15. Loki


Wyszłam z windy i popędziłam do salono-kuchni. Weszłam do salonu i nie dowierzałam w to co widzę....

Kuchnia i salon były w opłakanym stanie. Krzesła połamane, wszystko wywalone do góry nogami, rzeczy na ziemi, już nie wspomnę o kanapie, która była.... No właśnie nie było jej bo chyba wypierdoliło ją w kosmos przez okno które było rozbite. Na samym środku Clint i Thor mierzyli się zabójczymi spojrzeniami a Bruce trzymał jakieś... ciasteczka?

- CO TU SIĘ STAŁO DO CHOLERY?! - krzyknęłam zdziwiona a za razem zdenerwowana. W tym samym czasie do salonu wszedł Kapitan. Rozejrzał się i westchnął. Tylko tyle?! Nawet nie jest zdenerwowany!

- Okej, który zaczął? - pyta się blondyn.

- Tym razem Clint - powiedział spokojnie Bruce. Czy oni mają tak na co dzień, że to ich tak nie rusza?!

- Czy ktoś z łaski swojej może mi TO wytłumaczyć?! Bo zaraz kurwa wybuchnę!

- Język, młoda damo - machnęłam na Steve'a ręką wimijająco i wyczekiwałam odpowiedzi.

- To normalne złotko. Zgaduje, że pokłócili się o ciastka - powiedział spokojnie ojczulek. Że co proszę?! O ciastka się pokłócili i taki burdel zrobili?! Burdel?! Tu chyba kurwa tornado przyleciało!

- O CIASTKA?! JA PIERDOLE JESTEŚCIE JAKIMIŚ BACHORAMI?! JESTEŚCIE BOHATERAMI A ZACHOWUJECIE SIĘ JAK DZIECI! Oczywiście nie wszyscy - spojrzałam najpierw na Bruca potem na Steve'a a na końcu na Tonego.

- Vivi słonko, nie denerwuj się tak bo nam zniknełaś - odezwał się Stark.

Nie dziwię się, że włączył mi się tryb niewidzialności jak jestem tak podkurwiona. Pomyślałam o wakacjach i ciepełku. Od razu lepiej mi się na serduszku zrobiło. W co ja się wpakowałam?

- Dobrze, od początku - powiedziałam najspokojniej jak umiałam - Macie w tej chwili posprzątać to co ocalało a wzamian upiecze sama dla was ciastka. Zgoda?

Clint energicznie pomachał głową i rzucił się do sprzątania a Thor odstawił swój młot na ziemi i poszedł za śladami łucznika. Ucieszona, że od razu mnie posłuchali poszłam do kuchni zrobić im te ciastka. Uwielbiałam piec babeczki czy ciastka z Agathą. Pamiętam do dzisiaj jak kiedyś chciałam z Jas zrobić niespodziankę dla Maxa bo miał 16 urodziny. Miałyśmy mu zrobić babeczki, ale coś nam nie wyszło bo spaliłyśmy je. Przez dziwny zapach zaalarmowałyśmy Agathe. Potem pomogła nam zrobić nowe babeczki i przy okazji nauczyłam się na pamięć przepisu. A potem po prostu zaczęłam sama robić babeczki czy ciastka co okazało się fajną zabawą. Dobra, koniec historii, czas wziąść się za pieczenie! Zaczęłam przeszukiwać wszystkie szafki w odnalezieniu dużej miski. Przez cały czas czułam uciążliwy kogoś wzrok, ale to olałam. Po chwili wkurzyłam się i walnęłam ręką o blat. Gdzie jest ta głupia miska?! Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń więc spojrzałam tam. Zaczepiaczem okazał się Tony z rozbawionym uśmiechem. Schylił się do szafki, której jako jedynej nie zdążyłam otworzyć i wyjął głęboką miskę. Uśmiechnęłam się na jej widok i zabrałam miskę z rąk ojca. Wyłożyłam składniki i zaczęłam robić ciasteczka.

Godzinę później.

Uff... Nareszcie! Zrobiłam czekoladowe ciasteczka a w środku były jakieś kolorowe małe cukierki. Było ich naprawdę sporo, w końcu musi starczyć dla wszystkich. Odwróciłam się w stronę salonu i zobaczyłam, że wszystko jest na swoim miejscu. Nawet nowa kanapa zamiast czarnej była czerwona. Jakieś dwie panie jedna blondynka o długich włosach a druga brunetka o krótkich włosach chodziły po naszym salonie i zmiatały kurze. Okej? Coś mnie ominęło? Do salonu wszedł Tony i z uśmiechem powiedział.

- Okej, dzięki Trixie, możecie już iść.

- A dostaniemy coś w zamian? - odezwała się brunetka.

- No właśnie miałeś nam coś pokazać! - odzywa się blondynka wypinając w kierunku ojca swoje piersi.

Ja zaraz pokażę moją pięść na jej twarzy. Co za blodi! Niczego nie będzie pokazywał bo nie wiem o co chodzi! Podeszłam do Starka i uśmiechnęłam się słodko.

- Sorki dziewczyny, ale się rozmyślił - powiedziałam przesłodzonym głosem. Pocałowałam Tonego w policzek i uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. One tylko patrzyły na mnie z mordem w oczach. Blondynka jednak nie chciała odpuścić i się odezwała.

- Chyba nie decydujesz za niego! Zresztą nie jesteś jego dziewczyną!

- Tak, masz racje... JESTEM JEGO CÓRKĄ WIĘC... WYWALAJ Z MOJEGO DOMU BLODI NO CHYBA, ŻE CHCESZ STRACIĆ PRACĘ! - powiedziałam podenerwowana nie mogę się bardziej wkurzyć bo staję się niewidzialna. Blondynka wraz z brunetka spojrzały się na mnie z zaskoczeniem a później szybko wyszły z salonu.

- Nie wiem co chciałeś im pokazać, ale na mojej warcie nic nie pokażesz jasne?

- Ale co tak agresywnie młoda?

- Po pierwsze jestem agresywna bo kto mi zabroni? A po drugie jestem już stara. A po trzecie ja tylko bronię Pepper.

- Wmawiaj sobie.

- Powiedziałam czy jasne?

- Jak słońce - odezwał się uśmiechnięty

- No... JARVIS zawołaj wszystkich na ciasteczka.

- Oczywiście Viv.

- Ej, ej, ej! Czy ty przypadkiem się nie zapomniałeś JARV? - powiedział ojciec.

- Ale Viv sama chciała, żebym tak do niej mówił Panie Stark.

- To prawda. Nie denerwuje cię to jak cały czas mówi do ciebie "Panie Stark"?

- Nie. Przyzwyczaiłem się - wzruszył ramionami. Do salonu weszli Avengers i Jas. Mam wrażenie, że zaczęli się ślinić na widok dwóch pełnych blach ciastek. Clint rzucił się pierwszy w stronę wyspy kuchennej, ale zanim złapał za ciastko odwrócił się i mnie przytulił. Że co? Oczywiście odwzajemniłam uścisk, żeby mu nie było przykro.

- Jesteś zajebista! Ciastka to życie - powiedział Clint. Odczepił się ode mnie i pognał w stronę ciastek.-Jakie dobre! - zaśmiałam się i sama wziełam jedno ciastko. Faktycznie nawet nieźle mi wyszły.

- Clint język - powiedział Steve. Wszyscy się zaśmiali na uwagę Kapitana. No oprócz naszego anioła stróża. (czyt. Steve)

Chodź do mojej celi chciałbym zamienić z tobą kilka słów.

Loki. Hmm iść czy go olać? Z Bogiem się nie dyskutuję, jeszcze nie będę mogła spać po nocach w obawie, że mnie zabiję.

Dobra dziewczynka.

Palant. Ale ja chcę jeszcze żyć! Jestem za młoda aby umierać i tak dalej. Wziełam jeszcze dwa ciastka i miałam iść do celi Lokiego, ale ktoś mi przerwał.

- Hej Vivi muszę już iść do domu. Więc wiesz - odzywa się Jas.

- Szkoda... Pa Jas.

- Pa Vivciu - przytuliła mnie i poszła do windy.

Okej to chodźmy do Boga kłamstw. Wyszłam z salonu i wziełam jedno ciastko do buzi. Skoro Jas poszła windą to ja muszę schodami. Po jakiś 10 minutach znalazłam się na piętrze grozy. Tak, na pewno trafiłam. Jest tu ciemno i strasznie. Ojciec zamazywał mi tu wchodzić, ale hej! Ja nikogo nie słucham. Zaczęłam szukać celi Lokiego.

- W końcu się odważyłaś tu zejść - podskoczyłam na głos Boga. Odwróciłam się do niego i zaczęłam go skanować nieufnym spojrzeniem. Stał na samym środku celi i uśmiechał się szeroko. Wyglądał przerażająco.

- Mogłam zejść tu kiedy chcę, ale po co? Dla twojej wiadomości, nie boję się ciebie.

Boję i to bardzo. Jesteś chory.

- Jasne... Co taka mała midgartka tu robi?

- Mała to jest twoja pała ja jestem niska - powiedziałam z triumfalnym uśmiechem a on wydawał się być zmieszany - Nie jestem midgartką jestem Boginią. Córką Skadi. Chyba ją znałeś.

- Ach... Skadi. Mój Anioł Stróż. Zawsze mnie rozumiała i wybaczała moje ogromne błędy. Była to kobieta tajemnicza i skryta lecz w środku waleczna i odważna. Moja jedyna... Przyjaciółka.

Mamo, miałaś dziwnych przyjaciół.

- To ty masz przyjaciół? - zachichotałam.

- Miałem ją. A ty drogie dziecko nadal myślisz, że twoja mama zginęła?

- Tak, sama widziałam. Jej głowa na moich kolanach spoczywała, aż policja mnie zabrała z tego okropnego miejsca - szepnęłam. Nawet nie wiem dlaczego ja mu to mówię. Pewnie i tak wie o mnie wszystko przez to głupie czytanie w myślach.

- Ludzie są tacy naiwni - powiedział z kpiną - Naprawdę uważasz, że Boginia Lodu umarła od zwykłego wypadku? - Przełknęłam ślinę i zagryzłam policzek z nerwów - Powiedz Viveko ile razy byłaś na cmentarzu odwiedzić swoją matkę? - przez chwilę zamilkłam. Przestań mi mącić w głowie pojebie...

- Nigdy... Ale to dlatego, że moja ciocia pochowała ją nad morzem tam gdzie się urodziła.

- Twoja mama powiedziała, że się urodziła nad morzem czy w Asgardzie?

On ma racje. Przecież mama powiedziała mi, że tak naprawdę urodziła się w Asgardzie. To gdzie ją pochowali?

- Nie pochowali. Twoja mama ma wiele tajemnic. Nadal odczuwam jej duszę na ziemi. A nie czekaj odczuwam ją w Asgardzie. Czy twoja mama nadal żyję sobie w Asgardzie? Okłamywała cię, aż do teraz? Och... Skarbie ty nawet połowy nie wiesz o swojej mamie.

- Przestań pieprzyć! Nie okłamała by mnie! - uniosła głos a on się zaśmiał.

- Idź do niej. Idź do Asgardu. Porozmawiaj z twoją mamą - szepnął z szerokim uśmiechem, a ja nie chcąc słuchać tych kłamstw uciekłam do windy.

Żeby nie było moja młoda Boginio. Powiedziałem co wiem. Resztę dowiedz się sama.

Usłyszałam jeszcze Lokiego w mojej głowie. To nie możliwe! Nie okłamała by mnie. Za dużo myślę. Muszę jeszcze iść do Bruca. W końcu miałam z nim poćwiczyć... Nie czekając dłużej powiedziałam w przestrzeń.

- JARVIS gdzie jest Bruce?

- Na piętrze 21 Viv.

- To już wiesz gdzie chce iść.

- Oczywiście.

Po usłyszeniu "dzyń" wyszłam z windy i poszłam do laboratorium Bruca.

- Cześć Bruce - powiedziałam z sztucznym uśmiechem. Nadal mam słowa Lokiego w myślach. Ogarnij się dziewczyno przecież to Bóg kłamstw! Przecież może ci wciskać kit!

- Witaj Viv - powiedział uśmiechnięty a potem dodał - Co cię do mnie sprowadza?

- Już zapomniałeś? Miałam przyjść do ciebie, żeby po pracować nad moimi nerwami.

- No tak! Wybacz, pochłonęła mnie praca i wyleciało mi to z głowy.

- Nic się nie stało. Możemy to przełożyć.

- Nie, nie, już się zbieram - kiwam głową i zaczynam się rozglądać po jego laboratorium. Wszędzie biały ugh...

- Viveko?

- Tak?

-Wyglądasz jakoś inaczej... Wszystko dobrze? Może cię zbadać?

- Nie, nie, jest okej - ughh! Nienawidzę kłamać.

- No dobrze... Jak coś to mów. A teraz chodź za mną.

Bez sprzeciwu poszłam za nim. Weszliśmy do windy a Bruce kliknął przycisk z numerem parteru.

- To nie idziemy na sale treningową? - pytam zdziwiona kiedy kierowaliśmy się do wyjściowych drzwi.

- Nie, idziemy w fajniejsze miejsce.

- No, ufam ci. Mam nadzieję, że mnie nie wywieziesz na Syberię.

Uśmiechnął się do mnie szczerze i zaprzeczył głową. Wyszliśmy z windy i poszliśmy w nieznanym mi kierunku.

Jakiś czas później.

- No dobra, zamknij oczy i nie podglądaj.

Okej? Bruce zaczyna mnie zaskakiwać coraz bardziej... To niepokojące. Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem, ale jak kazał zamknęłam oczy. Złapał mnie za nadgarstek i zaczął gdzieś mnie ciągnąć.

- Okej, otwórz oczy.

Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam piękną panoramę miasta. Było trochę ciemno więc w Nowym Yorku zapaliły się światła. Byliśmy na jakimś pagórku gdzie było widać wszystko wyrazie i dokładnie.

- Wow... Ale tu magicznie!

- Prawda? Czasem tu przychodzę, ale bardzo rzadko bo nie mam czasu. Ale bardzo lubię to miejsce panuje tutaj taka cisza i spokój. Idealne miejsce na uczenie się opanowania złości.

- Okej tooo, od czego zaczynamy? - spytałam i podskoczyłam dwa razy aby się rozluźnić.

Dwie godziny później.

- Bardzo dobrze! Okej na dziś wystarczy.

- Umiem! Ja to zrobiłam!

Po wielu staraniach nauczyłam się kontrolować niewidzialność i mogę sama z siebie być niewidzialna! Wystarczyły tylko dwie godziny i umiem! Szybko się uczę. Zeszliśmy z pagórka i ruszyliśmy w stronę Avengers Tower. Szliśmy rozmawiając, kiedy mój telefon się odezwał. Wzięłam go w dłoń i nawet nie patrząc kto dzwoni, odebrałam.

- Halo?

- Viv gdzie jesteś? Trochę zaczynam się martwić. Dobra trochę to mało... Panikuję! Gdzie jest moja córka?! - no nie wierzę sławny Tony Stark się o kogoś martwi? Do tego panikuję! To jest urocze i jeszcze nazwał mnie swoją córką.

- Już wracam do domu. To słodkie, że się martwisz.

- Chyba powinienem nie? Nie ma cię w wieży od dwóch, trzech godzin.

- Dwóch... Spoczko nie jestem sama. Jest ze mną Bruce.

- Serio? Myślałem, że siedzi w laboratorium...

- No widzisz. Będziemy za jakieś 20min. Okej?

-Ta, ta.

- Paa! - powiedziałam a on się rozłączył.

- Tony? - spytał Bruce.

- Tak, martwił się... Jak to on stwierdził nawet panikował.

- Mówimy o tym samym Tonym? - powiedział ze zdziwieniem.

- Żadnego innego Tonego nie znam.

-Nasz Stark się zmienia. Zależy mu na tobie Vivi.

- Może - szepnęłam z uśmiechem.

Przez całą drogę rozmawialiśmy o błahych rzeczach. Po jakimś czasie dotarliśmy do domu i każdy poszedł w swoją stronę. Ja poszłam do pokoju a Bruce powiedział, że musi jeszcze pójść do laboratorium. Czy on w ogóle z niego wychodzi na noc? Czy może tam śpi? Nieważne. Kiedy Szłam do pokoju ogarnęłam, że jutro spotkam mojego nauczyciela i partnera. Spider-mana poznałam już jak gang chciał okraść bank, ale wtedy byłam bez kostiumu i bez chusty. Jestem ciekawa jak się to wszystko potoczy. Weszłam do pokoju i od razu wziełam moją piżamę z łóżka. Weszłam do łazienki i wskoczyłam pod prysznic. Po wzięciu szybkiego prysznicu, przebrałam się w moją piżam
ę i wyszłam z łazienki. Wskoczyłam do łóżka i spojrzałam na budzik, żeby zobaczyć, która godzina. Była 21:41. Postanowiłam jeszcze powiadomić Tonego, że żyje i jestem w pokoju.

- JARVIS powiedz ojcu, że już wróciłam i jestem w pokoju.

- Oczywiście Viv - nie minęło kilka sekund, a ja znowu usłyszałam głos mojego przyjaciela - Pan Stark został powiadomiony. Życzy tobie dobrej nocy.

- Dzięki, tobie też dobranoc JARV.

- Dobranoc Viv.

Od razu po słowach JARVISA zasnęłam wtulona w cieplutką kołdrę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top