Rozdział 14; Zostaje z Nico, bo jest chodzącą klimatyzacją
*Percy Jackson*
No dobra, przyznaje, atak mnie zadziwił. Sam fakt, że przeprowadzony był przez dwójkę bogów, raczej nie napawał mnie optymizmem (Wybaczcie. Pochłaniam słownictwo od Annabeth. Niestety.), a co dopiero jego sens. Wysłano nas na misję w celu ochrony świata, jednak nic nie zapowiadało żadnej apokalipsy. Zwyczajni synowie Aresa chcieli nas zastraszyć.
Problem polegał w tym, że nie wiedzieliśmy dlaczego.
Okej, może nie wiedzieliśmy w dwóch trzecich. Ares i ja nie jesteśmy najlepszymi kumplami (Coś czuje, że gdybym częściej sprawdzał facebook'a, wyczytałbym kilka niechlujnych uwag na mój temat, od Boga Wojny). To naturalne, że wysłał dwóch swoich synów, by zakłócić moją podróż. Kłopot leżał w tym, że Clarisse była tu ze mną.
Kochający tatuś raczej nie wysyła swoich dzieci w wir walki, by nawzajem rozbijały sobie czaszki... Przynajmniej ja bym tak nie robił.
Przekręciłem się na drugi bok. Wybraliśmy tani pensjonat (co na m archipelagu było dość trudne), wiedząc, że krzyczenie w środku nocy na ulicach mogłoby przywołać niechciane władze. A przecież tej nocy miały nawiedzić nas koszmary.
Jak to właściwie działało? Nie mam pojęcia. Kogo teraz była kolej? Również nie wiem. Dlaczego ataki przypuszczane są na kogoś, kto nie zrobił nic atakującym?
Nico. Wielki postęp. Nigdy nie widziałem, by kogoś dotknął, a co dopiero przytulił, więc miło się ucieszyłem... no, gdyby nie to, że di Angelo był całkowicie złamany psychicznie.
Nie mogąc zasnąć usiadłem na łóżku. Było przeraźliwie gorąco, ale gdybym otworzył okno, temperatura podniosłaby się o kolejne 10 stopni. Super. Dodatkowo woda na Bahamach była tak czysta, że bardzo współczułem pijących ją ludziom i zwierzętom.
Słysząc ruch w miejscu, które zwano kuchnią, wstałem i skierowałem się do jego źródła. Może ktoś już zwalczył swój koszmar?
- Hej - rzuciłem w stronę opartej o szafki dziewczyny. Miała na sobie obozowy podkoszulek i spodenki, jakby nie zamierzała się myć. W sumie się jej nie dziwie.
- Cześć. Spałeś?
- Nie - pokręciłem głową opierając się o framugę drzwi - A ty? Koszmar?
- Nie. Chyba zostawią mnie sobie na koniec.. Tak myślę.
Wyprostowała plecy, w których parę kości strzyknęło. Mimowolnie się wzdrygnąłem.
- Dostałaś najlepsze łóżko..
- Które chciałam oddać - dokończyła za mnie - Wolę polowe albo podłogę. Mówiłam.
Usiadłem na krześle, odchylając głowę do tyłu. Bolał mnie kark.
- Jackson.. dlaczego poruszamy się brzegiem morza? Chyba szybciej byłoby przeprawić się przez środek. Według legend Jego pałac jest na środku morza.
- Według legend istnieją też potwory morskie.
- Jako syn Boga Mórz powinieneś je raczej odstraszać, czyż nie, głąbie?
- Może - potaknąłem wpatrując się w zegar. 2 w nocy. - Te mniejsze mnie omijają, ale... te większe traktują jak szanse. Jeśli obalą syna Władcy, to może uda im się obalić samego Posejdona. Najgroźniejsze i największe ludojady trudno trzymać na smyczy.
- W sumie to logiczne... Aż nie wierzę, że to ty to
- Czekaj - uciszyłem ją, wsłuchując się uważniej.
Umilkła i nasłuchując, podeszła do drzwi. Słyszałem coś, co przypominało duszenie się, albo płacz w poduszkę... Nico.
- Ma koszmar - powiedziała łagodnym tonem - Idź do niego. Przy tobie się uspokaja.
- Żartujesz? Przecież on mnie...
- Lubi, ale boi się zaufania do ludzi. No idź.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że dziewczyny lepiej rozumieją uczucia i potrafią je wyczytać z pozoru nic nie znaczących gestów. Może było w tym ziarno prawdy.
Ruszyłem do pokoju, w którym spał nasz najmłodszy kolega. Światło było wyłączone, jak przystało na syna Władcy Ciemności i Zombiaków, ale zapaliłem je, by cokolwiek widzieć.
Był odkryty, a jego ciałem wstrząsały dreszcze. Włosy były rozczochrane, bluzka wygnieciona i mająca kilka mokrych śladów łez. Płakał do poduszki, którą kurczowo ściskał w dłoniach, aż kostki mu zbielały. Zrobiło mi się go żal - sam chciałbym przeżyć te koszmary za niego.
- Nico - powiedziałem najbardziej delikatnym tonem, na jaki było mnie stać. Drgnął, więc już nie spał. - Proszę, nie płacz..
Usiadłem koło niego, kładąc mu jedną rękę na ramieniu, a drugą zabierając poduszkę. Warknął, żebym go zostawił, ale potulnie oddał mi przytulankę.
- Idź stąd - szepnął podnosząc na mnie wzrok. Jego oczy były czerwone od płaczu. Było mi tak strasznie żal.
- Nico, nie płacz. Proszę...
- Proś kogoś innego. Wyjdź stąd i daj mi spokój, bo...
Nie dokończył. Przytuliłem go, chcąc pocieszyć przyjaciela.
- P-Percy... - zająkał się - Ile jeszcze...
- Nie wiem.. - przyznałem - Mam nadzieję, że tylko trochę. Nie chce Cię męczyć..
- O-one.. są takie realistyczne... Ja... Ja..
- Ciii - uciszyłem go delikatnie, czując jak opiera głowę na mojej klatce piersiowej - Już dobrze. Jestem tu, prawda? - odsunąłem go na długość ramion i otarłem łzy. Zarumienił się, albo była to oznaka panującego wokół upału, jednak czułem, że temperatura wokół niego jest o kilkanaście stopni niższa.
- Zostanę tu na noc. Śpij, będę koło Ciebie. Może być?
- Mo...może...
- Więc dobranoc, Nico.
- Dobranoc Percy - położył się na łóżku, po czym dodał ledwo słyszalnie - Dziękuję, że tu jesteś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top