41. "Oka w oko z tytanem"

(Jak pisałam ten rozdział to chciało mi się płakać bo słuchałam piosenki którą możecie przesłuchać na górze! Kocham tą piosenkę 😳 Miłego czytania❤️)

Do statku weszło trzech dziwnych kosmito-ludziów? Dwóch z nich, jeden zielony facet z czerwonymi ślaczkami na klatce piersiowej, drugi wygląda jak by po prostu wyszedł z psychiatryka i dziewczyna z czułkami na czole. Ma czarne oczy i na pewno ta dwójka to kosmici... Ale ten drugi facet ma tylko dziwną maskę na sobie lecz skóra jest taka sama jak nasza i nie wygląda jakby miał moce bo strzela z dziwnego pistoletu... W każdym razie, ZAATAKOWALI NAS A JA STOJĘ JAK CZUB! Peter zajął się tym dziwnym w masce razem z tatą, a Strange zajął się wielkoludem. Ja za to zaczęłam walkę z kosmitką. Robi jakieś czary mary... Ja też potrafię, patrz! Zamroziłam dziewczynę tak aby nie mogła ruszyć rękoma i uśmiechnęłam się do niej. Odwróciłam się i zobaczyłam jak facet w tej dziwnej masce celuję do mojego chłopaka a tata celuję z rażącej broni w zielonego stwora. Człowiek w masce zdjął ją, przez co byłam na sto procent pewna, że to człowiek. Tylko taki jakiś dziwny bo zadaję się z kosmitami.

- Dobra niech nikt się nie rusza, wszyscy wyluzować! - krzyczy człowiek trzymając dziwny pistolet obok skroni Petera. Złapałam kosmitę za włosy i przybliżyłam sopel do jej gardła. Miała unieruchomione ręce, więc nic nie mogła zrobić.

- Zapytam tylko raz... Gdzie jest Gamora? - odzywa się człowiek zmieniając cel. Tym razem kierował pistolet na tatę.

- Ta? A ja to przebiję, kto to jest Gamora? - mówi zdziwiony tata również ściągając maskę. Mam nadzieję, że to nie jest jego kochanka, ale ten człowieczek jest w kosmosie a imię "Gamora" Mówi, że to jednak jakaś dziewczyna z kosmosu.

- Nie, to ja cię przebiję. Dlaczego Gamora?! - powiedział zielony stwór. Co? Chciał po prostu coś powiedzieć?

- Gadajcie gdzie jest dziewczyna albo przysięgam usmaże kurdupla na frytkę - powiedział znowu człowiek.

- Spróbuj go tylko dotknąć a przysięgam, że kosmitka poleży w lodzie tysiąc lat! - warknęłam i w tym samym momencie odezwał się tata.

- To już zastrzel małego ja rozwalę debila, proszę! - jego dłoń zmieniła się w broń z prądem.

- Dawaj Quill! Zniosę wszystko - odezwał się zielony koleś.

- Nie! Tego nie zniesie! - krzyknęła kosmitka więc mocniej ją przycisnęłam, żeby nic nie mówiła.

- Ma rację, tego nie... - mówi Strange.

- To co? Nie chcecie powiedzieć gdzie ona jest tak?! Nie ma sprawy zabiję Thanosa a potem wyduszę z niego całą prawdę! Zacznę od ciebie! - krzyknął przyciskając mocniej pistolet do głowy Petera. Warknęłam cicho jakieś przekleństwo i przejechałam ostrym przedmiotem po szyi kosmitki przez co jęknęła zwracając swoją uwagę człowieka.

- Czekaj... Thanos? Chwileczkę zanim zaczniemy się zabijać mam pytanie... Jakiemu Panu w końcu służysz? - odzywa się Strange.

- Jakiemu Panu służę? Co mam powiedzieć Panu Jezusowi? - parsknęłam śmiechem mimo poważnej sytuacji.

- Jesteś z ziemi - stwierdził tata po chwili ciszy.

- Nie z ziemi. Jestem z Mizury - powiedział z kwaśną miną.

- Mizury jest na ziemi ośle. Coś ty się tak nas uczepił? - zadał pytanie tata, ale człowiek nie odpowiedział bo odezwał się cicho Peter.

- Czyli nie jesteś od Thanosa?

- Że jak? Od Thanosa? Nie! Chcę zabić tego bydlaka porwał mi dziewczynę. A wy to kto? - zapytał opuszczając broń więc też ją opuściłam.

- Jak to kto? Avengersi - powiedział Peter zdejmując maskę. Facet wzdycha i puszcza Petera. Robię to samo puszczając kosmitkę i podbiegam do Petera przytulając go.

- Cieszę się, że nic ci nie jest... - szepcze.

- Quill pamiętasz? To ci o których mówił Thor! - mówi aż za słodkim głosem kosmitka. Nadal ma lód na dłoniach więc po prostu ściskam dłoń w pięść a lód opada z jej rąk.

- Znacie Thora? - pyta się tata.

- Taak, taki wysoki dość przeciętnej urody. Nie radzi sobie - mówi człowieczek. Niemożliwe, że powiedział o Thorze "przeciętny". To Bóg!

- A gdzie jest teraz? - zadał Pytanie Strange.

- Mówił, że zaatakowano jego lud. I prawie wszystkich wybito, gdyby nie jakaś Skadi, która teleportowała parę osób.

- O mój Boże... Mama, Kate... Mam nadzieję, że żyją. Ale to też znaczy, że... Thor żyję! - krzyczę i zaczynam skakać wokół Petera - Widziałam już Bruce'a i wiem, że Thor żyje... A co jeżeli spotkam resztę?! Nareszcie!

- Nie, nie i jeszcze raz nie.... - odzywa się tata.

- Tato... To też rodzina! - odzywam się.

- Nie Vi, to nie jest rodzina. To BYŁA rodzina zanim Kapitan najlepszy przyjaciel to zjebał - mruczy pod nosem i idzie w stronę dziury, którą zrobili nasi goście. Wzdycham i się odwracam.

- Więc... Kim jesteście? - pytam się kierując również do wyjścia na zewnątrz. Wszyscy szli za mną zgadzając się, że trzeba wyjść.

- Strażnicy galaktyki. Jestem Star-Lord - odzywa się dość ciekawym tonem głosu. Uśmiecham się do niego.

- A prawdziwe imię? - znów pytam.

- Peter Quill. A ty?

- Winter dost - odpowidam również pseudonimem.

- A prawdziwe imię? - pyta się mnie tak jak ja jego.

- Viveka Stark - mrugam do niego.

- Miło poznać piękna Panią - śmieje się i podbiegam do Petera, żeby go o coś spytać.

- Pet? Jak myślisz... Spotkam resztę? - pytam się cicho i łącze nasze dłonie. Tęsknię za jego dotykiem jak cholera.

- Jesteśmy w kosmosie skarbie... Myślę, że ich nie zobaczysz... - mówi ze smutkiem. Kiwam głową rozczarowana.

- Co się stało z tą planetą? Oś odchylona o osiem stopni, grawitacja i bieguny totalnie pokiełbaszone - powiedział starszy Peter trzymając jakiś mały przedmiot a dłoni.

- Jedno działa na naszą korzyść. To my czekamy na niego. To nasz atut. Dobra mam plan! - powiedział głośniej tata i odwrócił się do nas przodem - Albo przynajmniej zalążek. Jest prosty, zwabimy go tu, przygwoździmy i weźmiemy co trzeba. Nie trzeba się z nim cyrtolicz potrzebna nam tylko rękawica. Czy ty może ziewasz?! - krzyknął patrząc na zielonego kosmitę. Obok niego stała czarnooka i z zaineteresowaniem patrzyła jak wielkolud ziewa - Akurat teraz jak przedstawiam strategię he? Słuchałeś mnie w ogóle?

- Tak, ale tylko do słów "dobra mam plan" - odpowiedział niewzruszony.

- Aha, Pan glaca chcę tylko po swojemu - powiedział patrząc na starszego Petera.

- My w ogóle rzadko działamy po czyjemuś co nie? - powiedział z kwaśną miną.

- A ta działalność to co konkretnie? - pyta Peter.

- Kroić biednych i dawać bogatym - powiedziała kosmitka.

- Dokładnie tak - potwierdził zielony koleś. We trójkę ucichliśmy. To było... Dziwne. Spojrzałam na Petera i tatę, który westchnął zmęczony.

- Dobra podejdźcie tu wszyscy - powiedział tata jednak nikt się nie zbliżył - Panie Lord poprosił by ich Pan, żeby się ruszyli..? - zadał pytanie tata.

- Och Pan Lord? Wystarczy Star-Lord - powiedział i zbliżył się pokazując aby jego banda zrobiła to samo.

- Musimy zawrzeć szyki. Jeśli przystąpimy do tego z pewną werwą... - zaczął tata, ale znowu przerwał.

- Stary... Nie chcę słyszeć o Werwie. Nawet nie znam kobiety... A w ogóle to mam dziewczynę. To jest świetny plan, ale z dziewko sypny więc może ja wymyślę nowy i jak zwykle uratuję wszechświat? - powiedział Peter.

- Może tak jak tańcem tak jak poprzednio? - zapytał zielony, a ja prychnęłam śmiechem. Szkoda, że tego nie widziałam.

- Jak to tańcem? - zapytał zdziwiony tata.

- Niee, nic, nic, nieważne - powiedział Quill.

- Jak w tym filmie footloose? - zapytałam w tym samym czasie co Pet. Zaśmialiśmy się razem a on mnie pocałował w policzek.

- Dokładnie jak w tym filmie. Największym filmie w historii kina - potwierdził.

- Żartujesz prawda? - zapytał zachwycony i zdziwiony Pet.

- Nie drażnij wariata dobra? Flash Gordon raczej nam tu nie pomoże - powiedział tata do Petera.

- Flash Gordon? Wielkie dzięki, co za komplement! A w ogóle jestem pół ziemianinem i zawsze jak mówię coś głupiego... To idzie z waszej połówki - powiedział i wskazał na nas palcem. Uśmiechnęłam się szeroko i spuściłam głowę. Nic nie poradzę, że podoba mi się jego humorek.

- Mózg mi się laguję jak go słucham... - mówi tata zmęczonym głosem.

- Przepraszam, ale... Czy wasz przyjaciel często robi... Tak? - mówi kosmitka i każdy spogląda w stronę czarodzieja.

- Strange? W porządku? - krzyczy niepewnie tata i podchodzi do niego. Nagle się wybudza z tego transu głośno oddychając. Tata złapał go w ostatniej chwili aby nie upadłupadł - Spokojnie... Wszystko gra? - pyta tata.

- Tak... - odpowida dalej głośno oddychając.

- Co to było? - pytam się zdziwiona.

- Rekonesans w czasie. Różne wersję przyszłości... Zawierające wszystkie możliwe wyniki nadchodzącego starcia - odzywa się.

- I dużo tego widziałeś? - zapytał zmartwiony Quill.

- Czternaście milionów sześćset dziewięć - powiedział.

- Ile razy wygraliśmy? - pyta się tata.

- Raz... - mówi cicho Strange, a ja wkurwiona odchodzę od zgromadzonych i łapię się za głowę. Przecież my zginiemy! Stracę ich... Stracę wszystkich moich bliskich. A co z Mikem? I z resztą? Zginę i nie zobaczę ich już nigdy. Bo jakiś tytan zleciał na ziemię i szuka pierdolonych kamyczków mocy! Zaraz tu nie wytrzymam... Potrzebuję świeżego ziemskiego powietrza, którego tu akurat nie ma!

- Vivi? - odzywa się ktoś, a ja od razu staję w miejscu i spoglądam z pod byka na Petera - Hej, wszystko będzie dobrze...

- Jak ma być dobrze Peter?! Mamy jedną szansę, jedną na milion albo i więcej! Zginiemy tu! - krzyczę i krążę w tą i spowrotem jak jakiś drapieżnik.

- Damy radę... Damy z siebie wszystko. Będziemy walczyć jak zawsze - mówi uspokajającym głosem.

- Nie chcę umierać... - mówię opuszczając głowę. Po policzkach poleciały łzy i już po sekundzie byłam w ramionach szatyna. Wtuliłam się w niego mocno i szlochałam w jego tors.

- Nie umrzemy, a jeśli nawet to cieszę się, że będę umierał blisko ciebie. Razem na zawsze - przytula mnie mocniej, a ja się w niego również mocno wtulam. Nagle wpadam na dość ryzykowny pomysł.

- Peter? - odzywam się cichutko.

- Tak kochanie? - mówi w moje włosy.

- Mam pomysł... - mówię i patrzę w jego czekoladowe oczy.

- Jaki? - marszczy brwi.

- Chodź! - łapię go za rękę i ciągnę do taty. Opowiem ten plan również i mu.

- Tato! Mam plan! - mówię a on się odwraca do mnie tak jak reszta. Walić resztę, teraz jestem skupioną na moim planie.

- Co? Jaki?

- Teleportuje się na ziemię i znajdę Steve'a jak i resztę. Zobaczę czy w ogóle oni się jakoś szykują czy też nie. Pomogę im trochę w walce a potem wrócę tu. Zgoda?

- Wiesz, że jeśli Thanos tu przyjdzie to będziemy walczyć. Stań u mego boku a nie u Steve'a - mówi i głaszcze mój policzek.

- Tato... Muszę zobaczyć się z dawną rodziną... Chcę im też pomóc albo chociaż ich zobaczyć... Proszę, pozwól mi.

- Kochanie... - mówi Pet również zrezygnowany, ale przerywa mu Lord.

- Przepraszam, ale czegoś nie rozumiem? Ty jesteś ta cała Skadi?

- Nie, jestem jej córka. Inni mówią na mnie czarownica? Wiedźma? Boginia? Coś w ten teges. Umiem się teleportować, być niewidzialną i mam moc lodu. Niestety to nie żywioł... Ale lód jest całkiem silny w walce.

- Okej? - mówi zdziwiony. A co? Nie wyglądam na zimną sucz? Bardzo możliwe.

- Jesteś pewna Viveko? Użyjesz bardzo dużo mocy a to może być w pewien sposób śmiertelne. Jeżeli tam pójdziesz nie wiemy czy wrócisz. Nie starczy ci sił - odzywa się Strange.

- I tak większym trupem być nie mogę - pokazuję na moją bladą twarz - Wrócę, nie umierajcie dobrze? Chce wiedzieć co się dzieję na ziemi - Strange kiwa głową, a ja odwracam się do moich dwóch mężczyzn.

- Jesteś pewna? A co jeśli cię nie zobaczę już? - mówi cicho tata i mnie przytula. Oddaję mocno przytulasa i wzdycham.

- Moc musi mnie słuchać. Mimo, że użyję dużo mocy, wrócę do was - podchodzę do Petera i również go ściskam - Kocham was...

Już miałam odejść kawałek, ale zostałam pociągnięta przez Petera. Po chwili wbił się w moje usta tak jakby miał mnie już nie zobaczyć. Dziwię się, że odważył się na taki ruch przy tacie.

- Miało być... - zaczęłam, ale nie skonczyłam.

- Bez całowania... Wiem - powiedział i przybliżył swoje czoło do mojego. Słyszałam jak nerwowo przełyka ślinę więc otworzyłam oczy i cicho szepnęłam.

- Obiecuję, że wrócę... Pająku - uśmiechnęłam się szeroko i na szczęście odwzajemnił uśmiech.

Odeszłam od nich kilka kroków. Przed sobą mam skrzywiony statek przez złe parkowanie i pomarańczową pustą planetę. Zamykam oczy i skupiam się na wyobrażeniu sobie Steve'a, żeby wiedzieć gdzie się teleportować. Otwieram oczy i odwracam się do wszystkich posyłając im uśmiechy.

- Zaraz wracam... - rozpędzam się biegnąc i po chwili znikam z planety podobnej do Marsa.

***

Otwieram oczy i widzę, że jestem w dziwnej... Wiosce? Jest tu tak pięknie! Nie mam pojęcia co to za miejsce, ale wiem gdzie szukać Steve'a. Moja moc prowadzi mnie do niego. Czuję go. Zaczynam biec w stronę wielkiego pałacu aż w końcu zatrzymuję się obok statku. Jest tutaj Sam, Rhodey oraz Bucky.

- Heeej mała! Co ty tu robisz? - pyta się mnie Rhodey zdejmując maskę.

- Też mi cię miło widzieć Rhodey, jak tam u mnie pytasz? A wiesz dobrze byłam sobie na innej planecie i bawiłam się w pół ziemiankę - powiedziałam sarkastycznie i pocałowałam jego policzek - Wiesz gdzie dokładnie znajdę Steve'a?

- W pałacu - powiedział Bucky - Wpuście ją. Jest z nami - powiedział do dwóch kobiet obok drzwi.

- Za mną - odzywa się jedna z nich i otwiera drzwi wchodząc do środka.

- Miło was widzisz chłopaki! - krzyknęła i pobiegłam za kobietą. Wchodzę za nią a ona zaczyna mnie kierować. Druga kobieta została przy drzwiach. Pewnie w razie ataku musi tam zostać chociaż jedna. Łysa kobieta otwiera mi drzwi, a ja wchodzę do pomieszczenia i opieram się o barierki, które są na środku. Wszyscy na mnie spoglądają. Jest tutaj Steve, Nat, Bruce, Wanda i Vis, który jest w opłakanym stanie... Och Jezu co mu się stało?!

- Viveka? - mówi z niedowierzaniem Steve. Schodzę ze schodów i poprawiam warkocz, który spadł na tył pleców a ma być na boku. W pomieszczeniu jest też Król T'challa i dwie czarnoskóre kobiety .

- Miło w końcu was zobaczyć... - odzywam się z chrypką. Ugh... Czuję się dziwnie a tak nie powinno być... W końcu Natasha nie wytrzymuję i podbiega do mnie mocno mnie przytulając.

- Tak się cieszę, że cię widzę! - odzywa się wręcz krzycząc. Potem się ode mnie odrywa i poprawia mi kosmyk włosów. Kątem oka widzę jak Steve podchodzi do nas. Spoglądam w górę i się uśmiecham na jego widok. Tak dawno ich nie widziałam... Steve zapuścił brodę i nie powiem pasuję mu! Za to Nat zmieniła fryzurę. Teraz ma krótkie, blond włosy. Wolę mojego rudzielca, ale tek też jest ładnie. Odwzajemniam uśmiech a potem przytulam Steve'a mocno a on oddaję uścisk.

- Jesteś już dorosłą piękną i silną kobietą... - odsuwam się do niego i śmieję się cicho przez łzy.

- Tak bardzo tęskniłam... - mówię spoglądając mu w niebieskie oczy. Łapie za mój policzek i głaszcze więc zamykam oczy. Podchodzi do nas również Wanda. Przytulam ją a ta oddaję uścisk. Nie za bardzo z nią spędziłam czas, ale polubiłam ją w tym krótkim czasie.

- Wyczuwam w tobie ból... Coś się stało? - szepcze mi do ucha.

- Wszystko się spieprzyło... To dlatego. Ale to nic, cieszę się, że tu jesteście.

- My też się cieszymy - daję mi buziaka w policzek i odchodzi parę kroków.

- Ale co tu ty w ogóle robisz? - pyta się Steve.

- W skrócie? Żyłam sobie spokojnie w domku kiedy nagle powiedzieli w wiadomościach, że tata walczy z jakimś stworem. Jak to ja, pobiegłam mu pomóc i walczyłam z jakimś dziwnym mutantem. Petera wciągnął ten statek bo miał gonić jakiegoś czarodzieja, który ma kamyk. Tata poleciał za nim, a ja za tatą. Oczywiście wlazłam na ten statek i byłam w kosmosie. Opieprz od taty, uratowanie czarodzieja i wylądowanie na jakiejś planecie, która wyglądała jak Mars. Potem jacyś strażnicy nas zaatakowali bo myśleli, że jesteśmy wspólnikami Thanosa. Następnie po wytłumaczeniu kim jesteśmy wyszliśmy ze statku. Po jakimś czasie obmyśliłam plan, żeby się tu dostać i wam pomóc w walce. Kiedy już pojawi się tytan zmierzymy się z nim i los pokażę co dalej - w tym momencie biorę pierwszy wdech od mojego monologu - Koniec.

Wszyscy się na mnie patrzą jak na wariatkę, a ja czekam na ich reakcję z uśmiechem. Tą ciszę przerywa jakieś pikanie przez co zrzedła mi mina. Jakaś strażniczka wyświetliła na swojej dłoni hologram i powiedziała do nas.

- Coś właśnie weszło w atmosferę

- Kapitanie impreza się właśnie zaczyna - ledwo usłyszałam Sama w słuchawce Steve'a. Wszyscy zebrali się koło okna żeby zobaczyć co się stało. Jakieś ogromne pociski zaczęły spadać ma ziemię i aż odskoczyłam kiedy niebieska bariera obroniła nas przed tym czymś. Jakim cudem? To miasto jest... Cudowne!

- Nie ma czasu... Trzeba natychmiast zniszczyć kryształ - powiedział Vis.

- Vision jazda mi z powrotem na stół - powiedziała Nat i podeszła do niego. Nie rozumiem co się tutaj dzieję.

- Spróbujemy ich zatrzymać - powiedział Król.

- Wanda jak tylko mu to wyjmiecie z głowy. Rozwal w diabły - odezwał się Steve.

- Tak zrobię - przytaknęła głową.

- Ewakuować ludność. Aktywować systemy obronne i załatwcie mu jakąś tarcze - powiedział Król wskazując na Steve'a. Jestem w większym stresie... Ale nie ma opitalania, czas zacząć walczyć.

- Hej! Może ci się to przydać. Widzę, że sztyletów ci brakuje - podchodzi do mnie czarno skóra dziewczyna z śmieszną fryzurą wskazując na moje puste kieszonki po sztyletach. Do mojej dłoni wkłada rękojeść miecza. Cały miecz jest ze srebra i lśni w blasku słońca - Jestem Shuri tak w ogóle - mówi a potem ja jej się przedstawiam. Dziewczyna podała mi jeszcze pochwę na miecz który przyczepiłam na plecy. Skoro dała mi miecz to znaczy, że nie będę musiała aż tak dużo używać mocy i wrócę do taty i Petera.

***

- Jaka sytuacja Bruce? - pyta Nat stojąca obok mnie w dziwnej maszynie.

- Ekstra, powoli zaczynam to ogarniać - powiedział i wzbił się przez chwilę w powietrze. Nie wiem skąd, ale król wytrzasnął mu jedną z większych zbroi Iron-mana - Woow! Ale superowo! Zupełnie jakbym był Hulkiem, ale miał pełną kontrolę! - powiedział i wywalił się o kamyk. Zaśmiałam się cicho z niego - Wszystko gra! Nic mi nie jest!

- Od strony lasu zbliżają się do nas dwa obiekty powiedział Rhodey również w zbroi taty. Jedynie jego tutaj nie ma.

W końcu zeszliśmy z maszyn na ziemię i wszyscy już stoimy w kilku rzędach czekając na totalną sielankę. Będzie się działo. Armia T'challa zaczęła powtarzać jakieś słowa jakby to było jakieś wyzwanie na pojedynek. W końcu przestali i chyba ich przywódca razem z Królem złapali się za przedramiona.

- Dzięki, że stawiłeś się na wezwanie - powiedział Król a ten drugi odpowiedział mu coś w innym języku.

Steve, T'challa i Nat ruszyli do przodu, żeby kulturalnie porozmawiać z Panią kosmitką. Chciałam iść z nimi, ale to dla spokojnych ludzi, a ja bym jej skopała dupę i pozbyła się zwłok. Czytałam, że trzeba wykopać bardzo głęboką dziurę bo psy wywęszą. Ej, plan życia! Po kilku minutach wrócili. Steve stanął obok mnie i obok Barnsa, którego oczywiście znamy. Moje blizny na policzku, obojczyku i na brzuchu są oczywiście piękne James! To ten gagatek zjebał w pewien sposób mi rodzinę, ale mniejsza. Jak przeżyję to osobiście oddam mu za zrąbanie mi rodziny, za zabranie mi babci i dziadka i za wkurzenie tatusia. Mam wszystko zaplanowane.

- Poddają się? - odzywa się Bucky patrząc na barierę, która chroni Wakande.

- Nie do końca - mówi Steve widocznie gotowy do walki. Bucky wzdycha i zaciska dłonie na swoim karabinie. Nagle znowu słyszę krzyk Króla. Mówi coś w swoim języku a jego Armia powtarza słowo. W barierę zaczynają wbiegać dziwne stwory. Na pewno to nie ludzie. Jest ich z milion!

- O ja pieprzę... - odzywa się Barns, a ja kiwam głową na jego słowa. Tak... Mamy przesrane.

- Laska się mocno wkurzyła - powiedziała Natasha obok mnie.

- Giną, żeby przejść przez barierę - odezwała się jedna czarnoskóra kobieta. T'challa znowu coś krzyknął i każdy z ludzi włączył taką samą tarczę dla siebie.

- Kubo! - krzyknął tym razem w jakimś stopniu zrozumiałe dla mnie słowa. Każdy zaczął strzelać z swojej dzidy tak samo jak Bucky. Więc bez większych pytań sama zaczęłam strzelać lodem.

- Kapitanie! Jeśli potwory pójdą na tyły droga do Visiona będzie otwarta - odezwał się Bruce.

- Więc musimy je ściągnąć na siebie - powiedział Steve.

- Tylko jak to zrobić? - zadała pytanie czarnoskóra kobieta. Król nawilżył usta i powiedział zdecydowanym głosem.

- Wyłączymy barierę... - powiedział i aż przestałam strzelać. On tak serio? - Na mój sygnał otworzyć sektor numer sto dwadzieścia siedem - odezwał się do słuchawki - Na mój sygnał - powiedział znowu do słuchawki.

- To będzie koniec Wakandy... - odzywa się cicho przywódca armii. Nie wiem jak to u nich działa.

- Więc nich to będzie najwspanialszy koniec w historii - odzywa się ta sama łysa kobieta. Styl tutaj jest dziwny... Zaciskam mocno piąstki, kiedy Steve rozkłada tarczę a król obok krzyczy znowu do ludzi aby zabrali tarczę. Wyszedł na sam początek i znowu krzyknął.

- Wakanda w moim sercu! - ruszyliśmy z miejsca z tym okrzykiem. Ja pierdziele jaki Król jest szybki! Z daleka widziałam jak bariera znika a dziwaczne stwory biegną w naszą stronę. Jak się bawić to się bawić! Na swojej drodze zrobiłam lodowy pagórek z którego wyskoczyłam w górę zasiadając na jednym stworzę. Wbiłam mu miecz w plecy i pobiegłam zabijać inne czarne oblechy. Wyglądają trochę jak Venom czy jakoś tak. Coś tam Pet mówił mi o nim. Hop, kuc, w plecy, odsuwamy się, kolejnego z łokcia i... Ciach! I tak jeszcze kilku. Nie są słabi, ale jednego mogę załatwić w kilka sekund. Dlatego jest ich tak dużo. Używanie miecza nie jest takie złe, to tak jakbym używała katan. Niestety stwory razem są o wiele silniejsi. Nagle jeden się na mnie rzucił tak, że upadłam na podłogę. Ej no w plecy?! Starałam się wyczołgać spod niego, ale ciągnął mnie za nogę gryząc w nią i szarpiąc. Nawet nie wiem kiedy podbiegł do mnie kolejny stwór i nie miałam szans ich pokonać. Skuliłam się tracąc siły. Żegnaj piękny świecie. Kątem oka zobaczyłam, że coś tęczowego spada na ziemię. Thor! W stwory coś uderzyło spychając je że mnie więc mogłam wstać. Syknęłam kiedy stanęłam na rozszarpanej nodze. Zamroziłam ranę i spojrzałam na Thora. Obok niego stało jakieś drzewo i szop z bronią tego jeszcze nie było!

- Ahaha! Teraz macie konkretnie przerąbane! - usłyszałam krzyk Bruce gdzieś z tyłu. Uśmiechnęłam się na widok blondyna. Niestety zmienił fryzurę, ale i tak wygląda przystojnie.

- Dawać mi Thanosa! - krzyknął i podbiegł do największej ilości potworów. Wyskoczył w górę i walnął jakimś nowym młotem w ziemię uwalniając pioruny. Nowe sztuczki... Podoba mi się. Znowu zaczęłam walczyć z stworami. Większość zabijał Thor. Ojj tęskniłam! Zauważyłam, że jakiś potwór chcę rzucić się na Steve'a od tyłu więc walnęłam pięścią w podłogę a lód obalił potwora. Podbiegłam do dwóch blondynów.

- Nowy fryz? - pyta zasapany Steve wskazując na włosy Thora.

- Wzorujesz się na idolach co? - odpowiedział pytaniem na pytanie Thor pokazując swoją brodę.

- Ta... - sapnął Steve machając tarczą.

- Tęskniłam chłopcy - parsknęłam śmiechem i wyceliwałam w potwora strzelając. Obok Thora stało to drzewo i swoją ręką przebił chyba z trzech stworów.

- O tak przy okazji mój nowy kumpel pieniek - wskazał młotem na drzewo.

- Ja jestem Groot! - krzyknął trzymając w górze potwory.

- Ja jestem Steve Rogers... - powiedział wskazując na siebie ręką.

- Uroczy krzaczek - powiedziałam uśmiechając się. Podbiegłam do kolejnego stwora i rozcięłam go na pół przez co jego czarno niebieska krew znalazła się na mojej twarzy. Mruknęłam obrzydzona i wytarłam swoją twarz ręką.

Odwróciłam się i zobaczyłam Natashe razem z jak się okazało Okoye, wiem bo ktoś tak na nią krzyknął, leciały w kich stronę jakieś wielkie piły. A teraz najlepsze... Ja też jestem blisko tych pił! Gdyby nie Wanda zostałabym zmiażdżona razem z dziewczynami. Byłam pod wrażeniem jej siły.

- Nie mogłaś się wcześniej pofatygować? - zapytała Okoye prostując swoją dzidę.

Skoro tu jest Wanda... To kto został z Visem?! Odwróciłam się w stronę wieży i nagle zobaczyłam jak ktoś spada z wybitego okna. Jak na zawołanie... Oczywiście to był Vis i chyba bił się z jakimś stworkiem. O nie! Nie dostaniesz tego kamyczka ty paskudo.

- Słuchajcie pacjentowi zakłócają spokój! - krzyknął Sam widocznie też to zauważając.

- Niech ktoś do niego idzie! - usłyszałam Steve'a w słuchawce.

- Lecę! - krzyknęłam i pędem ruszyłam w stronę lasu, gdzie powinien spaść Vision. Swoją drogą to musiało boleć.

- Viveka bardzo cię proszę bądź ostrożna! - usłyszałam jeszcze krzyk Nat za sobą. Dotarłam na miejsce w nie całą minutę gdzie był już Bruce celując w jednego ze stworów.

- Ooo nie! Nic z tych rzeczy młotek, nie róbmy powtórki z Nowego Jorku. To wdzianko skopało nawet pewną zieloną... - nie dokończył bo wielkolud złapał go za rękę. Bruce przyczepił go do skafandra i odleciał z nim trochę dalej.

- Viveka Vis potrzebuję ochrony! - krzyknął Bruce.

- Wiem! Właśnie witam stworka! - krzyknęłam i wbiegłam z piastką w tego stwora. Dostał w ryj, ja to mam cela. Zaczęłam się z nim bić i oczywiście chwilowo wygrywałam gdyby nie jego mocny uścisk na mojej szyi. Walnął mnie w brzuch przez co upuściłam miecz i jak gdyby nigdy nic rzucił gdzieś w bok jak szmacianą lalką. Zamknęłam w półprzytomna oczy i kiedy znowu je otworzyłam jakąś rozmazana postać zaczęła walczyć z stworem odpychając go od kamienia Visa. Kim ty jesteś? Mimo moich starań moje płuca jak i całe gardło za nic nie chciały ze mną współpracować. Jak i oczy. Są takie ciężkie, jakby ważyły tonę... Znowu je zamknęłam i przeklnęłam cicho. Nie, nie, nie, nie teraz! Nagle poczułam delikatne, ale stanowcze szarpnięcie. Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam blond czuprynę przez co zaczęłam się powoli wybudzać. Steve? Czyli nic mu nie jest! Jakie szczęście... Zaraz... On chyba coś do mnie krzyczy... Zaczęłam wyostrzać słuch jak i wzrok.

- Viveka! Błagam wstawaj! - nagle buchnęło mi w uszach i usłyszałam krzyk Steve'a - Słyszysz mnie? - nadal mówił podniesionym głosem. Kiwnęłam lekko głową, a on mnie przytulił delikatnie jakbym była z porcelany.

- Steve... Nie czuję się za dobrze - cały czas mi się kręciło w głowie.

- Wytrzymamaj jeszcze chwilkę dobrze? Wszystko się ułoży. Spokojnie - cały czas mnie przytulał i uspokajał.

- Już tu jest... - mówi Vis, a ja na niego patrzę przerażona. Już? Czyli był u taty... Wstałam chwiejnie na nogi. Nagle zawiał wiatr zwiastując coś złego. A raczej kogoś.

- Uwaga wszyscy do mnie. Wróg się zbliża - mówi Steve do komunikatora trzymając mnie jednocześnie pod ramię.

- Co za cholera... - spoglądam na Natashe, która rozglądała się niespokojnie. Z daleka nagle widać niebieskie światło Z którego wychodzi ogromny, fioletowy tytan.

- Kapitanie... To on - mówi Bruce.

- Dobra ruszam. Zachować gotowość - mówi i opiera moje ciało o drzewo ruszając na przód.

Z daleka widzę jak powala z łatwością Bruca. Przełykam ślinę i czekam aż podejdzie bliżej. Kiedy powalił Bruca, Steve'a, Króla, Sama, Rhodeya, Bucky,ego, Nat, Okoye i Groota ruszam ja. Robię na drodze lód i ślizgam się po nim kucając kiedy chcę mi przywalić. Ranie go lekko w nogę mieczem, ale i tak nie robi to na nim większego wrażenia. Łapię mnie za rękę kiedy chcę mu zadać cios, za to ja nie poddaje się i staram się przywalić mu drugą ręką.

- Jesteś inna. Masz w sobie moc - odzywa się miażdżąc moje nadgarstki. Puszczam miecz nie czując rąk. Krzyczę z bólu i patrzę prosto w jego oczy. Oko w oko z tytanem.

- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz. Nie zdobędziesz tego kamienia... Nie wygrasz - sycze mu w twarz i teleportuje się na jego barkach. Wyjmuję z mojego kostiumu linkę, którą staram się przydusić go, jednak łapie mnie za nogi i rzuca o drzewo. Kiedy ja się z nim biłam, Wanda zaczęła niszczyć kamień Visa. Tylko tak można wygrać... Kapitan jeszcze starał się go zatrzymać, ale Thanos dał mu mocny cios w szczękę, a on padł na ziemię. W moich oczach pojawiły się łzy i już po chwili nastąpił wybuch. Wbiło mnie mocno w ziemię i zamknęłam zmęczona oczy. Nie czas na drzemki... Otworzyłam je i spojrzałam na Wandę i Thanosa. Chyba o czymś rozmawiali... Nagle Thanos użył jednego z kamieni i jakby przywrócił Visiona.

- NIE! - krzyknęła Wanda rzucając się na tytana, ale ten ją odepchnął i złapał androida za szyję. Chciałam tam podbiec, chciałam coś zrobić. Zamrozić go, żeby gnił w lodzie jak pieprzony mamut! Ale nic nie zrobiłam bo nie miałam już siły. Moja energia się wyczerpała... Jedynie woła o odpoczynek. Zdobył go. Zdobył ostatni kamień. Nagle Thor rzucił swoim nowym młotkiem w tego potwora i wycelował w jego ramię. Chyba Thanos coś do niego szepnął i podniósł rękę pstrykając palcami. Blask przeszedł przez Wakande, a ja wstałam na czworaka i podparłam się pobliskiego drzewa.

- Coś ty zrobił? - szepnął Thor, ale zaraz potem krzyknął znowu - Coś ty zrobił?!

Tytan nie odpowiedział i zniknął w niebieskim blasku zabierając co chciał i jednocześnie wygrywając. Ruszyłam do leżącego androida i pogłaskałam go po ramieniu.

- Gdzie on jest? Thor... Gdzie on jest? - spytał Steve kiedy przebudził się po ostrym ciosie w szczękę. Jednak nikt nie zamierzał się odzywać. Spojrzał na Visiona i na jego dziurę w głowie a potem westchnął załamany i odwrócił wzrok na Bucky,ego, który wypowiedział jego imię.

- Steve..? - odzywa się zanim staję się kupką pyłku. Wstaję wystraszona a Steve podchodzi do pyłku i go dotyka. Dopiero co go odzyskał a już go stracił... To jeszcze nie koniec... Nagle sobie o czymś przypomniałam... Skoro tutaj wszyscy znikają to... Tata! Wszyscy zaczęli znikać więc odeszłam na bok i ze wszystkich sił staram się przeteleportować do taty. Tylko, że ja nie mam sił... Coś jest nie tak... Zamykam oczy ściskając je mocno. Nagle czuję mrowienie w brzuchu i przewracam się kaszląc czymś dziwnym. Jestem tu. Z daleka widzę jak wszyscy siedzą i czekają na rozwój wydarzeń. Zaciskam oczy kiedy czuję ból. Mój brzuch tak bardzo boli...

- Tato! - krzyczę z łzami w oczach i podnoszę się aby się na niego rzucić. Słyszę jak syczy cicho więc się odsuwam od niego lekko.

- To nic... - mówi tata i ściska mnie na tyle ile ma sił - Co się stało?

- Przegraliśmy... Znikamy... - odzywam się i spoglądam na pozostałych właśnie Kosmitka zniknęła w prochu a za nią zielony kolega, starszy Peter i Strange.

- Peter..? - odzywa się tata, kiedy widzi jak ten dziwnie spogląda na swoje dłonie.

- P-Panie Stark..? Nie za dobrze się czuję... Nie wiem... Nie mogę... - mówi i upada w ramiona tary. Kładzie go na ziemi, a ja się nad nim nachylam.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie!! Proszę nie ty... Peter... - przytulam go zwilżając mu koszulkę. Również przytula mnie jednak jego ręce stają się pyłkiem

- Przepraszam... - szepcze do nas, a ja ostatni raz go całuję, ale jego twarz znika. Mój płacz nie ma końca. Bez niego życie nie będzie miało sensu... Moje życia też nie będzie. Spoglądam na swoje dłonie. Znikają.

- Viveka...? Nie! Proszę cię... Nie ty! - mówi i z mokrymi policzkami przytula moje ciało. Chciałabym oddać mu uścisk, ale nie mogę... Nie czuję emocji. Łzy przestają się lać tak jak moje serce przestaje bić. I już nigdy nie zabiję.

KONIEC

**************
ZAKOŃCZENIE!
Witam wszystkich! Oto koniec książki "niewidzialna miłość" Mam nadzieję, że wam się spodobała moja książka! Jak zaczęłam pisać to naprawdę nie wiedziałam, że będzie tyle wyświetleń jak i gwiazdek! Wszystkie komentarze te miłe jak i mniej miłe są dla mnie ważne! Nawet jak ktoś napiszę mi, że zrobiłam błąd, to ja to przyjmę do wiadomości i zmienię to.

PODZIĘKOWANIA I CZĘŚĆ II?

Wszystkim dziękuję za to, że dotrwali do końca❤️ Prawdopodobnie wstawię jeszcze dodatkowy rozdział i możliwe, że pojawi się druga część, ale tego jeszcze nie mogę obiecać. Jeżeli możecie to napiszcie mi w komentarzu czy w ogóle by wam się chciało czytać druga część.

Wszystkie błędy już zaczęłam poprawiać, spokojnie!😅🤗

Do zobaczenia😘🙋🏼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top