Alternatywne zakończenie
*CZASY, GDY POLSKA ZOSTAŁ ZAWIEDZIONY DO PLACÓWKI LECZNICZEJ*
-Niemcy, ja... - próbował coś powiedzieć, jednak poddał się i zamknął oczy. Na jego plecach po raz kolejny dało się zauważyć piękne, śnieżnobiałe skrzydła.
Chłopak wykorzystał chwilę mojej nieuwagi, by złączyć nasze usta w powolnym, czułym pocałunku.
Nie odepchnąłem go. Zamiast tego objąłem go bliżej siebie i z jakiegoś powodu odwzajemniłem pocałunek.
Czułem, że nie powinienem, jednak potrzebowałem tej bliskości. To uczucie ciepła było takie przyjemne...
Nasze usta stykały się ze sobą, spragnione miłości. Chłopak przysunął się bliżej, lekko przygryzając moją dolną wargę.
Byłem trochę zaskoczony, jednak kontynuowałem pocałunek, kładąc palec na policzku chłopaka.
W pewnej chwili oddaliliśmy się od siebie cali czerwoni. Skrzydła chłopaka zniknęły.
-Polska! - usłyszeliśmy z gabinetu.
Chłopak od razu udał się w stronę gabinetu. Gdy chwycił za klamkę odwrócił się jeszcze w moją stronę. Jego wzrok był pełen bólu.
W tym momencie uświadomiłem sobie coś.
-Polska, nie! - pobiegłem do niego, chwytając co za rękę
Ten nie odpowiedział.
-Ja... - nie wiedziałem, jak to wytłumaczyć - Nie! nie rób tego... No bo ja, ja...
"Niemcy, weź się w garść!"
-Ja cię kocham! - krzyknąłem, zamykając oczy
Słowa te rozpłynęły się po pomieszczeniu echem.
Niepewnie otworzyłem oczy, by spojrzeć się na chłopaka. Z jego oczu leciały łzy. Od razu objął mnie, aby się przytulić.
-Przepraszam - powiedziałem cicho - dopiero teraz to sobie uświadomiłem. Proszę, nie idź na tą operację, proszę...
Po chwili chłopak zaczął kaszleć, a z jego iść zaczęły wydobywać się kolejne płatki kwiatów.
-Polska! - Ron od razu wyszedł z gabinetu, patrząc się na swojego syna - Chodź!
-Nie! - chłopak ledwo co krzyknął, mocniej się mnie trzymając - Ja kocham Niemca, nie chcę o tym zapomnieć!
-Ale on nie...
-Ja... - odezwałem się spanikowany - również coś czuję do pana syna.
-Niemożliwe... - Ron złapał się za głowę - stał się cud?!
Polska zaczął coraz bardziej kaszleć i się dusić.
-Chyba już... *Kaszlnięcie* za późno - powiedział cicho zrezygnowany Polska.
-Nie! - krzyknąłem czując, jak z moich oczu lecą łzy - Polska, nie odchodź!
-O mój Boże! - krzyknął Ron - idę po lekarza!
-Polska, słuchaj - spojrzałem się w jego zmęczone oczy - ja naprawdę cię kocham! Nie odchodź...
Nie widząc zbytniej poprawy, szybko złączyłem nasze usta w głębokim pocałunku.
Oczy chłopaka poszerzyły się, jednak resztkami sił odwzajemnił pocałunek. Zauważając, że kaszel minął, pogłębiłem nasz pocałunek.
W tym momencie zjawił się Ron z lekarzem. Od razu oderwaliśmy się od siebie. Chłopak ciężko oddychał, patrząc się w dół.
-Wszystko w porządku? - spytałem się, patrząc się na jego twarz.
Na twarzy chłopaka pojawił się słaby uśmiech.
-Dzięki - odezwał się, padając na ziemię.
-Polska!!!
***
Siedziałem cały zdenerwowany w sali. On musi żyć! Nie, nie...
-Panie doktorze - spytałem się - wszystko z nim w porządku?!
-Niezbyt. Zemdlał, musi się obudzić.
Spojrzałem się na Polskę. Nagle się poruszył.
-Gdzie ja jestem?... - usłyszałem cichy głos - miałem operację?!
-Polska! - krzyknąłem, patrząc się na jego smutną twarz -Nie miałeś. Jak się czujesz?
Lekarz w tym momencie coś zapisał na kartce.
-Juz lepiej - uśmiechnął się, następnie wykręcając się do ojca i lekarza - moglibyście zostawić nas samych na pięć minut?
Ci zgodzili się, wychodząc. Po drodze Ron rozmawiał o czymś z tym lekarzem, nie wiem o czym.
Uśmiechnąłem się.
-Niemcy... - usiadł - kocham cię.
-Ja ciebie również - powiedziałem śmiało, dotykając jego miękkich włosów - cieszę się, że tu jesteś.
***
-Dzięki Tato! - krzyknął Polska, machając ręką.
Ron niestety musiał jechać, gdyż skończył mu się urlop w pracy.
Polska poszedł do swojego domu. Miałem zrobić to samo, jednak usłyszałem słowa Ron'a.
-Niemcy - powiedział - Znów powierzam go w twoją opiekę. Ufam ci i wiem, że z tobą będzie mu dobrze.
Uśmiechnąłem się.
-Ja niestety muszę jechać do pracy. Jak coś chcesz to dzwoń. Tylko pamiętaj, żadnych dzieci! - powiedział w żartach i odjechał.
Wróciłem do domu po raz pierwszy od pobytu w placówce medycznej. Swojego chłopaka (chyba tak mogę już go nazwać, chociaż w sumie to nie wiem) zastałem na korytarzu, siedzącego na telefonie.
-Cześć kochany - zacząłem, widząc go
-Hej - odpowiedział nieśmiałe, słodko rumieniąc się.
Od czasu, gdy go pocałowałem, kwiaty i gałązki zniknęły z jego płuc. Rzesza twierdzi, że to prawdziwy cud. Cieszę się, że tak się stało.
-Co powiesz na całusa? - powiedziałem z uśmiechem, łącząc nasze usta w słodkim pocałunku. Tym razem językiem lekko polizałem jego wargi, prosząc o dostęp, który z łatwością dostałem.
Zadowolony z mojej dominacji posmakowałem ust chłopaka od środka sprawiając, że między pocałunkiem wydał z siebie bardzo seksowny dźwięk.
-mmm - przybliżyłem się do niego, lekko przygryzając jego górną wargę.
Gdy zabrakło nam powietrza rozłączyliśmy się, ciężko oddychając.
-Jak się czujesz? - spojrzałem się na niego z uśmiechem na ustach.
-D-Dobrze... - Odpowiedział wciąż czerwony. Po chwili spojrzał się na dół.
-Wszystko w porządku?
-t-tak.
-jesteś pewny? - ponownie się na niego spojrzałem.
Chłopak spojrzał się na mnie z dość nieśmiałym uśmiechem.
-Tak. I wiesz... - odwrócił wzrok - dzięki za to wszystko. Czuję się o wiele lepiej. Nie wiem, jak długo będziesz ze mną lecz nie chcę się rozstawać.
-Ja też nie - objąłem go, przytulając go. Tkwiliśmy tak przez chwilę, aż chłopak zdecydował się odezwać.
-Kocham cię.
Koniec.
Pisane 19.12.2023, poprawione i Opublikowane 13.12.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top