Rozdział 18 - Oblej go wodą, na pewno pomoże!

*Clarisse la Rue*

Nigdy nie przepadałam za końmi. Były strachliwe, głupie, a co gorsza zrodzone przez Posejdona. Potrafiły zawodzić w najgorszych momentach i odmawiać posłuszeństwa, jak rozpieszczone bachory. Ale jednak Mroczny był czymś więcej niż koniem. Był przyjacielem Glonojada, który uratował go, kiedy ja walczyłam z moim rozwścieczonym czarnym rumakiem.

Nico zasugerował lądowanie. Właściwie to po prostu mi to rozkazał, krzycząc i zdzierając sobie gardło. Po pokonaniu węża morskiego, którego ciało unosiło się bezwładnie na powierzchni, rozpętał się sztorm. Wiatr porywający słowa, pióra i wszelkie nadzieje. Zaczęłam wsłuchiwać się w siebie, a odgłosy ucichły, przemieniając się w bezsensowny szum.

Porro sequi, ne tenebrae vos seducat
Currus Luna ducit, de quo natus est religio
sequitur color in lumine vultus


Skierowałam konia za dwoma pegazami. Zamknęłam oczy, ustawiając słuch jako najważniejszy zmysł. Wargi w delikatnym drżeniu zaczęły powtarzać słowa słyszanej w powietrzu rymowanki. Zmarznięte ciało wtuliło się bardziej w konia, który zmęczenie sapał. Moje imię zmusiło mnie do otwarcia oczu. W oddali ujrzałam coś na wzór zamku: wysokie mury odgradzały istotom lądowym dostęp do rosnących w górę wież. Nico wskazywał na niego dłonią, która zlewała się w otaczającym nas wietrze.

- Lądujemy! - krzyknął, a ja ucieszyłam się na myśl schronienia. Zarejestrowałam, że owe budynki usytuowane są na lądzie. Twardym, zmokłym, ale nie osuwającym się gruncie.

- Wyspa? - mruknęłam, ale czarne chmury przesłaniały mi co znajdowało się za wieżami.

Pegaz zrozumiał. Zanurkował w dół za swoimi pobratyńcami, miękko lądując na trawie. Małe, ale występujące ogromnym stadem krople deszczu siekały powietrze. Uderzając w grunt tworzyły przeraźliwy szum.

Zeskoczyłam z konia, a buty zatopiły się we błocie. Byłam przemoknięta do suchej nitki i zmęczona. Nico podbiegł do syna Morza i odgarnął mu włosy z czoła, próbując rozbudzić. Zauważywszy mój ciekawski wzrok, złapał za lejce i pociągnął, zmuszając Mrocznego do podążania.

Wokół roztaczał się mrok. Widziałam tylko poruszającą się sylwetkę Nico i nieprzytomnego chłopaka na swoim pegazie. Ruszyłam za nimi, walcząc z wiatrem i lejącą się w twarz wodą. Nie podnosiłam opadniętego kaptura. Nie było po co.

Zdusiłam w sobie pragnienie płaczu. Po jakimś czasie wędrówki zobaczyłam mury: wznoszące się ceglane budowle, wydające się jakimś dziwnym królestwem.

- Nico, musimy się gdzieś skryć! - krzyknęłam, czując wszechobecny niepokój natury. - Ta burza...

Piorun uderzający w wodę przerwał moją wypowiedź. Miałam tylko nadzieję, że nie trafił w jednego z dwóch koni, które postanowiły odlecieć. Chciałam mieć możliwość powrotu, na wypadek gdyby Percy nie przeżył.

Żart. Jackson tak łatwo się nie poddawał.

- Wiem! - uparcie trzymał konia, mimo drżenia całego ciała. Był młodszy od nas, przez co bardziej podatny na zimno i choroby. A jednak coś powtarzało mi, że był doskonale przyzwyczajony do takich warunków. - Zbliżamy się do muru. Przed nim widzę jakieś domy, wyglądają na niedawno opuszczone!

Potaknęłam. Dalsze kilkanaście metrów przebyliśmy w ciszy, w końcu znajdując się pod małym, aczkolwiek solidnym domostwem.

Nico nie pukał, po prostu wszedł. Pociągnął konia za sobą, co mogło być złym pomysłem, gdyby domownicy byli w domu. Ale mieszkanie było puste.

Mocowałam się chwilę z drewnianymi drzwiami a wiatrem, ale w końcu zamknęłam je z hukiem. Nico w tym czasie przeszukiwał parter w zupełnej ciemności, co chwila uderzając się w różne partie ciała.

- Znalazłem. - oświadczył w końcu, a jasność na chwilę kazała mi odwrócić wzrok.

Kiedy spojrzałam po raz drugi, zobaczyłam, że podpalił drewno w piecu. Wziął do ręki zbliżającą się do końca zapałkę i zaczął oglądać ściany. W końcu natrafił na przycisk odpalający lampy sufitowe.

Pokój rozjaśniło światło, pozwalając mi się lepiej przyjrzeć. Był w nim piec, łóżko, mini-kuchnia, schody na górę i drzwi prowadzące do łazienki. Mroczny, który nie był przyzwyczajony do bywania w mieszkaniach, zatupał nerwowo. Percy jęknął przez sen.

Jego twarz zbladła, a na skórze miał kilka zadrapań od walki, ale poza tym nic mu nie było. Możliwe, że po prostu zemdlał, albo usnął, ale...

- Percy, ej, Percy? - Nico uniósł mu powiekę, ale oko nie drgnęło. Było dziwnie zazielenione, co wzmogło w Królu Trupów troskę. - Pomóż mi go przenieść - poprosił. W oczach błąkał mu się strach, co komicznie kontrastowało z przylepionymi do czoła włosami.

Westchnęłam i zrzuciłam jego bezwładne ciało z konia na łóżko. Uderzył się w łokieć i syknął, poruszając ręką i mówiąc coś pod nosem. Nico zmroził mnie wzrokiem, po czym usiadł przy nim, pytając czy go słyszy i jak się czuje.

Wyglądało to prześmiesznie. Osoba, która według poszkodowanego go nienawidziła, właśnie się nim zajmowała i wyglądała na bardziej zatroskaną, niż ucieszoną z jego krzywdy. Westchnęłam zdejmując płaszcz i rozwieszając go na krześle.

Wnętrze przypominało wyposażoną w prąd i wodę chatkę z ogrzewaniem przez piec. Prawdopodobnie mieszkała tu niedawno mała rodzina, ale z jakiś powodów szybko musiała opuścić to mieszkanie. Poznałam to po pozostawionych na zewnątrz kubkach i talerzach i rozrzuconym chlebie.

Koń trącił mnie pyskiem, domagając się wypuszczenia. Zmierzyłam go podejrzliwie wzrokiem.

- I gdzie niby polecisz? - spytałam. Jak się pewnie domyślacie nie dostałam odpowiedzi. Mroczny ponaglił mnie nerwowym stukiem kopyt, więc bezradna musiałam otworzyć drzwi. Wybiegł w mgnieniu oka, a wiatr przewrócił kubki i porwał w górę mój płaszcz. Zatrzasnęłam drzwi rozcierając ramiona. Było strasznie zimno.

Nico wstał i dorzucił ognia do kominka. Nalał do kubka wody i niewzruszony wylał ją na chłopaka.

- Ciekawa zmiana uczuć. - skomentowałam.

- Próbuję go ocucić. - wyszeptał. - Może dzięki wodzie wyzdrowieje...

- Pokąpał się chwilę w oceanie i jakoś mu nie pomogło. - oparłam się o ścianę, wypatrując w nieprzytomnym jakichś oznak życia.

- Może to przez tego wę... - ponowił myśl Nico, ale przerwał mu trzeci, chłopięcy głos.

- Przymknijcie się na trochę.

Jackson otworzył oko, w którym zaczęły pojawiać się zaczerwienienia. Usiadł, roztarł zatoki i przejechał palcami po włosach. Następnie wyciągnął przed siebie ręce, w których strzyknęły kości.

- Percy! - Nico zrobił krok w jego stronę, ale starszy chłopak zatrzymał go dłonią.

- Chyba wciągnąłem trochę jadu. A przynajmniej jego części krążącej w krwi. - jego głos był zachrypnięty. Na policzkach powoli pojawiały się ludzkie wypieki, więc odprężyłam się. Zdrowiał. - Gdzie jesteśmy?

- Nico przyprowadził nas do jakiejś chatki. Konie odleciały, a w tej burzy długo nie przeżyją...

- Na jakiejś wyspie - uzupełniło Hadesiątko. - Wylądowaliśmy, kiedy zemdlałeś. Rozpętała się burza.

- Burza w lato...? - zignorował moją uwagę o koniach. Przez jego twarz przeszedł grymas. - Coś jest nie w porządku.

Wstał i zachwiał się. Podtrzymał się krzesła i zmierzył nas zimnym wzrokiem.

- Miałem sen. - oświadczył.

Zapadło milczenie.

- Jaki? - wyrwało się z moich ust.

Przeniósł na mnie wzrok.

- Byłem tutaj z wami. Ale okazało się, że wcale nie jesteśmy sami. Że w tych domach mieszkają...

- Upadłe anioły - dokończył za niego syn Hadesa. Jego oczy wypełniła czerń. Przekrzywił energicznie głowę, co wyglądało jakby kierował nim demon. Spojrzał w okno, a ja podążyłam za nim wzrokiem, bojąc się co zobaczę. - Bianca...?

Po drugiej stronie szyby widać było obłoczek białej pary.

Czyjś oddech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top