Święta

Pov. Niemcy

Piszesz do: Ojciec

Niemcy: Za ile przyjedziesz?! Miałeś być dziesięć minut temu!

Niemcy: ?!?!

Rzesza: wybeacz syñiou,

Rzesza: ale co si3 sy3)o i ute3)s?m6 w korkó i ni3èmo*3my rusztć

Niemcy: co?

Rzesza: c9ß staił9 si3 z moj4 klawi3*z tą ī ni3 $? J@( to näp39wič

Wtf?!

Rzesza: nj2s w3*nne

-Sheiße... - przekląłem cicho pod nosem.

-Coś się stało?... - spytał się niepewnie Polska.

Dziś jest dzień świąt. Mój ojciec miał po nas przyjechać, gdyż w tym roku spędzam ponownie święta z rodziną. No i oczywiście Polska też.

-mój ojciec miał być dziesięć minut temu, ale go nie ma i jak do niego napisałem to odpisał mi jakieś dziwne kombinacje liter i znaków.

-Aha - odpowiedział, odwracając się.

Po chwili znów usłyszałem dźwięk powiadomienia.

Piszesz do: Ojciec.

Rzesza: bēdz43m,u za pęc min-?t

Rzesza: NOSZ KURWA!

Rzesza: o, już działa.

Rzesza: będziemy za pięć minut. Pisałem. Wcześniej, że coś się stało i utknęliśmy w korku jak coś i dlatego nie mogliśmy przyjechać.

Niemcy: okej. Gdzie jesteś teraz?

Niemcy: A, i my stoimy przed domem jak coś.

Ponownie spojrzałem się na stojącego obok mnie Polskę, który trzymał w ręce białą reklamówkę z Lidla  z jakimiś rzeczami.

Na sobie również miał plecak, do którego spakował jakieś ciuchy gdyż zostaniemy się na noc.

-Niemcy... - zaczął

-No?

-No bo ja zapomniałem wziąć czegoś z pokoju. Mógłbym po to iść?

Spojrzałem się na niego zirytowany.

-Ale zaraz jedziemy... Przeżyjesz już.

I w tej chwili na ulicy pojawił się charakterystyczny czerwony opel należący do Rzeszy, aby wkrótce zatrzymać się pod domem Polski.

-Wsiadajcie! - Rzesza uchylił szybę.

Polska niepewnie otworzył drzwi.

-Wow! - usłyszałem krzyk, na co przewróciłem oczami - To ty jesteś Polska?!

-Wybacz to mój młodszy brat - wyjaśniłem cicho - on ma siedem lat, więc jest jaki jest.

-Tak - Polska odpowiedział niepewnie na pytanie lichtenstein'a.

-No wsiadajcie! - krzyknął zniecierpliwiony Rzesza.

Weszliśmy razem do samochodu. Ja siedziałem po środku, obok Liechtenstein'a i Polski.

-Grasz w brawl stars?

-Lichtenstein! - krzyknąłem. Czy on musi dosłownie wszędzie wpychać te swoje głupie broł stars?!?!

-No, tak - odpowiedział Polska

-Oo, jak się nazywasz?

-Polska, ale nie pamiętam tagu.

-jakiego tagu? Ja nazywam się chce leona-

-Lichtenstein! - ponownie rozległ się krzyk, lecz tym razem należąc do Rzeszy - nie drzyj się, bo nie mogę skupić się na drodze. Chyba, że chcesz abyśmy wszyscy zginęli.

-Przepraszam - dzieciak przeprosił.

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. No a przynajmniej do czasu, gdyż niedługo utknęliśmy w korku...

Rzesza cicho przeklął pod nosem w swoim rodzinnym języku, stojąc za zielonym audi A7. Ten samochód miał na zderzaku naklejkę z napisem "Naklejka na zderzaku".

Na szczęście ten korek nie trwał długo. Może jakieś 10 minut?

-Czekajcie, wstąpię do Lidla po ciasto - oznajmił rzesza, skręcając na parking.

-Mogę też? Prooooszę!  - odezwał się mój młodszy brat

-To chodź już... Wy idziecie?

-Nie - odpowiedzieliśmy jednocześnie

-To zostawię was samych.

I w tym momencie wyszli, zostawiając nas samych.

-Ile osób tam będzie? - spytał się Polska

-Hmm, czekaj... Ja, ty, ojciec, lichtenstein, Austria, Węgry-

-KTO?! - Polska niemal od razu krzyknął.

-yyy?

-Nie, nie, nie. Ja nie idę.

-dlaczego? - spytałem się zdziwiony jego nagłą zmianą zdania

-węgry to mój brat! Co on tam robi?!

-Serio? - spytałem się, niedowierzając - Mój brat się z nim spotyka.

Chyba nie mają zbytnio dobrej relacji, skoro Polska tak zareagował... No niestety, ale musi to przeżyć

-Pocieszę cię, że on nie zostaje na noc.

-Ale wciąż tam jest....ja nie chcę go widzieć - powiedział.

-Jeśli mogę się spytać, dlaczego?

-Nie mamy ze sobą kontaktu. Niezbyt się lubimy, lecz to są... Sprawy prywatne.

-Okej, rozumiem - odpowiedziałem.

W oddali zauważyłem Rzeszę wracającego z Lichtenstein'em, który trzymał jakieś prostokątne coś.

-Jesteśmy! - dzieciak krzyknął - Patrzcie, mam karty brawl stars!

-Super - odpowiedziałem ironicznie

I ruszyliśmy w dalszą podróż. Po drodze dzieciak rozpakował swoje karty i zaczął drzeć się na cały regulator, gdy dostał kartę jakiegoś dinozaura Leona. W końcu zatrzymaliśmy się przed moim domem, i wyszliśmy z samochodu.

-Jak możesz to zachowuj się normalnie i ściągnij te okulary i tą maskę - powiedziałem cicho do Polski.

-Jasne - odpowiedział, ściągając to, co powiedziałem i chowając do kieszeni kurtki. Po tym wszystkim rozejrzał się wokół siebie.

-Wchodźcie - Rzesza otworzył przed nami drzwi.

Pierwszy wślizgnął się Lichtenstein, biegnąc powiadomić Austrię o jego super duper niesamowitych kartach do gry.

Potem my weszliśmy I zdjęliśmy buty z kurtkami w sieni.

-Salon jest tam prosto - wskazałem ręką. Następnie wytłumaczyłem mu jeszcze położenie kuchni i łazienki.

Chłopak na to przytaknął i poszedł do salonu.

Już 19:38, niedługo zaczynamy. Było w planach, żeby zacząć o 20:00, ale w końcu nie wiem jak będzie.

-Oo, co tam masz? - usłyszałem swojego najmłodszego brata.

-Nic - odpowiedziałem, słysząc drapanie drzwi.

-Popcia! - krzyknął, biegnąc w stronę białej kotki, która spanikowana wskoczyła mu na twarz. Z pazurami.

-Ał!!! - krzyknął.  Nagle kot nagle puścił i szybko pobiegł do salonu - Dlaczego ona taka jest?!

-Mówiłem, byś jej nie straszył - powiedziałem i również poszedłem do salonu.

Zastałem tam Polskę siedzącego na kanapie z Popcią na kolanach.

-To nie fair! - krzyknął oburzony lichtenstein - mnie podrapała, a ciebie nie zna i siedzi ci na kolanach!

-No widzisz... - odpowiedział Polska, gdy po chwili kotka zaczęła mruczeć

-Nazywa się Popcia jak coś - powiadomiłem.

-Hallo Niemcy! - usłyszałem z tyłu - Jak tam u pacjen- o, hej. Musisz być Polska?

-Zgadza się - odpowiedział.

-Jestem Austria jak coś. Tak w ogóle to chciałbyś zjeść pierniki? Sam robiłem z Lichtenstein'em.

-Dobra, dzięki.

-Wird er Weihnachten bei uns sein? (Czy będzie z nami na święta) - spytał się ciszej Austria

-ja - odpowiedziałem - und er bleibt bis morgen über Nacht. (tak, i zostanie na noc do jutra.

-Okay. Ich gehe zu Ungarn (Okej. Idę do Węgra)

Austria opuścił to pomieszczenie.

-O czym rozmawialiście?

-A, no... - podrapałem się po karku - Austria powiedział, że idzie po Węgra.

-Co?! - odparł, przegryzając piernika w kształcie samochodu.

-Siedź tu i zachowuj się normalnie - powstrzymałem go

-Nie wiesz, co jest pomiędzy nami!

Że też to musiał być jego brat. Jaki ten świat jest mały...

-Ciszej, ojciec cię słyszy.

-Niemcy, idź tam pomyj talerze jak możesz - ojciec mnie pogonił, biorąc do ręki pilot od telewizora. Zapewnie chciał włączyć jakiś świąteczny film. Ciekawe, co w tym roku. W tamtym roku był Kevin sam w domu.

Na szczęście w kuchni było niewiele talerzy, a więc nie zajęło mi to wiele czasu. Po tym w domu pojawił się Węgry.

-O Niemcy, hej - przywitał się

-Hallo - odpowiedziałem, witając się.

-Ej - szepnął po chwili - co tu robi mój brat?

-Yyy, no... Długa historia, spytaj się mojego ojca.

-Zaraz, twój ojciec jest psychologiem. Czy wreszcie ktoś się za niego wziął?! - odpowiedział, mając na myśli Polskę.

-No... Tak.

-Dobra - poszedł do salonu.

Już dwudziesta. Nalałem sobie trochę coli do szklanki i również poszedłem do salonu, zajmując miejsce przy dużym stole. Siedziałem pomiędzy Polską i Lichtenstein'em.

-Lichtenstein, schowaj te karty - nakazałem mu - możesz trochę usiąść z nami.

-Okej - położył karty na stole obok swojego talerza i zaczął patrzeć się na ekran telewizora.

-Co to za film? - spytał się

-Violent night - odpowiedział Rzesza.

U nas w domu jest taka tradycja, że co rok na święta oglądamy inny świąteczny film.

-Okej - odpowiedział Lichtenstein, i powrócił do oglądania - Święty Mikołaj!

-Weinachstmann - Poprawił go Austria - Święty Mikołaj był przecież szóstego grudnia.

-A dziś nie? - spytał się Węgry

-Nie - odpowiedział Austria - Weinachtsmann.

Polska również wydawał się zdziwiony. Nie wiedzą, kto to? U nich jest jakoś inaczej?

W każdym razie pół godziny później zabraliśmy się już do jedzenia, i aktualnie jadłem kartoffelsalat, czyli sałatkę ziemniaczaną z kiełbasą.

Po kolacji nadszedł czas na prezenty!

Przypomniałem sobie, że nie włożyłem swoich prezentów pod choinkę.

-Czekajcie, zaraz przyjdę! - oznajmiłem, wstając I biegnąc z moją reklamówką na górę do mojego pokoju. Następnie wziąłem z biurka marker i podpisałem je. Gdy skończyłem, szybko pobiegłem na dół i wykorzystując fakt, że każdy był skupiony na filmie, włożyłem prezenty pod choinkę.

-Jestem - oznajmiłem.

-Kiedy będziemy otwierać prezenty?! - spytał się zniecierpliwiony lichtenstein - już nie mogę się doczekać!

-Idziemy! - krzyknął Rzesza i wstał, podchodząc do choinki.

Węgry po raz kolejny obdarował Polskę niemiłym spojrzeniem i wstał, pochodząc do niego.

-Nic dla ciebie nie mam gdyż nie wiedziałem, że tu będziesz.

-Ja też nie - przyznał się Polska - tak jak zawsze.

"Tak jak zawsze"?

Po tym wszyscy zaczęli otwierać prezenty.

-Woooooow Leon! Zawsze chciałem go mieć!

-Co jaki Leon? - spytał się Austria, spogląda w jego stronę - aha. Ten z brawl stars.

Lichtenstein się zaśmiał i po kilkunasto sekundowej próbie przeczytania, co pisało na pudełku otworzył swój kolejny prezent.

Ja również otworzyłem swój, od Ojca. Rozpoznaję charakter pisma.

Dostałem kartę prezentową 50zł do empiku i czekoladę schogetten.

Od Austrii czekoladki i coś tam jeszcze.

Od Węgra symbolicznie czekoladki frutti di mare, moje ulubione.

Od Liechtenstein'a nie mam, gdyż on wciąż wierzy w tego gościa, co przynosi prezenty...

Zaraz, a to od kogo? Hmm..

Rozpakowałem kolejny prezent.

Znajdowała się tam czekolada oraz figurka postaci z serii książek "wojownicy". Postać nazywa się Jasne serce.

Spojrzałem się na Polskę, który się uśmiechał. To pewnie od niego.

Na moje usta również wkradł się uśmiech, jednak nic nie powiedziałem. Wstałem i poszedłem szukać kota.

-Popcia! - krzyknąłem. W odpowiedzi dostałem miauknięcie. Chyba dobiegało z kuchni?

-Chodź tutaj - podniosłem białą kocicę - mam coś dla ciebie.

-Popcia! - krzyknął lichtenstein - patrz, to dla ciebie!

Gdy postawiłem kotkę, starannie obwąchała prezent i zaczęła się o niego ocierać. Otworzyłem go dla niej.

W środku była karma "filetówka" w saszetce, przysmaki marki brit, korzeń matatabi oraz... Kocimiętka!

Obydwa te rośliny działają na większość kotów jak narkotyk.

Lichtenstein odpakował kocimiętkę I dał kotce powąchać. Ta od razu zaczęła zachowywać się jakby oszalała i zaczęła lekko gryźć lichtenstein'a byle tylko dał jej więcej tej magicznej rośliny.

-Miau! - zamiałczała, mrucząc i ocierając się o choinkę.

-Nie! - lichtenstein krzyknął, ale nie zdążył nic zrobić. Z wyrazem twarzy będącym mieszaniną smutki i zawiedzenia obserwował, jak z choinki spadły dwie bombki i się po tym się rozbiły. Jedna z nich była szczególnie charakterystyczna, jego ulubiona - Weinachtsgurke...

-Co się stało? - do pokoju wszedł Austria.

Usłyszawszy krzyk, w pokoju również zjawił się jego 'chłopak'.

-Popcia rozwaliła Weinachtsgurke!

Austria przewrócił oczami.

-To tylko bombka, nic takiego.

-Nie byle jaka bombka - wtrącił się Rzesza, podnosząc kawałki rozbitej, zielonej bombki w kształcie ogórka - Ta bombka ma około dziesięć lat, była już od dawna co roku na naszym świątecznym drzewku...

Wciąż zszokowany kot wszystko bacznie obserwował spod krzesła.

-Przy okazji - Rzesza spojrzał się na lichtenstein'a - Skoro już znalazłeś Weinachtsgurke, to należy się nagroda. W końcu wiesz, tradycja.

W oczach małego od razu można było zobaczyć radość. Wstał, odkładając kocimiętkę w miejscu, w którym kot by jej nie wziął i zaczął skakać ze szczęścia.

A Węgry I Polska obserwowali to wszystko nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

Ojciec poszedł na chwilkę do kuchni i po chwili wrócił z niedużą torbą prezentową, którą następnie podał swojemu najmłodszemu synowi. Młodszy nie czekając na nikogo od razu otworzył torbę i z uśmiechem na ustach wyjął z niej dwie czekolady, trzy lizaki oraz pudełko ciastek.

-Wow! - skomentował, biorąc do ręki swojego Leona.

-U nas w rodzinie jest taka tradycja - Rzesza podszedł do Polski i jego brata - Co roku chowam gdzieś w choince Weinachtsgurke, bombkę w kształcie ogórka i ten, kto znajdzie ją pierwszy wygrywa prezent.

Dwójka chłopaków spojrzała się na siebie, a następnie Polska znów spojrzał się na Lichtenstein'a.

-Patrzcie co ja mam! - Do pokoju wszedł Austria trzymając patyk z iskierką.

-Gorące lody! - krzyknął lichtenstein wstając, a następnie zatrzymując się w miejscu zupełnie, jakby właśnie dostał laga mózgu.

-Masz - Austria podał mu jednego z większych, a następnie zapalił odpowiednią część zapalniczką.

Oczy lichtenstein'a nabrały blasku, gdy zaczął wymachiwać patykiem z zimnym ogniem. Zaczął tworzyć różne wzory w powietrzu, śmiejąc się przy tym.

Chwilę po tym przy jego nodze znalazła się biała kotka. Jednak on nie chciał jej wybaczyć.

-Sio! - nakierował w nią zimnym ogniem, przez co ta znów popędziła pod krzesło i stamtąd zaczęła bacznie go obserwować.

-Chcecie? - Spytał się Austria, jednak tym razem kierując swoje pytanie do starszej części osób.

Później jeszcze trochę porozmawialiśmy, aż w końcu nadszedł czas, aby iść spać.

Zaraz, ojciec nic nie mówił o sylwestrze...

-Czy na sylwestra też tutaj przyjadę? - spytałem się Rzeszy.

-Nie wiem, ale raczej tak - odpowiedział prosto - idź teraz się połóż, jutro się posprząta. Weź Polskę do siebie.

Jak zwykłe... Czy ja się kiedyś od niego uwolnię?

-Chodź - powiedziałem do Polski - tu na górę.

Po schodach zacząłem wchodzić na górę, a za mną Polska. Niedługo po tym znaleźliśmy się na górze. Otworzyłem jedne z paru drzwi i razem weszliśmy do mojego pokoju. Od razu chwyciłem za jakąś piżamę.

-Wiem nie jest tu za czysto, nie zwracaj na to uwagi. Przebierz się tutaj - powiedziałem, wychodząc z pokoju i potem wchodząc do znajdującej się na tym samym piętrze łazienki.

Gdy skończyłem się przebierać, zapukałem. Gdy usłyszałem "wejdź" wszedłem, widząc chłopaka w piżamie koloru... Różowego. Dlaczego mnie to już nie widzi...

Łóżko jest jednoosobowe a więc jest lipa, ale może jakoś ujdzie.

***

-Witaj, Niemcy! - usłyszałem - zapomniałeś mnie ze sobą wziąć, a więc sam przyszedłem do ciebie. Co ty na to, aby razem pójść spać?

-Nie! - krzyknąłem, a on zaczął się zbliżać do mnie. Szybko wstałem z łóżka i próbowałem wyjść, jednak drzwi były zamknięte.

Cholera, musiałem zamknąć je na klucz. Postanowiłem rozejrzeć się po pomieszczeniu, wzrokiem szukając odpowiedniego przedmiotu. Jednak nigdzie go nie znalazłem.

A on zaczął się coraz bardziej zbliżać, szczerząc się.

-Chodź tutaj~

-Nie! - ponownie krzyknąłem - Nie, nie, nie!

-Wszystko w porządku? - usłyszałem kolejny głos, jednak należący do kogoś innego.

Zdezorientowany powoli otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą zmartwionego Polskę.

-Co jest? Gdzie on? - rozejrzałem się wokół siebie czując ulgę, gdy go nigdzie nie widziałem

-Kto?

-Wybacz, miałem koszmar - wytłumaczyłem - Wiem, że to głupie, ale śniło mi się, że gonił mnie ogromny pająk.

-Masz arachnofobię?

-czekaj, za tobą!

-Co, to? - wziął do ręki nososznika że ściany, jednego z okropnych stworzeń diabła posiadającego długie odnóża i dziwne, przypominające zwisający nos ciało.

-Tak!!

-to nic - wziął pająka i bez problemu wyrzucił na podłogę - Chodź już spać.

-Okej... - zacząłem oddychać, aby się jakoś uspokoić - przepraszam, że cię obudziłem.

Chłopak uśmiechnął się.

Potem odwróciłem się od chłopaka i poczułem, jak się do mnie przytula od tyłu. Było to dość niekomfortowe uczucie, ale jakoś to zignorowałem. Nie miałem siły protestować. Poza tym chyba lepsze to, niż ogromny pająk, co nie?

***

Trochę spóźniony rozdział świąteczny, ale jest git.

Ilość słów; 2337

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top