9. Kolory ścian

Youngblood - 5 Seconds of Summer

North siedziała przy biurku, z palcami wplątanymi w długie włosy, których wyjątkowo nawet nie uczesała. Nie położyła się tej nocy ani na sekundę, harując jak wół, planując i przygotowując wszystko na wyjazd Markusa do Waszyngtonu, na to, co się będzie działo pod jego nieobecność w ministerstwie, oraz pod renowację spalonego piętra ministerstwa.

Otrzymała połączenie.

- Dzwonisz do mnie po raz siódmy dzisiaj, Josh. Siódmy! A nie ma nawet dziewiątej! – warknęła niecierpliwie.

- To nie tak, że jakoś bardzo lubię z tobą rozmawiać. – prychnął – Ale wolę się o wszystko dopytać, bo potem jak ci coś nie będzie pasować, to mnie pobijesz.

Miała zaprotestować, ale zdała sobie sprawę, że właściwie ma rację.

- Co teraz?

- Kolor ścian na górze.

- Taki sam jak wcześniej.

- Nie da się, mamy innego projektanta, poza tym ten odcień wyszedł z produkcji, także musisz wybrać inny.

Westchnęła ciężko, czując, jak jej cierpliwość, na której oparach jechała przez ostatnie kilka godzin, ostatecznie się wyczerpuje.

- Neonowo kurwa różowy! – ryknęła i rozłączyła się.

A następnie odetchnęła głęboko, wyobraziła sobie, że będzie musiała wytrzymać kilka ładnych godzin dziennie otoczona ścianami we wściekłym flamingowym odcieniu i zadzwoniła do niego ponownie.

- Żartowałam. – rzuciła zrezygnowana – Jakie są opcje?

- Dostałem od projektanta kilka próbników. Mogę wpaść i ci je zostawić, obejrzysz sobie i napiszesz mi wiadomość.

- Wychodzę za niedługo, ale Markus będzie w domu, także jak nie będziesz się spieszył, to się rozminiemy.

- Świetnie. W takim razie do nie zobaczenia.

Tym razem to on się rozłączył.

Dziewczyna bezsilnie oparła się czołem o blat. Tęskniła za Simonem. Wcześniej to on, ze swoją anielską cierpliwością ogarniał miliony spraw administracyjnych płynących od Josha, filtrował je i do nich przesyłał jedynie te, które były najważniejsze, ale tego brakowało jej najmniej.

Chłopak był dla nich opiekunem, kimś do kogo można było iść z płaczem, gdy chciało się poklepania po plecach i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, a niczego w tej chwili nie chciała usłyszeć tak bardzo.

Do gabinetu wszedł Markus, który do tej pory spał. Nie kładł się od tygodnia, więc poprzedniego wieczora praktycznie wygoniła go do łóżka, teraz jednak była tak zmęczona i poirytowana, że nawet nie podniosła głowy by na niego spojrzeć.

- Dzień dobry. – odezwał się, przeciągając się.

- Nie.

- Oho... Ciężka noc?

- Ciężki miesiąc.

- Tu się zgodzę. Pomóc ci w czymś?

- Tak, ale tyle tego jest, że sama nie wiem w czym konkretnie.

Chłopak wziął stołek z kąta, przystawił do biurka od drugiej strony i wziął pierwszy papier z brzegu i przyjrzał mu się, a następnie zmarszczył brwi.

- Boże, to jakaś totalna pierdoła... - mruknął – Czemu się tym zajmujesz?

- Ktoś musi. – burknęła z irytacją – Niektórzy korespondują z Waszyngtonem, niektórzy wybierają kolory ścian.

- Kolory ścian?

- Nie ważne. Chodzi mi o to, że nie każdy może zajmować się wielkimi rzeczami. Niektórzy muszą załatwiać totalne pierdoły, bez których większe rzeczy nie mogą ruszyć dalej.

- Racja, przepraszam. – westchnął głęboko – Cholera, jaki jestem wykończony...

- Wstałeś dziesięć minut temu i obejrzałeś jeden papier, chyba faktycznie nie jesteś w najlepszej formie, kochanie. – zabrzmiało to bardziej złośliwie niż tego chciała.

- Bardzo śmieszne. Nie chodzi o to, że nie jestem wypoczęty, tylko tak ogólnie mam dość.

Spojrzała na niego zmartwiona.

- Czego masz dość?

- Tego, że wszyscy oczekują ode mnie odpowiedzi, których nie mam. Wszyscy panikują, że znowu ktoś próbuje robić nam krzywdę po tym podpaleniu. Connor mówi, że to niemożliwe, żeby ktokolwiek wszedł do ministerstwa po tym jak wybuchł pożar, bo wszyscy byli przed drzwiami, a jednak symbol w gabinecie jakoś się pojawił. I wszyscy biegną do mnie, pytają co się dzieje, czy coś im grozi i co mają robić, a ja nie wiem. Nie wiem, North. – westchnął ponownie.

- Jesteś ich nadzieją. Zawsze byłeś.

- Dlaczego to zawsze muszę być ja? – zapytał, niemal płaczliwie – Zawsze ja muszę zajmować się całym tym brudem, wszystkimi kryzysami, nawet jeśli nie mam z nimi niczego wspólnego!

Dziewczyna poczuła rozdrażnienie. Zawsze była świadkiem słabszej jego strony. W pracy i publicznie był pewny siebie, profesjonalny, charyzmatyczny i cierpliwy. To logiczne, że później musiał się komuś wygadać, nieco pomarudzić, ale ostatnimi czasy zdecydowanie było z nim gorzej i miała wrażenie, że ten Markus, którego zawsze znała i kochała znika, rozmywa się w powietrzu i gaśnie.

- To do ciebie nie podobne. – prychnęła, odwracając wzrok.

- Co masz na myśli? – zmarszczył brwi, jakby nieprzyjemnie zaskoczony.

- Mam na myśli, że się zmieniłeś. – szepnęła z żalem – Nie jesteś taki sam, jak kiedyś.

- Oczywiście, że nie. Trochę się pozmieniało od tego twojego ,,kiedyś" i uwierz, też nie jesteś taka sama, ale nie przypominam sobie, żebym ci to wypominał. – oburzył się.

Poczuła jak serce jej się ściska.

- Nie zauważyłam kiedy stałeś się takim zgorzkniałym cynikiem... - odezwała się ze smutkiem w głosie – To nie jest mój Markus. Nie ten, w którym się zakochałam.

- Co ty mi właśnie próbujesz przekazać? – spojrzał na nią z urazą – Że jesteś w stanie kochać tylko tą jedną, najlepszą wersję mnie? Bo jeśli tak to muszę cię ostrzec, że nie wiem, czy ona jeszcze gdzieś tam jest.

- Co?! – poderwała się gwałtownie – Oczywiście, że nie o to mi chodziło! Co się z tobą dzieje, do cholery?

Nie mogła znieść tego wypełnionego bólem spojrzenia, które jej posłał.

- Staram się zadowolić wszystkich, ale w rezultacie tylko pogarszam sprawę. – odezwał się znowu – Przepraszam, jeśli nie spełniam już twoich oczekiwań, ale chyba zwyczajnie nie mam siły na to wszystko. – głos mu się załamał.

Z żalem w oczach ruszyła w jego kierunku, wpakowała mu się na kolana, nie zważając na niewielkie rozmiary stołka, na którym siedział i przytuliła się do niego. Objął ją w sposób niemal rozpaczliwy, kurczowo ściskając w garści materiał jej koszuli.

- Tęsknię za Simonem. – szepnął – I potrzebuję cię ciągle obok siebie, chociaż doprowadzasz mnie do szału.

- Wiem i nigdzie się nie wybieram. – odpowiedziała spokojnie, głaszcząc go po głowie – Ktoś musi wybrać kolor ścian.

Poczuła jak uśmiecha się słabo.

Zeszła na ziemię, całując go najpierw w czoło.

- Idę zobaczyć się z Chloe, zrobić sobie przerwę. Zostaw tą robotę na razie, zrób coś przyjemnego. – ruszyła w stronę wyjścia. W drzwiach obejrzała się jeszcze na niego, jak oparł się o biurko, nie bardzo wiedząc co właściwie powinien robić. Nie wiedziała nawet, że tak bardzo jest przytłoczony i wycieńczony.

- Kocham cię. – rzuciła jeszcze wychodząc, ale tym razem nie otrzymała odpowiedzi.

Z sercem cięższym jakby o kila kilogramów opuściła dom i niemal potknęła się o rozciągnięte na progu ciało.

Ciało Josha.

***

Renegades - X Ambassadors

- Nic z tego nie rozumiem... - westchnął Connor, wplatając palce we włosy – Wszystkie ślady mi się mieszają. W ministerstwie nikt nie mógł wejść do środka po pożarze, bo wszyscy stali przed wejściem. Zresztą, nie wiem jakim cudem w ogóle sprawca się tam znalazł! Przecież kamery były włączone praktycznie cały czas i nikt przy nich nie majstrował, a jednak jakimś sposobem prawie dwadzieścia minut relacji z wnętrza zniknęło gdzieś w eterze, nie mówiąc już o tym wybuchu laboratorium Kamskiej, który jest już całkiem niedorzeczny! Jakim cudem ktoś miałby nabazgrać ten znak i nie wysadzić się w powietrze, tak jak zrobiła to Echo?

- Mnie się pytasz? – burknął Hank, drapiąc się po głowie z irytacją na twarzy – Zaczyna mi się to poważnie nie podobać. Mam nadzieję, że to nie jest kolejna pojebana sprawa z jakimś chorym seryjnym zabójcą.

- Tak. Ja też. – westchnął chłopak, opierając głowę na rękach. Anderson spojrzał na niego z czymś w rodzaju dumy i poklepał go lekko po plecach.

- Spokojnie młody. Damy radę, jak zawsze. Dobrze było znowu z tobą popracować nad czymś trudniejszym, tylko we dwóch, jak na samym początku. – roześmiał się – O Jezu, pamiętam jak się mnie uczepiłeś w barze. Ja pierdolę, gdyby nie to, że kupiłeś mi wtedy drinka, prawdopodobnie nawet bym z tobą nie poszedł.

- Jaka by to była szkoda. – uśmiechnął się delikatnie android.

- Kurwa, życie bez upierdliwych androidów... Marzenie. – zarechotał, ale nagle zamilkł, jakby coś sobie uświadomił – Mój Boże, mam trzy roboty pod swoim własnym dachem, jak do tego doszło?

- Właściwie to tylko jednego. Chloe to nie mieszka, a Nines przebywa tu jedynie tymczasowo.

Hank westchnął.

- Już jeden był dość niewyobrażalny dla mnie, jeszcze rok temu, a teraz zobacz.

Connor nie zdążył odpowiedzieć, bo do pokoju wszedł Nines, którego nie widzieli odkąd wrócili do domu. Chloe powiedziała im, że porozmawiał z nią jedynie chwilę, a potem znowu się zaszył w swojej jaskini i nie wyszedł aż do teraz, kiedy dziewczyna już spała.

Nie wiedzieli czego to kwestia, ale mieli wrażenie, że jest czymś zmartwiona.

Jego brat nie odezwał się ani słowem. Podszedł jedynie do lodówki, wyjął z niej butelkę tyrium i przytknął do ust, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem.

- Nie chcesz wiedzieć, co takiego znaleźliśmy na miejscu? – zagadnął porucznik, spoglądając na niego pytająco.

- Wiem, że nic.

- Oho, a skąd takie wnioski? – prychnął mężczyzna – Już nawet nie musisz oglądać miejsca zbrodni, by wiedzieć co się na nim znajduje?

- Gdyby to było coś istotnego, podejrzewam, że już by mnie pan o tym powiadomił. Poza tym, postanowiliście nie zabierać mnie ze sobą, więc to logiczne, że o ile były tam jakieś ważne w ślady, to je przeoczyliście.

- Bufon. – burknął Anderson pod nosem i wbił wzrok z powrotem w ekran laptopa.

- Co ci się stało w rękę, Dziewięćset? – spytał Connor, raczej bardziej podejrzliwie niż z troską.

Teraz i porucznik wbił wzrok w androida, którego pięść była cała w zaschniętej niebieskiej krwi, z powbijanymi kawałkami szkła.

- Nic takiego. Lustro spadło ze ściany, kiedy przeciąg zatrzasnął drzwi. Kto je tam wieszał?

- Ja... - odezwał się RK800 marszcząc brwi – Z tym też jest jakiś problem?

- Nie, skąd. Myślałem po prostu, że przynajmniej przykręcenie śrubki do ściany, to zadanie, które nie przerasta twoich zdolności, ale pod tym względem jesteś niezawodnym źródłem zaskoczeń. – prychnął, zakręcając opróżnioną butelkę.

- A mogę wiedzieć, jakim cudem to szkło się w ciebie powbijało? – spytał Hank, unosząc jedną brew – Jakieś zamiłowania masochistyczne, czy ki chuj?

- Nie. – rzucił chłodno w odpowiedzi – Nie dało się tego uniknąć przy sprzątaniu. Nie przejmuję się drobnymi uszkodzeniami.

- Powinieneś przynajmniej to wcześniej wyjąć. – wtrącił się jego brat – Możesz mieć problem, jeśli skóra ci się zrośnie nad tymi odłamkami.

- Co, martwisz się o mnie, Osiem? – uśmiechnął się złowieszczo – Spokojnie, nawet całkiem bez ręki będę skuteczniejszy od ciebie.

- Naprawdę robisz się nudny. – przerwał mu Anderson, zanim ten zdołał powiedzieć coś więcej – I zbiłeś cholerne lustro, które wcale nie było takie... - w tym momencie zabrzęczał jego telefon. Spojrzał na ekran i otworzył szeroko oczy – Co jest, czemu wysyłasz mi hajs?

- Równowartość pańskiego lustra. – rzucił, ruszając w stronę łazienki, ale rzucając im jeszcze jedno spojrzenie – Mam nieco klasy, poruczniku, w przeciwieństwie do niektórych. – uśmiechnął się do Connora i odszedł.

- Ja pierdolę... - prychnął Hank – Jemu się chyba nigdy nie znudzi. – rzucił chłopakowi obok spojrzenie i widząc jego minę, doszedł do wniosku, że lepiej jednak by było, gdyby Ninesowi się znudziło, bo najwyraźniej nieskończona, jak do tej pory myślał, cierpliwość androida zaczyna się wyczerpywać, bo tak nienawistnego spojrzenia u niego jeszcze nie widział chyba nigdy.

***

Gavin leżał wyciągnięty we własnym mieszkaniu, na kanapie i był w trakcie nalewania sobie szklanki whisky, kiedy otrzymał wiadomość.

Był w podłym nastroju.

Pokłócił się z Tiną i nie odzywali się do siebie od rana. Wiedział, że jest innym człowiekiem, niż przed kilkoma miesiącami, ale mimo wszystko czasem wychodził z niego dupek, którego usilnie próbował poskromić.

Tymczasem wyglądało na to, że sama zainteresowana ma pewne kłopoty.

Od: Piękność

Prxujedz po mnoe prosze

Westchnął ciężko. Najwyraźniej jego dziewczyna miała podobny pomysł na ukojenie zszarganych nerwów co on, wzięła się jednak do wprowadzania go w życie zdecydowanie bardziej dynamicznie niż on.

Gavin

Czy ty jesteś kurwa pijana?

Tina

Nie.

Okej, troche

Gavin

Ja pierdolę.

Gdzie jesteś?

Tina

Nie pamirtam

Gavin

Wyślij mi swoją lokalizację.

Użytkownik Tina Chen udostępnił swoją lokalizację.

Gavin

Będę za dwadzieścia minut. NIGDZIE NIE IDŹ.

Wrzucił telefon do kieszeni i klnąc pod nosem wybiegł na klatkę schodową. Jakkolwiek by się nie pokłócili, był jej winny bardzo wiele i jeśli miał jakąkolwiek godność, to kiedy prosiła go o pomoc, musiał zebrać tyłek w troki i lecieć do niej.

Nie mówiąc już o tym, że wizja pijanej dziewczyny, obmacywanej w barze przez jakiegoś obcego faceta, zdecydowanie dodawała mu skrzydeł.

***

Gdy Chloe się obudziła, było już dość późno. Czuła się wypoczęta i skupiona, ale dziwnie smutna. Niby Nines zapewnił ją, że nie czuje do niej niczego i wcale nie poczuła się tym urażona, wręcz przeciwnie – ulżyło jej nieco, ale martwiła się o niego.

Wiedziała, że prawdopodobnie nie powinna, biorąc pod uwagę, jak mocno wszystkich naokoło odtrącał i krzywdził, ale jej wrodzona troska nie pozwalała jej na obojętność.

Podniosła się z łóżka w pokoju Connora i wyszła na korytarz, dostrzegając od razu Sumo, rozciągniętego na podłodze, a także uchylone drzwi od łazienki. Zajrzała przez nie i dostrzegła Ninesa, który stał nad zlewem, z ich najostrzejszym nożem kuchennym i z zupełną obojętnością ciął sobie nim dłoń.

A przynajmniej tak to wyglądało.

- Co ty do cholery wyprawiasz?! – syknęła, nie chcąc budzić porucznika. Wparowała do łazienki i wyrwała mu narzędzie, patrząc na niego z niedowierzaniem. W umywalce było sporo krwi i szkła.

- Lustro się zbiło. Pokaleczyłem się nieco przy sprzątaniu odłamkami, chciałem je...

- Chciałeś je wyjąć?! – podniosła nóż, całkowicie zszokowana – Tym?!

- Tak.

Odetchnęła głęboko.

- No cóż... - odezwała się w końcu – Mogło być gorzej. Przynajmniej nie użyłeś siekiery. – wzięła go łagodnie za drugą rękę i pociągnęła za sobą do salonu. Posadziła na kanapie i wzięła z przedpokoju swoją roboczą torbę, w której miała najpotrzebniejsze narzędzia i preparaty.

Wyjęła ze środka wąski, precyzyjny skalpel, bandaż elastyczny i kilka innych rzeczy, po czym usiadła obok niego.

- Czemu od razu się za to nie wziąłeś? – spytała milczącego chłopaka, spoglądając na niego z wyrzutem – Gdybyś przyszedł do mnie z tym od razu, uniknęlibyśmy niepotrzebnego grzebania.

- Poradziłbym sobie sam. – odpowiedział chłodno, ale nie zabrał od razu opatrzonej dłoni. Spojrzał jej w twarz, jakby wyzywająco.

- Mamy problem. – usłyszała cichy głos. Podniosła głową.

Z korytarza wyglądał Connor, przyglądając się im ze skwaszoną miną. Znała to spojrzenie. Doskonale wiedział, co się dzieje, ale i tak robił się zazdrosny.

- Markus dzwonił. – dodał – Josh jest w centrum medycznym. I z tego co słyszałem, to co mu się stało może nas szczególnie zainteresować.

***

Czarnoskóry chłopak był już co prawda przytomny, ale kompletnie skołowany i zagubiony. Siedział na kozetce, kiedy przez drzwi wpadła North, absolutnie roztrzęsiona i wściekła w tym samym czasie.

- Kto ci to zrobił?! – wrzasnęła, zanim w ogóle zdążył się zastanowić co się dzieje – Wystraszyłeś mnie na śmierć!

Później zadawała mu mnóstwo pytań, na które odpowiedź była jedna: ,, nie pamiętam", a w końcu, widząc w jak słabej kondycji mentalnej znajduje się jej przyjaciel – odpuściła mu.

Kilka godzin później zjawił się Connor z bratem, porucznikiem i Chloe, która chciała upewnić się, że mimo jej nieobecności został odpowiednio dobrze opatrzony, ale on sam wciąż jeszcze nie uzyskał klarownej odpowiedzi na swoje pytania.

Przede wszystkim chciał się dowiedzieć dlaczego się tu znalazł i czym jest to ,,to", o które pytała go North, bo mimo, że jego program diagnostyczny wykrywał pewne anomalie, nie był w stanie stwierdzić jakie, ani nawet w którym miejscu ciała.

- Spójrzcie tutaj... - usłyszał głos Chloe zza siebie i poczuł delikatny dotyk jej palców na plecach.

- Co jest? – spytał, odwracając głowę, próbując dostrzec, czemu przypatrują się przyjaciele.

- Nie kręć się! – skarciła go dziewczyna, ale zdołał dojrzeć wyraz ich twarzy.

- Czy to coś poważnego? – spytał, lekko spanikowanym tonem.

- Dla zdrowia? Nie. – odpowiedział Nines, nieco rozbawiony jego strachem – Dla naszej sprawy? Prawdopodobnie.

- Ale co to w ogóle jest? – spytał zniecierpliwiony.

Connor westchnął, podszedł do niego i złapał jego rękę, pokazując mu obraz jego własnych pleców.

Na jego ciemnej skórze, co prawda już gojący się, ale wciąż wyraźnie wypalony, widniał symbol.

Zwinięty wokół kółka mechanicznego wąż, pożerający własny ogon.

***

Welcome Home, Son - Radical Face

Tinę obudził potworny ból głowy i odgłos ekspresu do kawy. I o ile ta druga rzecz kojarzy się zazwyczaj dosyć przyjemnie, tak nie jest zbyt miła, o ile mieszka się samemu i dopiero otworzyło się oczy.

Poderwała się i jęknęła, czując jak kręci jej się w głowie.

Średnio pamiętała poprzedni wieczór i pewna była tylko jednego – nie jest u siebie w domu. Rozejrzała się po niewielkiej sypialni i westchnęła ciężko.

Była w łóżku Gavina, u którego była wcześniej już kilka razy, ale na pewno w nieco lepszym stanie. Stanęła chwiejnie na nogach i uświadomiła sobie, że nie ma na sobie tej samej sukienki, w której wychodziła poprzedniego dnia, a jedynie bieliznę i koszulkę chłopaka.

Skrzywiła się.

Miała szczerą nadzieję, że do niczego między nimi nie doszło.

To nie tak, że nie miała zamiaru się z nim przespać prędzej czy później, ale zdecydowanie wolałaby to pamiętać.

Wyszła przez drzwi i ruszyła krótkim korytarzem do niewielkiej kuchni, w której Gavin robił kawę.

- O, dzień dobry! – wykrzyknął, uśmiechając się złośliwie, widząc jej wyraz twarzy – Co, za głośno mówię? Kac morderca nie ma serca?

- Jezu, błagam, ciszej... - wymamrotała, masując skronie – Co się wczoraj stało?

- Ty mi powiedz! Pisałaś do mnie, żebym cię uratował, bo nie wiesz gdzie jesteś i dobrze, że przyjechałem, bo mało brakowało, żeby zajął się tobą inny facet, o mordzie mnej więcej tak pięknej, jak Anderson.

- Porucznik nie jest taki zły... - mruknęła, spuszczając wzrok – Czy my...?

- Uprawialiśmy seks? Nie. – prychnął – Nie żebym nie chciał, ale oczywiście nie posłuchałaś mnie, kiedy ci pisałem, żebyś już więcej nie piła do mojego przyjazdu, a mnie nie kręcą bezwładne ciała, nie martw się.

- Ulżyło mi, naprawdę. – podeszła do niego i objęła go w pasie, mrużąc oczy, od nadmiaru światła.

- Główka boli? – zapytał, śmiejąc się cicho.

- Przestań się wyzłośliwiać i mnie przytul... - burknęła urażonym tonem – To wszystko wina Rosie. Wyciągnęła mnie na picie, a potem się ulotniła i zostawiła mnie samą w tym cholernym barze, jak już średnio miałam kontrolę nad ilością tego co piję.

- Bo to zła kobieta była. – roześmiał się znowu, obejmując ją ramionami – Jak to dobrze, że masz mnie! Masz szczęście, że masz dziś zmianę na popołudnie i zdążysz trochę dojść do siebie.

- Mhm... - mruknęła – Dzięki, że po mnie przyjechałeś.

- No widzisz? – pocałował czubek jej głowy – Muszę cię mocno kochać. 

Kaboom!

Mamy to.

Dziś troszkę krócej i może mniej emocjonująco, ale to tylko dlatego, że w następnym rozdziale będzie się działo dużo, dużo.

No i przepraszam za małe opóźnienie - jak pewnie wiecie piszę wszystko na bieżąco, co pewnie nie jest rozsądne, bo potem wychodzi tak jak teraz, ale niestety żaden inny system mi się nie sprawdza, a cały weekend miałam dość mocno zajęty.

Mam nadzieję że mimo wszystko się podobało.

Trzymajcie się zdrowo, słoneczka!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top