33. "Mam dość..."
- Tato, ale ja nie dam rady! - krzyczę na ojca, kiedy mamy się szykować na walkę z drużyną Steve'a.
- Zrozum... Musimy ich po prostu złapać.
- Ale oni będą chcieli walczyć! A ja nie mam zamiaru z nimi walczyć! Proste!
- Ahh! Daj już spokój. Nie zabijamy się, tylko mała bujka.
- Nie chcę...
- Wiem... Ale musimy - mówi tata. Nie mogę się mazgaić!
- Obiecujesz mi, że.... Podejdziesz do tego łagodnie i... Będziesz chodź trochę miły? - przez chwilę tata siedział cicho, ale po chwili odezwał się.
- Dla ciebie wszystko - powiedział i mnie mocno przytulił.
- Obiecujesz? - dopytuje się po tym jak nie usłyszałam tego jednego słowa.
- Obiecuję - szepcze cicho koło mojego ucha.
Dam radę
Dam radę
Dam radę!
***
- Patrz na lotnisku to zawsze się spotka kogoś znajomego. Wy też tak macie? - pyta się tata Rhodey'a i mnie po tym jak zrobiliśmy wielkie wejście na lotnisko. Tata i Rhodey wlecieli, a ja teleportowałam się tu.
- Mam i to jak - odzywa się Rhodey, ja za to siedzę cicho. Nie mam zamiaru się bawić w żarciki. Mam plan i chcę żeby obie strony mi ufały.
- Posłuchaj Tony, ten psychiatra, lekarz z ONZ, to wszystko jego robota - odzywa się Steve. Domyślałam się, że ten lekarz jest jakiś dziwny! Zza auta wyskoczył Król wakandy i odezwał się.
- Kapitanie - mówi zmienionym głosem przez strój Czarnej Pantery. Aż mnie ciarki przeszły...
- Wasza Wysokość - mówi Steve z szacunkiem.
- Wszystko jedno. Ross dał mi półtorej doby aby cię złapać. Jakąś dobę temu. Poddaj się, po starej znajomości - odzywa się tata. Po "starej"? Cudownie.
- Pomyliły ci się cele - mówi Steve.
- To tobie coś się pomyliło. Twój kumpel wczoraj pozabijał życia bezbronnych ludzi i zranił moją córkę a to już przegięcie - ciągnie tata, a ja spuszczam głowę. To nie jego wina... Współczuje mu. Steve spogląda na mnie i na mój bandaż. Na jego twarzy widać ból i widzę, że chcę mi przekazać tym spojrzeniem przeprosiny. Potem szybko kieruje wzrok na mojego tatę.
- Takich super żołnierzy niestety jest jeszcze więcej - jak to?! Jest ich więcej?! - Nie wolno dopuścić by lekarz do nich dotarł. Nie mogę.... - nie kończy bo przerywa mu Natasha.
- Steve! - blondyn odwraca się do niej a ona zaczyna mówić - Dobrze wiesz do czego to doprowadzi. Naprawdę nie chcesz pokojowego rozwiązania? - pyta się go łagodnie a on jej nie odpowiada.
- Starczy tego, jak tam chcesz - wtrąca się tata - Siusiu majtek! - krzyczy, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem mimo, że okoliczności nie sprzyjają. Peter wylatuje ze swojej kryjówki i siecią zabiera tarczę Steve'a jednocześnie sklejając jego ręce. Ląduje na jakimś aucie, a ja aż podgwizduje. Ooo mój ciamajda niczego nie zepsuł! Jak miło!
- Ładnie młody - mówi tata.
- Dziękuję Panie Stark!
- Nieprużnowałeś - odzywa się Steve.
- A ty chyba przestałeś myśleć - syczy tata przez zęby - Wciągnąłeś w to Clinta, który wyciągnął Wandę z bezpiecznej kryjówki, chociaż tego nie chciała. Ja się tu staram! - podnosi głos tata, ale patrzę na niego wymownie. Obiecał mi, że będzie chodź trochę miły. Patrzy na mnie kątem oka i widocznie ochłonął z czego się cieszę. Wziął głęboki wdech i powiedział już spokojniej - Staram się nie dopuścić, żebyś nie rozdzielił Avengesrów.
- Rozdziela nas twój podpis - mówi łagodnie Steve.
- Dobra koniec - mówi tata znowu patrząc na mnie przepraszająco. Wiedziałam, że to się tak skończy - Oddasz teraz Barnsa i natychmiast się poddasz! Słyszysz?! Póki gramy razem. Bo zaraz tu będzie tabun komandosów a oni nie będą tacy mili! - krzyczy tata, ale z racji z tego, że jestem koło niego udaję mi się usłyszeć jego cichy szept przez co mam ochotę się popłakać - Daj spokój... - cicho mówi tata. Nagle Steve podnosi ręce do góry i już po chwili jego ręce są wolne.
- Dawaj Lang - odzywa się Steve, chyba do słuchawki bo nie znam, żadnego Langa.
- Słuchajcie coś tu j... - nie kończy Peter bo nagle przed nim wyskakuje człowiek w jakimś śmiesznym kostiumie i zabiera tarczę mojemu chłopakowi.
- Chwilę, nie kumam co się dzieję - odzywa się Rhodey. Kim jest ten zajebisty ziomek i dlaczego nie jest w naszej drużynie?!
- Pańska tarcza Kapitanie Ameryko. Proszę - "Lang" Podaję tarczę Steve'owi.
- Zajebisty... - szepcze do siebie a typek spogląda na mnie z dumnie uniesioną głową.
- No ładnie. Dobra dwie osoby na parkingu. Jedną z nich to Maximoff ja się nią zajmę - odzywa się tata w słuchawce kiedy odleciał kawałek - Rhodey, łap Steve'a.
- Widzę dwóch w terminalu. Wilson i Barns - mówi Rhodey.
- Barns jest mój! - krzyczy T'Challa i biegnie w wyznaczone miejsce.
- Panie Stark, co mam robić? - pyta się Peter.
- Ile razy mam powtarzać? Nie plącz się, oplącz ich! - mówi tata.
- Tak jest, wykonuję!
- Pet! Łap mnie! - krzyczę do chłopaka i skacze a on łapię mnie za biodra w powietrzu - Do Wilsona! - krzyczę a on jak grzeczny piesek wykonuję rozkaz. Steve zajął się panterką bo miała iść do Barnesa więc my się nimi zajmiemy - Puść mnie! - znowu się odzywam a on się na mnie dziwnie spojrzał - Teleportacja! - krzyczę a on mnie puszcza. Szybko się teleportowałam tam gdzie Pet. Wskoczył już do budynku przez okno powalając Sama a teraz obronił się przed atakiem Zimowego.
- Masz metalową rękę?! O jacie, grubo! - komentuje Peter, przez co Sam łatwo go odpycha od Barnesa. Podbiegam do Bucky'ego i zaczyna się walka. Już z nim walczyłam tylko, że wcześniej oszukiwał... Unik, kop, kop, przywal mu w ryj, unik, unik, uwolnij się bo cię przydusza! Walnęłam go w krocze, przez co się zgiął i poluźnił uścisk. Przywaliłam mu w mordę przez co od razu mnie puścił. Wziełam parę głębszych wdechów i znowu wstałam na nogi.
-Sorry, to za to, że twoja druga strona chciała mnie zabić - mówię do Bucky'ego, który teraz patrzy na mnie dziwnie. No tak... Za co ja go niby przepraszam? Przecież jesteśmy w innej drużynie. Mój plan działa!
Kątem oka zauważyłam jak Peter strzela w plecaczek Sama przez co ten upada prawie, że na mnie. Odsuwam się szybko i teleportuje się do Petera, który przyczepił się na jakimś słupku.
- Te skrzydła to jakiś kompozyt? - pyta się Pet.
- Ty a którędy to z ciebie wychodzi? - odzywa się "gołąb" po tym jak Peter związał jego ręce.
- To by wyjaśniało odporność na odkształcenie. Naprawdę super sprawa - gada Pet.
- Nie mogę się skupić na pracy młody jak ktoś mi tu ciągle nawija! - podnosi głos Sam.
- No dobra, rozumiem, sorry! - mówi szybko Peter i wykopuje Sama i Bucky'ego, który jakimś cudem się tam pojawił, przez barierkę zrobioną z szyby. Szybko ich zakleja siecią i znowu zaczyna gadać.
- Chłopaki, chętnie bym się z wami jeszcze pobawił, ale Pan Stark mi zabronił a chce mu się trochę podlizać. Także sorki - mówi Pet i już ma w nich znowu strzelić, ale robot Sama przyczepia się do jego ręki a on odlatuje. Jęcze załamana i spoglądam z góry na Sama i Buckego. Pajęczyna nie wystarczy... Skacze na dół i zamrażam ich nogi.
- Może być zimno, ale w końcu jesteś ZIMOWYM żołnierzem - mówię zamrażając nogi Bucky'ego i już mam się przeteleportować do Petera, żeby mu pomóc, ale Bucky mi przeszkodził.
- Czy ty mnie przeprosiłaś wcześniej? - pyta się patrząc na mnie.
- Tak, dokładnie. Spokojnie mam plan, żeby wam pomóc tylko nie mówcie tacie a będziemy kwita. Oczekuję od ciebie przeprosić bo będę miała przez ciebie blizny i o mało nie zginęłam, ale to innym razem. Twoim zadaniem jest nie dać siebie złapać jasne?- patrzą na mnie nie zrozumiale. Uśmiecham się do nich szeroko - Niestety, żeby mój plan wyszedł musicie sami sobie poradzić z wydostaniem się z tego... Czegoś- wskazuje na pajęczyne połączoną z lodem - Masz szczęście, że za bardzo lubię Steve'a, znikam!
Szybko teleportuje się koło taty, który właśnie pomaga Nat się podnieść.
- Teraz to się wkurzyłem - odzywa się Rhodey. O kurde, co tu się stało?!
- Ej ty masz w ogóle jakiś plan? - ruda pyta się taty.
- Plan był taki, żeby obejść się z nimi łagodnie, ale zawsze mogę go zmienić - odpowiada jej ojciec. Kątem oka widzę jak cała zgraja Steve'a bięgnie w stronę odrzutowca, ale przeszkadza im jakiś promień. Patrzę w górę i zauważam Visiona. Uśmiecham się lekko bo dawno go nie widziałam.
- Kapitanie Rogers. Wiem, wierzy Pan, że postępuję słusznie, ale musi się Pan poddać. Dla dobra ogółu - odzywa się Vis. Tata łapię Nat za rękę i podlatuje z nią na przeciwko drużyny Steve'a. Tak samo Rhodey robi z Czarną Panterą. Z daleka widzę jak Peter leci w ich stronę więc również teleportowałam się obok mojego chłopaka.
- Nic ci nie jest? - pyta się mnie szeptem Pet, chwytając za moją dłoń. Odwracam w jego kierunku głowę i odpowiadam również cicho.
- Nie, oprócz tej rany na brzuchu, która musiałam zamrozić, to nie jest źle - tak, zimowy miał znowu jakiś głupi sztylet! Ale krwawienie przez zimno ustało, więc nie jest źle tak jak mówiłam. Puściłam jego rękę, kiedy zauważyłam jak drużyna Steve'a idzie w naszą stronę.
- Ooo świetny pomysł - szpcze Nat do siebie. Również zaczynamy iść do przodu dając im znak, że nie odpuszczamy. Zaczęli wolny bieg a Peter zdziwiony powiedział.
- Coś się nie chcą zatrzymać.
- Ale my też nie - odpowiada mu tata i razem z Rhodey'em podlatują w górę. Zaczynamy szybciej biec tak jak przeciwna drużyna. W końcu zaczyna się walka i akurat walczę w Langiem. O ile wiem tak ma na nazwisko. Cały czas nie mogłam go trafić bo koleś się kurczył do rozmiaru mrówki! Dobry jest nawet.
- Zanim ci zrobię kuku, może się poznamy? - mówię kiedy on chwyta mnie z tyłu za ręce - Viveka a ty? Pseudonim masz?
- Ant-man, miło mi - odzywa się milutko.
- Mi również mróweczko, ale wole pajączki - mówię i przywalam mu w krocze z nogi. A potem odwracam się do niego i jeszcze raz wale go w twarz z pół obrotu. Leży, kto następny? Nagle zaczynam latać więc spoglądam na swoje ciało. Czerwona mgła. Super tylko nie Wanda... Nagle znowu upadam więc szybko spoglądam na szatynkę. Tata ją ogłuszył przez co zakryła dłońmi uszy. Podbiegłam do niej i odzuciłam ją w tył moją lodową mocą. Widzę z daleka jak Steve patrzy na Petera, który trzyma jakieś ciężkie.... Coś. Podbiegam do nich i chowam się za autem.
- No niezły jesteś - komentuję Steve patrząc na mojego chłopaka, który zaraz zostanie zmiażdżony - Skąd pochodzisz?
- Z Queens - odzywa się ledwo co trzymając to coś.
- Brooklyn górą - mówi i biegnie w swoją stronę. Spytacie się, dlaczego nie podbiegłam i mu nie przywaliłam? A no dlatego, że po pierwsze: nie dałabym mu rady a po drugie: mój plan by się zepsuł. Kiedy już tracę Steve'a z oczu, szybko wybiegam zza ściany i biegnę w stronę Petera. Zatrzymuję się i staram się pyłkiem odepchnąć tą metalową rzecz. Kiedy udaje mi się podnieść to coś Peter szybko wybiega spod tego i zatrzymuje się koło mnie. Puszczam to coś z wielkim hukiem.
- Dzięki skarbie... - mówi Pet. Podwija swoją maskę do połowy i daje mi szybkiego buziaka w policzek. Uśmiecham się lekko na ten gest. Łapię mnie za biodro i wypuszcza sieć. Stawie mnie na sam środek gdzie zastajemy ciekawą sytuację... Ant-man zrobił się dość większy... DOŚĆ większy!
- O jacie! - odzywa się Peter.
- Słuchajcie ten mały urósł i to bardzo - mówi Rhodey w słuchawce, który teraz jest trzymany za nogę przez Langa. Moja mina równa się śmiech na sali. Ant-man robi teraz rozróbę, a ja stoję i nie wiem co zrobić. O kurde jego wielka stopa właśnie chce mnie zmiażdżyć! Szybko staję się niewidzialna w biegu i teleportuje się na jego głowę. Okej teraz mnie nie widać więc mogę co nieco mu zamrozić. Skończyłam na jego rękę i zamroziłam mu nogi a potem Vis zrobił z siebie słodką kulkę i przywalił mu całym sobą... Stałam się widzialna i skoczyłam z jego ręki, żeby nie upaść jak Lang. Peter złapał mnie w powietrzu i postawił na ziemi. Potem szybko się ulotnił, nawet nie wiem kiedy. Z daleka widziałam jak Steve i Bucky są już blisko odrzutowca więc szybko zaczęłam się kierować w ich stronę. Nagle jakaś wieża zniszczyła się przez laser Visiona, ale zanim wieżą upadła przytrzymała ją Wanda, żeby chłopaki mogli przejść. Teleportowałam się koło odrzutowca i czekałam na Steve'a i Bucky'ego. Zrobiłam się niewidzialna, żeby nie mogli mnie zauważyć. Wieża upadła a chłopaki wbiegli. Stałam się widzialna i zagrodziłam im drogę. Zatrzymali się i zaczęli na mnie patrzeć. Mimo wszystko, nie wiem czy Steve mógłby ze mną walczyć... Pewnie nigdy się nie dowiem bo mam zamiar im pomóc.
- Nie zrezygnujesz co? - pytam się Steve'a.
- Wiesz jak to jest - odzywa się. Podnoszę rękę i celuję w Steve'a - Vivi... - wdycham i zamykam na sekundę oczy.
- Nie znoszę cię. Będę tego żałować i dostanę w pierdy - mówię i szybko zamiast celować do Steve'a celuję do Czarnej Pantery. Strzelam lodową kulką która mrozi człowieka dosłownie na kilka sekund. Steve i Bucky odwracają się, żeby zobaczyć w kogo celuję a potem, kiedy znowu patrzą na mnie odzywam się.
- Idźcie, nie ma czasu. Nie wiem czy się jeszcze spotkamy, ale chcę żebyś wiedział, że nigdy całkowicie cię nie zdradzę - mówię do Steve'a.
Bucky podbiega do odrzutowca a Steve szybko daję mi buziaka w policzek i również wchodzi na odrzutowiec bez słowa. Za to ja cały czas strzelam do mojego kolegi. W końcu Steve'owi udaję się wylecieć, a ja uśmiechem się lekko na ten widok. Udało się im... Teleportuje się na sam środek nie przejmując się Czarną Panterą. Oceniam szybko sytuację i wydaje mi się, że zaraz coś złego się stanie... O nie, wykrakałam. Nagle Rhodey dostaję od Visa i zaczyna spadać.
- Rhodey! - krzyczę i zaczynam biec w jego kierunku. Staram się go utrzymać w powietrzu mocą, ale niestety zbyt szybko spada w dół i nie mogę go złapać. Kiedy z wielkim hukiem upada na ziemię teleportuje się koło niego. Tata razem z Samem również przylecieli, ale nie zdąrzyli tak jak ja... Ukleknęłam koło niego i położyłam jego głowę na moich kolanach. Tata ściągnął jego maskę i szybko powiedział do F.I.R.D.A.Y
- Zbadaj go.
- Puls wyczuwalny. Pomoc medyczna w drodze - odzywa się sztuczna inteligencja. Sam wylądował i nie wiedząc chyba co powiedzieć walnął gafę, która zdenerwowała tatę.
- Przykro mi - mówi Sam a tata strzela w niego z rękawicy.
- Przepraszam tato... Próbowałam go utrzymać, ale zbyt szybko spadał - odezwałam się cicho po kilku chwilach.
- To nie twoja wina, skarbie - mówi cicho. Nagle do nas podltuje Vision, który strzelił do Sama, ale coś mu nie wyszło. Mam dość... Nagle komandosi Ross'a pojawili się i zaczęli zgarniać drużynę Steve'a. Z daleka zobaczyłam jak Czarna Pantera podchodzi do jednego komandosa i mówi mu coś a potem wskazuje na mnie... Super, tylko nie teraz... Komandos krzyczy coś do swoich kolegów a potem podchodzą do nas. Trzech ziomków wzięło nieprzytomnego Sama a dwóch innych złapało mnie za ramię czym od razu zaalarmowali tatę.
- Ej co wy robicie?! Moja córka była po dobrej stronie! - krzyczy tata jeszcze bardziej wkurzony.
- Król Wakandy powiedział, że ona pomogła Kapitanowi uciec - odzywa się jeden z nich. Tata patrzy na mnie niezrozumiale, ale ja nawet nie odważe się spojrzeć na jego twarz. Szarpnęłam się a oni jeszcze bardziej zacisnęli swoje łapska na moich ramionach.
- To prawda?! - podnosi głos na mnie, a ja potakuje głową - Powiedz to!
- Tak... Przepraszam - mówię cicho a komandosi zaczęli mnie ciągnąć w stronę ciężarówek. Założyli metalową obroże, które uniemożliwiają panowanie nad mocą. No to teraz do paki! Miejmy nadzieję, że przynajmniej Steve i Bucky dolecieli na miejsce. Powiem szczerze, było warto i niczego nie żałuję.
C.D.N
*******************
Zaraz będzie koniec "Wojny Bohaterów" !!!
PYTANKA:
1. Spodziewaliście się takiej końcówki?
2. Co będzie teraz z Vivi?
3. Czy Viveka pójdzie za tatą na Syberię?
4. Jak w ogóle się wydostanie z więzienia?
Troszeczkę dłuższy rozdział❤❤❤
Do napisania😘🙋🏼
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top