Rozdział 9; Ojciec chce mnie zwymiotować na śmierć.
*Clarisse la Rue*
- Więc mówisz, że Twój ojciec Cię wkurza? Mnie też! - krzyknął z otuchą, pikując na Mrocznym ku wodzie.
Słona bryza uderzyła go w twarz, ale ten kretyn ze śmiechem wciągnął wilgotne od oceanu powietrze. Kilka minut temu powiedział, że do wyspy pozostało nam trochę czasu, a jak na dziecko z ADHD przystało musiał czymś go wypełnić. Tak więc, postanowił ze mną "pogadać".
- Nic takiego nie powiedziałam, Jackson - warknęłam z nieprzyjemnym uczuciem, że jestem blada jak ściana. Miałam już tak od kilku minut, ale postanowiłam to ignorować.
- Mówiłaś, że nie masz choroby morskiej.
- Po prostu nie lubi wody - odezwał się zwykle cichy emo - Też tak mam. Posejdon nie lubi Aresa, Hades to potencjalne zagrożenie, więc ich dzieci mają kłopoty z wodą.
- Wohooh, jednak nie otaczają mnie sami idioci. - odparłam, powstrzymując wymioty.
Pół godziny później wymiotowałam w łazienc, pierwszego lepszego baru na Bachamach. Jak mniemam miłe wspomnienia z podróży na zawsze ze mną pozostaną.
Kolejna seria wymiocin podeszła mi do gardła, a ja nie miałam siły by przestać wymiotować. Nie miałam choroby morskiej, nigdy nie zachowywałam się po podróży. Może Posejdon wydzielił jakiś dziwny preparat do wody, bym się zatruła. Może wcale nie chce nas w swoim Pałacu.
WROGOWIE W PAŁACU?! - ryknął Ares w mojej głowie - TO NIE DO POMYŚLENIA. ZABIĆ! WYMORDOWAĆ!
Zachłysnęłam się i powstrzymałam wymioty z całych sił. Nie chciałam się udusić. Nie tak powinna zginąć córka Boga Wojny.
Wstałam i spuściłam wodę kilkakrotnie, nie opuszczając wzroku z kafelek na ścianie. Na sam widok wymiocin mogłam nimi zawtórować, a nie chciałam spędzić misji na rzyganiu w łazience.
Obmyłam bladą twarz i dokładnie umyłam ręce. Nie chcąc marnować czasu na wycieranie ich papierem, wytarłam je w spodenki. Było gorąco, i nie wiedzieć czemu rano założyłam na siebie moją wojskową kurtkę, którą teraz musiałam wszędzie ze sobą nosić.
Wypadłam z łazienki z donośnym hukiem, potykając się o czyjeś nogi. Ten debil mocno złapał mnie za nagarstek i nie pozwolił upaść na ziemię. Ale to przecież on podstawił mi nogę.
- Uważaj głupku!
- Jak się czujesz? - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
Fuknęłam ze złości, że myśli o tym jak się czuje. Nawet jeśli było mi nie dobrze to co go to interesowało?
- Patrząc na ciebie mam ochotę się zrzygać.
No co? Nie było w tym ani trochę sarkazmu - właśnie tak się wtedy czułam.
- Jak miło - mruknął pociągając łyk kawy, którą albo kupił (co po jego ilorazie inteligencji było niemal nieprawdopodobne) albo po prostu zawinął komuś ze stolika.
Wyrwałam rękę z jego uścisku, jednocześnie uderzając kogoś z tyłu w głowę.
- Auaa!
Odwróciłam się do Nico, na którego skroni pojawiała się fioletowa śliwa.
- Niechcący. - szepnęłam, ale po chwili dodałam pewniejszym głosem - Popracuj nad refleksem, pokrako.
Jackson poszedł poprosić o lód, a ja wpatrzyłam się za okno. Ludzie chodzili w podkoszulkach, cali przemoczeni. Był ostry skwar, a ja nie zamierzałam paradować z mokrą od potu koszulką obozową. Zdarłam z siebie ramiona koszulki, by nie było mi tak piekielnie gorąco.
- Nawet kiedy nikogo nie bijesz, to i tak ktoś obrywa. Co jest z Tobą nie tak?
- Zawsze jesteś taki wesoły? Sprać z Ciebie ten uśmieszek, Jackson? - łypnęłam na niego groźnie, powoli rozpalając w nim agresję.
- Byłoby miło. - warknął - Faktycznie potrzebuje zimnego prania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top