wypad do ludzi
-Deustchland - usłyszałem przez telefon - jak ci idzie?
-Nie wiem, on jest jakiś dziwny. Raz się do mnie klei bez powodu, a raz zachowuje się, jakbym był jakimś zagrożeniem dla niego. Nie rozumiem tego.
-hmm - Rzesza się zamyślił - coś takiego.
-Ostatnio rozmawiał z kimś przez telefon, ale nie wiem z kim. Mówił, że ma jakieś napady i prosił, aby ta osoba się nie rozłączała. Później pobiegł do łazienki i zwymiotował.
Czekaj... Właśnie zdałem sobie sprawę, że miałem dużo szczegółów nie zdradzać. Lecz to jest takie dziwne, że muszę znać odpowiedź.
-Interesujące. Tak w ogóle to mam dla ciebie zadanie na dziś.
-Co takiego?
-Dziś jest sobota. W mieście przy stawach ma być święto proszków holi, wiesz te takie kolorowe do sypania.
-No - odpowiedziałem
-Pójdziesz tam z nim i weźmiesz udział w zabawie. Proszki przesłałem ci do paczkomatu, powinny już dojść.
-Co?! - krzyknąłem - przecież tam będzie dużo ludzi! On w życiu nie da się tam zaciągnąć.
-Trudno - odparł rzesza, niezbyt się tym przejmując - musisz podjąć się tego zadania.
W tle było słychać jakieś krzyki. Kolejny pacjent? Ehh...
-A co, jak on nie będzie chciał tak iść? Mam go siłą zmusić?
Przez chwilę było słychać ciszę, aż rzesza odpowiedział:
-Tak. Powodzenia. Wieczorem zdasz mi z tego raport. Słownie, przez telefon. Zaraz przez SMS wyślę ci to ogłoszenie.
I rozłączył się. Próbowałem do niego znów dzwonić, ale nie odbierał. Wysłał mi to ogłoszenie.
"W najbliższą sobotę o 12:00 na stawach będzie odbywać się święto kolorów Holi".
Nie.
Postanowiłem do niego napisać.
Niemcy: Dlaczego ja mam go tam zabierać?! Nie możesz sam przyjechać po niego?!
Niemcy: ja nie zamierzam tego robić!!
Niemcy: nie zmusisz mnie!!!
Rzesza dopiero po chwili zdecydował się odpisać.
Rzesza: Zrobisz to.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
-Z kim rozmawiałeś?
Zrezygnowany odłożyłem telefon i wyszedłem do chłopaka.
-Pamiętasz naszą grę w pytania? - spytałem się
-Tak?
-powiem ci, jak odpowiesz na moje pytanie
-Okej.
-Z kim rozmawiałeś niedawno przez telefon? Wiesz, zanim poszedłeś wymiotować.
W oczach chłopaka od razu było widać szok i przerażenie.
-słyszałeś? - spytał się cicho
-Tak - odpowiedziałem
-Z ojcem. - odpowiedział, wciąż w szoku - tylko nie mów o tym nikomu, proszę.
-Dobra, nie powiem. Możesz mi zaufać - odpowiedziałem - ja również rozmawiałem z ojcem, moim. Dał mi zadanie na dziś.
-Zadanie?
-Zgadza się - odpowiedziałem - wyjaśnię ci wszystko, gdy zjemy śniadanie.
Po tym poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę, wyjmując lazanię z biedronki. Otworzyłem opakowanie i widelcem wziąłem ¼ na talerz, aby następnie wsadzić ten talerz do mikrofalówki. Bez widelca oczywiście.
-Też chcesz? - spytałem się, ponownie otwierając lodówkę
-Nie - odpowiedział, wyjmując miskę i wsypując specyficzne płatki. Jego ulubione.
Schowałem lazanię z powrotem do lodówki i podałem mu mleko.
Poczekałem troszkę aż się przygrzeje, a następnie wyjąłem z mikrofalówki i zabrałem się do jedzenia.
Po zjedzeniu w ciszy włożyłem naczynia do zlewu i wyczyściłem mikrofalówkę, która lekko zabrudziła się jedzeniem gdyż ustawiłem zbyt duży czas.
Spojrzałem się na chłopaka. Nadal jeszcze jadł.
-Więc - zacząłem - dziś o 12 jest święto proszków holi przy stawach. Kojarzysz?
-Tak! - odpowiedział z płatkami w ustach - to taka impreza, gdzie wszyscy obsypują się kolorowymi proszkami.
-Zgadza się - odpowiedziałem - I to zadanie o którym mówiłem polega na tym, abym poszedł tam dziś z tobą.
-Z.. ze mną?! - odpowiedział chłopak lekko przestraszony - ale tam jest dużo ludzi!
-Również się zgadza. Nie możesz ciągle siedzieć w domu, a przynajmniej nie ja. Od tego można dostać kota. Chciałbym choć trochę się pobawić, gdzieś poza domem. I to z tobą.
-Ale po co ja?
-Bo tak chcę - odpowiedziałem - będziesz się dobrze bawił, to jest świetna zabawa. Byłem tam wiele razy z moim młodszym bratem, jest super. Zaufaj mi.
-Ja... - zawahał się - nie wiem.
Po chwili włożył miskę do zlewu i poszedł do swojego pokoju, zostawiając mnie samego.
-O 11:30 wychodzimy! - krzyknąłem, również wchodząc do swojego pokoju.
Teraz jest jedenasta, więc mamy jeszcze godzinę. Właściwie to niecałą, gdyż jest 11:03.
Musimy wyjść trochę wcześniej niz 12, gdyż dom Polski nie znajduje się blisko stawu. Jest trochę daleko, ale można podjechać autobusem. Na szczęście. Wcześniej sprawdziłem rozkład i mamy autobus o 11:45
W swoim pokoju korzystałem trochę z telefonu. Po 14 minutach wyszedłem i zapukałem do pokoju chłopaka.
-Nie! - krzyknął - zostaję w domu!!
Nie słuchając go, otworzyłem drzwi od jego pokoju. Grał w coś na laptopie.
-Już wychodzimy - oznajmiłem - musimy jeszcze iść do paczkomatu odebrać paczkę z proszkami od mojego ojca.
-Ja nie chce!
-idziesz - chwyciłem go i siłą wyniosłem z pokoju, nie zwracając uwagi na jego szarpanie. Oczywiście na twarzy miał swoje okulary i maskę antycovidową - musimy biec szybko, bo autobus nam ucieknie.
-Nie obchodzi mnie to - stwierdził.
Przewróciłem oczami.
-Jak nie pójdziesz to wygadam wszystkie twoje sekrety mojemu ojcu.
Chłopak od razu ucichł i zaczął zmieniać buty.
Wiem, że zastraszanie go nie jest najlepszym wyjściem, lecz nie mam ochoty się z nim użerać. Po prostu robię to, co zlecił mi Rzesza, aby wrócić do domu.
-wziąłeś telefon? - spytałem się.
Chłopak kiwnął głową na "tak"
-to dobrze.
Po ubraniu kurtek wyszliśmy na dwór.
Sprawdziłem godzinę. Mamy dziesięć minut do autobusu.
-Sheiße... - cicho przekląłem, nie reagując na pytające spojrzenie chłopaka.
Po prostu szybko złapałem go za rękę i powiedziałem:
-chodź szybciej, autobus nam ucieknie!
Zaczęliśmy biec. Gdy znaleźliśmy się pod paczkomatem, który znajdował się obok sklepu, szybko wyjąłem telefon i zadzwoniłem do rzeszy modląc się, aby odebrał.
-Halo? - spytał się
-NIE PODAŁEŚ MI KODU UDBIORU PRZESYŁKI! - krzyknąłem - szybko, nie mam czasu.
-Już, już - odpowiedział rzesza. Po chwili podał kod.
Szybko rozłączyłem się, wpisując kod do paczkomatu. po odebraniu przesyłki rozpakowałem ją i włożyłem proszki do reklamówki znajdującej się w paczce. Wyrzuciłem karton.
Zaraz... Gdzie jest Polska?!
Ujrzałem do biegnącego w stronę domu.
Na szczęście nie zdążył zbytnio się oddalić, więc zdążyłem go dogonić i złapać. W tym samym momencie autobus zatrzymał się na przystanku.
-Idziesz ze mną - złapałem go i wepchnąłem do autobusu. Po tym wszystkim zapłaciłem za bilety i usiadłem obok niego.
-Ja nie chcę iść... - kontynuował
-To masz problem - odpowiedziałem, nie odzywając się już aż do końca autobusowej przejażdżki.
Gdy autobus zatrzymał się, wysiedliśmy I skierowaliśmy się w stronę stawów.
To jest takie specjalne miejsce w mieście wokół dwóch, połączonych ze sobą mostem stawów. Wokół są dwie mini siłownie, sztuczna plaża, plac zabaw dla dzieci oraz trochę terenów zielonych.
Na jednym z tych terenów odbywało się dzisiejsze święto. Gdy zjawiliśmy się niedaleko, temu debilowi znów odbiło.
-Tam jest dużo ludzi... - cicho powiedział - ja nie chcę tam iść!
-Bez przesady, nikt nie będzie na ciebie zwracał uwagi. Wszyscy są tam po to, by się bawić a nie obserwować jakąś randomową osobę.
No może to, co powiedziałem to nie do końca prawda gdyż chłopak zdecydował się ubrać różową bluzę z motylem, no a poza tym miał zakrytą twarz, ale dobra.
-Na pewno?
-Tak! - odpowiedziałem - dawaj, idziemy!
Mówiąc to lekko uśmiechnąłem się dla zachęty i złapałem go za rękę. Pobiegliśmy do kupy ludzi.
-Zaaaaa pięć minut zaczynamy! - powiedział przez mikrofon gość zarządzający muzyką. Już miał kolorowe włosy od proszku.
Polska stał w miejscu, próbując się odstresować.
-Masz - podałem mu różową paczkę proszku - wiesz o co chodzi?
-Tak. Sypiemy się proszkami?
-Tak, ale nie MY. Obsypujesz też innych. Nie bój się, nikt nie będzie zły, nawet dorośli.
-Jasne... - odpowiedział.
-zaraz po odliczaniu wyrzucisz jedną garść w górę - poinformowałem go.
-Iiiiiii trzy, dwa, jeden...
I zaczął lecieć pewien znany kawałek muzyczny.
-ZACZYNAMYYYY!
W tym momencie niemal każda osoba biorąca udział w zabawie rzuciła garść proszku w górę, powodując kolorowe chmury. Polska również rzucił i patrzył się na to zafascynowany.
-Haha! - rzuciłem w niego niebieskim proszkiem
-Ej! - krzyknął I zaczął mnie gonić. Niestety niezbyt mu to się udało, gdyż po drodze zdążyłem jeszcze raz rzucić w niego. Po drodze obrzuciłem jakiegoś dzieciaka i jego rodzica (tak myślę, że to rodzic), w odpowiedzi dostałem od kogoś w głowę.
Gdy w końcu zabrakło mi sił, rozejrzałem się. Nigdzie nie wiedziałem Polski.
Aż nagle...
Zaczął biec, wydawał się uciekać przed jakimś dzieckiem. Po drodze rzucił we mnie i się zaśmiał.
Również zacząłem go gonić, sypiąc proszkiem na dziecko, które go goniło.
-ej! - krzyknął dzieciak, w końcu nabierając garść proszku w niespotykanym kolorze (czarnym) i rzucił go w Polskę. Ten zestresował się, gdyż wleciał w większą grupkę ludzi obrzucających się proszkami.
W międzyczasie zaczęła lecieć inna muzyka.
Musiałem być czujny, aby nikt we mnie nie trafił.
Większość osób biorących udział to były dzieci, ale nie wszyscy.
-Haha! Nie złapiesz mnie! - usłyszałem jakąś dziewczynkę uciekającą przed jakimś dzieciakiem.
I tak gonili siebie wzajemnie...
A ja dostałem w głowę od tyłu.
-Dlaczego nie bierzesz udziału w zabawie? - spytał się Polska - boisz się, że przegrasz?
-Nie... - odpowiedziałem - a w sumie wiesz co?
Zacząłem go gonić z garścią proszku, tym razem czerwonego. Chłopak uciekał najszybciej jak mógł. Był szybki.
W tym czasie zdawał się zupełnie zapomnieć, że jest otoczony nieznajomymi.
Może czuł się pewniej mając na sobie kaptur, okulary przeciwsłoneczne i tą maseczkę. W ten sposób w końcu nikt nie mógł go rozpoznać.
-Zaraz cię dogonię! - krzyknąłem
Gdy zapędziłem go w ślepy zaułek, uśmiechnąłem się i wysypałem całą paczkę na niego.
-Nie ma tak!
-jest!
Chłopak niespodziewanie rzucił w jakiegoś nieznajomego, a następnie wskazał na mnie i krzyknął:
-To on to zrobił!
Gość od razu odwrócił się w moją stronę. Nie wydawał się być na osobę biorącą udział w zabawie, najwyraźniej przyszedł tu z jakimś dzieckiem czy coś.
-To nie ja! - krzyknąłem próbując się tłumaczyć, jednak nie miałem wiele czasu. Gość wziął do ręki proszek i zaczął mnie gonić.
Polska tylko się uśmiechnął.
Jeszcze za to pożałuje.
Biegłem I biegłem najszybciej jak potrafiłem, by nie dostać od gościa niemal dwa razy większego ode mnie. I prawie udałoby mi się uciec, gdyby nie jakiś dzieciak lecący mi pod nogi...
***
Na placu już prawie nikogo nie było poza nami i paroma dzieciakami ganiajacymi się z resztkami kolorowych proszków holi. No i ich rodzicami, czy z kim kolwiek tam przyszli. Muzyka wciąż grała, lecz tego gościa od muzyki już nie było.
Zmęczony usiadłem na ławce, trzymając reklamówkę z pustymi opakowaniami po proszkach. Wyrzuciłem ją do kosza.
-Było świetnie - skomentowałem, rozglądając się - polska? Polska?!
Chłopaka nie było w pobliżu. Wstałem i zacząłem go szukać, lecz wciąż go nie widziałem.
-Polska! - krzyknąłem.
-Masz! - zjawił się znikąd, nieźle mnie strasząc i obsypując mnie jakimiś resztkami które niewiadomo skąd miał, skoro nasze proszki się już skończyły.
-Gdzie byłeś? - spytałem się, dotykając swoich włosów
-Nigdzie - odpowiedział, oddychając.
-Niedługo już musimy wracać. Wątpię, byśmy zostali wpuszczeni do autobusu tacy kolorowi.
-jasne - odpowiedział, trochę kaszląc.
I tak już prawie nikogo nie ma.
-Dawaj chodź już - powiedziałem, na co chłopak się zgodził z ulgą.
-Było fajnie - skomentował - ale to za dużo.
Po drodze jeszcze trochę rozmawialiśmy, choć zwykle to ja próbowałem wyciągnąć od niego jakieś informacje.
W domu ja jako pierwszy wskoczyłem pod prysznic, rzucając tylko:
-Poczekaj na swoją kolej i nie otwieraj mi drzwi!!!
Proszek schodził łatwo, z wyjątkiem niebieskiego. Ten było najciężej zmyć, jednak jakoś się udało.
"Jeszcze tylko czekać na telefon..." - pomyślałem.
Po kąpieli poszedłem do swojego pokoju już nie przejmując się polską.
Zadzwonił telefon.
-Halo? - odpowiedziałem niechętnie
-I jak? Byliście razem?
-Tak - odpowiedziałem - on nie chciał iść, ale zaciągnąłem go siłą i był git. Integrował się z innymi, głównie dziećmi.
Właściwie to praktycznie tylko z dziećmi.
-To świetnie. Masz jakieś zdjęcia?
-parę mam... - odpowiedziałem
Były to zdjęcia zrobione z ukrycia na potrzeby Rzeszy. Polska nie lubi mieć robionych zdjęć.
-Zaraz ci wyślę - odpowiedziałem zirytowany - teraz już nie dzwoń, chcę odpocząć.
Nie dając szansy na odpowiedź rozłączyłem się, wysyłając to, co potrzeba.
A w kącie pokoju wciąż siedział ten cholerny kątnik.
***
Rozdział napisany 05.12.2023
Opublikowany 25.12.2023
Właściwie to już skończyłam pisać i zaczęłam pisać już nową książkę. Ostatnio dostałam jakiś duży zastrzyk weny i wczoraj napisałam aż pięć rozdziałów.
Z tego powodu znowu zmieniam czas publikowania rozdziałów do tej książki. Będę teraz publikować te rozdziały co dwa dni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top