Rozdział 4

Przecudowny art autorstwa Yudizoz 💞💞

---------------------------

RP wlazł pod łóżko i wyciągnął książkę, którą parę dni temu wziął z domu AKP, usiadł na swoim łóżku i zaczął czytać. Nie była jakoś fascynująca, ale dla RP liczył się fakt, że była po polsku i że wreszcie ma jakieś zajęcie. Nim starszy jest, tym bardziej nudzi mu się spędzanie całego swojego czasu w jednym miejscu. Chciałby poznać kogoś w swoim wieku, iść gdzieś... Lecieć...

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a RP podskoczył przerażony, zobaczył IR.

- J-ja... - Szybko schował książkę za siebie.

- Co tam masz? - Warknął chłodno IR.

- Nic.

- Widziałem, że coś chowasz. Pokazuj.

- To tylko książka, ok? - Spiął się RP.

- Dobrze. Daj. - powiedział spokojnie, ale surowo IR.

- Nie...

- Daj książkę. Teraz.

- No zwykła książka, czego ty chcesz?

- Byś mi pokazał tą "zwykłą książkę".

- No daj mi spokój, litości, człowieku!

Zdenerwował się RP. Strasznie się bał, co zrobi IR jak zobaczy, że książka jest po polsku. Jeszcze takiej sytuacji nie miał, ale za samo mówienie po polsku często spotykała go chłosta lub jakaś kara. Teraz IR może być naprawdę zły... Ale przecież nie może go bardziej skrzywdzić... Chyba.

- Dawaj tą książkę!

- Po co?!

- Dawaj i tyle! - IR szarpnął go za mundurek, RP przytrzymał książkę drugą ręką i wstał. Niestety IR zdołał wyrwać mu ją (książkę, nie rękę), otworzył na losowej stronie.

- Skąd ty szczylu masz polskie książki?!

RP skulił się, a łzy napłynęły mu do oczu. Tak bardzo się bał powiedzieć. Przecież nie wsypie AKP, bo IR może mu odebrać autonomie, a RP nie chce by to była jego wina.

- Powiesz mi, czy nie?!

RP pokręcił głową, kuląc się pod lodowatym spojrzeniem ojca.

- Możesz mi łaskawie odpowiedzieć?!

- N-nie...

- No to zapraszam za mną, popracujesz trochę! - IR złapał RP za włosy i pociągnął go za sobą, prowadząc do wyjścia z pokoju.

- A-ała! Przestań! Boli! - Krzyknął RP płacząc.

- Cicho!

- Nienawidzę cię! - Rozpłakał się w pewnym momencie RP. - Nienawidzę! Nie wiem co mój tata mógł w tobie widzieć potworze!

IR zamarł i puścił szarpiącego się Polaka. Popatrzył na niego z żalem, cholera, młody trafił w jego czuły punkt... IR tak bardzo tęsknił za RON, a RP w końcu jest jego synem, dlaczego on tak strasznie zraża do siebie ostatnie, co zostało mu po RON... Popatrzył na nastolatka i lekko go przytulił. "No i co IR? dumny ty jesteś z siebie, że się na nim wyżywasz?" - skarcił się w myślach Imperium.

- Przepraszam cię synu... Ja nie chciałem... - Powiedział cicho. - Gdybyś tylko był trochę posłuszniejszy, to moglibyśmy żyć normalnie, nie traktowałbym cię tak. Mam ostatnio bardzo stresujący czas...

- Zostaw mnie. - Warknął RP i wyszarpał się IR. - I nie tłumacz mi się, bo te tłumaczenia nie są nic warte. Poza tym, nie nazywaj mnie "synu", nie jesteś moim ojcem. I m-mam gdzieś czy chcesz dobrze, czy źle, bo i tak wychodzi źle! I nie zabijesz we mnie polskości, choćby nie wiem co! Wyjdź! Wyjdź po prostu i pozwól mi być sam!

IR milczał. Skinął głową i wyszedł bez słowa. Strasznie bolały go słowa RP, w końcu wychowuje go od małego, cały czas traktował go jak syna i ich relacja serio była jak ojca z synem, psuć się zaczęło dopiero niedawno.

 RP odczekał chwilę, po czym zdjął swój mundurek i rozdarł w dwóch miejscach materiał na plecach, tworząc dwie dziury, zdjął bandaż trzymający jego skrzydła i rozprostował je, znowu założył mundurek i przecisnął skrzydła przez te dziury. Uśmiechnął się i pomachał niepewnie skrzydłami. Szkoda, że latać nie umie.

Wymknął się z pokoju i wszedł do jednego z magazynów... Chętnie wziąłby jakiś pistolet, ale nie umie strzelać, byłby dla niego jedynie ciężarem, dlatego wziął tylko nóż, należący zapewne do IR i przypiął go do pasa. Zadowolony wyszedł z magazynu i ruszył cicho po schodach na dół, IR nie było w salonie, więc drogę miał prostą. Jak najciszej pobiegł w stronę wyjścia, ale nagle wpadł na coś, przewrócił się razem z tym czymś i stęknął.

- Ałć. - Okazało się, że tym czymś był ZSRR. Chłopiec spojrzał na RP dużymi, niebieskimi oczami. - Gdzie idziesz?

- Nigdzie. Przejść się. - Rzucił RP.

- M-mogę z tobą? Nudzi mi się... A tata mówi że nie ma na mnie czasu...

- Też nie mam na ciebie czasu. - Mruknął niewzruszony Polak.

- Oh... To szkoda... - Powiedział cicho ZSRR przytulając swoje kolanka. RP wstał i otrzepał się. - A wieczorem będziesz miał czas, by się ze mną pobawić...?

- Wieczorem tak. - Uśmiechnął się RP. Wieczorem, to już go tutaj dawno nie będzie.

- Dziękuję! - Zawołał szczęśliwy ZSRR i przylgnął do nastolatka. - Dziękuję!

- Fhh, proszę. - RP przewrócił oczami. - No już, na razie puść mnie.

- Oki. - Uśmiechnął się ZSRR.

- No leć, leć do siebie. Wieczorem się pobawimy.

Mały bolszewik pokiwał główką k pobiegł do swojego pokoju.

Gdy mały rusek zniknął mu z oczu, RP ruszył biegiem do wyjścia, wylazł na dwór i ruszył w stronę muru. Już po dziesięciu minutach był pod murem. Niestety jak się okazało, przejście na drugą stronę nie było łatwe. RP złapał się wystających nieco cegieł i podciągnął się, ale gdy tylko chciał sięgnąć ręką wyżej, druga ręka, nie wytrzymywała i Polak leciał w dół. Zdesperowany spróbował znowu, zapierając się nogami i machając skrzydłami. Złapał się muru, ale runął, obdzierając skórę z palców do krwi. Zaklął i zlizał krew, by mu nie spływała po rękach. Zaczął iść wzdłuż muru szukając dobrego miejsca, by móc się wydostać. W końcu znalazł, wspiął się na drzewo i rozprostował skrzydła. Teraz albo się zabije, rozwalając głowę o mur, albo przeleci na drugą stronę, ryzyk fizyk. Wyprostował ręce i skoczył przed siebie "na tygryska" machając chaotycznie skrzydłami. Prawie od razu zaczął spadać, ale na jego szczęście, spadł brzuchem na mur, stęknął głośno, a uderzenie odebrało mu powietrze. Po chwili zdał sobie sprawę że jest na murze. Jest na murze! Tam, tuż przed nim jest wolność... Teraz wystarczy tylko zeskoczyć. Jednak RP znowu nawiedziły obawy... Gdzie pójdzie, co zrobi, czy w ogóle uda mu się znaleźć jakieś schronienie...? Pokręcił głową, będzie jak będzie, złapał się rękami muru i zaczął ostrożnie spuszczać się w dół, ale zdał sobie sprawę, że nie ma szans, ze dosięgnie ziemi, odepchnął się nogami i poleciał do tyłu, uderzył o twardą ziemie sapiąc.

Leżał tak przez dobrą minutę, po czym podniósł się i rozejrzał... On... Jest za murem. Jest za murem! Poczuł jak łzy szczęścia napływają mu do oczu, z satysfakcją szarpnął za kołnierzyk, wyrywając guzik. Ruszył polną drogą w stronę zachodzącego słońca...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top