I wrócić do domu? - zapytał Strange podchodząc do taty, który zaczął chodzić jakiś zamyślony - Stark!
- Tak? - zapytał jakby nigdy nic więc czarodziej powtórzył.
- Umiesz wrócić na zimie?
- Tak słyszę. Tylko nie wiem czy powinniśmy... - mruknął i stanął w miejscu.
- Thanos pod żadnym pozorem nie może dostać kamienia czasu. Kolego ty chyba nie do końca pojmujesz jaka jest stawka!
- Co? Nie! To ty najwyraźniej nie pojmujesz, że Thanos siedzi mi w głowie od sześciu lat! Odkąd zaatakował Nowy Jork a teraz wrócił! - krzyknął pod koniec tata - Nie bardzo wiem co robić. Nie jestem pewien czy nie walczyć na jego terenie czy na naszym, ale sam widziałeś co oni wyczyniają. Do czego są zdolni. Wiadomo, że Thanos nie spodziewa się wizyty więc tak, twierdzę, że kontratak jest lepszy! Doktorku... Jaka diagnoza? - skończył tłumaczyć tata. Przysłuchiwałam się ich rozmowie jak zaczarowana. To co mówi tata ma sens. Oczywiście jestem raczej po jego stronie.
- No dobra Stark, lecimy do niego. Ale jedno musisz zrozumieć... Jeśli będę musiał wybierać czy ratować was czy kryształ czasu, bez wahania zostawię was na pewną śmierć. Nie mam wyjścia bo od tego zależy los wszechświata - powiedział poważnie, że aż ciarki mnie po plecach przeszły.
- Świetnie. Grunt, że wiemy na czym stoimy. Jasna sprawa... - poklepał go po ramieniu i podszedł do Petera - Dobra młody... - ułożył dłoń na boku dotykając jego ramienia a potem to samo zrobił na drugim - Witaj w Avengersach - powiedział odchodząc w swoją stronę. Pet wyprostował się dumnie i spojrzał na mnie. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek z uśmiechem. Co jak co, ale dumna z niego byłam. Potem pociągnęłam go pod ścianę i usiadłam na niej razem z nim.
- Jak się czujesz? - spytał prosto do mojego ucha.
- Bywało lepiej. Ale mimo wszystko cieszę się, że tu jesteś ze mną. Chociaż to było głupie - mruknęłam opierając się o jego ramię.
- Zrobiłaś to samo - stwierdził zdziwiony.
- Oj cicho - zaśmialiśmy się razem. Długo dość lecieliśmy na tą planetę Thanosa, ale w końcu tata i Strange zbliżyli się do szyby więc i my wstaliśmy.
- Hej co się dzieje? - zapytał Pet.
- Zdaje się, że dolecieliśmy - mówi doktorek.
- Ta fura chyba nie ma funkcji auto parkowania - odzywa się tata i podchodzi do sterów - Peter wsadź rękę do tego ustrojstwa a to sobie zaciśnij - mówi tata i wkłada swoją jedną dłoń do tego czegoś tak samo robi Pet - Wszystko dobrze?
- Okej, okej, tak - mówi Peter pod nosem.
- Sterować miał jeden wielki gość więc musimy się skoordynować - tata tłumaczy Peterowi a ten kiwa głową.
- Dobra... Gotowy? - pyta się Peter - Dobrze by było skręcić... Skręt, skręt! - krzyczy i obydwoje mocniej pociągają za stery. Tata zakłada swoją maskę i po chwili tak samo robi Peter. Strange wszedł do akcji i zrobił jakby wielką pomarańczową kulę która wygląda jak tarcza. Przez chwilę są turbulencje przez co upadłam na tyły, ale w końcu statek zatrzymuję się na jakiejś pomarańczowej planecie. Wygląda mi to na Marsa, ale niestety to nie jest ta planeta. Bądź stety.
- Jesteś cały? - pyta czarodziej taty kiedy do niego podchodzi.
- O mały włos... Odwdzięczę się - powiedział tata.
- Nic ci nie jest? - pyta się Pet, który od razu pomaga mi wstać.
- Nie, nie, spokojnie - mówię wzdychając. Nagle Peter gdzieś zniknął więc podparłam się ściany żeby trochę odetchnąć.
- Z góry przepraszam jeśli obcy złożą mi jaja w mózgu i pożre każdego z was... - odzywa się Peter zwisając na sieci.
- Aż do końca wycieczki nie chce słyszeć żadnych nawiązań do popkultury jasne? - wskazuje na niego palcem tata. Podchodzę do nich ciekawa tej interesującej rozmowy.
- Chciałem tylko powiedzieć, że mamy towarzystwo - powiedział wskazując na jakiś... To są ludzie? A jednak gorzej być może, chyba już nie spotkam moich przyjaciół... Czy zawsze wszystko musi się walić?!
C.D.N
*************
Dzień dobry wieczór! Kolejny rozdział i jak widzicie weszłam w największe zło świata... Musicie jakoś to przeżyć... No i wybaczcie ten chamski Polsat poraz enty, ale nie mogłam go za bardzo przedłużyć więc bądźcie cierpliwi i wyczekujcie kolejnych rozdziałów💞
Aż się łezka w oku kręci kiedy wiem, że to już 40 rozdział i zbliżamy się do końca... *Ociera łezkę*
Piszcie kto wbił im na statek! Wiem, że wicie, ale muszę się upewnić. Przyznawać się kto oglądał "Avengers Wojna bez granic"?
Do napisania😘🙋🏼
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top