Rozdział 5; Rozmawiam w deszczu z Królem Upiorów

*Percy Jackson*

Co jest gorsze od ciągłych koszmarów? Ciągłe koszmary zbite w jeden sen.

Obudziłem się zlany potem i stwierdziłem, że już nie chce tego przeżywać. Koniec strachu. Przetarłem oczy i przeniosłem się do pozycji siedzącej.

Wciągnąłem przez nos wilgotne powietrze i westchnąłem z zadowoleniem. Uwielbiałem kiedy padał deszcz. Co prawda, nasz Obóz miał barierę ochronną i zwykle nie był mokry od śniegu czy deszczu. Chejron wyłączył barierę? W jaki sposób? Chciał nawilżyć truskawki?

Plecak był już spakowany, a do zbiórki pozostała mi jeszcze godzina (dodać pożegnanie z Annabeth), więc postanowiłem dobrze wykorzystać ten czas.

Zarzuciłem swoją granatową bluzę, porwałem odtwarzacz MP3 (Mogliśmy ich używać, ale nie za wiele. Niby jeszcze żaden nie sprowadził potwora, ale to mogło się zmienić, gdyby każdy półbóg stąd słuchał muzyki) i wcisnąłem słuchawki w uszy. Z uśmiechem na twarzy zatrzasnąłem za sobą drzwi mojego domku. 

Już po chwili byłem mokry. Bez problemu mogłem rozkazać wodzie mnie omijać, ale teraz nie było sensu tracić swojej energii. Był też jeszcze jeden powód. Można powiedzieć, że kochałem być zmoczonym przez niespodziewaną ulewę. Tak się działo podczas podróży z Sally, a ja lubiłem wspominać.

Przeróżna muzyka rozbrzmiewała w moich uszach. Nie śpiesząc się przemierzałem cały "ośrodek wypoczynkowy dla nastolatków" starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Przystanąłem, podziwiając Wielki Dom.

Byłem całkowicie świadomy, że to może być mój ostatni raz w tym miejscu - już nigdy więcej nie zobaczę Domków, ich właścicieli i nie wezmę udziału w bitwie o sztandar.

Uśmiechnąłem się na myśl tych wszystkich potyczek z Clarisse. Naprawdę lubiłem się z nią droczyć, ale gdyby byłaby zagrożona, zebrałbym drużynę czy nawet sam wyruszyłbym, żeby jej pomóc. Kto inny pokazywałby mi, że moje korzenie nie mają znaczenia? Kto uczyłby mnie walki na śmierć i życie, wzmacniałby moją psychikę?

Jednak sam fakt, że w pewnym momencie moje życie będzie zależeć od niej trochę mnie niepokoił. No dobra, trochę więcej niż "trochę". Nic o sobie nie wiedzieliśmy, a dodając do tego charakterek Clarisse, mógłbym wylądować w kwasie bo "Myślałam, że jesteś odporny na wodę, synu Posejdona".

Był też kolejny problem. Jej zaufanie. Jedno zawahanie, kilka sekund i jej życie mogło się... wypalić.

Ogarnął mnie chłód i poczucie winy. Nie dam nikomu znowu skrzywdzić moich przyjaciół. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że chłód nie jest tylko moim wyobrażeniem. Jednym ruchem zerwałem z siebie słuchawki i odwróciłem się w stronę upiornego zimna.

- Jest 6.15 - poinformował mnie Nico - A Ty jesteś mokry od deszczu.

Był ubrany w swoją czarną kurtkę lotniczą, czarny podkoszulek z trupią czaszką i czarne spodnie. Jego oczy były jeszcze bardziej zapuchnięte niż zwykle, a wzrok miał zmęczony i ospały.

- Kazałem Ci się wyspać. Nico, wiem że nie podoba Ci się moje towarzystwo - próbowałem brzmieć jak starszy brat.

- Skąd ta pewność? - przerwał mi a w jego oczach pojawił się wyraz bólu. - Nie wiem czy zauważyłeś, ale jesteś jedyną osobą z którą rozmawiam.

Moje serce wypełniło ciepło. Po tym, jak Bianca poświęciła się by nas ratować, on jednak mi wybaczył. Trybiki w mojej głowie zaczęły pracować. Może ta misja to nie takie kompletne dno?

- Więc... skład Ci się podoba?

Wzruszył ramionami i nie wiedzieć czemu odwrócił wzrok.

- Wole iść z kimś kto mnie toleruje niż z osobami, które, no, się mnie boją. Rozumiesz?

Kiwnąłem głową i odetchnąłem głęboko. Przebiorę bluzę, wezmę plecak i ruszymy uratować Olimp. Znowu.

- Masz 10 minut. Lepiej nie zaczynać naszej misji od sprzeczki o godzinę.

- Zaraz będę - szepnąłem i zrobiłem krok w stronę mojego domku. - Dziękuję Nico.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top