Rozdział 12; Zostaje dziewczyną na szybko, największego herosa XXI wieku

*Clarisse la Rue*

Wgryzłam się w rękę mojego oprawcy, niemal natychmiast słysząc krzyk. Krew spłynęła po moich ustach, ale nie smakowała jak krew - raczej jak... ichor.

- Fobos, Dejmos! - warknęłam rozzłoszczona, odwracając się do nich. 

- Siostra!

- Czego chcecie? Wiejcie stąd w tej chwili, bo inaczej...

- Bo inaczej co? - Dejmos sprawił, że po plecach przeszły mi ciarki. Byłabym cofnęła się o parę kroków, gdyby nie wsparcie Percy'ego.

- Bo inaczej skopiemy wam tyłki.

Po barze przeszedł śmiech tej dwójki. Nikogo nie było - ani klientów, ani sprzedawcy. Mimo, iż na zewnątrz świeciło słońce, w pomieszczeniu panował straszliwy mrok.

- To już się zaczęło - wycharczał Fobos, uśmiechając się do mnie z obłędem w oczach. - Nie pokonacie tego. Jesteśmy silniejsi, Clarisse.

Nie wychwyciłam momentu, w którym złapał mnie za włosy i przygwoździł do ściany. Dejmos przyćmił moje zmysły, więc czułam się jak na dragach.

- Odwal się od niej.

- Bo co mi zrobisz?

BUM.

Woda przygwoździła mnie szczelniej do ściany, a Fobos z rykiem odleciał ode mnie. Ciśnienie wody, która nagle wybuchła z rury, uniosło go bez problemu, rzucając na drugą stronę pomieszczenia, aż coś w jego boskiej czaszce gruchnęło.

- Bo to ci zrobię. - warknął Percy, ściskając w ręce Orkan, gotowy rzucić się na nich z nadal nieprzytomnym Nikiem na ramieniu.

Moi bracia rozpłynęli się w ciemności, ustępującej światłu słonecznemu. Nagle pojawili się przy nas ludzie, żyjący tak jak przed chwilą - nawet kawa pojawiła się w dłoni Percy'ego.

- Kto..

- Fobos i Dejmos. Synowie Aresa, bogowie. - wyprostowałam się spięta. Co oni sobie myśleli? I co miało znaczyć "Tata pozdrawia"? Czyżby Ares ich tu przysłał i dlaczego?

Przyjrzałam się bliżej bladej twarzy naszego emo-towarzysza. Rysy była napięte, jakby właśnie śnił mu się koszmar. - Zaatakowali go pierwszego.

- Czyli?

Matko, ale on był głupi. Zachowywał się jak przedszkolak. Głupi, nie chcący mnie zostawić samej, nie wierzący we mnie dziecior.

- Czyli przeżywa teraz koszmar, a my będziemy następni. - wyjaśniłam.

Nico zadrżał i niespokojnie się wyrwał, ale Glonojad tylko mocniej go objął. Jego twarz natychmiast zrobiła się zatroskana, jakby... Nie. Nie jakby. On traktował Nico jak brata.

- Nico..

- Nie pomożesz mu. On.. musi sam przez to przejść. Jeśli zda egzamin strachu, wróci do nas szybko, ale jeśli nie... 

Oh, jeah. Udało mi się go nastraszyć. 

- J-jak to... chcesz powiedzieć że on...

- Nie. Albo wróci zaraz, albo w ciągu kilku godzin.

Jackson usiadł na kanapie, przy najbliższym stoliku. Syn Hadesa wibrował jak telefon dostający powiadomienie. A przynajmniej tak zapamiętałam powiadomienia, bo będąc herosem, nie powinno się nosić przy sobie telefonu. Potwory wtedy łatwo mogły nas namierzyć.

Usiadłam naprzeciwko niego, co przywołało kelnerkę. 

- Heej - westchnęła do siedzącego naprzeciw mnie chłopaka. - Zamawiasz coś?

Co za szmata - zganiłam ją w myślach - Serio ten knypek ci się podoba?

- Hej - odpowiedział stanowczym tonem - Pizze. Clarie, lubisz pizzę?

- Nie nazywaj mnie tak. Z salami. - warknęłam groźnie.

Nikt nigdy nie skracał mojego imienia. Właściwie to nikt zazwyczaj go nie używał. Jedynym powitaniem, gdy ktoś mnie zobaczył było "Ja nic nie zrobiłem! Proszę, nie bij mnie...". Przynajmniej miałam w tym Obozie wyrobione miejsce.

Jako znęcająca się nad słabszymi, nie wojowniczka. - podpowiedziała dobra strona Aresa, na sekundę unieszkodliwiając tę złą. Jednak, ten natychmiast się poprawił -Dobre manto nie jest złe!

- Okej. Więc pizza z salami i trzy pepsi. Kolega na chwilę przysnął. - wyjaśnił pośpiesznie, widząc jej wzrok.

- Dobrze, dobrze. A czy... mogłabym prosić o twój numer? Dziś kończę o 14 i...

- Mam dziewczynę - wyjaśnił pośpiesznie i wskazał na mnie - I chodzę tylko z nią. Wybacz.

Rzucił mi szybkie spojrzenie, o treści (nie, nie POMOC) "ratuj" i uśmiechnął się do mnie głupio.

Podśmiałam się pod nosem, widząc skierowaną do mnie minę kelnerki: Zniszczę Cię. Nie zapomnę. Nigdy!

Nico charknął odsuwając się od niego, na ile tylko umożliwiała to jego ręka trzymająca go w pasie. Czy Percy na prawdę myślał, że on mu ucieknie.

- Musimy mieć plan. - stwierdziłam - Mówiłeś o zaufaniu sobie nawzajem, więc słucham, gdzie zmierzamy.

- Do mojego ojca. Do jego pałacu. Pod wodą. Niezła chata, ale nie mogę podać Ci współrzędnych. Ściany mają uszy.

Już miałam zaprotestować, że przecież nikomu tego nie powiem, ale to co stało się przed chwilą ostudziło mój zapał. Gdyby moi bracia poczekali chwilę dłużej, zapewne udałoby im się usłyszeć miejsce Pałacu Pana Morza. Donieśliby o tym ojcu, a wtedy zrobiłoby się nieprzyjemnie. 

Tylko potaknęłam.

Kelnerka z rozmazanym makijażem przyniosła pizzę i pepsi kładąc je przed nami. Chyba popłakała się z zawziętości syna Posejdona, ale nie obchodziło mnie to. Pociągnęłam łyk konkurenta świętego napoju Pana D.

- Nico - wyszeptał odgarniając mu włosy z czoła - Hej, młody..

- Co ty gadasz? - westchnęłam biorąc kawałek pizzy. 

- Nie wierzysz, że nas słyszy? Ja wierzę. Jeśli kiedyś będę w śpiączce, to ci powiem, czy kogoś słyszałem.

Potaknęłam niewzruszona.

- Nico, dasz sobie radę. Wierzę w Ciebie, słyszysz? Jesteś silnym herosem, pokonaj strach. Wiem, że Ci się uda.

- Wiemy, że ci się uda - poprawiłam go.

Gadaliśmy do niego przez kilka minut, jednocześnie połykając kawałki pizzy. Nie miałam pojęcia czy to coś da - ale bezczynne siedzenie nie było lepsze.

- P-Percy...? - westchnął jakby dopiero się budził i wtulił w chłopaka - T-ty..

Umarłeś w moim śnie - dokończyłam za niego.

Wymieniłam nieprzyjemne spojrzenia z Perseuszem Jacksonem, oznaczające "My będziemy następni".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top