Rozdział 42

   IR usiadł na zawalonym pniu w środku niewielkiego lasku na terenie jego posesji. Przetarł twarz drżącymi dłońmi i wziął głęboki oddech. ZSRR przybył do Petersburga wczorajszego wieczoru, a całym miastem wstrząsnął rewolucyjny zryw. Wiedział, że ZSRR tu idzie, zewsząd przybywały informacje o tym, ale nikt nie próbował go powstrzymać. IR wyraził się staży jasno, każdego bolszewika zabijać bez rozkazu, nie zastanawiać się, ale ZSRR nie ruszać, włos mu z głowy ma nie spaść, jeśli będzie chciał tu wejść, to niech wchodzi. Jednak IR nie był w stanie sam wyjść naprzeciw syna, zbyt bał się spojrzeć mu teraz w oczy. Wiedział, że to kwestia czasu, że go znajdzie, przeszuka budynek i wyjdzie do lasku, tu nie będzie ucieczki. Zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi, chyba trochę przysnął, bo stracił poczucie czasu. Obudziły go czyjeś kroki, zerwał się, rozglądając się. Słońce powoli zachodziło, oblewając wszystko złotym blaskiem, cienie drzew się wydłużyły, nadchodził wieczór; zobaczył przed sobą wysoką postać ZSRR, jego twarz była za razem spokojna i na swój sposób surowa, IR wstał i wbił rozbiegany wzrok w syna. 

    – ZSRR – wymamrotał, drżącym głosem. Bolszewik stał bez ruchu i przyglądał się mu, milcząc. IR patrzył mu w oczy, niepewnie zrobił krok w przód. – Synku, ja...

    Ciężko mu było wydusić słowa. ZSRR nigdzie się nie śpieszyło, cierpliwie czekał, by wysłuchać co powie, w jego spokojnym spojrzeniu można było dojrzeć nutę wyzwania, czekał na słowa, że IR się poddaje, jednak to nie jest decyzja łatwa do podjęcia. Imperium, lekko się uśmiechnął, czuł się słaby i bezsilny.

    – Przepraszam cię, tak bardzo – wyrzucił z siebie, czując, jak pieką go oczy, zaraz chyba będzie płakał. – Za wszystko. Za to, że przez te wszystkie lata cię nie doceniałem, że czułeś się niekochany i odtrącony. Wiedz, że nie takie miałem intencje, jednak teraz jestem w stanie ponieść konsekwencje. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał mnie już nigdy widzieć. Chyba nie mam słów na usprawiedliwienie swoich działań. Byłem okropny i dla ciebie, i dla RP... A przede wszystkim dla ciebie... Ja... jestem z ciebie niezmiernie dumny, wyrosłeś na silnego, inteligentnego mężczyznę... tak bardzo, bardzo przepraszam, że nie umiałem cię docenić... że zepsułem ci dzieciństwo, nieumiejętnie cię wychowując...

    Mężczyzna wciąż milczał, wciąż patrząc na niego tym samym wzrokiem. IR zaśmiał się nerwowo, ocierając oczy, do których napływały łzy. Rósł w nim niepokój, chciał by ZSRR coś powiedział, cokolwiek, że wybacza, nie wybacza, że go to nie obchodzi... cokolwiek, byle by się odezwał.

    – Przepraszam, przepraszam synku, jeszcze raz przepraszam. Chcę, żebyś wiedział, że cię kocham i żałuję, że nigdy ci tego należycie nie okazałem. – starał się powstrzymywać drżenie głosu, pozwalając łzom spływać po jego policzkach. Już nie mógł dłużej wytrzymać tej ciszy. – Proszę, odezwij się, powiedz cokolwiek...!

    ZSRR przez chwilę stał bez ruchu, po czym zrobił kilka powolnych kroków, stając z nim twarzą w twarz. Szybkim ruchem przytulił ojca do siebie, mocno go obejmując. IR stanął jak wryty, po czym wtulił się w niego, cicho szlochając.

    – Jest w porządku... – wyszeptał rozedrganym głosem ZSRR. IR na chwilę się zaniepokoił tym tonem, tak niepasującym do jego spokojnego zachowania, po chwili doszedł do wniosku, że to po prostu kwestia intensywnych emocji. – Będzie dobrze...

    – ...wybaczasz mi? – zapytał niepewnie IR, powstrzymując łzy, choć wciąż trzęsąc się od płaczu.

   – Wybaczam. – odparł ZSRR. – Niedługo to wszystko się skończy, obiecuję. Będzie dobrze... Teraz to ty musisz wybaczyć mi...

    Nie zdążył odpowiedzieć, bo między jego łopatki wbiło się ostrze noża. IR zaczerpnął haust powietrza i otworzył usta, czując jak napływa do nich gorąca krew. Starał się coś z siebie wydusić, jednak wydał tylko niewyraźny bulgot, spowodowany nagromadzoną krwią i zakaszlał, wypluwając ją na płaszcz ZSRR. Na jego twarzy zastygło przerażenie, wczepił się mocno w syna, bojąc się puścić. ZSRR wyciągnął nóż z IR i płynnym ruchem ponownie wbił go w jego plecy. IR oparł się ciężarem ciała na bolszewika, a uścisk jego dłoni słabnął. Chaotycznie próbował nabrać powietrza, jednak za każdym oddechem w jego przebite przez nóż płuca wlewało się coraz więcej krwi. ZSRR wciąż mocno trzymał ojca, głaszcząc go drugą ręką po potylicy tak długo, aż nie poczuł, że ten bezwładnie wyślizguje się z jego rąk. Puścił go i zrobił krok w tył, nie miał odwagi spojrzeć na to, co uczynił, odrzucił ubabrany krwią nóż i wycofał się, idąc w stronę domu, starając się zachować kamienną twarz.

    IR próbował się resztkami sił podnieść, kręciło mu się w głowie, było mu gorąco, chaotycznie nabierał powietrza, ale nie mógł oddychać, dławił krwią. Krew też obficie wypływała z dwóch głębokich ran na jego plecach. Czas rozciągnął się nienaturalnie, wszystko wirowało, IR przestał rozróżniać to co widzi naprawdę, od migających mu przed oczami wspomnień. Znów zaniósł się rwącym kaszlem, wypluwając na leśną ściółkę krew. Spojrzał przed siebie, widząc niewyraźną sylwetkę oddalającego się mężczyzny... Nie, nie oddalającego. Podchodzącego w jego stronę. IR zamrugał kilkukrotnie i wykrzywił usta w uśmiechu. Wszędzie rozpozna postać przed nim.

– ...RON... – wychrypiał, ponownie zanosząc się kaszlem i bardziej opluwając się szkarłatną krwią. Polak podszedł na odległość może trzech metrów i patrzył na IR obojętnym, wręcz osądzającym wzrokiem. Poczuł, jak jego ręce słabną i robią się jak z waty, a świat wiruje coraz bardziej. Strumienie łez wciąż spływały mu po policzkach, gdy patrzył na RON. W tym momencie po prostu łokcie się pod nim ugięły, a on runął twarzą w dół. Leżał tak przez chwilę, pozbawiony sił, aż usłyszał kroki.

    – Wstawaj IR – bolesny pisk w jego uszach przerwał znajomy głos, tak dawno nie słyszany, ale znajomy, tak bardzo znajomy, boleśnie znajomy.

    – RON...! – IR natychmiast się zerwał, wciąż nie mogąc uwierzyć własnym oczom. To był on, stał przed nim z wyciągniętą ręką i patrzył na niego łagodnym spojrzeniem. Rosjanin natychmiast złapał jego dłoń i z jego pomocą wstał na nogi. Stał osłupiały, nie wierząc w to co widział. – RON...

    Polak stał naprzeciw niego, patrząc nań łagodnie. IR poczuł się żałośnie, co teraz ma zrobić? Czy RON mu przebaczył tą zdradę z przed lat, czy może przyszedł po zemstę? Już nie był w stanie płakać, po prostu rzucił się na dawnego kochanka, mocno go przytulając, w obawie, że znowu go straci.

    – Ja przepraszam... byłem młody, głupi... – zaszlochał żałośnie.

    – Teraz jesteś stary i głupi. – odpowiedział mu pomruk rozbawienia Rzeczpospolitej. – Nie jestem tu by cię karać, przyszedłem po ciebie, już swoją karę dostałeś.

    IR miał pytać, jak to się stało, że RON tu jest, lecz zanim się w ogóle odezwał zrozumiał; spojrzał w dół i zesztywniał z przerażenia. Jego ciało leżało tam bez życia, w kałuży krwi, która powoli przestawała wypływać z dziur na plecach, bezwładne.

   – Spokojnie, spokojnie... Już po wszystkim, niż nic więcej nie zrobisz... – powiedział łagodnie RON, łapiąc go za przegub i prowadząc z dala od ciała. – Chodź, już pora na nas.

***

   RP długo siedział bez ruchu w krzakach, nie mając odwagi wyjść. Nie wiedział ile minęło, był zbyt wstrząśnięty, dopiero gdy zaczęło się ściemniać odważył się wyleźć. Podszedł do truchła IR, patrząc na nie pustym wzrokiem, ciężko było stwierdzić co właściwie czuł, obecnie chyba tylko strach i pustkę. Coś trzeba zrobić z nim, nie może tu tak zostać na pastwę losu. Westchnął, opuścił mu powieki, przeżegnał się nad nim i złapał go pod ręce, próbując unieść; martwy był jeszcze cięższy, więc zarzucił go sobie na plecy i zaczął wlec go w stronę domu. Co jakiś czas się zatrzymywał, odkładając go na ziemię, by odpocząć, IR wówczas upadał niczym szmaciana lalka. RP robiło się go szkoda, gdy tak na niego patrzył, bądź co bądź wciąż był mu bliskim człowiekiem, nie życzył mu takiej śmierci, z kolei z drugiej strony nie czuł też wybitnego żalu do ZSRR, IR sam wpierdalał się pod celownik, może to nawet lepiej dla niego samego, że w końcu umarł. Wziął Imperium znowu na plecy i ruszył dalej. Stanął jak wryty, widząc idącego w ich stronę ZSRR, trzymającego w rękach duży worek i szpadel, on też wpatrywał się w RP ze zdziwieniem, obaj nie spodziewali się że na siebie natrafią. ZSRR się nie tłumaczył, RP nie pytał, nie było o czym rozmawiać.

   – Daj go tu... – mruknął ZSRR, otwierając worek. Ostrożnie zapakowali ciało IR do środka i związali je w paru miejscach, by się nie rozpadło. RP przejął od niego szpadel, oddając mu worek, bolszewik wziął go na plecy i milcząc ruszyli w dalszą drogę.

-----------------------------------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top