50. Mógłbyś przestać
Perspektywa Steve' a:
Po godzinnym siedzeniu i rozmyślaniu zdecydowałem, że pójdę do Raveny. Nie brałem żadnych drobiazgów, ani niczego. Pomyślałem, że to może wpłynąć na jej zdanie na temat wybaczenia mi. Sama powinna parę rzeczy ze mną omówić.
Ruszyłem się z łóżka. Wyszedłem do salonu gdzie odbywało się czyszczenie. Fury postanowił, że T.A.R.C.Z.A zajmie się zwłokami agentów Hydry. Wszędzie było pełno ludzi Nicka. Przecisnąłem się przez nich i czekała mnie mozolna podróż po klatce schodowej. Winda dalej nie działała, ale Stark i inni technicy zajmowali się problemem.
Wziąłem motor i wyjechałem w stronę baru. Zostawiłem go przy chodniku i zdecydowałem się wejść. Skręciłem w zaułek i zobaczyłem jak Ben wyciąga martwego Ochroniarza.
- Rav jeszcze... Jeden.-zobaczył mnie i wypuścił z rąk człowieka.
- Już się...- teleportowała się Ravena i popatrzyła na mnie.- Co tu robisz?
- Przyszedłem porozmawiać na poważnie.- powiedziałem. Dziewczyna złapała na ręce wielkiego, martwego faceta. Zniknęła z nim.
- Nie wiem czy to dobry moment.- powiedział Ben wycierając zakrwawione ręce szmatką. Przerzucił materiał przez ramie.
- Nigdy nie ma dobrego momentu na taką rozmowę.- powiedziałem i chciałem wejść do Baru. Facet zablokował mi drogę.
- Rav już zwymiotowała na widok w pomieszczeniu więc proszę... powstrzymaj pawia.- pokiwałem głową. Przepuścił mnie.
W pomieszczeniu było pełno facetów którzy potrzebowali opieki medycznej. Niektórzy postrzeleni. Jeden miał wydłubane oko. Wszędzie dało się widzieć krew. Oczywiście stół Raveny w nienaruszonym stanie. Przeraziłem się na widok dwudziestu butelek jej specjalnego alkoholu. Na stole było również masa niedopałek papierosów i innych rzeczy do palenia.
- Koszmarny widok co?- zapytał mnie Ben kładąc mi rękę na ramieniu.
- Ci ludzie...
- Nie o tym mówię. Chodzi o to co robiła.- wskazał na stół. Podszedłem bliże.
- To jej krew?- zapytałem patrząc na zaschnięte krople krwi.
- Tak. Cięła wierzchnią dłoń. W kółko i w kółko.- powiedział wymijają mnie.
- Którzy potrzebują pomocy?- zapytała czarnowłosa wchodząc przez metalowe wyłamane drzwi.
Ben zaprowadził ją do poranionych facetów. Uleczyła każdego. Ranni powychodzili zostaliśmy w trójkę. Mgła owiała pomieszczenie. Rav zamknęła oczy. Jej magia zniknęła i pomieszczenie było czyste. Złapała za butelki prze swoim stole i zaczęła zanosić do Bena. Ten wyrzucał je do śmieci.
- Pomogę.- zacząłem podawać jej butelki.
Nie protestowała. Przyjęła pomoc. Kiedy butle zniknęły zapytała:
- Po co tu jesteś?- skrzyżowała ręce na piersi.
- Chcę wiedzieć co się działo.- Ben wyszedł żeby nam nie przeszkadzać.
- Czemu wszystko cię tak interesuje? A z resztą... nie moja sprawa.- powiedziała i zaczęła zbierać resztki po papierosach.
- Jesteśmy przy...- nie dokończyłem.
- Nie jesteśmy. Masz przed mną jakieś tajemnice. Ukrywasz coś o czym powinnam wiedzieć.- patrzyła na mnie smutnymi, szarymi oczami.
- Nie tylko ja mam sekrety. Co z L...
- A co ma być. Żyje... i tyle.- wzruszyła ramionami.
- Wiesz o co chodzi.- podążałem za nią wzrokiem kiedy wyrzucała śmieci.
- Mógłbyś przestać? Głowa mi pęka.- złapała się za czoło.- Przed chwilą nie miałam serca. Trudno się przyzwyczaić.- zaśmiała się.
- Zawsze żartujesz w takich momentach?- spytałem i oparłem się obok niej o blat baru.
- Trzeba nie tracić głowy. Optymizm jest zawsze dobry. Mimo iż ten tydzień nie był fajny.- powiedziała a jej uśmiech znikł.
- Dalej chcesz się bawić?- zapytałem.
- Nie... nie chce być rozwydrzonym dzieckiem. Pora wydorośleć. Miałam na wszystko trzy tysiące lat. Może wreszcie pora pogodzić się z moim losem.- spojrzała na swoje buty.
- Ale te dziecko lubię.- złapałem za jej ramiona.- Chcę aby wróciło wszystko do normy.
- Nie wiem czy da się coś naprawić.- powiedziała, a ja się zastanawiałem gdzie jej optymizm.- Przez to, że żyje długo to dla mnie rok jest jak jeden dzień. Ból pozostaje na długo. Potrafię się masę czasu gniewać, ale ty nie masz tego czasu.- zajrzała mi w oczy. Pojawiły się w nich łzy.
- To może się nie gniewaj. Zrozumiałem dlaczego spędziłaś czas z Lokim. Powinienem uszanować twoją decyzję. Chociaż z tego co mówisz był to bardziej przypadek. Masz racje nie powinienem być tak zły na to wszystko.
- Powiem ci. Kiedy przyszłam tu.- wskazała na bar.- Zaczęłam rozmyślać. Wypiłam dosyć dużo i wpadła Hydra. Zakręciłeś mi tak w głowie, że nie byłam uważna. Wparowała tu masa agentów tych co stawiali opór zastrzelono. Do mojego organizmu wstrzyknięto substancje, która miała mnie uśpić. Kiedy moje ciało miało przyjąć vibranium to pozbyło się go, a kiedy wstrzyknęli mi środek usypiający to organizm: „Jasne czemu nie, przyjmujemy świństwo"- zaśmiałem się.- Przenieśli mnie do swojej kryjówki. Spokojnie wyleciała w powietrze. Cieli mnie i biczowali. Podcięli mi gardło przez co około minuty łapałam oddech. Nie fajne uczucie. Uciekłam po drodze zabiłam parę agentów Hydry. Resztę znasz.
Perspektywa Bena:
Stałem za drzwiami i słuchałem o czym rozmawiają. Rav wyjaśniła co się działo. Miałem dość patrzenia na to jak obydwoje się w siebie wpatrują i podkochują potajemnie. Wyszedłem z kryjówki.
- Matko! Pocałujcie się w końcu...- powiedziałem znudzony. Odskoczyli od siebie i powiedzieli równo:
- Jesteśmy przyjaciółmi!
Pokiwałem zmarnowany głową. Przytulili się na zgodę. Trwali w uścisku, a ja wychodząc na zaplecze powiedziałem:
- Dzieci.
~ ~ ~
Pora na spokój...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top